by Laura Kneidl
– Szkoda, bo to brzmi naprawdę ciekawie. Gdyby to była powieść graficzna,
przeczytałabym ją.
– Powieść graficzna? A więc takie rzeczy lubisz?
Kiwnęłam głową.
– I komiksy. I mangi. I książki obrazkowe. Właściwie wszystko, co jest narysowane.
– Sama też rysujesz? – zapytała Cassie i znów zajęła się kanapkami.
– Tak.
– Fajnie. Mogę obejrzeć jakieś twoje rysunki?
– Jasne. Może w poniedziałek, kiedy opowiesz mi o LARP-ie?
– Dobrze. Kolacja u ciebie?
Zmarszczyłam nos. Moje mieszkanie wyglądało nadal tak jak w dniu przeprowadzki.
Można było usiąść tylko na materacu albo na pudłach wypchanych moją bielizną.
– A możemy spotkać się tutaj? Przyniosę jedzenie.
– Nie mówię nie – odparła Cassie. Nagle usłyszałyśmy miauczenie.
Rozejrzałam się i zobaczyłam czarnego kotka, chwiejnym krokiem wychodzącego
z sypialni. Wyciągnął przednie łapki i ziewnął szeroko, a potem ruszył dalej prosto w moją
stronę. Patrzył na mnie wielkimi żółtymi oczami.
Nachyliłam się, starając się nie wyglądać groźnie.
– Ty musisz być Laurence – powiedziałam łagodnym tonem, takim samym, jakim
zwracam się do Lincolna.
Wielkie uszy kotka drgnęły, a potem znowu rozległo się słodkie miauknięcie, tak jakby
chciał mi odpowiedzieć. Nie mogłam się powstrzymać od zachwyconego piśnięcia.
Usłyszałam, jak Cassie śmieje się z tyłu. Kotek zignorował ją i wypiął pupę, próbując
ocenić dystans, jaki musiał pokonać, żeby znaleźć się na kanapie. Po paru sekundach odważył się
w końcu zrobić skok i wylądował tuż obok mnie.
Czułam coś w rodzaju dumy, że wybrał właśnie mnie, a nie Cassie, i wyciągnęłam rękę,
żeby mógł ją powąchać.
– Ile ma miesięcy?
– Nie wiemy dokładnie. Coś między trzy a cztery.
– Wzięliście go ze schroniska?
– Nie, Julian znalazł go w śmietniku przy swojej pracy.
Gwałtownie podniosłam głowę, co na chwilę wystraszyło Laurence’a, ale jego ciekawość
zwyciężyła i zaraz węszący nosek znowu znalazł się przy mojej skórze.
– W śmietniku?
– Tak. – W głosie Cassie słychać było odrazę.
Żołądek ścisnął mi się z żalu, nienawiści i wściekłości. Jak odrażającym człowiekiem
trzeba być, żeby wyrzucić żywe zwierzę? Gdyby Julian go w porę nie znalazł, śmieciarka by go
po prostu zmieliła. Zadygotałam na myśl o tym i znowu spojrzałam na Laurence’a. Obgryzał
właśnie mój palec wskazujący. Wsunęłam dłoń pod jego brzuch i podniosłam go. Miał
jedwabiste czarne futerko, jeszcze potargane od spania. Było miękkie i puszyste. Przycisnęłam go
do piersi i wolną ręką pogłaskałam po łebku. Nie słyszałam mruczenia, ale czułam, jak ciało
kotka wibruje.
Od razu minęła mi cała złość i musiałam się uśmiechnąć.
– Chyba się zakochałam.
Cassie się roześmiała.
– Nie tylko ty. Owinął sobie nas wszystkich wokół palca. Nawet Auriego.
– Nie lubi kotów? – zapytałam, nie spuszczając Laurence’a z oczu. Zostawiał sierść na
mojej czerwonej sukience. Mama na ten widok dostałaby chyba zawału. Pozwalałam niszczyć
ciuch za pięćset dolarów.
– Woli psy. Ale nie ma racji.
Odwróciłam się, żeby móc widzieć Cassie, która w międzyczasie wsunęła chyba z pół
tuzina kanapeczek.
– Można się mylić w takich sprawach?
