by Laura Kneidl
Popatrzyłam na niego. Od kiedy zobaczyłam różowego misia, krążyło mi po głowie jedno
pytanie. Po prostu nie mogłam sobie wyobrazić, że rodzice dali mu taki prezent. Dużo bardziej
pasował do kogoś innego. Kogoś ze zdjęcia w jego pokoju.
– Czy Pani Doubtfire naprawdę jest twoja?
– Kogo innego miałaby być?
Westchnęłam.
– Wiesz kogo.
– Nie, nie wiem – upierał się Julian.
Nie wiedziałam, czy naprawdę nie rozumiał, co mam na myśli, czy nie chciał rozumieć.
Byłam tym sfrustrowana. Chciałam przecież tylko poznać prawdę.
– Czy… czy ten miś należał do Sophii?
Julian spojrzał na mnie ze zdumieniem, tak jakby nie mógł uwierzyć, że wymówiłam to
imię. W jego zielonych oczach zapłonął jakiś ciemny blask, w jego spojrzeniu było pełno bólu.
W pierwszym odruchu chciałam się wycofać, przeprosić i powiedzieć, żeby zapomniał o tym
pytaniu. Nie mogliśmy jednak ciągle omijać tego tematu. Nie wtedy, gdy chcielibyśmy być dla
siebie kimś więcej niż przelotnymi znajomymi. Uwielbiałam rozmowy z Julianem o sztuce,
architekturze i muzyce. Pragnęłam jednak więcej. Chciałam widzieć nie tylko wypolerowaną
stronę jego medalu, ale też tę zardzewiałą. Chciałam zobaczyć ślady, jakie zostawiło na nim
życie. I może właśnie nadszedł czas, bym pokazała Julianowi odrapaną stronę swojego medalu.
Jak mogłam wymagać od niego szczerości, gdy sama nie byłam szczera?
– Adrian jest gejem.
– Co? – Julian był zdumiony tą nagłą zmianą tematu.
– Adrian. Mój brat. Jest gejem. Dlatego pokłócił się z rodzicami. Wyrzucili go z domu,
kiedy przyłapali go z chłopakiem. – Spuściłam głowę, żeby nie musieć patrzeć Julianowi w oczy.
Za bardzo wstydziłam się za rodziców i własne błędy. Może gdybym w przeszłości postępowała
inaczej, Adrian by mi zaufał. – Uznałam, że powinieneś o tym wiedzieć – ciągnęłam dalej. Nie
jestem dumna z tego, co zrobili nasi rodzice, ale nie mogę od ciebie oczekiwać, że będziesz
mówił o Sophii, kiedy zatajam przed tobą prawdę o własnej rodzinie.
Julian nie odpowiedział.
Upływające w milczeniu sekundy wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Wytarłam
wilgotne dłonie w spodnie i zacisnęłam je w pięści, tak że czułam, jak paznokcie wbijają się
w spód dłoni. Serce biło mi mocno, słyszałam w uszach pulsującą krew. Nerwowo przełknęłam
ślinę. W końcu nie wytrzymałam i podniosłam głowę.
Julian nadal mi się przypatrywał. Jego spojrzenie było tak nieprzeniknione i badawcze, że
wszystko mi się w środku ścisnęło. Nie miałam pojęcia, co myśli. Czy tak samo jak ja uważał, że
zachowanie moich rodziców było okropne, czy może stał po ich stronie. Nie mogłam sobie tego
wyobrazić, ale jakiś rodzaj wątpliwości pozostał.
Julian otworzył usta, ale upłynęło jeszcze kilka nieznośnych sekund, zanim zdołał coś
powiedzieć.
– Przykro mi, że muszę ci to powiedzieć, Micah, ale… twoi rodzice są beznadziejni.
Nie wiem, co do tego doprowadziło, być może napięcie i strach przed reakcją Juliana, ale
w tym momencie wybuchnęłam śmiechem, tak jakbym dostała nagłej gwałtownej czkawki.
Najpierw próbowałam przestać się śmiać, wstrzymując oddech, ale to nie pomogło i w końcu się
poddałam.
– To prawda – zachichotałam ze łzami w oczach. Nie były to łzy smutku, ale też nie były
to łzy radości. Ani wściekłości, ani ulgi. Brały się po trochu ze wszystkich tych emocji.
– Chodź tutaj – powiedział Julian i przyciągnął mnie do siebie.
