Gdyby ktoś włamał się do systemu już wcześniej, nawet gdy echo było wyłączone, wiedziałybyśmy o tym, gdyż Margaret odkryłaby, iż jej hasło nie działa. Dlaczego?
Dlaczego ktoś usiłował dostać się do pliku z danymi o sprawie Lori Petersen?
Palce Lucy biegały po klawiaturze.
– Widzisz, udaję, że jestem włamywaczem, usiłującym się dostać do twojej bazy danych – odezwała się w pewnym momencie. – Robię to w ten sposób.
Dostała się do SQL-a, łącząc się najpierw z System/Manager, potem wpisała POŁĄCZ/ŹRÓDŁO/ABD w miejscu hasła, a następnie słowo BIGOS – nowe, wymyślone przez siebie hasło. Połączenie zostało zagwarantowane, a po chwili mogła już wejść do każdego pliku i robić w nim wszystko, co jej się żywnie podobało.
Mogła, na przykład, zmienić wprowadzone do pliku dane.
W ten sam sposób ktoś mógł wejść do pliku ze sprawą Brendy Steppe i zmienić dane wpisane w poszczególne tabelki, na przykład zamiast „pary rajstop” wpisać „beżowy pasek z materiału”.
Czy on to zrobił? Znał szczegóły morderstw, których sam dokonywał. Czytał o nich w gazetach. Z całą pewnością miał obsesję na temat dokładności danych i rozpoznałby fałszywe lub mylne informacje pojawiające się w artykułach. Był arogancki. Chciał zadziwić nas wszystkich swą inteligencją. Czyżby zmienił dane w plikach mojej bazy danych, by zrobić ze mnie idiotkę?
Przecież włamanie do komputera miało miejsce prawie dwa miesiące po tym, jak szczegół o „beżowym pasku” pojawił się w artykule Abby Turnbull, dotyczącym śmierci Brendy Steppe.
A jednak ktoś włamał się tylko jeden raz, i to niedawno.
Szczegół dotyczący „beżowego paska” w artykule Abby nie mógł pochodzić z mojego komputera. Czy jest możliwe, by dane wpisane do komputera pochodziły z artykułu w gazecie? Możliwe, że ten, kto się włamał do mojej bazy danych, dokładnie sprawdził akta spraw wpisane do komputera i wyszukał w nich szczegół nie pasujący do raportów w gazetach. Możliwe, że wszedł do akt sprawy Brendy Steppe i znalazł to, czego szukał. Zmienił dane, wpisując „beżowy pasek z materiału” w miejsce „pary jasnych rajstop”. Możliwe, że ostatnią rzeczą, jaką zrobił, była próba wyciągnięcia danych o sprawie Lori Petersen? To by wyjaśniło, dlaczego akurat te komendy Margaret znalazłam na ekranie swego monitora.
Czy paranoja nie miesza mi zmysłów?
Czy istnieje jakieś połączenie między tym a źle oznaczonym folderem PERK-u? Na nim także znaleźliśmy świecącą substancję. Może jednak nie pochodziła z moich rąk?
– Lucy, czy możemy się w jakiś sposób dowiedzieć, czy ten, kto włamał się do mojego komputera, zmienił wprowadzone do niego dane? – spytałam.
– Tworzysz kopie wszystkich danych, prawda? – odparła bez zastanowienia. – Albo ktoś robi to za ciebie?
– Tak.
– Więc je znajdź i porównaj z danymi, które obecnie siedzą w komputerze.
– Problem polega na tym, że nawet jeżeli odkryję różnice, to nie będę miała pewności, czy nie wynikają one na przykład z pomyłki przy wprowadzaniu nowych danych do komputera. Widzisz, te sprawy są strasznie zagmatwane, a nowe dane spływają do nas w wiele tygodni albo nawet miesięcy po tym, jak sprawa została wprowadzona do komputera.
– Moim zdaniem, powinnaś zapytać o to osoby, które są odpowiedzialne za wprowadzanie nowych danych do komputera, ciociu Kay. Zapytaj, czy coś zmieniały? Jeżeli powiedzą, że nie, i jeżeli znajdziesz starą kopię, której dane różnią się od danych w obecnym pliku, to czy to ci nie pomoże?
