by Laura Kneidl
zastąpił. Gdyby tak było, nie napisałby do ciebie więcej. On się po prostu zakochał. A Julian… –
Potrząsnęła głową. – Nie wiem. Nie znam go tak jak Adriana, ale zobacz, co zrobił dla ciebie
w sypialni. Nie zrobiłby tego, gdyby nie chciał, byś była obecna w jego życiu. Często mi
powtarzasz, żebym zaufała Tannerowi i rozmawiała z nim. I chociaż niechętnie to przyznaję, to
zawsze miałaś rację. Porozmawiaj więc z Julianem.
Opuściłam dłonie.
– To jest twoja rada? Mam z nim porozmawiać? – Lilly kiwnęła głową. – Wow, jaka
pomocna wskazówka. Na to nigdy bym nie wpadła.
– Hej! – zaprotestowała Lilly. – Nie musisz być tak sarkastyczna. Czasami…
– Mamo! Mamo! – przerwał jej Link, który pojawił się w drzwiach salonu. Jego oczy
błyszczały z ekscytacji. – Musisz zobaczyć tego kota! Jest cały czarny!
Na twarzy Lilly pojawił się łagodny uśmiech.
– Za chwilę, skarbie. Rozmawiam teraz z ciocią Micah. Pogłaskaj go jeszcze raz dla
mnie.
Link zdecydowanie kiwnął głową i wrócił do sypialni.
Lilly znów odwróciła się w moją stronę.
– Co ja właściwie chciałam powiedzieć?
– Czasami… – powtórzyłam.
– A tak. Czasami trzeba po prostu wypowiedzieć rzeczy oczywiste. Co masz do stracenia?
I tak teraz kiepsko się czujesz. Płaczesz. Ukrywasz się w mieszkaniu, nie odpowiadasz na
telefony najlepszej przyjaciółki i szukając bliskości, kradniesz kota sąsiadom.
– Nie ukradłam Laurence’a. Pożyczyłam go.
– To nie ma nic do rzeczy. Ważne, że jeśli nic nie zrobisz, nie będzie poprawy, więc
porozmawiaj z Julianem. Wyobraź sobie, że jesteś na przedostatniej stronie jakiejś powieści
graficznej. Wszystko, co musisz zrobić, to przewrócić kartkę i dowiedzieć się, co jest na ostatniej
stronie. I może będzie ciąg dalszy. A może historia się skończy, ale przynajmniej będziesz
wiedziała na czym stoisz, z czystym sumieniem przejdziesz do następnej książki.
Burknęłam coś. Lilly bez skrupułów wykorzystała fakt, że nie potrafiłam odłożyć na
półkę zaczętej książki. Teoretycznie wiedziałam, że ma rację, ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
Teraz jeszcze mogłam się łudzić, że między mną a Julianem się ułoży, ale jeśli naprawdę z nim
porozmawiam i on znowu mnie odtrąci, to będzie koniec. Nie przetrwamy drugiej takiej kłótni.
Nie byliśmy Tannerem i Lilly. Nie spędziliśmy razem wielu lat, tylko parę tygodni. Z drugiej
strony, czy czas rzeczywiście jest najważniejszym czynnikiem? Niektóre związki kończą się po
dekadach. Nie była to szczególnie zachęcająca myśl, ale świadczyła o tym, że czas nie odgrywa
aż takiej roli. Wszystko się zmienia i nic nie można na to poradzić. Można się tylko zastanowić,
w jaki sposób podejść do tych zmian. A ja nie chciałam w kolejnych dniach, tygodniach
i miesiącach czuć się tak jak teraz. Jeśli porozmawiam z Julianem i rozmowa potoczy się nie po
mojej myśli, przynajmniej to zakończę. Zamknę ten rozdział. Czy to nie byłoby lepsze niż
niekończące się wątpliwości?
Auri podał mi butelkę coli.
– Jak długo chcesz tu siedzieć?
– Tak długo, jak będzie trzeba – odparłam i odkręciłam nakrętkę, żeby się napić. Od
ponad dwóch godzin czekałam na schodach przed moim mieszkaniem. Za żadne skarby nie
chciałam przegapić przyjścia Juliana.
Od sceny w namiocie upłynął już ponad tydzień i nadszedł czas, żebyśmy porozmawiali.
Kiedy zjawi się znowu w domu, żeby zmienić ubranie, zabrać notatki albo coś zjeść, będzie
musiał wysłuchać, co mam mu do powiedzenia. Co on z tym zrobi, to całkiem inna sprawa, ale
musiałam wyrzucić z siebie to, co nie dawało mi spokoju, bo w końcu wybuchnę.
