Here

Home > Other > Here > Page 3
Here Page 3

by Wislawa Szymborska


  Dobrze, że przyszłaś. Usiądź tu koło mnie.

  On rzeczywiście miał wrócić we czwartek.

  Ale ile tych czwartków mamy jeszcze w roku.

  Zaraz nastawię czajnik na herbatę.

  Umyję głowę, a potem, co potem,

  spróbuję zbudzić się z tego wszystkiego.

  Dobrze, że przyszłaś, bo tam było zimno,

  a on tylko w tym takim gumowym śpiworze,

  on, to znaczy ten tamten nieszczęśliwy człowiek.

  Zaraz nastawię czwartek, umyję herbatę,

  bo te nasze imiona przecież pospolite—

  IDENTIFICATION

  It's good you came—she says.

  You heard a plane crashed on Thursday?

  Well, so they came to see me

  about it.

  The story is he was on the passenger list.

  So what, he might have changed his mind.

  They gave me some pills so I wouldn't fall apart.

  Then they showed me I don't know who.

  All black, burned except one hand.

  A scrap of shirt, a watch, a wedding ring.

  I got furious, that can't be him.

  He wouldn't do that to me, look like that.

  The stores are bursting with those shirts.

  The watch is just a regular old watch.

  And our names on that ring,

  they're only the most ordinary names.

  It's good you came. Sit here beside me.

  He really was supposed to get back Thursday.

  But we've got so many Thursdays left this year.

  I'll put the kettle on for tea.

  I'll wash my hair, then what,

  try to wake up from all this.

  It's good you came, since it was cold there,

  and him just in some rubber sleeping bag,

  him, I mean, you know, that unlucky man.

  I'll put the Thursday on, wash the tea,

  since our names are completely ordinary—

  NIECZYTANIE

  Do dzieła Prousta

  nie dodają w księgarni pilota,

  nie można się przełączyć

  na mecz piłki nożnej

  albo na kwiz, gdzie do wygrania volvo.

  Żyjemy dłużej,

  ale mniej dokładnie

  i krótszymi zdaniami.

  Podróżujemy szybciej, częściej, dalej

  choć zamiast wspomnień przywozimy slajdy.

  Tu ja z jakimś facetem.

  Tam chyba mój eks.

  Tu wszyscy na golasa,

  więc gdzieś pewnie na plaży.

  Siedem t omów—litości.

  Nie dałoby się tego streścić, skrócić,

  albo najlepiej pokazać w obrazkach.

  Szedł kiedyś serial pt. Lalka,

  ale bratowa mówi, że kogoś innego na P.

  Zresztą, nawiasem mówiąc, kto to taki.

  Podobno pisał w łóżku całymi latami.

  Kartka za kartką,

  z ograniczoną prędkością.

  A my na piątym biegu

  i—odpukać—zdrowi.

  NONREADING

  Bookstores don't provide

  a remote control for Proust,

  you can't switch

  to a soccer match,

  or a quiz show, win a Cadillac.

  We live longer

  but less precisely

  and in shorter sentences.

  We travel faster, farther, more often,

  but bring back slides instead of memories.

  Here I am with some guy.

  There I guess that's my ex.

  Here everyone's naked

  so this must be a beach.

  Seven volumes—mercy.

  Couldn't it be cut or summarized,

  or better yet put into pictures.

  There was that series called "The Doll,"

  but my sister-in-law says that's some other P.*

  And by the way, who was he anyway.

  They say he wrote in bed for years on end.

  Page after page

  at a snail's pace.

  But we're still going in fifth gear

  and, knock on wood, never better.

  PORTRET Z PAMIĘCI

  Wszystko na pozór się zgadza.

  Kształt głowy, rysy twarzy, wzrost, sylwetka.

  Jednak nie jest podobny.

  Może nie w takiej pozie?

  W innym kolorycie?

  Może bardziej z profilu,

  jakby się za czymś oglądał?

  Gdyby coś trzymał w rękach?

  Książkę własną? Cudzą?

  Mapę? Lornetkę? Kołowrotek wędki?

  I niechby co innego miał na sobie?

  Wrześniowy mundur? Obozowy pasiak?

  Wiatrówkę z tamtej szafy?

  Albo—jak w drodze do drugiego brzegu—

  po kostki, po kolana, po pas, po szyję

  już zanurzony? Nagi?

  I gdyby domalować mu tu jakieś tło?

  Na przykład łąkę jeszcze nie skoszoną?

  Szuwary? Brzozy? Piękne chmurne niebo?

  Może brakuje kogoś obok niego?

  Z kim spierał się? Żartował?

  Grał w karty? Popijał?

  Ktoś z rodziny? Przyjaciół?

  Kilka kobiet? Jedna?

  Może stojący w oknie?

  Wychodzący z bramy?

  Z psem przybłędą u nogi?

  W solidarnym tłumie?

  Nie, nie, to na nic.

  Powinien być sam,

  jak niektórym przystało.

  PORTRAIT FROM MEMORY

  Everything seems to agree.

  The head's shape, the features, the silhouette, the height.

  But there's no resemblance.

  Maybe not in that position?

  A different color scheme?

