by Laura Kneidl
wiedzieliśmy, jak wyglądają jego blizny i nie chciałam udawać, że jest inaczej. Oczywiście
wolałabym żeby ich nie miał, ale przede wszystkim dlatego, że nie byłoby również tego
wypadku. – Są częścią ciebie i nawet jeśli nie zostaniesz najpiękniejszym mężczyzną na świecie,
to co z tego? Ja też z moimi nierównymi piersiami nie zdobyłabym tytułu Miss America.
– To nie to samo.
– Naprawdę? – zapytałam wyzywająco. Oczywiście miał rację. Dla niego to nie były
jakieś tam blizny. To były wspomnienia. Bolesne wspomnienia. – Ja też nie czuję się z tymi
piersiami dobrze, ale to mi nie przeszkodziło być z tobą.
– Tak, ale wieczorem w namiocie było ciemno.
Dzień. Noc. Jasno. Ciemno. To nie ma znaczenia. Kolejna wymówka, ale tak łatwo się
nie wykręci. Zanim ta myśl zdążyła przemknąć mi przez głowę, zdjęłam koszulkę i stanęłam
przed Julianem w samym staniku. Nie trwało to długo. Zaraz potem odpięłam biustonosz na
plecach. Zapięcie odskoczyło i stanik spadł na podłogę. Poczułam na skórze chłodne powietrze,
stwardniały mi sutki. Nie było mi jednak zimno, nie przy spojrzeniu Juliana.
Ze zdumieniem przyglądał się moim piersiom. Otworzył usta, jego źrenice się
rozszerzyły.
Zadrżałam. Mimo nagości nie czułam się obnażona, bo to, co powiedziałam, było prawdą.
Ufałam Julianowi i wierzyłam w to, co mieliśmy: w nas.
W końcu odchrząknął.
– One… nie są nierówne.
– Są. – Spojrzałam w dół. – Lewa jest trochę mniejsza, ale kolczyk odwraca od tego
uwagę.
– W ogóle tego nie zauważyłem. – Miał zachrypnięty głos. Nadal nie patrzył mi w oczy.
Pod wpływem jego spojrzenia skóra zaczęła mnie łaskotać, a między nogami poczułam
narastające pożądanie.
– Julian?
Naglący ton mojego głosu skłonił Juliana do podniesienia głowy.
– Tak?
Uśmiechnęłam się.
– Rozbierz się.
Zachował całkowity spokój. Zacisnął usta w wąską kreskę i popatrzył na mnie
przenikliwym wzrokiem. Nie ruszył się, ale też przynajmniej nie odrzucił natychmiast mojego
polecenia.
Przysunęłam się jeszcze bliżej, tak że siedziałam teraz tuż przy nim. Powoli podniosłam
ręce i sięgnęłam do pierwszego guzika jego koszuli. Rozpięłam go opanowanym ruchem, który
nie zdradzał, jak jestem spięta. Julian pozwolił na to. Rozbieranie go w ten sposób było czymś
intymnym, czego wcześniej nigdy nie doświadczyłam. Nie rozbierałam w swoim życiu zbyt
wielu mężczyzn, a jeśli już, odbywało się to w sposób gwałtowny i niezręczny. Wybuch
hormonów w towarzystwie strachu, że mogą przyłapać mnie rodzice. Jednak dzisiaj z Julianem
nie było żadnego pośpiechu. Nie chodziło o seks, tylko o nas, a my mieliśmy mnóstwo czasu. To
był czas na stworzenie wspomnień, na których moglibyśmy się oprzeć.
Zsunęłam mu koszulę z ramion. Po raz pierwszy zobaczyłam jego blizny z bliska.
Zniekształcona skóra na lewym przedramieniu przypominała mi mankiety Wonder Woman. Nie
była równomiernie zaczerwieniona, widać były na niej jaśniejsze i ciemniejsze plamy. Poza tym
jego ręka była w tym miejscu cieńsza, jakby uszkodzona została nie tylko skóra, ale i mięśnie.
Nie odwracając wzroku, podniosłam dłoń, lecz moje palce zawisły nad blizną bez dotykania jej.
Czułam na sobie wzrok Juliana, patrzył sceptycznie i nieufnie, ale nie próbował się odsunąć.
Serce zaczęło bić mi szybciej i miałam wrażenie, że niemal słyszę nerwowe uderzenia w piersi
Juliana. Ostrożnie położyłam na bliźnie palec wskazujący. Kiedy Julian syknął, przez moment
myślałam, że zaraz zerwie się z miejsca i ucieknie.
Nie zrobił tego.