– Potrzebujesz jeszcze czegoś? – zapytał Auri, opierając się o poręcz przy schodach. Pod
jego ciężarem stare drewno wygięło się na zewnątrz. – Chusteczek? Czipsów? Ciastek Oreo?
Pustej butelki na siki?
Zaśmiałam się.
– Nie, dzięki. Dam sobie radę.
– Okej. Gdyby coś, to wołaj głośno.
– Tak zrobię.
Patrzyłam w ślad za nim, aż zniknął w mieszkaniu. Czułam ulgę i byłam mu wdzięczna,
że nie próbował mi tego pomysłu wyperswadować.
Potem oparłam głowę o ścianę i zaczęłam grać w Tetrisa na telefonie. Jeszcze nigdy nie
zdobyłam tylu punktów. Żeby utrzymać dobry nastrój, ciągle stawiałam przed sobą nowe
śmieszne zadania, na które nie miałam wpływu. „Do powrotu Juliana, zdobędziesz tyle a tyle
punktów” albo „Zanim zaczniesz kolejną rundę, on wróci”. Jasne. Ale tak czy inaczej jego
przyjście było tylko kwestią czasu. Po tajnym nie wiadomo czym w poniedziałek zawsze wracał
do domu. Musiałam mu powiedzieć, że jestem tu dla niego i że ta kłótnia nie oznaczała dla mnie
końca. Nie dam się tak łatwo jego potworom. Byłam gotowa stawić im czoło razem z nim, o ile
na to pozwoli.
Kiedy przegrałam nową rundę w grze, zawibrował mój telefon. Zamknęłam apkę
i odkryłam wiadomość od Adriana. Dziś napisał do mnie już drugi raz. Kiedy otworzyłam
wiadomość, dopadło mnie złe przeczucie. Z jakiegoś powodu brałam pod uwagę najgorsze.
Adrian: Co teraz robisz?
Ja: Czekam.
Adrian: Na co?
Ja: Długa historia.
Na krótko zapadła cisza.
Adrian: Chcesz mi o tym opowiedzieć?
Adrian: Osobiście?
Zatkało mnie. To niemożliwe. Nachyliłam się i przeczytałam to słowo jeszcze raz. Litera
po literze. O-s-o-b-i-ś-c-i-e. Czy to było to, co myślałam? Serce wyrywało mi się z radości, a mój
żołądek nagle zaczął wariować.
Kiedy odpisywałam, drżały mi dłonie.
Ja: Serio?
Ja: Mówisz poważnie?
Ja: Poczekaj.
Ja: Nabierasz mnie?
Ja: Jeśli mnie nabierasz, połamię ci kości.
Adrian: Tak jakbyś umiała to zrobić.
Adrian: Nie, nie nabieram cię.
Ja: Serio?
Adrian: Tak!
Adrian: Upadłaś na głowę?
Ja: Gdzie się spotkamy?
Adrian: Bright Canopy? Za pół godziny?
Ja: Będę!
Adrian: Do zobaczenia.
Rozdział 28
Zaparkowałam samochód na ulicy przed Bright Canopy i wyciągnęłam kluczyk ze
stacyjki.
Odetchnęłam z drżeniem. Drogę z domu do centrum LGBTQ przebyłam jak w transie.
Wcale się nie zdziwię, jeśli zobaczę w skrzynce pocztowej parę porządnych mandatów za
przekroczenie prędkości. Pod żadnym pozorem nie chciałam, by Adrian czekał. Jednak rzut oka
na zegar w kokpicie uświadomił mi, że przyjechałam dwadzieścia minut za wcześnie.
Kiedy chciałam wysiąść i zdjęłam dłonie z kierownicy, zostały tam mokre ślady. Auto
zamknęło się z kliknięciem. Przez moment zastanawiałam się, czy nie zaczekać na Adriana przed
centrum, ale możliwe, że był w środku, więc postanowiłam się rozejrzeć.
Podczas mojej ostatniej wizyty stary warsztat samochodowy był pusty, ale dzisiaj było tu
wielu ludzi. Siedzieli w ogrodzie na starych oponach, w środku jakaś grupka chyba rozgrywała
turniej tenisa stołowego, ich okrzyki słychać by
ło aż na dworze, a kilka dziewczyn i chłopców
zebrało się wokół jednego ze starych aut, nad którym pochylała się jakaś mechaniczka
i najwyraźniej coś im tłumaczyła. Obserwowałam to wszystko tylko kątem oka, bo całą uwagę
skupiałam na odnalezieniu Adriana. Kiedy nie zobaczyłam go na zewnątrz, weszłam do środka
przez jedną z otwartych bram garażowych. Na sofie i fotelach siedzieli młodzi ludzie, rozmawiali
i grali w karty. Nie więcej niż dwunastoletni chłopiec czytał zniszczone już Opowieści z Narni.