  Maybe more in profile,

  as if looking at something?

  What about something in his hands?

  His own book? Someone else's?

  A map? Binoculars? A fishing reel?

  And should he be wearing something different?

  A soldier's uniform in '39? Camp stripes?

  A windbreaker from that closet?

  Or—as if passing to the other shore—

  up to his ankles, his knees, his waist, his neck,

  deluged? Naked?

  And maybe a backdrop should be added?

  For example, a meadow still uncut?

  Rushes? Birches? A lovely cloudy sky?

  Maybe someone should be next to him?

  Arguing with him? Joking?

  Drinking? Playing cards?

  A relative? A chum?

  Several women? One?

  Maybe standing in a window?

  Going out the door?

  With a stray dog at his feet?

  In a friendly crowd?

  No, no, all wrong.

  He should be alone,

  that suits some best.

  And not so familiar, so close up?

  Farther? Even farther?

  In the furthermost depths of the image?

  I chyba nie tak poufale, z bliska?

  Dalej? I jeszcze dalej?

  W najzupełniejszej już głębi obrazu?

  Skąd, gdyby nawet wołał,

  nie doszedłby głos?

  A co na pierwszym planie?

  Ach, cokolwiek.

  I tylko pod warunkiem, że będzie to ptak

  przelatujący właśnie.

  His voice couldn't carry

  even if he called?

  And what in the foreground?

  Oh, anything.

  As long as it's a bird

  just flying by.

  SNY

  Wbrew wiedzy i naukom geologów,

  kpiąc sobie z ich magnesów, wykresów i map—

  sen w ułamku sekundy

  piętrzy przed nami góry tak bardzo kamienne,

  jakby stały na jaw
ie.

  A skoro góry, to i doliny, równiny

  z pełną infrastrukturą.

  Bez inżynierów, majstrów, robotników,

  bez koparek, spycharek, dostawy budulca—

  gwałtowne autostrady, nagłe mosty,

  natychmiastowe miasta zaludnione gęsto.

  Bez reżyserów z tubą i operatorów—

  tłumy dobrze wiedzące, kiedy nas przerazić

  i w jakiej chwili zniknąć.

  Bez biegłych w swoim fachu architektów,

  bez cieśli, bez murarzy, betoniarzy—

  na ścieżce raptem domek jak zabawka,

  a w nim ogromne sale z echem naszych kroków

  i ściany wykonane z twardego powietrza.

  Nie tylko rozmach ale i dokładność—

  poszczególny zegarek, całkowita mucha,

  na stole obrus haftowany w kwiaty,

  nadgryzione jabłuszko ze śladami zębów.

  A my—czego nie mogą cyrkowi sztukmistrze,

  magowie, cudotwórcy i hipnotyzerzy—

  nieupierzeni potrafimy fruwać,

  w czarnych tunelach świecimy sobie oczami,

  DREAMS

  Despite the geologists' knowledge and craft,

  mocking magnets, graphs and maps—

  in a split second the dream

  piles before us mountains as stony

  as real life.

  And if mountains, then valleys, plains

  with perfect infrastructures.

  Without engineers, contractors, workers,

  bulldozers, diggers, or supplies—

  raging highways, instant bridges,

  thickly populated pop-up cities.

  Without directors, megaphones, and cameramen—

  crowds knowing exactly when to frighten us

  and when to vanish.

  Without architects deft in their craft,

  without carpenters, bricklayers, concrete pourers—

  on the path a sudden house just like a toy,

  and in it vast halls that echo with our steps

  and walls constructed out of solid air.

  Not only the scale, it's also the precision—

  a specific watch, an entire fly,

  on the table a cloth with cross-stitched flowers,

  a bitten apple with teeth marks.

  And we—unlike circus acrobats,

  conjurers, wizards, and hypnotists—

  can fly unfledged,

  we light dark tunnels with our eyes,

  rozmawiamy ze swadą w nieznanym języku

  i to nie z byle kim, bo z umarłymi.

  A na dodatek, wbrew własnej wolności,

  wyborom serca i upodobaniom,

  zatracamy się

  w miłosnym pożądaniu do—

  zanim zadzwoni budzik.

  Co na to wszystko autorzy senników,

  badacze onirycznych symboli i wróżb,

  lekarze z kozetkami do psychoanaliz—

  jeśli coś im się zgadza,

  to tylko przypadkiem

  i z tej tylko przyczyny,

  że w naszych śnieniach,

  w ich cieniach i lśnieniach,

  w ich zatrzęsieniach, niedoprzewidzeniach,

  w ich odniechceniach i rozprzestrzenieniach

  czasem nawet uchwytny sens

  trafić się może.

  we wax eloquent in unknown tongues,

  talking not with just anyone, but with the dead.

  And as a bonus, despite our own freedom,

  the choices of our heart, our tastes,

  we're swept away

  by amorous yearnings for—

  and the alarm clock rings.

  So what can they tell us, the writers of dreambooks,

  the scholars of oneiric signs and omens,

  the doctors with couches for analyses—

  if anything fits,

  it's accidental,

  and for one reason only,

  that in our dreamings,

  in their shadowings and gleamings,

  in their multiplings, inconceivablings,

  in their haphazardings and widescatterings

  at times even a clear-cut meaning

  may slip through.