Kiedy wziął mnie w ramiona, zapadłam się w nie, wtuliłam twarz w jego koszulę
i oddychając głęboko, próbowałam wrócić do równowagi, ale coś ściskało mnie głęboko
w gardle. Nie rozumiałam samej siebie. Dlaczego dzisiaj dużo trudniej rozmawiało mi się
z Julianem o Adrianie niż wczoraj z Alizą? Może byłam bardziej rozczarowana tym, że nie
spotkałam Adriana na koncercie jego ulubionego zespołu, niż chciałam przed sobą przyznać.
Julian gładził mnie po ramieniu. Próbował mnie uspokoić delikatnymi dotknięciami,
dotykał ustami moich włosów.
Siąknęłam nosem i zrobiłam ostatni głęboki wdech, po czym wyprostowałam się
i zamrugałam, by strząsnąć z rzęs ostatnie łzy.
Julian powoli przyglądał się mojej twarzy. Na jego czole znowu pojawiła się mała
zmarszczka, świadcząca o zatroskaniu.
– Przepraszam. Nie chciałam znowu pomoczyć ci koszulki.
– Nie przejmuj się. – Zdjął dłoń z mojego ramienia, położył ją na karku i przesuwał
wzdłuż kręgosłupa w kierunku bioder. Jego palce zostawiały na mojej skórze łaskoczący ślad.
– Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś mi o Adrianie?
Wzruszyłam ramionami i znowu oparłam się o niego. Mimo oddzielających nas warstw
materiału, czułam jego ciepło, które działało na mnie uspokajająco jak przytulanka na Lincolna.
– Wstydziłam się i bałam.
– Czego?
– Nie wiem. Że będziesz mnie oceniał?
Julian spojrzał na mnie z boku, a jego dłoń przeniosła się z bioder na moją talię, tak jakby
chciał bez słów powiedzieć: Nie bój się. Trzymam cię i jestem po twojej stronie. Zawsze.
Nigdy nie oceniałbym cię przez pryzmat twoich rodziców. Zwłaszcza gdy chodzi
o Adriana.
– Dziękuję, że mi zaufałaś – odpowiedział i wziął głęboki wdech. Odpowiedź brzmi: tak.
Zamrugałam ze zdumieniem.
– Odpowiedź?
– Na twoje pytanie, czy miś należał do Sophii. Tak, należał.
Rozdział 20
Lilly i Tanner stanęli przed moimi drzwiami następnego ranka, jeszcze zanim obudził się
Link. Oboje byli rozpromienieni i obejmowali się jak świeżo zakochana para. Najwyraźniej
wspólna noc to było dokładnie to, czego potrzebowali. Miałam wielką nadzieję, że Lilly
zapamięta to przeżycie i przypomni je sobie, kiedy Tanner wyjedzie. Kochał ją i nie mogły tego
zmienić ani dzielące ich kilometry, ani kilogramy, które jej przybyły, odkąd się poznali. Jednak
mimo udanego wieczoru we dwoje widać było, jak bardzo tęsknili za Linkiem. Tanner nie chciał
stracić przed odjazdem ani jednej minuty z synem.
Podziękowali jeszcze raz za opiekę nad dzieckiem i zaprosili mnie do siebie na śniadanie.
Nie chciałam jednak przeszkadzać w rodzinnym szczęściu, więc powiedziałam, że muszę się
uczyć. Teoretycznie była to prawda, tyle że nauka nie była tym, czym chciałam się zajmować.
Usiadłam na sofie i napisałam do Adriana wiadomość, w której donosiłam mu, jak dobrze
zajmowałam się Linkiem przez całą noc i wcale go nie uszkodziłam. Potem wzięłam do ręki blok
rysunkowy, by skończyć szkic syreny z greckiej mitologii, zaczęty parę dni temu. Zatęskniłam za
swoją twierdzą. Od kiedy się wprowadziłam do nowego mieszkania, rysowałam właśnie tam.
Grubymi murami z kartonu oddzielałam się od świata i własnych problemów i skupiałam tylko
na sztuce. Brakowało mi tego. Zmieniłam blok na tablet, mając nadzieję, że lepiej się sprawdzi.
Ale ledwo skończyłam rysować pierwszą kreskę, usłyszałam pukanie do drzwi.
Tylko tego mi było trzeba. Skoczyłam na równe nogi i otworzyłam drz
wi, licząc na to, że
zobaczę Cassie, która przyszła opowiedzieć o wspaniałej randce z Aurim. To był jednak Julian
z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry – odpowiedziałam. – Co ty tu robisz?
– Śniadanie. Już zapomniałaś? – Trzymał tekturowy uchwyt z dwoma kubkami kawy
i torebkę z logo Beans & Bread, z której unosił się cudowny zapach.