Delikatnie głaskałam jego pokrytą bliznami skórę. Była inna niż się spodziewałam,
miękka, prawie atłasowa i mimo widocznych nierówności zadziwiająco gładka, jak kawałek
plastiku. Nie wypuszczając go z rąk, obejrzałam jego inne blizny. Miał jeszcze podłużne
przecięcie zaczynające się pod sercem. Biegło w poprzek piersi i lekko zniekształciło skórę,
przez co sutki były trochę nierówne. Poniżej pępka znajdowały się liczne małe blizny znikające
pod paskiem spodni, tak jak drobne włoski, które tworzyły wąską ścieżkę od pępka w dół. Trzeba
przyznać, że trudno było oderwać wzrok od jego ran. Nikt z moich znajomych nie miał takich
blizn, ale przez nie Julian nie wydawał mi się nieatrakcyjny. I nie przeszkadzały mi one
wyobrażać sobie, jak by to było dotknąć ustami jego płaskiego brzucha.
Przez chwilę jeszcze na niego patrzyłam, potem nachyliłam się i pocałowałam go
w ramię. Głośno wciągnął powietrze i wstrzymał oddech, gdy przesuwałam usta po jego
obojczyku. Polizałam chłodną skórę, która pod wpływem mojego dotyku robiła się coraz
cieplejsza. Pieszczoty sprawiły, że Julian zadrżał. Choć jego blizny mi nie przeszkadzały,
omijałam je, bo wydawało mi się, że byłoby to dla niego nieprzyjemne.
Kiedy złapał mnie za ramiona, bałam się, że chce mnie od siebie odsunąć, ale on mnie
podniósł, by jego usta mogły spotkać moje. To nie było powolne zbliżanie się do siebie. Miałam
nadzieję, że Julian poczuł, jak bardzo jestem mu wdzięczna za zaufanie.
Wziął mnie w ramiona i nasze nagie ciała się dotknęły. Skóra do skóry. Ta bliskość
zamiast pożądania wywołała we mnie inne, cieplejsze uczucie. Nie chciałam iść z nim teraz do
łóżka, tylko po prostu trwać w jego objęciach i cieszyć się z zaufania, jakie właśnie udało nam się
stworzyć.
Rozdział 30
– Dasz radę – wymamrotałam i wytarłam wilgotne dłonie w sukienkę.
Dlaczego, idąc na wizytę do rodziców, miałam poczucie, że będę zdawać najważniejszy
egzamin w życiu? Serce biło mi jak szalone, miałam przyspieszony oddech, a dezodorant zawiódł
na całej linii. Podniosłam rękę i zobaczyłam pod pachą mokrą plamę. Świetnie. Dlaczego
wybrałam na dzisiaj właśnie tę jasną sukienkę? Powachlowałam się w tym miejscu, chociaż to
nic nie dało. Może będę miała szczęście i mama tak bardzo zajmie się tą plamą, że nie zwróci
uwagi na to, co będę mówiła.
Od kwadransa stałam przed wjazdem do willi i nadal było za wcześnie. Chyba po raz
pierwszy w życiu. Mogłabym po prostu wejść do środka i mieć to za sobą, ale paraliżował mnie
strach. Ciągle powtarzałam sobie w myślach to, co przygotowywałam przez cały tydzień. Od
tego będzie zależało wszystko. Jeśli nie przemówię im do rozsądku i nie uda mi się ich przekonać
do cywilizowanego spotkania z Adrianem, to wszystko stracone. Nie mogłam sobie
przypomnieć, żebym czegokolwiek w życiu pragnęła tak bardzo. Najważniejsi byli dla mnie
przyjaciele i rodzina i serce mi krwawiło, gdy troje ludzi, na których najbardziej mi zależało, nie
potrafili się porozumieć. Przede wszystkim dlatego, że wiedziałam, że również ja muszę się
zdecydować na którąś ze stron. Wiedziałam, którą wybiorę, nie miałam żadnych wątpliwości.
Ostatni tydzień, który spędziłam w dużej mierze z Adrianem, uświadomił mi, jak
nieszczęśliwy był mój brat w ostatnich miesiącach czy nawet latach przed swoim coming outem.
/> Zwątpienie i zgorzknienie tak powoli zakradły się do jego życia i osobowości, że nawet tego nie
zauważyłam. Teraz jednak wyraźnie dostrzegałam zmiany. Po pięciu miesiącach od zniknięcia
Adrian był już innym człowiekiem. Szczęśliwszym. Spokojniejszym. Miał w sobie więcej
nadziei. Rozkwitł przy Keicie, a nasi rodzice i ich świat skazaliby go na uschnięcie.