  W DYLIŻANSIE

  Wyobraźnia kazała mi odbyć tę podróż.

  Na dachu dyliżansu mokną pudła i paczki.

  W środku ścisk, hałas, zaduch.

  Jest gospodyni gruba i spocona,

  myśliwy w dymach fajki i z martwym zającem,

  l'abbe chrapiący z gąsiorkiem wina w objęciach,

  piastunka z niemowlęciem czerwonym od krzyku,

  podpity kupiec z uporczywą czkawką,

  dama zirytowana ze wszystkich tutaj powodów,

  ponadto chłopiec z trąbką,

  duży zapchlony pies

  oraz papuga w klatce.

  I jeszcze ktoś, dla kogo właśnie wsiadłam,

  ledwie widoczny wśród cudzych tobołków,

  ale jest—i nazywa się Juliusz Słowacki.

  Nie wydaje się zbyt skory do rozmowy.

  Czyta list, który wyjął z pomiętej koperty,

  list pewnie wiele razy już czytany,

  bo kartki kruszą się trochę po brzegach.

  Kiedy z kartek wypada zasuszony fiołek

  ach! wzdychamy oboje i łapiemy go w locie.

  To chyba dobry moment, żeby mu powiedzieć

  to, co od dawna układałam w myślach.

  Przepraszam Pana, ale to pilne i ważne.

  Przybywam tu z Przyszłości i wiem, jak tam jest.

  Dla wierszy Pańskich zawsze i czułość, i podziw,

  a Panu—królom równy pobyt na Wawelu.

  IN A MAIL COACH

  My imagination sentenced me to this journey.

  Boxes and packages get drenched on the mail coach roof.

  Inside crush, hubbub, stuffiness.

  There's a stout sweaty hausfrau,

  a hunter swathed in pipe smoke with a dead hare,

  l'abbe snores, a demijohn of wine clasped in his arms,

  a nursemaid holds an infant red from bawling,

  a tipsy merchant with relentless hiccups,

  a lady irritated for all the reasons above,

  furthermore a boy with a trumpet,

  a large fleabitten dog,

  and a caged parrot.

  And also the person I got on for,

  almost invisible amid the others' bundles,

  but he's there, and he's called Juliusz'Słowacki.*

  He's clearly none too eager for a chat.

  He draws a letter from a crumpled envelope,

  it's doubtless been read many times before,

  since the pages fray along the edges.

  When a dried violet drops from the sheets

  ah! we both sigh and seize it in flight.

  Perhaps it's a good time to tell him

  what I've planned long ago in my thoughts.

  Excuse me, sir, but it's urgent and important.

  I've come from the Future and I know how it turns out.

  Your poems are loved and admired

  and you lie with kings in Wawel Castle.

  Niestety, wyobraźnia nie ma takiej mocy,

  żeby mógł mnie usłyszeć czy bodaj zobaczyć.

  Nie czuje nawet, że pociągam Go za rękaw.

  Spokojnie wkłada fiołek między kartki,

  a kartki do koperty, potem do kuferka,

  patrzy przez chwilę przez załzawione okienko,

  w końcu wstaje, zapina płaszcz, przemyka się do drzwi

  i cóż—wysiada na najbliższej stacji.

  Jeszcze przez parę minut nie tracę Go z oczu.

  Idzie taki niewielki z tym swoim kuferkiem,

  prosto przed siebie, z opuszczoną głową,

  jak ktoś, kto wie,

  że nikt go tu nie czeka.

  Teraz w polu widzenia już tylko statyści.

  Liczna familia pod parasolami,
>
  kapral z gwizdkiem, a za nim zziajani rekruci,

  furmanka pełna prosiąt

  i dwa cugowe konie do wymiany.

  Alas my imagination lacks the power

  to make him hear or at least see me.

  He doesn't even feel me tug his sleeve.

  He calmly slips the violet between the sheets,

  which go back into the envelope, and then into a trunk,

  glances through the rain-streaked window,

  rises, pins his cloak, squeezes to the door,

  and what else? Gets off at the next station.

  I keep him in my sight a few more minutes.

  He walks off, so slight with that trunk of his,

  plows on, head down,

  like one who knows

  no one is waiting.

  Now only the extras remain.

  An extended clan beneath umbrellas,

  a corporal with a whistle, breathless recruits in tow,

  a wagon full of piglets,

  and two fresh horses waiting to be hitched.

  ELLA W NIEBIE

  Modliła się do Boga,

  modliła gorąco,

  żeby z niej zrobił

  białą szczęśliwą dziewczynę.

  A jeśli już za późno na takie przemiany,

  to chociaż, Panie Boże, spójrz ile ja ważę

  i odejmij mi z tego przynajmniej połowę.

  Ale łaskawy Bóg powiedział Nie.

  Położył tylko rękę na jej sercu,

  zajrzał do gardła, pogłaskał po głowie.

  A kiedy będzie już po wszystkim—dodał—

  sprawisz mi radość przybywając do mnie,

 

‹ Prev