by Laura Kneidl
potrzebuję nowego sztyftu do mojego kolczyka, bo ten stary przez nieuwagę wpadł do umywalki.
Weszłam do studia tatuażu i piercingu. Widziałam go już wiele razy z zewnątrz, ale nigdy
nie byłam w środku. Ściany zdobiły zdjęcia wytatuowanych części ciała, w licznych witrynach
wystawiono biżuterię, a na regale stały nagrody, jakie zdobyli tutejsi tatuażyści i tatuażystki.
W tle cicho grał rap i mieszał się z brzęczeniem igieł do tatuażu. Za ladą siedziała kobieta
o jaskraworudych włosach i tak rozciągniętych płatkach usznych, że mogłabym przez nie
przełożyć trzy palce.
Przeglądała jakieś czasopismo, ale kiedy zobaczyła mnie przy ladzie, podniosła wzrok.
Jej usta, w tym samym kolorze co włosy, rozciągnęły się w uśmiechu.
– Witamy w Crooked Ink. Czym mogę służyć?
– Hej – przywitałam się i rozejrzałam za Julianem, ale poza mną i tą kobietą nikogo nie
było w pomieszczeniu. Gdzieś dalej słychać było jednak głosy.
– Szukam kolegi. Juliana.
– Dzisiaj nie pracuje.
Zatkało mnie.
– Na pewno? Powiedział mi, że tu będzie.
– Nie, przykro mi. Pracuje u nas tylko w weekendy.
Uśmiechnęła się współczująco, a w jej oczach widziałam ubolewanie. Pewnie myślała, że
Julian mnie wystawił.
– Może pomyliły mu się dni – dodała, próbując zminimalizować mój zawód, ale obie
wiedziałyśmy, że to nieprawda. Kto myli poniedziałki z sobotami? Nikt.
Julian mnie okłamał.
Rosła we mnie wściekłość, ale szybko zmieniła się w wątpliwości. Dlaczego nie
powiedział mi prawdy? Było tylko jedno wytłumaczenie: nie chciał spędzać ze mną czasu. Czy
ostatnie dni były dla niego tylko nic nieznaczącym epizodem? Gotów był znowu wyrzucić mnie
ze swojego życia, by stało się łatwiejsze? Ale co miało zatem znaczyć to przytulenie w Oazie?
Zupełnie nic?
Zrobiło mi się trochę słabo i nagle sama sobie wydałam się strasznie głupia.
Podziękowałam kobiecie za informację i zrobiłam zwrot w stronę wejścia, ale nagle
znieruchomiałam. Powoli odwróciłam się jeszcze raz w jej kierunku.
– Mogłabyś nie wspominać o tym Julianowi?
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
– Będę milczeć jak grób.
– Dzięki – powiedziałam i poszłam do samochodu.
Rozdział 13
Dlaczego. Mnie. Okłamał?
Akcentowałam każde słowo, uderzając w worek bokserski.
Byłam z Lilly na naszym pierwszym treningu w studiu fitness. Jedna z pracownic
pokazała nam wszystkie urządzenia i powiedziała, jakich efektów możemy się spodziewać,
ćwicząc na nich regularnie. Przeszłyśmy więc przez studio i robiłyśmy to, na co miałyśmy
ochotę. Ja od razu podeszłam do worków bokserskich, żeby wyładować gniew, który nosiłam
w sobie od wczoraj.
Gdy wyszłam z Crooked Ink, dokuczały mi zwątpienie i niepewność, ale w drodze do
domu uświadomiłam sobie, że to nie ja powinnam się czuć źle, tylko Julian. To on mnie okłamał.
Jeśli nie chciał spędzać ze mną czasu, powinien był mi to powiedzieć, a nie uciekać się do tanich
wykrętów. Mam chyba prawo oczekiwać chociaż tyle szacunku. A może nie?
– Na pewno jest na to jakieś wytłumaczenie – powiedziała Lilly. Stała po drugiej stronie
worka i mocno go trzymała. Jasne włosy związała w węzeł, miała na sobie różowo-fioletowy
strój sportowy. W niektórych miejscach widniały na nim ciemne plamy. Podczas ćwiczeń
próbnych od razu mocno się spociłyśmy.
– Niby jakie wytłumaczenie? – zapytałam z irytacją. Po czole spływał mi pot, a w lustrze
na przeciwległej ścianie widziałam swoją czerwoną od wysiłku twarz.