– Pewnie pomoże – przyznałam.
Lucy zmieniła hasło na takie, jakie zastała, wchodząc do bazy danych i wyczyściła ekran tak, by jutro rano nikt pracujący przy serwerze w moim biurze w mieście nie zobaczył wpisanych przez nią poleceń.
Dochodziła już jedenasta wieczorem. Zadzwoniłam do Margaret do domu i chyba ją obudziłam. Wypytałam ją o kopie danych i zapytałam, czy może mieć w swym zbiorze cokolwiek datującego się tuż sprzed włamania do komputera. Niestety, zawiodła mnie.
– Nie. Nie będę miała nic równie starego. Kopie danych robimy co wieczór i nic starszego niż jeden dzień nie ma prawa istnieć.
– Cholera… W jakiś sposób muszę dostać w swoje ręce wersję bazy danych, która nie była zmieniana od kilku tygodni.
Margaret dość długo myślała, po czym rzekła:
– Chwileczkę… Możliwe, że mam jakieś stare pliki…
– Dotyczące czego?
– Nie wiem… nie pamiętam. – Zawahała się. – Wydaje mi się, że to dane z ostatniego pół roku… Dział statystyczny chciał, bym dostarczyła im wszystkich naszych danych… kilka tygodni temu eksperymentowałam przerzucanie plików stanowych na jedną partycję dysku, a potem importowanie wszystkich plików do innego katalogu, by je uporządkować. Mam je sama poukładać i przesłać modemem prosto do ich bazy danych.
– Kiedy to było? – przerwałam. – Kiedy bawiłaś się w przerzucanie danych z katalogu do katalogu?
– Na początku miesiąca… niech się zastanowię. Wydaje mi się, że było to około pierwszego czerwca.
Nerwy mnie ponosiły; musiałam wiedzieć! Gdybym mogła udowodnić, że ktoś zmienił dane w plikach komputerowych już po tym, jak pojawiły się w gazecie, przynajmniej nikt nie oskarży mojego biura o przeciek informacji do prasy.
– Muszę mieć wydruk tych danych jak najszybciej!
Nastąpiła długa cisza, a potem Margaret odezwała się niepewnie:
– Miałam z tym trochę problemów. – A po następnej chwili przerwy: – Ale zrobię, co w mojej mocy. Jutro z samego rana dam ci wszystko, co mam.
Zerknęłam na zegarek i zadzwoniłam na pager Abby; pięć minut później miałam ją na linii.
– Abby, wiem, że twoje źródła informacji są dla ciebie świętością, ale muszę coś wiedzieć. – Nie odpowiedziała, ciągnęłam więc: – W artykule dotyczącym zabójstwa Brendy Steppe napisałaś, że została uduszona beżowym paskiem z materiału. Skąd zdobyłaś ten szczegół?
– Nie mogę…
– Proszę! To dla mnie bardzo ważne! Po prostu muszę znać źródło tej informacji.
Po bardzo długim milczeniu Abby rzekła:
– No, dobrze. Ale żadnych nazwisk! Od jednego z policjantów obecnych na miejscu zbrodni. Znam wielu gliniarzy i jeden z nich mi powiedział…
– Jesteś pewna, że ta informacja w żadnej postaci nie pochodziła z mego biura?
– Oczywiście, że nie – odparła z naciskiem. – Nadal martwisz się o to włamanie do twojego komputera, o którym wspomniał sierżant Marino… Przysięgam, że nigdy nie wydrukowałam nic, co by pochodziło z twojego biura.
– Możliwe, że ten, kto włamał się do mojej bazy danych, zmienił dane o tym pasku z materiału, żeby wyglądało na to, iż informacje do artykułu uzyskałaś z mego biura – wypaliłam, zanim zdążyłam się nad tym zastanowić. – Ktoś chce przekonać opinię publiczną, że z mojego biura przeciekają informacje do prasy. Uważam, że ten, kto się włamał do mojego komputera, uzyskał dane o beżowym pasku z twojego artykułu.
– Dobry Boże.
Rozdział piętnasty
Marino rzucił poranną gazetę na stół konferencyjny z takim impetem, że strony zaszeleściły, a dodatki reklamowe wysunęły się ze środka.