Tutaj też jednak nie znalazłam Adriana. Najwyraźniej jeszcze go nie było.
Spostrzegła mnie dziewczyna, która stała przy stole do tenisa i obserwowała grę.
Zobaczyła, że się rozglądam. Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało.
– Mogę ci w czymś pomóc? – zapytała łagodnie. Miała na sobie oversizowy sweter, który
prawie spadał z jej wąskich ramion, i dżinsy z dziurami na kolanach.
Odchrząknęłam.
– Może. Szukam brata. Adriana.
Ściągnęła usta, zastanawiając się, a potem pokręciła głową.
– Sorry, nie mam pojęcia, ale możesz zapytać Julesa. On zna tu wszystkich.
– Okej. Gdzie go znajdę?
– Powinien być z innymi z tyłu w ogrodzie. – Wskazała na otwarte drzwi po drugiej
stronie warsztatu. Zobaczyłam za nimi mnóstwo zieleni.
Podziękowałam jej i weszłam do ogrodu. Zaskoczyło mnie, że było tu tak dużo ludzi, ale
być może w poniedziałkowe popołudnia było to normalne. Zajęcia w szkole już się skończyły,
a ci młodzi dorośli mieli tutaj ciekawe zajęcia i mogli się spotykać z podobnymi sobie.
Ogród za warsztatem był zadbany, miał równo przycięte trawniki, starannie utrzymane
rabaty kwiatowe i mały staw z kilkoma rybkami. Parę kroków ode mnie na piankowej podkładce
klęczał jakiś łysy chłopak i czyścił rabatę z chwastów.
– Hej, przepraszam – zapytałam ostrożnie, żeby go nie wystraszyć.
Podniósł głowę.
– Tak?
– Wiesz, gdzie znajdę Julesa?
– Jasne, jest w szopie. – Pokazał motyką mały drewniany domek i natychmiast wrócił do
swojej pracy.
Przeszłam przez ogród, cały czas rozglądając się za Adrianem.
Tymczasem zwróciłam na siebie uwagę ludzi. Niektórzy mnie obserwowali i przyglądali
mi się z ciekawością.
Drzwi do szopy były tylko przymknięte. Zapukałam w belkę.
– Jules? – zapytałam i usiłowałam zajrzeć przez szparę do środka.
Usłyszałam kroki i drzwi się otworzyły.
– Co… Micah?
Co. To. Ma. Być? Z osłupieniem wpatrywałam się w Julesa. Nie, nie w Julesa. W Juliana.
Zamrugałam, jakby to miał być wytwór mojej fantazji, który w każdej chwili mógł się rozpłynąć
w powietrzu. To jednak nic nie dało. On stał przede mną i patrzył na mnie z nie mniejszym chyba
zmieszaniem. Przez chwilę zastanawiałam się, czy był tutaj z mojego powodu, ale to by nie miało
żadnego sensu. Nie mógł wiedzieć, że umówiłam się tutaj z Adrianem.
– Co… co ty tu robisz? – Mówiłam głosem o dwie oktawy wyższym niż zwykle.
Julian ściągnął brwi, między którymi powstała zmarszczka.
– O to samo mógłbym zapytać ciebie.
– Ale ja zapytałam pierwsza.
Kiedy przejechał sobie ręką po włosach, napiął się jego biceps i zauważyłam, że spod
podwiniętego rękawa koszuli widać było jego bliznę. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w tak
bliskiej odległości przy świetle dziennym.
Julian gwałtownie opuścił ramię.
– Pracuję tutaj.
– Pracujesz tutaj – powtórzyłam powoli, jakby istniała możliwość, że źle zrozumiałam
jego słowa.
Kiwnął głową, ale i tak nie rozumiałam. On pracował w Bright Canopy? Najwyraźniej nie
od wczoraj, skoro wszyscy nastolatkowie znali jego imię. Poza tym to on parę tygodni temu
zwrócił moją uwagę na to centrum. Dlaczego nie powiedział, że tu pracuje? Co więcej, nawet
kłamał, żeby to ukryć. Dałabym sobie uciąć rękę, że przychodził tutaj również w czwartkowe
popołudnia. Ale po co te tajemnice? To nic złego pracować z młodzieżą. Musiałam coś
przeoczyć…
– Nie powiedziałaś mi jeszcze, co tu robisz – przypomniał Julian, wyrywając mnie
z rozmyślań. Skrzyżował ręce na piersiach. Między jego brwiami nadal widać było zmarszczkę.