– Oczywiście. – Kiwnęła głową z przekonaniem. – Auri lubi psy, bez dwóch zdań. Ale
ponieważ jest wysoki, wysportowany i muskularny, z jakiegoś powodu ludzie oczekują, że
któregoś dnia będzie miał męskie zwierzę. Pitbulla czy coś w tym stylu – odparła Cassie. – Przy
słowie „męskie” zrobiła w powietrzu cudzysłów. – I on naprawdę dał sobie to wmówić, choć
uwielbia się bawić z Laurence’em i wieczorem leżeć z nim na sofie. Musiałabyś zobaczyć ich
razem. Stuprocentowy kociarz.
Nie umiałabym powiedzieć, co było przyjemniejsze: wizja Auriego z kotem czy
rozmyślania Cassie na ten temat. Byli razem tacy słodcy. Już miałam zapytać, od kiedy są parą,
kiedy w korytarzu rozległy się czyjeś ciężkie kroki.
Laurence podniósł łebek. Po chwili drzwi się otworzyły i do środka wszedł obiekt
dyskusji.
– Cześć, dziewczyny – Auri się przywitał i postawił na podłodze sportową torbę.
Laurence wyślizgnął mi się spod ręki i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, zeskoczył
z sofy i podbiegł do torby Auriego, z której wystawał splątany sznurek. Od razu rzucił się na
niego z kłami i pazurkami.
– Hej – odezwał się jeszcze ktoś i dopiero teraz zobaczyłam, że Auri nie był sam. Był
z nim jakiś znajomy. Nieco niższy, ale też dobrze zbudowany, przez co sprawiał wrażenie
krępego. Jego skóra była o odcień ciemniejsza niż Auriego, miał czarne włosy do ramion.
Zdawało mi się, że widziałam go wśród chłopaków, którzy w zeszłym tygodniu przyglądali mi
się na kampusie. – Co słychać?
Cassie podniosła talerz.
– Micah przyniosła coś do jedzenia.
Auri oderwał wzrok od kota.
– Serio?
– Tak jakbym kiedykolwiek żartowała sobie z tak poważnych rzeczy – odparła Cassie
z udawanym oburzeniem. Zeskoczyła ze stołka i przyniosła dwa dodatkowe talerze z szafki.
Chłopaki podzielili się kanapkami, nie zostawiając nic dla Juliana, ale nie odważyłam się
zwrócić im uwagi. Nie było przecież wiadomo, czy on w ogóle wróci dziś wieczorem.
Auri usiadł obok Cassie przy kuchennym blacie, jego kolega obok mnie na sofie.
– My się chyba jeszcze nie znamy – powiedział i wyciągnął rękę w moją stronę. Obdarzył
mnie przy tym promiennym uśmiechem, który odsłonił jego ułamany lewy siekacz. – Jestem
Jayden.
– Micah. – Uścisnęłam mu rękę, przy czym moja dłoń prawie zniknęła w jego dłoni. –
Też grasz w nogę?
– Skąd ten pomysł?
– Tylko takie przeczucie.
– Przeczucie cię myli. Nie gram. – Wsunął do buzi całą kanapkę i dodał niewyraźnie: –
A przynajmniej na razie nie.
– Dlaczego?
– W zeszłym sezonie złamał kostkę – odpowiedział za niego Auri, bo Jayden był za
bardzo zajęty jedzeniem. – Lekarze i trener nie pozwalają mu jeszcze wejść na boisko.
– Żegnaj, zawodowa kariero – mruknął Jayden.
– Przykro mi – powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego ze współczuciem. Wiedziałam,
jak to jest marzyć o czymś i nie móc spełnić tego marzenia, choć tym, co mnie powstrzymywało,
nie była kontuzja, tylko nadzieja na szczęśliwą rodzinę. Od jakiegoś czasu nie miałam jednak
pewności, czy było warto. Nawet jeśli odnajdę Adriana i rodzice go zaakceptują, czy
kiedykolwiek wybaczymy im ostatnie trzy miesiące?
– Niepotrzebnie – powiedział Jayden. – Moi rodzice cieszą się z planu B.
Żeby ukryć emocje i zapełnić czymś pustkę, która momentalnie się we mnie
rozprzestrzeniła, wzięłam z jego talerza wegetariańską kanapkę. Nie znoszę, kiedy myśli
o Adrianie tak bardzo wpływają na mój nastrój i potrafi�
� go zmienić w jednej chwili.
– A jaki jest plan B?
– Zostać agentem sportowym. W końcu znam wschodzące gwiazdy. – Spojrzał znacząco
na Auriego.
– Lizus – prychnął Auri.
– Nie udawaj, że ci się to nie podoba. – Jayden posłał Auriemu całusa.
Auri przewrócił oczami, a Cassie się roześmiała. Spojrzała na Auriego wzrokiem pełnym
dumy i uznania.