– Co to ma znaczyć, u wszystkich diabłów? – Jego twarz była mocno zaczerwieniona z gniewu. – Jezu Chryste!
W odpowiedzi Wesley spokojnie kopnął krzesło pod stołem, wysuwając je dla Marino i gestem zaprosił go, by usiadł.
Na pierwszej stronie czwartkowej gazety wielkimi literami było napisane:
NOWE DOWODY W SPRAWIE DUSICIELA MOŻLIWE, ŻE MORDERCA MA DEFEKT GENETYCZNY
Artykuł podpisany był nazwiskiem dziennikarza, który zazwyczaj pisał sprawozdania z sądów. Nazwiska Abby nigdzie nie było widać.
Obok głównego artykułu zamieszczono niewielki fragmencik o testach DNA i procesie uzyskiw
ania danych genetycznych człowieka z podwójnych nici chromosomów. Rozmyślałam nad zachowaniem zabójcy; wyobraziłam go sobie czytającego ten artykuł, ciągle od nowa, z dziką wściekłością. Byłam gotowa się założyć, że gdziekolwiek by pracował, tego dnia wziął sobie wolne.
– Chcę wiedzieć, dlaczego nikt mnie o tym nie powiadomił? – Marino wpatrywał się we mnie z wściekłością. – Oddałem wam kombinezon, zrobiłem, co do mnie należało, a zaraz potem czytam to gówno! Jaki znowu defekt genetyczny?! Dostaliście raport z Nowego Jorku i ktoś już zdążył przekazać informacje dziennikarzom? O co w tym wszystkim chodzi?
Nie odpowiedziałam.
– To nie ma znaczenia, Pete – odparł spokojnie Wesley. – Artykuł w gazetach to nie nasze zmartwienie. Uznaj go za błogosławieństwo. Wiemy, że morderca na charakterystyczny zapach ciała, a w każdym razie wydaje się to wielce prawdopodobne. Uważa, że biuro koronera wpadło na jakiś ślad, jest więc wściekły, może popełni jakiś błąd. – Spojrzał na mnie. – Masz już coś?
Potrząsnęłam głową. Jak na razie nikt nie spróbował włamać się do komputera; gdyby Wesley albo Marino weszli do pokoju konferencyjnego dwadzieścia minut wcześniej, zastaliby mnie stojącą po kostki w wydrukach komputerowych.
Nic dziwnego, że Margaret niechętnie zgodziła się na wydrukowanie mi danych z tego starego pliku: zawierał ponad trzy tysiące spraw, które wydarzyły się w maju w całym stanie.
Co więcej, dane były skompresowane w format nie nadający się do czytania; odczytywanie ich przypominało szukanie kompletnych zdań w garnku alfabetycznego bigosu.
Ponad godzinę zajęło mi znalezienie numeru sprawy Brendy Steppe. Nie wiem, czy bardziej byłam podniecona, czy przerażona – może i jedno, i drugie – gdy w tabelce pod tytułem „ubrania, przedmioty osobiste” przeczytałam: „para jasnobeżowych rajstop zadzierzgnięta wokół szyi”. Nigdzie nie mogłam znaleźć „beżowego paska z materiału”; żaden z moich pracowników nie przypominał sobie zmieniania danych w pliku ani dodawania danych po tym, jak sprawa już została wprowadzona do komputera. Ktoś zmienił dane w pliku zawierającym akta sprawy, lecz nie był to nikt z mojego biura.
– A co z tym upośledzeniem umysłowym? – Marino gwałtownie popchnął gazetę w moim kierunku. – Chcesz mi wmówić, że znalazłaś coś w tym całym hokus-pokus związanym z DNA, co sugerowałoby, że facet nie jedzie na wszystkich cylindrach?
– Nie – odparłam szczerze. – Uważam, że reporter, który napisał ten artykuł, miał na myśli, że niektóre dysfunkcje metaboliczne mogą powodować podobne uszkodzenia, nie mam jednak żadnych dowodów, by tak istotnie było w tym wypadku.