Zmusiłam się, by na niego spojrzeć.
– Adrian. Mam się z nim tu spotkać. – Zmarszczyłam czoło i nagle poczułam, jak żołądek
przewraca mi się o sto osiemdziesiąt stopni. – Czekaj. Jeśli tu pracujesz… znasz Adriana? Przez
cały czas wiedziałeś, gdzie on jest? – zapytałam z wyrzutem. Czy on krył mojego brata? Po raz
nie wiadomo który w ostatnich dniach poczułam, że oczy zachodzą mi łzami. Nie dlatego, że
byłam smutna, tylko wściekła. Czułam się oszukana. To, że Samantha kryła Adriana,
rozumiałam. Była kierowniczką tego centrum i powinna być lojalna wobec swoich
podopiecznych. Jednak Julian powinien stać po mojej stronie.
– Nie – powiedział, widząc w moich oczach łzy. – Nie znam Adriana. Przysięgam.
Powiedziałbym ci.
Chciałam mu wierzyć, ale nie mogłam. Wszystkie te kłamstwa i to milczenie zniszczyły
moje zaufanie do niego. Między nami były teraz tylko potłuczone skorupy i jedno zdanie nie
wystarczyło, by poskładać je na nowo.
Wyciągnęłam telefon, otworzyłam zdjęcie Adriana i podsunęłam mu je tak blisko twarzy,
że ekran prawie dotknął nosa Juliana.
– Serio? Nigdy go tu nie widziałeś, chociaż ciągle tu przesiadujesz? I nie waż się mnie
okłamywać, jeśli ty nie powiesz prawdy, to zaraz powie mi ją Adrian.
Julian się nie wystraszył. Widziałam, jak poruszyła się jego grdyka, gdy z trudem
przełknął ślinę i wziął ode mnie telefon. Z zaciśniętymi ustami spojrzał na zdjęcie, a potem
znowu na mnie.
– To jest Adrian?
– Tak, a któżby inny?
– Myślałem, że jesteście bliźniakami. A wy w ogóle nie jesteście do siebie podobni.
– Nie jesteśmy bliźniętami jednojajowymi, idioto. – Ledwo powiedziałam te słowa,
natychmiast ich pożałowałam. Nie jego wina, że o tym nie wiedział. Nie powiedziałam mu.
Z ciężkim westchnieniem wytarłam sobie oczy. – Jestem podobna do mamy, a Adrian do taty.
Julian po raz kolejny zerknął na zdjęcie i spojrzał na mnie.
– Dlaczego nie pokazałaś mi tego wcześniej?
Wzruszyłam ramionami. W skroniach zaczęło mi już pulsować i czułam się dziwnie
oszołomiona, jak pod wodą. Mój krwiobieg chyba źle znosił tę emocjonalną jazdę.
– A niby dlaczego miałabym to zrobić?
– Bo… ja go znam. – Oddał mi komórkę. – To Ian.
– Ian – powtórzyłam. Adrian zawsze chciał, żebyśmy nazywali go Ianem, ale moi rodzice
nie lubili przezwisk, z tego też powodu nigdy nie mówili do mnie Micah. A potem w naszej
klasie pojawił się Ian Garrington, więc zostaliśmy przy Adrianie.
Julian kiwnął głową.
– Nawet ci o nim opowiadałem. O tym… – urwał na chwilę – o tym znajomym, który
mógł być zainteresowany biletem na koncert Cruel Aero. Ja… – Potrząsnął głową i wydał dźwięk
przypominający parsknięcie śmiechem, ale w ogó
le nie zabrzmiało to, jakby był rozbawiony. –
Cholera, Micah. Gdybym podejrzewał, że Ian to Adrian, powiedziałbym ci. Musisz mi uwierzyć.
Nie wiedziałem nawet, że on ma siostrę. I szczerze mówiąc, nie jesteście do siebie podobni.
W ogóle. Ja mam z nim więcej wspólnych cech niż ty.
Wiedziałam o tym, ale do diabła! Byłam taka wściekła na Juliana, że ukrywał przede mną
tę część swojego życia. Na Adriana, że najwidoczniej nie uznał za konieczne wspomnieć
Julianowi o mnie choć raz. I na samą siebie, że wcześniej tego wszystkiego nie przejrzałam. Ilu
rozterek oszczędziłabym sobie przez ostatnie tygodnie...
– Micah! – Z rozmyślań wyrwał mnie jakiś podekscytowany głos i rozmowa z Julianem
poszła w zapomnienie.
Odwróciłam się i zobaczyłam, jak podchodzi do mnie Adrian. Na twarzy miał promienny