– Nie wiem. – Lilly wzruszyła ramionami. – Może nie chciał powiedzieć ci prawdy, bo
byłoby to dla niego nieprzyjemne. Może ma wizytę lekarską w jakiejś intymnej sprawie. Albo
spotkanie Anonimowych Alkoholików. Jest wiele możliwości.
– Po czyjej ty właściwie jesteś stronie? – burknęłam, choć wiedziałam, że może mieć
rację. Ale i tak się złościłam. Przede wszystkim na siebie. Po co w ogóle pojechałam do Crooked
Ink? Nie miałam żadnego powodu, żeby odwiedzać studio tatuażu.
Jasne, żadnego powodu, mruknął jakiś głos w mojej głowie. Gdyby miał twarz, na pewno
uśmiechałby się teraz znacząco.
– Jestem po twojej stronie – odpowiedziała Lilly. – Zawsze. Wiesz przecież. Nie chcę
tylko, żebyś się zadręczała tą sprawą. Julian cię okłamał, niefajnie zrobił, ale kiedy z nim
porozmawiasz, na pewno jakoś to wyjaśni.
– Albo zrobi się jeszcze bardziej niemiło, kiedy się dowie, że pojechałam do Crooked Ink.
Uderzałam w worek raz za razem. Z lewej. Z prawej. Z Lewej. Z prawej. Z lewej.
Z prawej. Ramiona już mnie bolały i wiedziałam, że tymi uderzeniami nikogo nie znokautuję.
– Od kiedy tak bardzo się przejmujesz tym, co inni o tobie myślą?
– Nie przejmuję się. Jeśli chodzi o obcych, ale Julian to mój sąsiad – tłumaczyłam
pokrętnie, choć to oczywiście było kłamstwo. Był nie tylko sąsiadem, a przynajmniej w mojej
głowie. Byliśmy przyjaciółmi i może… może mogło być z tego coś więcej. Już od dawna nie
czułam, żeby ktoś tak mnie pociągał.
Lilly prychnęła. Nic nie mogło się przed nią ukryć, ale nie naciskała.
– Jeśli chcesz, możesz powiedzieć Julianowi, że byłyśmy tam we dwie – zaproponowała.
– Powiedz mu, że chciałam zobaczyć studio, bo zastanawiam się nad tatuażem.
– Dzięki – odparłam i uśmiechnęłam się do Lilly, choć nie zamierzałam odpowiadać na
kłamstwo Juliana kolejnym kłamstwem. Poza tym byłoby to zbyt ryzykowne. A jeśli mimo
obietnicy kobieta z recepcji powiedziała mu o mojej wizycie? Wiedziałby wtedy, że byłam tam
sama. Lepiej trzymać się prawdy, gdyby doszło do rozmowy. Gdyby doszło do rozmowy. Nadal
nie wiedziałam, czy tego właśnie chciałam, ale na szczęście nie była to decyzja, którą musiałam
podejmować natychmiast.
– Co słychać u Tannera? – zmieniłam temat, żeby zająć głowę innymi rzeczami.
Lilly westchnęła.
– To co zwykle. Ma dużo pracy, tęskni za Linkiem i za mną.
Po raz ostatni uderzyłam w worek, ale tym razem nie wyobrażałam sobie przy tym twarzy
Juliana, ale niesprawiedliwy los, przez który Lilly i Tanner nie są razem.
– Wie już, kiedy przyjedzie do domu? – zapytałam, ściągając rękawice i przekazując je
Lilly.
– Nie. Jego profesorowie zawsze znajdą jakiś powód, żeby go zatrzymać w Princeton.
– Przykro mi.
Zamieniłyśmy się miejscami.
Stanęła w rozkroku, gotowa maltretować worek. Teraz ja go trzymałam, żeby nie latał po
sali jak kula do wyburzania.
– Nie ma jakichś specjalnych warunków dla studentów z dziećmi?
Lilly uderzyła.
– Nie sądzę.
– A gdybyście wy pojechali do niego?
– Kiedy? – Uderzenie. – Jak? – Uderzenie. – Link nie zniósłby dobrze długiej podróży
samolotem. – Uderzenie. – A nawet gdybyśmy polecieli do New Jersey – uderzenie – to będzie
musiał się uczyć. – Uderzenie. – Nie chcę być osobą – uderzenie – która odciąga go odr />
obowiązków.
– Wy też jesteście jego obowiązkiem. Bardziej niż tamte rzeczy.
– Tak, ale on musi się skupić na nauce. – Lilly znowu uderzyła, a jej cios miał taką siłę,
że worek prawie wyleciał mi z rąk. Najwyraźniej nie tylko ja miałam problem z nagromadzoną
złością. Dlaczego to, co mówiła, brzmiało dla mnie jak wykręty?
