by Laura Kneidl
Julian też się wynurzył. Tryumfująco machał jabłkiem, trzymając ogonek między zębami.
Jego oczy błyszczały szelmowsko.
– Oszust!
Wypluł jabłko.
– Nie ma zasady, która by tego zabraniała.
– A więc tak chcesz się bawić.
Julian wyzywająco uniósł prawą brew.
– Jak już cię załatwię, będziesz żałował, że w ogóle się urodziłeś – zagroziłam.
W rzeczywistości na końcu zabawy oboje marzyliśmy tylko o jednym: o suchym ubraniu.
Kiedy wszystkie jabłka zostały wyłowione – Julian miał siedem, a ja cztery – byliśmy
przemoczeni do suchej nitki, a w cebrze prawie nie było wody. Ja miałam zniszczoną fryzurę
i makijaż, a Julianowi mokra koszula kleiła się do skóry. Moja suknia na szczęście poza kilkoma
pryśnięciami była nietknięta.
– Powinniśmy się trochę ogrzać – powiedział Julian i przejechał palcami przez mokre
włosy. Miał zaróżowione od śmiechu policzki.
Poszliśmy do ogniska.
– Jesteś głodny?
Kiwnął głową.
– I chce mi się pić.
– Jak to możliwe? Przecież właśnie wypiliśmy z litr wody.
– Ty tak, ja nie – powiedział z zadowolonym uśmieszkiem.
– Ciesz się z tego zwycięstwa, już nigdy więcej nie będzie ci to dane – wysyczałam
konspiratorskim tonem, choć pewnie dużo większe wrażenie zrobiłabym, naciągając kaptur na
głowę.
Podzieliliśmy się. Julian poszedł do baru, a ja pobiegłem do bufetu. Ze srebrnym talerzem
w dłoni przeszłam wzdłuż stołu, żeby się zorientować w menu. Powoli zaczęłam sobie
uświadamiać, że rodzice Cassie muszą mieć dużo pieniędzy, skoro wyprawiają córce taką
imprezę.
– Hej.
Obok mnie stała księżniczka. Blond włosy zaplecione w elegancki warkocz spływały jej
na ramiona, nosiła też koronę znakomicie dopasowaną do sukienki, która wyglądała, jakby ktoś
ukradł ją z planu Gry o tron.
– Jestem Rachelle.
Uśmiechnęłam się. Najwyraźniej nie wszyscy byli tutaj tak mrukliwi jak Lucien.
– Micah.
Rachelle wzięła talerz.
– Jedzenie wygląda naprawdę dobrze.
– Tak. – Położyłam sobie na talerzu dwa nadziewane liście winogron. Wprawdzie nie
wiedziałam, co jest w środku, ale przed tacą stała tabliczka z literą W, jak wegetariański.
– Skąd znasz Cassie? – zapytała Rachelle, idąc za mną wzdłuż stołu.
– Mieszkamy obok siebie. A ty?
– Nie znam jej tak naprawdę. Mój chłopak Kyle – pokazała ręką w stronę ogniska, ale nie
byłam pewna, o którym facecie mówi – jest z nią i Maurice’em na cosplayowym forum
w internecie.
– On uszył twój kostium?
– Tak. – Rachelle przejechała dłonią po sukience, po czym nachyliła się nad talerzem
z figami. Ja w tym czasie przeglądałam deskę serów. – Widziałam, że przyszłaś z Julianem
Brookiem?
Zabrzmiało to jak pytanie, chociaż nim nie było. Znała odpowiedź. A ja dobrze znałam
ten słodki zakłamany ton głosu, jaki tak często przybierała mama i jej przyjaciele, gdy chcieli
potwierdzić jakąś plotkę. Cassie była tylko pretekstem, by zacząć rozmowę.
– Tak, jestem tu z Julianem.
Rachelle znieruchomiała i spojrzała mi prosto w oczy. Światło pochodni sprawiło, że jej
oczy zabłysnęły jak bursztyn. Była naprawdę ładna, miała ponadczasową urodę, jakiej ja nie
miałabym nawet wtedy, gdybym pozbyła się krótko przyciętej grzywki.
– Jesteście razem?
Odwzajemniłam jej spojrzenie, bez mrugnięcia okiem.
– A gdyby nawet?
– Ostrzegam cię przed nim. To kłamca.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Okłamywał mnie prawie rok.
Ze zdumieniem zmarszczyłam czoło, aż w końcu załapałam. To ona. Była dziewczyna,
o której Julian nie chciał mówić. Tego się nie spodziewałam.