Okej, oni razem zdecydowanie stanowili milszy widok niż wyobrażenie Auriego
z Laurence’em na sofie.
– A co ty studiujesz? – Jayden znowu zwrócił się do mnie.
– Prawo.
– Nie wydajesz się zachwycona.
– Bo nie jestem – przyznałam. Rodziców tu nie było i nie znają moich nowych przyjaciół,
nie widziałam powodu, żeby udawać zainteresowanie i zachwyt, skoro tego nie czułam.
– Dlaczego więc po prostu nie zmienisz kierunku? Na pierwszym semestrze dużo ludzi
jeszcze się waha – powiedziała Cassie. Wstała, żeby odebrać Laurence’owi buty Auriego, po
czym wróciła na miejsce z kotem pod pachą. Laurence z ciekawością wyciągał szyję i wpatrywał
się w talerz Auriego.
– Moim rodzicom by się to nie spodobało.
Cassie uniosła brew.
– Zmuszają cię do studiowania prawa?
– Można tak powiedzieć.
Nigdy mi tego nie nakazali, ale tuż przed wyrzuceniem Adriana z domu i jego
zniknięciem aż nadto wyraźnie dali mi do zrozumienia, że oczekują, by przynajmniej jedno z nas
poszło na prawo. W końcu ktoś kiedyś musi przejąć kancelarię i imperium Owensów. I niech
Bóg strzeże, by firma wpadła w ręce Harry’ego, kuzyna trzeciego stopnia, który z powodu swojej
skłonności do gry w kasynach już od lat nie istnieje dla moich rodziców. Adrian bardzo wcześnie
stanowczo oświadczył, że wybiera się na architekturę. Natomiast ja, ze swoim marzeniem
o studiowaniu sztuki, byłam dużo bardziej wstrzemięźliwa, ale mając Adriana przy boku, byłam
gotowa stawić czoło gniewowi rodziców. Tyle że teraz zostałam sama…
– Nie znacie przypadkiem Adriana Owensa? – To pytanie po prostu mi się wymsknęło,
całkowicie niespodziewanie.
Spojrzałam kolejno na Jaydena, na Auriego i na Cassie. Najpierw popatrzyli na mnie
z zaskoczeniem, a potem się zamyślili. Jako pierwsza potrząsnęła głową Cassie. Auri zrobił to
samo. Zerknęłam znowu na Jaydena, który coraz mocniej marszczył czoło, ale znałam
odpowiedź, jeszcze zanim się odezwał.
– Nie. A kto to jest?
– Mój brat.
Bruzda między brwiami Jaydena zrobiła się jeszcze większa.
– Też gra w piłkę nożną?
Zaśmiałam się krótko.
– Nie. Adrian nie interesuje się sportem.
Jako dziecko lubił pływać i przez pewien czas był nawet w klubie, ale jako piętnastolatek
stracił zapał i w końcu opuścił drużynę. Teraz jednak zastanawiałam się, czy naprawdę przestał
się wtedy interesować pływaniem czy może nie czuł się dobrze w przebieralni z innymi
chłopakami. Nie umiałam sobie nawet wyobrazić, jak trudne musiało być dla niego to wszystko.
Dlatego też nie rozumiałam, dlaczego sądził, że nie może o tym porozmawiać ze mną. Nie musiał
przechodzić przez to sam. Nie byłam jednak w stanie za dużo rozmyślać o tym, że mi nie ufał,
robiłam się wtedy wściekła.
Widać było, że w głowie Jaydena nadal panuje zamęt.
– Niby skąd mielibyśmy znać Adriana?
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Tak tylko pytam.
– Okeeeej. – Powiedział to w taki sposób, że było jasne, że oczekuje jakiegoś
wyjaśnienia.
Cassie i Auri też patrzyli na mnie z wyczekiwaniem, ale nie byłam gotowa podzielić się
z nimi historią Adriana. Jeszcze nie.
Upłynęło kilka sekund, wszyscy patrzyli na mnie w milczeniu i dopiero Laurence, mój
mały bohater, odwrócił ich uwagę. Wymknął się Cassie, skoczył na blat kuchenny, podbiegł do
Auriego i rzucił się na kanapkę z łososiem. Narobił wystarczająco dużo zamieszania i w końcu
już nikt nie pytał mnie o brata.