– No, cóż… ja na pewno nie uważam tego faceta za niedorozwiniętego! Znowu ktoś wciska nam ten kit! Świr jest głupi, taki mały półmózg… Pewnie pracuje w myjni samochodowej albo czyści ulice, albo jeździ śmieciarką…
Wesley zaczął się niecierpliwić.
– Daj temu spokój, Pete.
– Podobno jestem odpowiedzialny za to dochodzenie, a muszę czytać w gazetach, co się dzieje…
– Jak na razie mamy na głowie większe problemy, okay? – warknął Wesley.
– Taak? Na przykład jakie? – spytał Marino.
Opowiedzieliśmy mu o mojej rozmowie telefonicznej z siostrą Cecile Tyler. W miarę jak zaczął pojmować, o co chodzi, gniew zniknął z jego oczu, a na jego miejscu pojawiło się zdumienie.
Jedyną rzeczą, jaka łączyła pięć zamordowanych kobiet, był głos.
Przypomniałam mu rozmowę z Mattem Petersenem.
– Jeśli mnie pamięć nie myli, powiedział coś o tym, gdy mówił o swoim pierwszym spotkaniu z Lori. Na przyjęciu. Wspomniał coś o jej głosie. Powiedział, że miała bardzo miły kontralt, taki, jakiego ludzie chętnie słuchają. Zaczynam rozważać możliwość, że cechą wspólną łączącą te zabójstwa jest głos ofiar. Morderca nie zobaczył ich na mieście, lecz gdzieś usłyszał ich głos.
– Do tej pory nie przyszło nam do głowy – podjął wątek Wesley – że psychopata może reagować nie tylko na widok, ale i głos ofiary. Mógł go usłyszeć w sklepie, w centrum handlowym lub przez otwarte okno domu. Jeżeli założymy, że morderca dzwoni do swych ofiar, to robi to już po pierwszym kontakcie. Wykręca domowy numer ofiary i nie odzywa się, napawając się dźwiękiem jej głosu. To, co teraz rozważamy, jest znacznie bardziej przerażające, Pete. Zabójca może wykonywać jakąś pracę umożliwiającą mu dzwonienie do obcych kobiet. Ma dostęp do ich domowych numerów i adresów. Jeżeli coś w jej głosie go podnieca, wybiera ją na następną ofiarę.
– No, nie… – mruknął – Marino. – To nam dopiero pokomplikowało życie. Teraz musimy sprawdzić, czy numery telefonów wszystkich zamordowanych kobiet znajdowały się w książce telefonicznej. Później musimy zastanowić się nad możliwym miejscem pracy tego świra. Chodzi mi o to, że na przykład do mojej żony ciągle dzwonią obcy faceci. Jeden chce sprzedać super-odkurzacz, drugi mieszkanie, a trzeci wycieczkę za granicę. Są też ankieterzy, w typie „czy-mogę-pani-zadać-pięćdziesiąt-pytań?” Chcą wiedzieć, czy jesteś mężatką, czy mieszkasz sama, ile pieniędzy zarabiasz, czy nosisz spodnie w kratkę i czy jadasz na śniadanie płatki kukurydziane.
– Więc już rozumiesz, o co mi chodzi – odpowiedział cicho Wesley.
– Mamy do czynienia z facetem, którego podnieca gwałt i morderstwa – ciągnął Marino bez chwili przerwy. – Możliwe, że płacą mu osiem dolarów za godzinę siedzenia w domu na tyłku i przetrząsania książki telefonicznej. Jakaś babka mówi mu, że mieszka sama i zarabia dwadzieścia patyków rocznie, a tydzień później przywożą ją do ciebie na stół. – Popatrzył na mnie. – Więc pytam: jak mamy go znaleźć, do wszystkich diabłów?
Nie wiedzieliśmy.
Prawdopodobieństwo, że morderca typował ofiary po usłyszeniu ich głosu, wcale nie zawężało naszego pola działania. Marino miał rację. Mogliśmy ustalić, z kim ofiara widziała się tego a tego dnia; lecz nie było sposobu, byśmy mogli odszukać każdą osobę, z którą rozmawiała przez telefon. Sprzedawcy, ankieterzy lub ludzie, którzy przez pomyłkę wykręcili zły numer, najczęściej się nie przedstawiają. Wszyscy odbieramy mnóstwo telefonów w dzień i w nocy, lecz bardzo rzadko dokładnie pamiętamy każdy z nich.