– On i ty byliście…
– Tak – przerwała mi. – Jedenaście straconych miesięcy mojego życia. Nie popełniaj tego
samego błędu. Uciekaj tak szybko, jak potrafisz. Julian nie jest tym, za kogo się podaje.
Robiłam się coraz bardziej zakłopotana
– Co masz na myśli?
– Sama go o to zapytaj.
– Chodzi o Sophię?
Roześmiała się, ale nie był to przyjazny śmiech.
– A czy nie zawsze chodzi o Sophię?
Zanim zdążyłam zapytać, co ma na myśli, odstawiła talerz i odeszła. Ze zdumieniem
odprowadzałam ją wzrokiem. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie pobiec za nią, ale zostałam
na miejscu. Gdyby naprawdę chciała mi coś powiedzieć, zrobiłaby to. Julian nie jest tym, za kogo
się podaje. O co jej chodziło? I co to ma wspólnego z Sophią?
Pogrążona w myślach nałożyłam sobie sera, kilka winogron, garść krakersów i poszłam
z tym do ogniska, gdzie czekał Julian. Siedział na pieńku. Zorganizował skądś koc i narzucił go
sobie na ramiona. Wydawał się spięty, jego palce zaciskały się wokół kielicha.
Usiadłam przy nim i podałam mu talerz.
– Chcesz coś?
– Z kim rozmawiałaś przed chwilą? – Wziął sobie jedno winogrono.
– Z twoją byłą dziewczyną – powiedziałam rzeczowo. – Ale przecież o tym wiesz.
Julian się skrzywił. W jego oczach migotała panika, podobna do płomieni, które tańczyły
przed naszymi twarzami.
– Co ci powiedziała?
– Ona... – zamilkłam. Zawahałam się.
Oczywiście mogłam powiedzieć mu prawdę. Ale co by to dało? Prawdopodobnie jeszcze
bardziej by spanikował, jak zawsze, gdy pytałam o Sophię, a ostatnie, czego bym chciała, to go
wystraszyć, zwłaszcza że była dziewczyna niekoniecznie jest wiarygodnym źródłem informacji.
Nie sądzę, że kłamała. Julian miał tajemnice, wiedziałam o tym dobrze, ale zranione uczucia
sprawiają, że robimy albo mówimy rzeczy, które nijak się mają do rzeczywistości. A było jasne,
że nie tylko Rachelle wyszła z tego związku poraniona.
– Zapytała mnie, skąd znam Cassie i ciebie.
Julian zmarszczył czoło.
– To wszystko?
Kiwnęłam głową, choć nie mogłam wytrzymać z ciekawości. Co oni ukrywali? I co się
stało z Sophią, skoro Rachelle postanowiłam ostrzec mnie przed Julianem?
Rozdział 24
Atmosfera była napięta.
Nie mogłam zapomnieć słów Rachelle, a Julian też był pogrążony w swoich myślach. Nie
wiedziałam, czy rozpamiętuje ich wspólne przeżycia, czy martwi się tym, co Rachelle mogła mi
powiedzieć.
Julian nie jest tym, za kogo się podaje. Co to miało znaczyć? Czy nie wyznał mi na
początku tego tygodnia, że przy mnie może być całkowicie sobą i że jest mi za to wdzięczny?
Uwierzyłam mu. Nadal mu wierzę. Z jakiego powodu miałby przede mną coś udawać? Dla
pieniędzy. To było śmieszne. Nigdy nie sprawiał wrażenia, że mu na tym zależy. Może taką ma
taktykę, podszepnął mi mały paskudny wewnętrzny głos. Wykluczone!
Nienawidziłam siebie samej za to, że słowa Rachelle wywołały we mnie takie
wątpliwości. Gdyby naprawdę chciała mnie przed nim przestrzec, mówiłaby wprost, a nie rzucała
zagadki, od
których traciłam rozum. Ukartowała to wszystko, żeby wytrącić mnie z równowagi.
Jej chłopak znał Cassie i Auriego, co znaczy, że wiedziała, że Julian będzie na urodzinach. Może
Cassie nie była jego bliską przyjaciółką, ale niemożliwe, by nigdy nie wspominała mu o Julianie.
Poza tym Rachelle musiała przecież wiedzieć, dokąd Julian się przeprowadził, gdy wyniósł się
z ich wspólnego mieszkania. Zakładając, że w ogóle razem mieszkali. Wspominała, że byli parą
tylko przez jedenaście miesięcy. Trochę za krótki czas, by się poznać, zakochać i jeszcze
zamieszkać razem, prawda? Ale czasem po prostu tak się dzieje. A może mieszkali razem, zanim
zostali parą?