– Tak… nie. Nie sądziłam tylko, że przyjdziesz, skoro wczoraj spędziłeś tutaj cały
wieczór. Ale wejdź.
Julian dużo dla mnie zrobił i powoli zaczęłam się zastanawiać, co się stało z jego
życzeniem, by żyć samemu, ale na pewno nie będę się na to skarżyć.
Zamknęłam drzwi, a Julian od razu poszedł do kuchni, jakby to była najzwyklejsza rzecz
na świecie. Podobało mi się, że czuł się tutaj jak u siebie w domu.
– Link już wstał? – zapytał i wypakował zawartość torby.
Usiadłam na stołku przy blacie.
– Lilly i Tanner już go zabrali. Chcą spędzić ze sobą tak dużo czasu jak to możliwe. We
wtorek Tanner musi już wracać do New Jersey.
– Co on tam robi? – Julian wręczył mi kawę.
Wypiłam łyk i skrzywiłam się. Zdecydowanie brakowało cukru.
Ledwo ta myśl przemknęła mi przez głowę, Julian sięgnął do kieszeni i podał mi z pół
tuzina torebeczek z cukrem.
Otworzyłam wieczko kubka.
– Studiuje na Princeton, co znacznie komplikuje całą sprawę z Lilly i Linkiem, ale jakoś
dają radę.
Julian wyjął z szafki dwa talerze.
– Tego jestem pewny. Link to wspaniałe dziecko.
– Tak, to prawda – przyznałam i napiłam się znowu kawy, która tym razem była już
wystarczająco słodka. – Chciał zabrać ze sobą Panią Daubtfire, ale udało mi się go powstrzymać.
Julian się uśmiechnął.
– Dziękuję.
– Żaden problem.
Podsunął mi talerz, na którym leżało świeże ciastko scone z owocami, masło i dżem.
Wyciągnęłam rodzynkę z ciastka i wsunęłam ją do ust.
– Skąd wiedziałeś, że Beans & Bread to moja ulubiona kawiarnia? – Byłam pewna, że nie
mówiłam mu o tym.
Spojrzał na mnie znad swojego scone’a.
– Twoja ulubiona kawiarnia? Myślałem, że nie zna jej nikt oprócz mnie.
– Ja znam. Odkryłam ją, kiedy zanosiłam kilka ciuchów do second handu, który tam
kiedyś był. Teraz jest tam studio manicure.
– Tak. Pamiętam. Byłem tam ze dwa, trzy razy, a zaraz potem zamknęli ten sklep.
– Serio? – Zastanawiałam się, czy kiedyś zdarzyło nam się być z Julianem w tym samym
czasie w second handzie albo w Beans & Bread. Ta myśl sprawiła, że po plecach przebiegły mi
ciarki, ale w taki przyjemny sposób, jakby było już ustalone, że prędzej czy później wpadniemy
na siebie.
– Masz może jakieś wieści o Cassie i Aurim? – zapytał Julian i rozsmarował jeszcze
więcej masła na swoim ciastku. – Wczoraj wieczorem nie wrócili do domu, a dzisiaj rano ich
pokoje były puste.
– Nie. Może randka poszła tak dobrze, że wynajęli pokój w hotelu, żeby oszczędzić ci
odgłosów? – zażartowałam. – Napiszę do Cassie.
Wysłałam jej wiadomość i jak zaczarowana wpatrywałam się w telefon, ale żadna
odpowiedź nie przyszła. Nie podobało mi się to, ale powtarzałam sobie, że na pewno wszystko
jest dobrze. W końcu była z Aurim. Ostatni raz zerknęłam na komórkę, a potem ją schowałam
i znowu zajęłam się śniadaniem.
– Jakie masz plany na dziś?
– Pomyślałem, że w końcu moglibyśmy złożyć twoje łóżko i szafkę na buty – powiedział
i napił się kawy. – Potem mam wspólną naukę w bibliotece. Nie mogę sobie pozwolić na oblanie
testów śródsemestralnych.
– Wygląda na dobry plan.
– Chcesz pójść ze mną do biblioteki?
Potrząsnęłam głową. Oczywiście, że chciałabym z nim pójść, ale to byłoby nierozsądne.
I tak z trudem udawało mi się skupić na nauce, a przy Julianie byłoby to niemożliwe. Poza tym
nie chciałam go rozpraszać. Miałam wrażenie, że oceny są dla niego naprawdę ważne.