Potem rozmawialiśmy jeszcze trochę o innych sprawach. Jayden opowiadał o swoich
wykładach z marketingu i gospodarki, które w tym semestrze wybrał jako zajęcia dodatkowe,
żeby spełnić marzenie o zostaniu agentem sportowym. Cassie z powrotem usiadła do maszyny
i wyjaśniła Jaydenowi, jak zamierza zrobić swój kostium. I chociaż Jayden się nie śmiał i był tym
zaciekawiony, widziałam, że Auriemu niezbyt podoba się rozmowa o takim hobby przy koledze
z drużyny. Tak jakby prowadził dwa życia i nie chciał, by jedno mieszało się z drugim.
– Spadam – powiedział w końcu Jayden i wstał z sofy.
Spojrzałam na komórkę i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest już po północy. Czas tu
pędził, inaczej niż u Richfieldsów.
Pożegnaliśmy się z Jaydenem, który jeszcze poprosił mnie o numer telefonu. Nie
wahałam się, nie odniosłam bowiem wrażenia, że chce mnie poderwać.
– Ja też już pójdę – powiedziałam po jego wyjściu.
– Miło, że wpadłaś – rzuciła Cassie. – Dzięki za jedzenie.
– Nie ma sprawy.
Wstałam z sofy i po raz ostatni pogłaskałam Laurence’a po łebku. Leżał zwinięty w kulkę
na sportowej torbie Auriego i wydawał się bardzo wyczerpany obecnością w mieszkaniu czworga
ludzi.
– Gdybyśmy się już nie zobaczyli, to życzę wam udanej zabawy na LARP-ie. I mam
nadzieję usłyszeć w poniedziałek ciąg dalszy.
– A ja się cieszę na jeszcze więcej darmowego jedzenia.
Auri ze zdziwieniem uniósł brew.
Cassie uśmiechnęła się do niego.
– Później ci powiem.
Kiedy się odwróciłam w stronę wyjścia, spojrzałam na drzwi, zza których parę godzin
temu wyszedł Laurence. Wskazałam na nie.
– To pokój Juliana?
– Tak – odparła Cassie po chwili wahania.
– Macie może karteczki samoprzylepne?
– Jasne.
Cassie zeskoczyła ze stołka i poszła do innego pokoju, skąd wróciła zaraz z długopisem
i kartką. Podziękowałam, wzięłam od niej obie rzeczy i napisałam wiadomość dla Juliana.
Rozdział 8
Julian napisał odpowiedź.
Kiedy następnego dnia rano zobaczyłam na swoich drzwiach karteczkę, uśmiechnęłam
się. Wiadomość ode mnie nakleiłam na drzwiach jego pokoju. Zapytałam, co powiedział jego
profesor na Empire State Building.
Podobał mu się! To był najlepszy model ze wszystkich.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i poczułam dumę z kogoś, kogo ledwo znałam.
Z koślawych liter Juliana wręcz biła radość i entuzjazm. Wiedziałam, że pisał tę wiadomość
z uśmiechem na ustach. Pospiesznie wyjęłam długopis z plecaka i zapisałam pod spodem tylko
jedno słowo.
Gratuluję!
Przykleiłam karteczkę, która już zdążyła się nieco poniszczyć, do drzwi mieszkania
Juliana i ruszyłam na kampus. Po raz pierwszy w tym tygodniu nie szłam jak na skazanie,
wiedząc, co mnie czeka, bo uskrzydlały mnie słowa Juliana i perspektywa weekendu. Wprawdzie
miałam jeszcze do zrobienia różne prace i czekała mnie mordęga przy jakichś kodeksach, ale
przynajmniej b�
�dę mogła to zrobić u siebie w domu w piżamie. I nikt nie zmusi mnie do
włożenia „przyzwoitego” ubrania albo do uczesania włosów. Kolacji z rodzicami też w tym
tygodniu nie będzie, bo oboje mają służbowe wyjazdy. Sobotni wieczór spędzę więc z Lilly,
która chciała obejrzeć moje mieszkanie. Linka zostawi u dziadków i choć uwielbiam tego
małego, to cieszyłam się na nasz babski wieczorek.
Przyszłam wcześnie i w pustej auli zajęłam sobie i Alizie miejsca w piątym rzędzie od
tyłu. Idealna lokalizacja. Złoty punkt. Było się częścią tłumu i siedziało się dostatecznie daleko
od profesorki albo profesora, by nie zostać zauważonym, ale nie na tyle daleko, by zostać
posądzonym o brak zainteresowania wykładem.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry – odpowiedziałam i spojrzałam znad rysunku na Alizę, która usiadła obok.