Aaaa! Czemu ciągle o tym myślę? Zdecydowałam stanowczo, że nie dam sobie zepsuć
tego wieczoru i wszystkie swoje wątpliwości i zmartwienia wrzuciłam do skrzyni razem ze
słowami Rachelle i schowałam je w najdalszym kącie mózgu. Ufałam Julianowi i nie chciałam
w niego zwątpić przez kogoś, kogo w ogóle nie znałam. Poza tym przez rok może się dużo
wydarzyć. Prawdopodobnie nie był już tą samą osobą co kiedyś. Ja nie byłam tą samą osobą co
kiedyś. Tyle się wydarzyło w ostatnich miesiącach, głównie złych rzeczy, a mimo to radziłam
sobie z tym.
Spojrzałam na Juliana, który nadal siedział obok mnie na pieńku. Oparł łokcie na
kolanach i patrzył w ognisko. W świetle płomieni jego skóra połyskiwała brązowawym blaskiem.
Jego oczy lśniły i wydawały się teraz bardziej złote niż zielone, jak liście spadające jesienią
z drzew. Nietrwałe. W tym momencie uświadomiłam sobie bolesną prawdę, że nie chcę stracić
Juliana, że nie mogę go stracić i że słowa Rachelle były tylko nic nieznaczącą gadaniną.
Oparłam się o niego i przez koszulę pocałowałam go w ramię. Pachniał drewnem
i dymem, ale nie było to nieprzyjemnie, tylko miało wytrawny ciemny posmak.
Kiedy odwrócił głowę w moją stronę, panika w jego oczach ustąpiła miejsca ciekawości.
Z zakłopotaniem przygryzłam dolną wargę.
– Idziemy do namiotu?
To było niewinne pytanie, bez ukrytego podtekstu. Julian wiedział o tym, a jeśli nie, to
wyraz mojej twarzy musiał mu zdradzić, że chcę tylko zasnąć obok niego.
– Jesteś pewna? – zapytał. Ton jego głosu był tak delikatny, jak trzaskanie ognia, ale
wywarł na mnie piorunujące wrażenie.
Zaschło mi w ustach. Kiwnęłam głową.
Julian wstał bez słowa i podał mi rękę. Złapałam ją i pozwoliłam się postawić na nogi.
Najchętniej od razu bym go pocałowała i on chyba też miał na to ochotę. Zacisnął usta
i poprowadził mnie od ogniska do ciemnej ścieżki.
Musieliśmy iść powoli, żeby się nie potknąć i z każdym ostrożnym krokiem robiłam się
coraz bardziej niecierpliwa. Głosy za nami cichły, natomiast nocne odgłosy lasu stawały się
wyraźniejsze.
W końcu doszliśmy do namiotu. Był większy niż się spodziewałam, z jasnego materiału
i ze spiczastym dachem. Jedyne źródło światła stanowiła lampa wbita w ziemię przy namiocie.
Julian rozsunął zapięcie i przepuścił mnie przodem.
Wnętrze namiotu było wyłożone poduszkami i kocami, przypominało moją twierdzę. Pod
spodem powinny być maty, bo kiedy usiadłam, nie czułam twardego leśnego podłoża.
Julian wpełzł za mną i zasunął zamek błyskawiczny, odgradzając nas od świata. Nagle
byliśmy tylko my.
Najpierw Julian był jedynie cieniem odznaczającym się w ciemności, ale po paru
mrugnięciach moje oczy przyzwyczaiły się do mroku i blade światło z namiotu wystarczyło,
żebym rozpoznała rysy jego twarzy.
Patrzyliśmy na siebie. Serce biło mi jak szalone, a motyle w brzuchu tańczyły do muzyki
dobiegającej z daleka. Rozpięłam suknię i zsunęłam ją z ramion. Julian śledził każdy mój ruch.
Rzuciłam ciężkie ubranie w kąt i nie minęła sekunda, a Julian znalazł się przy mnie i bez słowa
przyciskał swoje wargi do moich. Nie było nic więcej do powiedzenia. Pocałunek był
nienasycony i pełen namiętności, jakby Julian przez cały wieczór czekał na ten moment.
Jęknęłam i nie tylko rozchyliłam usta, ale i nogi. Julian przylgnął do moich ud. Nie przerywając
pocałunku, delikatnie przycisnął mnie swoim ciężarem i położył się na mnie całym ciałem.
Napierał biodrami na moją miednicę, była to zapowiedź tego, miało nadejść.