Po śniadaniu włożyłam talerze do zlewu i wyciągnęłam skrzynkę z narzędziami z jednej
z wyższych szafek. Włożyłam ją tam, żeby Link nie mógł jej dosięgnąć.
– Wygląda super. – Julian odkrył mój blok rysunkowy i przyglądał się szkicowi, nad
którym pracowałam rano.
– Dzięki, ale jeszcze nie jestem z niego całkiem zadowolona.
– Czemu nie? Jak dla mnie to idealna rusałka.
Wyjęłam mu blok z ręki i odłożyłam z powrotem na stół.
– Tak szczerze mówiąc, to jest syrena.
– A co za różnica?
– Rusałki są miłe. Syreny zabijają. Ta nadal wygląda zbyt nieszkodliwie i jej oczy są zbyt
niewinne – odparłam, z niechęcią spoglądając na rysunek. Miałam ochotę wydrzeć go z bloku. –
Chciałam ją skończyć dzisiaj rano, ale po prostu nie mogłam. Brakuje mi mojej kreatywnej
twierdzy.
Julian zmarszczył czoło.
– Tego chwiejącego się kartonowego tworu?
– Tak. – Oczywiście to była bzdura. Przez całe lata rysowałam wszędzie, przy biurku,
w samochodzie, na sofie, w łóżku, w samolocie… po prostu wszędzie. To zawsze działało. Kiedy
jednak Adrian zniknął, powstało coś w rodzaju muru między mną a moją kreatywnością, którą
próbowałam na nowo rozpalić. Od czasu do czasu udawało mi się spojrzeć ponad nim i zobaczyć
kawałek raju, dzięki czemu tworzyłam coś, z czego byłam dumna, na przykład portret Marie. Nie
potrafiłam jednak przezwyciężyć tej blokady na dłużej.
– Skoro tak, musimy odbudować tę twierdzę.
– Wyniosłam już kartony.
– To kup nowe.
Uśmiechnęłam się do niego.
– To miłe, ale nie mogę wiecznie gromadzić kartonów w mieszkaniu. Jakoś dam radę
rysować.
Julian coś odburknął, jakby to, co powiedziałam, nie przekonało go tak samo jak mnie.
Potem zajęliśmy się montowaniem szafy na buty, która była tak duża, że pomieściłaby nie
tylko moje buty, ale i Juliana, Cassie i Auriego. Chociaż prawie codziennie nosiłam te same
trampki, to miałam kilka tuzinów butów pasujących do koszmarnie drogich designerskich
sukienek.
– Mama wczoraj do mnie dzwoniła – powiedział nagle Julian. Trzymał w ustach gwóźdź,
więc mówił tak niewyraźnie, że prawie go nie zrozumiałam. – Jutro tata wychodzi ze szpitala.
– To dobra wiadomość.
Julian lekko kiwnął głową, jakby było mu wszystko jedno, ale wiedziałam, że to
nieprawda. Chciałby nic nie czuć do rodziców, ale nie umiał i rozumiałam to aż za dobrze. Jak
często w ostatnich miesiącach myślałam o tym, że rodzice nie są warci moich wysiłków, a mimo
to w poniedziałek znowu pójdę się męczyć na wykładzie z prawa.
– Może wyślemy twojemu tacie kartkę?
Julian wbił gwóźdź w drewno i odpowiedział:
– Czemu mielibyśmy to zrobić?
Puściłam półkę, która teraz trzymała się już sama. Konstrukcja powoli zaczynała
przypominać szafę.
– Żeby wiedział, że o nim myślisz.
Julian w odpowi
edzi pokręcił tylko głową.
– Jesteś pewny?
– Tak. – Schylił się po kolejne gwoździe, a kiedy się wyprostował, spojrzał mi prosto
w oczy. Miał obojętny wyraz twarzy, ale dostrzegłam w jego spojrzeniu ból. Był zraniony nie
tylko zewnętrznie, o czym świadczyły jego blizny, ale też w środku. – Wysłałem mu kartkę.
Przyszła z powrotem.
Serce mi się ścisnęło. Położyłam dłoń na jego dłoni i delikatnie ścisnęłam jego zakurzone
palce.
– Bardzo mi przykro.
Potrząsnął głową.
– Niepotrzebnie. Powinienem był to przewidzieć.
Dlaczego? Nie mogłam pojąć, że jego rodzice tak po prostu go opuścili, szczególnie po
tym, co przeszli. Zwłaszcza dla jego mamy musiało być trudne widzieć męża w szpitalu po
wszystkim, co przeżyła z córką i Julianem. Czy nie powinno zależeć jej na tym, by najważniejsi