Wzmocniłam uchwyt.
– Co się dzieje?
– Nic się nie dzieje.
Może i jej język potrafił kłamać, ale nie jej twarz. Skierowane w dół kąciki ust mówiły
swoje. W skupieniu wpatrywała się w worek do boksowania i ignorowała moje pytające
spojrzenie.
– Dlaczego nie chcesz pojechać do Tannera?
Lilly kilka razy mocno uderzyła w popękaną skórę i nagle opuściła ręce i spojrzała na
mnie. W jej oczach było pełno zwątpienia.
– Boję się.
Puściłam worek.
– Boisz się?
– To śmieszne.
– Nie, wcale nie – zapewniłam od razu. – Czego się boisz?
– Że mnie zostawi.
Ściągnęłam brwi.
– Tanner?
Kiwnęła głową.
– Dawał jakieś sygnały? – zapytałam ostrożnie, choć nie mogłam sobie tego wyobrazić.
Byli dla siebie stworzeni. Tanner przychyliłby Lilly nieba.
– Nie – odpowiedziała cicho, potwierdzając moje przypuszczenia. – Ale ja to po prostu
wiem. W przyszłym miesiącu kończy dwadzieścia jeden lat. I jest w koledżu. A kiedy tu wraca,
czeka na niego to. – Wskazała na siebie i z obrzydzeniem skrzywiła usta. – Dlaczego miałby
fundować sobie takie życie?
– Bo cię kocha.
– Na pewno inaczej sobie to wszystko wyobrażał.
– No i? – Wzruszyłam ramionami. – Ty też. I z tego powodu spakowałabyś swoje rzeczy
i zniknęła?
– Nigdy – odpowiedziała Lilly bez wahania.
Uśmiechnęłam się.
– Dlaczego więc Tanner miałby to zrobić?
– Nie wiem. Bo miałby wtedy łatwiej? – Unikała mojego wzroku. – Po prostu mam takie
przeczucie.
Podeszłam do Lilly i położyłam dłonie na jej ramionach. Miała wilgotną i lepką skórę, ale
w tym momencie było mi wszystko jedno.
– Przeczucie cię myli – powiedziałam z takim przekonaniem, na jakie tylko było mnie
stać. – Masz dzisiaj zły dzień i tęsknisz za Tannerem. To wszystko.
Westchnęła.
– Może.
– Nie może. Na pewno. Dam sobie rękę uciąć za Tannera.
– Serio? Lilly podniosła głowę. – Potrzebujesz jej do rysowania.
– Wiem i świadczy to o tym, że mówię poważnie. No dalej, powtórz: Tanner mnie kocha.
Nigdy mnie nie zostawi, bo jesteśmy dla siebie stworzeni. Wkrótce znowu się zobaczymy
i będziemy godzinami uprawiali seks, bo jestem naprawdę niezłą laską.
Usta Lilly drgnęły.
– Masz rację. Po prostu na razie jest mi ciężko.
– No to powtórz – zażądałam.
– Mówisz serio?
Kiwnęłam głową.
Lilly zaczerpnęła powietrza, pewnie dlatego, że wiedziała, że nie ustąpię i powiedziała to,
co chciałam usłyszeć: Tanner mnie kocha. Nigdy mnie nie zostawi, bo jesteśmy dla siebie
stworzeni. Wkrótce znowu się zobaczymy.
– I?
– Będziemy godzinami uprawiali seks, bo jestem naprawdę niezłą laską – dodała szybko.
Uśmiechnęłam się.
– Może być. A teraz kupujesz mi w barze z sokami to czerwone coś.
Kiedy wysiorbałyśmy smoothies, spakowałyśmy rzeczy i poszłyśmy do przebieralni i pod
prysznic. Potem zaproponowałam wspólną kolację, ale Lilly odmówiła, bo postanowiła sobie, że
po dwudziestej pierwszej nie będzie jadła żadnych większych posiłków. Poza tym chciała jeszcze
przejrzeć materiały do szkoły na następny dzień. Chciałabym mieć taką motywację i dyscyplinę.
Moje materiały na jutro leżały nietknięte w kącie. Umówiłyśmy się na kolejny raz w studio
i pożegnałyśmy się. W drodze do domu kupiłam buritto z dodatkowym serem i, wygłodniała po
treningu, dosłownie je pożarłam, zanim dojechałam do domu.