Objęłam go mocniej, przyciągnęłam do siebie, nasze języki się splątały i zapomniałam
o całym świecie. Wszystkie wątpliwości, wszystkie zmartwienia i myśli zbladły przy tym, co
odczuwało moje ciało. Kiedy Julian głaskał mój brzuch albo pieścił moje piersi, te emocje
rozgrzewały mnie i jednocześnie wywoływały dreszcze. Nigdy jeszcze nie reagowałam tak na
żadnego mężczyznę. Sutki stwardniały mi niemal boleśnie i dostałam gęsiej skórki.
Prawdopodobnie w żaden sposób nie mogłabym teraz ukryć podniecenia.
Nagle Julian zostawił moje wargi i zaczął czule całować moją brodę i przesuwał się aż do
ucha.
Wydałam błogie westchnienie, które przerodziło się w jęk, kiedy zaczął ssać płatek ucha.
– Julian. – Imię. Słowo, które tyle znaczyło. Błaganie. Prośba. Pragnienie.
Zaśmiał się cicho przy moim uchu i zaczął przesuwać usta po szyi aż do kołnierza przy
swetrze. Zamiast jednak go ze mnie zdjąć, wrócił znowu do ust.
Chciałam zaprotestować, ale on całował zbyt dobrze. Tym razem nasze usta spotkały się
z większym spokojem. Jakby pierwszy głód został nasycony i mogliśmy się teraz bardziej
rozkoszować pocałunkiem, ale ja chciałam rozkoszować się Julianem jeszcze bardziej.
Szukał brzegu mojego swetra. Kiedy go znalazł i jego palce po raz pierwszy dotknęły
mojej nagiej skóry, zadrżałam. Przerwałam pocałunek i otworzyłam oczy. Kiedy zobaczyłam
Juliana, to mimo ciemności wiedziałam, czego chce. Musnął oddechem mój policzek i po paru
uderzeniach serca zsunął się po moim ciele, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Straciliśmy
go dopiero wówczas, gdy uniósł sweter i zaczął obcałowywać mój pępek.
Westchnęłam i odchyliłam głowę, a usta Juliana rozpoczęły wędrówkę po moim ciele.
Badał moją skórę kawałek po kawałku, a ja czułam narastające zniecierpliwienie.
Musiałam wydać z siebie jakiś jęk, bo dokładnie w tym momencie Julian postanowił
odsunąć sweter nad piersi.
Zamarł, spojrzał w górę i uśmiechnął się.
– Czarna?
Kiwnęłam głową.
– Dla mnie?
Kiwnęłam po raz drugi.
Nie planowałam tego wszystkiego, ale w jakimś przeczuciu niedawno kupiłam nowy
stanik. Z czarnej koronki, tak cienkiej, że prześwitywał przez nią mój kolczyk.
– Hmm – zamruczał Julian i opuścił usta na delikatny materiał. Całował najpierw jedną
stronę, potem drugą, aż podniósł stanik i odsłonił moje piersi.
Na skórze poczułam chłodny powiew, ale w środku cała płonęłam. Julian całował twarde
brodawki. Jego wargi zadawały mi słodkie tortury. Nie wiedziałam, czy chce mnie rozpieszczać,
czy dręczyć. Tańczył językiem wokół kolczyka, a potem wziął go ostrożnie między zęby
i pociągnął.
Wydałam zduszony jęk.
– Pst, usłysz�
� cię – szepnął.
– Będę ciszej – obiecałam. Mój głos był nabrzmiały od pożądania.
Zanim jednak znów udało mu się doprowadzić mnie do stanu, w którym stracę kontrolę
nad głosem, pocałowałam go i tym samym oboje zamilkliśmy. Zarzuciłam mu ramię na szyję
i przycisnęłam go do siebie. Poczułam na nagich piersiach szorstki materiał jego koszulki. Przez
chwilę cieszyłam się tym, ale przede wszystkim chciałam poczuć Juliana.
Ciężko dysząc oderwaliśmy od siebie nasze usta. Powietrze w namiocie zrobiło się ciepłe
od żaru bijącego z naszych ciał. Zaczęłam rozpinać Julianowi koszulę zadziwiająco spokojnymi
dłońmi, które nie zdradzały, jak wielkie czułam napięcie.
Nieoczekiwanie Julian złapał mnie za nadgarstki i nie pozwolił mi rozpiąć guzików.
– Nie – powiedział zduszonym głosem. Jakby ten sprzeciw kosztował go wszystkie siły.
Pocałowałam go w brodę.