– Czas, w jakim dokonywane są te morderstwa, skłania mnie do rozważania możliwości, że facet pracuje gdzieś poza domem, od poniedziałku do piątku. W ciągu tygodnia jego stres przybiera na sile, a gdy w piątek wieczorem wychodzi z pracy, musi się rozładować. Jeżeli wielokrotnie w ciągu dnia używa mydła, w którego skład wchodzi boraks, to raczej nie pochodzi ono z jego łazienki. O ile wiem, mydła kupowane w zwykłych drogeriach nie zawierają boraksu. Jeśli morderca myje się mydłem boraksowym, to musi to robić w pracy.
– Jesteś pewna, że to boraks? – zapytał Wesley.
– W laboratorium zidentyfikowali to dzięki chromatografii jonowej. Świecąca substancja, którą za każdym razem znajdowałam na ciałach ofiar, zawiera boraks. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości.
Rozważał to przez długą chwilę.
– Jeżeli używa mydła z boraksem w pracy i wraca do domu po piątej, wątpię, by o pierwszej rano nadal miał na ciele tak wielkie zagęszczenie tego świństwa. Może pracuje na nocną zmianę? Tuż przed wyjściem do domu myje się w łazience w pracy i od razu idzie do domu upatrzonej ofiary.
Ten scenariusz był bardziej niż prawdopodobny, wyjaśniłam. Jeżeli morderca pracował w nocy, dawało mu to sposobność obserwowania domów swych ofiar w ciągu dnia, gdy ani ich, ani sąsiadów nie było w pobliżu i nikt nie zwracał na niego uwagi. Potem, po północy, mógł znowu pojawić się w okolicy, gdy ofiary spały, podobnie jak większa część sąsiadów.
– Jakie prace na nocną zmianę wymagają korzystania z telefonu?
Rozważaliśmy różne możliwości.
– Ankieterzy i ludzie sprzedający produkty przez telefon dzwonią zazwyczaj w porze obiadu – powiedział Wesley. – Wydaje mi się, że nigdy nie tele
fonują po dziewiątej wieczorem.
Miał rację.
– Pracownicy pizzerii – zaproponował Marino. – Oni pracują całą dobę. Możliwe, że nasz świr to facet przyjmujący zamówienia telefoniczne. Kiedy do nich dzwonisz, po pierwsze pytają cię o numer telefonu. Jeżeli kiedykolwiek wcześniej zamawiałeś coś w tej restauracji, na ekranie komputera wyświetla się twój domowy adres. Pół godziny później do twoich drzwi puka jakiś łepek z podwójną pepperoni z serem. Może mordercą jest facet dowożący ludziom pizzę; szybko spostrzeże, że babka mieszka sama… Albo może gość przyjmujący zgłoszenia telefoniczne; podoba mu się jej głos, zna jej adres, uderza.
– Sprawdź to – polecił Wesley. – Skrzyknij kilku chłopaków, niech obskoczą wszystkie pizzerie, w których można zmawiać żarcie telefonicznie, a oni dowożą je do domu.
– Jutro jest piątek!
– Sprawdź, czy istnieje jakaś pizzeria, w której zaopatrywały się wszystkie ofiary. Powinny istnieć zapisy w ich komputerze.
Marino wyszedł na chwilę, po czym wrócił z książką telefoniczną, znalazł w niej strony z pizzeriami i zaczął spisywać ich telefony i adresy.
Cały czas staraliśmy się wymyślić jak najwięcej możliwych prac dla naszego zabójcy; operatorzy centrali telefonicznych w szpitalach przez całą dobę przyjmują telefony. Ludzie z organizacji charytatywnych, zbierający pieniądze na chwalebny cel, nie wahali się dzwonić do prywatnych mieszkań nawet po dziesiątej wieczorem, nie przejmując się tym, że przerywają człowiekowi ulubiony program telewizyjny. Zawsze istniała też możliwość, że ktoś gra w ruletkę za pomocą książki telefonicznej – strażnik nocny nie mający nic lepszego do roboty albo znudzony pracownik stacji benzynowej.
Post Mortem Page 31