Kiedy to do mnie dotarło, miałam ochotę zawrócić i pojechać do domu. Za długo jednak
walczyłam o tę rodzinę i za dużo dla niej poświęciłam, żeby teraz tak po prostu zrezygnować.
Musiałam przynajmniej spróbować przekonać mamę i tatę do Adriana. Żeby tylko chcieli się
z nim spotkać. Gdy to zrobią, zobaczą na własne oczy, co prawie utracili.
Energicznie otworzyłam drzwi auta, wzięłam torebkę z siedzenia pasażera i w butach na
obcasach podeszłam do drzwi wejściowych. Willa z każdą wizytą wydawała mi się coraz
większa i bardziej opustoszała.
Nie zdążyłam zadzwonić, bo Rita otworzyła mi drzwi.
– Nareszcie! – powiedziała, mlaskając językiem. – Zastanawiałam się, jak długo jeszcze
będziesz siedziała w samochodzie.
– Musiałam zebrać się na odwagę.
Rita otworzyła szeroko oczy.
– Co się stało? Jesteś w ciąży?
– Nie.
– Potrzebujesz adwokata?
Zaśmiałam się.
– Wow, więc albo jestem w ciąży, albo popełniłam przestępstwo. Może ukradłam dziecko
z oddziału noworodkowego?
Rita najwyraźniej nie doceniła mojego żartu, bo skrzywiła się z dezaprobatą i gestem
zaprosiła mnie do środka.
– Rodzice są w salonie. Od kiedy im napisałaś, że przyjdziesz na kolację, są bardzo
podekscytowani. Powinnaś ich widzieć, jacy byli wtedy, kiedy ostatnio zniknęłaś na dłużej.
Twoja mama prawie mnie zwolniła za to, że zapomniałam kupić jej miód bio. – Z rezygnacją
potrząsnęła głową, jak matka, która musi się zajmować niesfornym nastolatkiem.
Było mi przykro, że przeze mnie Rita była narażona na humory rodziców. Może ja
powinnam ją zatrudnić, przydałaby się w moim mieszkaniu. Nie byłam jednak pewna, czy po
dzisiejszym wieczorze będę miała jeszcze pieniądze, by jej zapłacić.
Podałam Ricie torebkę i weszłam do salonu.
Tata, jak się spodziewałam, siedział w swoim skórzanym fotelu ze szklanką whisky
w jednej ręce i czasopismem ekonomicznym w drugiej. Mama siedziała naprzeciwko niego na
sofie i przeglądała jakąś teczkę, którą chyba zabrała z biura. Oboje zdjęli oficjalne ubrania do
pracy i włożyli coś wygodnego, więc w jasnej sukience od Donny Karan tym razem wyglądałam
nawet trochę zbyt elegancko.
Pierwsza zobaczyła mnie mama. Na jej piegowatej twarzy pojawił się ciepły uśmiech.
Zamknęła teczkę i wstała z sofy.
– Nie słyszałam, jak dzwonisz, Michaello.
– Nie dzwoniłam, Rita mnie zobaczyła.
Mama mnie objęła. Poczułam w nozdrzach znajomy zapach jej perfum i po raz pierwszy
tego dnia pomyślałam, że być może ten wieczór nie skończy się katastrofą.
Odwzajemniłam uścisk i podeszłam do taty, który właśnie odłożył gazetę, i pocałowałam
go w policzek.
– Cześć, skarbie – przywitał mnie. – Jak się miewasz?
Wzruszyłam ramionami.
– Nie narzekam.
– A jak tam mieszkanie? – Tata wydawał się tym szczerze zainteresowany.
Trochę się rozluźniłam i usiadłam przy mamie, która znowu zajęła miejsce na sofie.
– Nareszcie skończone. Muszę jeszcze tylko dokupić trochę dekoracji, ale to jeszcze
może poczekać.
– Masz jakieś zdjęcia?
– Tak, w telefonie, ale został w torebce. Pokażę wam później.
Mama kiwnęła głową i na moment zapadła cisza.
– Jak tam w pracy? – zapytałam niewinnie. Odpowiedź nie bardzo mnie interesowała, ale
nie zaszkodzi porozmawiać o niczym, zanim przejdę do ważnych rzeczy.
Opowiedzieli mi o sprawie, nad którą razem pracowali. Zwykle dzielili się klientami, ale
najwyraźniej jedna z firm, którą reprezentowali, wpakowała się w naprawdę wielkie kłopoty
i byli potrzebni oboje.