Przyzwyczaiłam się już do wchodzenia na trzecie piętro, ale po ćwiczeniach nogi miałam
jak z waty i każdy krok był męczarnią. Zatrzymałam się przed swoim mieszkaniem. Mimowolnie
spojrzałam na drzwi Juliana. Ze środka dobiegał odgłos telewizora. Był w domu? Pracował?
Istniała tylko jedna możliwość, żeby się o tym przekonać. Najlepiej będzie, jak od razu z nim
porozmawiam, zanim moje myśli i uczucia z czasem staną się coraz dziwniejsze.
Szybko otworzyłam drzwi, sportową torbę rzuciłam w kąt i złapałam koszulę, którą Julian
pożyczył mi w niedzielę. Po kontrolnym spojrzeniu w lustro wyszłam znowu na korytarz i zanim
zdążyłam się rozmyślić, zapukałam do jego mieszkania.
– Auri! Drzwi! – krzyknęła Cassie, a potem usłyszałam kroki.
– Hej, Micah – przywitał mnie Auri i otworzył drzwi, żebym mogła wejść.
Nie miał na sobie koszulki. Jego czoło błyszczało od potu, jakby wieczór spędzał na
robieniu brzuszków i pompek. Na jego prawej piersi widniał tatuaż, który rozciągał się przez
ramię aż do pleców, ale w jego przypadku czarny tusz subtelnie wtapiał się w skórę i nie rzucał
tak bardzo w oczy, jak by to było w moim przypadku.
– Hej – odpowiedziałam i spojrzałam na Cassie leżącą na sofie. – Jak się masz?
– Dobrze – powiedziała, nie odrywając wzroku od telewizora. W serialu dwie postacie
właśnie prowadziły zażartą dyskusję. – Przez ostatnie dwa dni obejrzałam prawie trzy sezony
Nastoletniego wilkołaka.
Z uznaniem kiwnęłam głową.
– Niezłe osiągnięcie.
Cassie nie zareagowała, za bardzo zajęta tym, co rozgrywało się na ekranie.
– Pewnie pracownicy Netflixa zastanawiają się teraz, czy przed naszym telewizorem
siedzą zwłoki – powiedział Auri. Znalazł gdzieś koszulkę i właśnie ją na siebie wkładał. – Co
tam?
– Jest Julian?
Uniósł ze zdziwieniem brwi.
– Tak, w swoim pokoju.
– Dzięki. – Uśmiechnęłam się i mocno zacisnęłam palce na koszuli. Nie było powodu do
zdenerwowania. Oddam tylko Julianowi jego własność. I może przy okazji dowiem się, dlaczego
wczoraj mnie okłamał. Na pewno jest jakieś wytłumaczenie, tak jak mówiła Lilly. Albo i nie.
Odprowadzana ciekawskim spojrzeniem Auriego poszłam do sypialni Juliana
i zapukałam.
– Tak? – rozległ się głos za drzwiami.
Otworzyłam drzwi na niewielką szerokość i wsunęłam przez nie głowę.
– Cześć.
– Cześć – odparł Julian zaskoczony moim widokiem. Siedział na łóżku ze skrzyżowanymi
nogami. Na kolanach miał deskę, której używał zamiast stołu. Chyba nad czymś pracował, bo
trzymał w dłoni ołówek, a dookoła niego leżały notatki i książki. Był z nim Laurence. Kotek
drzemał spokojnie na kocu, zwinięty w kulkę.
– Mogę wejść?
Kiwnął głową i zdjął prowizoryczny stół z kolan, żeby wstać z łóżka.
Spojrzałam na jego ramiona. Nagie ramiona. Miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem,
więc mogłam zobaczyć bliznę, którą zawsze stara
ł się ukrywać. Pokrywała dużą część
przedramienia i obejmowała je jak mankiet. Jakby trzymał rękę w ogniu.
– Micah? – Julian zszedł z łóżka.
– Przepraszam – mruknęłam i spuściłam głowę. Nie powinnam się tak na niego gapić.
Chyba właśnie dlatego w miejscach publicznych nosił sweter przy trzydziestu stopniach
i palącym słońcu. – Chciałam tylko oddać ci koszulę. – Na potwierdzenie swoich słów
podniosłam ją i rzuciłam Julianowi.
– Dzięki. – Złapał ciuch i przytknął kraciasty materiał do nosa.
– Nie martw się, nie jest wyprana. Możesz z nią spać i wyobrażać sobie, że jestem przy
tobie.
– Mógłbym też dostać za darmo na eBayu używane majtki.