Uprzejmie zapytałam, jak im się razem pracuje.
Wymienili szybkie spojrzenia i uśmiechnęli się w sposób, który wyraźnie pokazywał,
dlaczego są małżeństwem od dwudziestu lat. Jak to możliwe, że dwoje szczęśliwie zakochanych
ludzi nie chciało dać miłości własnemu synowi?
Jeszcze przez chwilę rozmawiali o tej sprawie, ale w pewnym momencie zaczęli
wymieniać między sobą jakieś fachowe uwagi i wyłączyłam się z rozmowy. Rita przyniosła
jedzenie i mama zwróciła się do mnie.
– Jesper Whitley pytał o ciebie – powiedziała i posoliła sałatkę z pomidorami i fetą, która
pojawiła się na przystawkę.
Zmarszczyłam czoło.
– Naprawdę?
– Tak. – Kłamczucha. Okej, może i Jesper naprawdę o mnie pytał, ale jeśli nawet, to na
pewno nie tak, jak sugerowała mama. – Powinnaś się z nim spotkać.
– Po co?
– Żebyście się bliżej poznali. Bylibyście słodką parą.
Pokręciłam głową.
– Nie jestem zainteresowana.
– Dlaczego nie? – zapytał tata, wyławiając z sałatki kawałek fety. – Pochodzi z dobrej
rodziny. Poza tym jest wykształcony, atrakcyjny i ma na swoim koncie sukcesy.
– I śmiał się z twojego okropnego żartu – dodała mama.
– Więc może wy się z nim spotkajcie. – Wskazałam widelcem na rodziców. – Związki
poligamiczne zyskują coraz większą akceptację.
Mama prychnęła z oburzeniem.
– Nie żartuj sobie z nas. Mówimy poważnie. To nie było w porządku, że zaskoczyliśmy
cię przy ostatniej kolacji jego wizytą, ale Jesper jest naprawdę wspaniałym chłopakiem.
Mówiła zadziwiająco szczerze, więc darowałam sobie kolejną sarkastyczną uwagę.
W zamian i ja powiedziałam coś szczerego.
– Już się z kimś spotykam.
Mama z ciekawością uniosła brwi.
– Naprawdę?
– Yep.
– Jak on ma na imię? – zapytał sceptycznie tata.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powiedzieć, że jest to kobieta i wybadać ich
reakcję. Nie chciałam ich jednak wyprowadzać z równowagi przed zrzuceniem bomby pod
tytułem „Adrian”.
– Julian.
– Gdzie się poznaliście? – dopytywała mama. Jej głos brzmiał nieufnie, tak jakbym
wymyśliła Juliana, żeby pokrzyżować jej plany wyswatania mnie z Jesperem.
– Mieszka obok. – Uznałam, że nie był to dobry moment na przyznanie, że był tym
kelnerem, którego zwolniła na imprezie. – Poza tym też studiuje na MFC.
– Jaki kierunek?
– Architekturę.
– Naprawdę? – Rodzice wymienili spojrzenia, ale dokładnie wiedziałam, co one miały
znaczyć. – Macie wspólne zajęcia?
– Nie. – O rysowaniu aktu u Hopkinsa nie wspominałam. Nie byłam oficjalnie zapisana
na te zajęcia, a na ostatnie lekcje i tak nie dotarłam.
– Czy kiedyś go poznamy?
– Może. – To zależało między innymi od tego, co się wydarzy w następnych minutach.
Odchrząknęłam. Teraz albo nigdy.
– Adrian go poznał.
Rodzice znieruchomieli. Zastygli bez ruchu jak na zdjęciu.
Po paru sekundach mama powoli podniosła głowę. Spojrzała na mnie. Jej twarz była
doskonale obojętna. W szeroko otwartych oczach widać było strach.
– Adrian? – zapytała głuchym głosem. – Adrian, twój brat?
– Nie, Adrian, mój wróżbiarz. – Przewróciłam oczami. – Oczywiście, że mój brat. Wasz
syn – przypomniałam im, bo uważałam, nie podkreślano tego zbyt często. – Odezwał się do mnie
na początku tego tygodnia i spotkaliśmy się.
Mama lekko kiwnęła głową.
– To ładnie.
Wlepiłam w nią wzrok. Czekałam, aż jeszcze coś powie, zapyta o coś, na przykład: „Jak
się miewa?”, „Czy pytał o nas?”, „Gdzie teraz mieszka?”. Ale ona milczała.
Może po prostu ją zamurowało. Odwróciłam się do taty. On też jednak miał mocno
zaciśnięte usta, które utworzyły wąską kreskę.