Monologue of a Dog

Home > Other > Monologue of a Dog > Page 2
Monologue of a Dog Page 2

by Wislawa Szymborska


  którego już od schodów przepędza się miotłą.

  Ktoś zerwał mi obrożę nabijaną srebrem.

  Ktoś kopnął moją miskę od kilku dni pustą.

  A potem ktoś ostatni, zanim ruszył w drogę,

  wychylił się z szoferki

  i strzelil do mnie dwa razy.

  There’s fate and fate. Mine changed abruptly.

  One spring came

  and he wasn’t there.

  All hell broke loose at home.

  Suitcases, chests, trunks crammed into cars.

  The wheels squealed tearing downhill

  and fell silent round the bend.

  On the terrace scraps and tatters flamed,

  yellow shirts, armbands with black emblems

  and lots and lots of battered cartons

  with little banners tumbling out.

  I tossed and turned in this whirlwind,

  more amazed than peeved.

  I felt unfriendly glances on my fur.

  As if I were a dog without a master,

  some pushy stray

  chased downstairs with a broom.

  Someone tore my silver-trimmed collar off,

  someone kicked my bowl, empty for days.

  Then someone else, driving away,

  leaned out from the car

  and shot me twice.

  Nawet nie umiał trafić, gdzie należy,

  bo umierałem jeszcze długo i boleśnie

  w brzęku rozzuchwalonych much.

  Ja, pies mojego pana.

  He couldn’t even shoot straight,

  since I died for a long time, in pain,

  to the buzz of impertinent flies.

  I, the dog of my master.

  Chwila

  Idę stokiem pagórka zazielenionego.

  Trawa, kwiatuszki w trawie

  jak na obrazku dla dzieci.

  Niebo zamglone, już błękitniejące.

  Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy.

  Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów,

  skał warczących na siebie,

  wypiętrzonych otchłani,

  żadnych nocy w płomieniach

  i dni w kłębach ciemności.

  Jakby nie przesuwały się tędy niziny

  w gorączkowych malignach,

  lodowatych dreszczach.

  Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza

  i rozrywały brzegi horyzontów.

  Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.

  Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.

  W dolince potok mały jako potok mały.

  Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.

  Moment

  I walk on the slope of a hill gone green.

  Grass, little flowers in the grass,

  as in a children’s illustration.

  The misty sky’s already turning blue.

  A view of other hills unfolds in silence.

  As if there’d never been any Cambrians, Silurians,

  rocks snarling at crags,

  upturned abysses,

  no nights in flames

  and days in clouds of darkness.

  As if plains hadn’t pushed their way here

  in malignant fevers,

  icy shivers.

  As if seas had seethed only elsewhere,

  shredding the shores of the horizons.

  It’s nine thirty local time.

  Everything’s in its place and in polite agreement.

  In the valley a little brook cast as a little brook.

  A path in the role of a path from always to ever.

  Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen,

  a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.

  Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.

  Jedna z tych ziemskich chwil

  proszonych, żeby trwały.

  Woods disguised as woods alive without end,

  and above them birds in flight play birds in flight.

  This moment reigns as far as the eye can reach.

  One of those earthly moments

  invited to linger.

  W zatrzęsieniu

  Jestem kim jestem.

  Niepojęty przypadek

  jak każdy przypadek.

  Inni przodkowie

  mogli być przecież moimi,

  a już z innego gniazda

  wyfrunęłabym,

  już spod innego pnia

  wypełzła w łusce.

  W garderobie natury

  jest kostiumów sporo.

  Kostium pająka, mewy, myszy polnej.

  Każdy od razu pasuje jak ulał

  i noszony jest posłusznie

  aż do zdarcia.

  Ja też nie wybierałam,

  ale nie narzekam.

  Mogłam być kimś

  o wiele mniej osobnym.

  Kimś z ławicy, mrowiska, brzęczącego roju,

  szarpaną wiatrem cząstką krajobrazu.

  Among the Multitudes

  I am who I am.

  A coincidence no less unthinkable

  than any other.

  I could have had different

  ancestors, after all.

  I could have fluttered

  from another nest

  or crawled bescaled

  from under another tree.

  Nature’s wardrobe

  holds a fair supply of costumes:

  spider, seagull, field mouse.

  Each fits perfectly right off

  and is dutifully worn

  into shreds.

  I didn’t get a choice either,

  but I can’t complain.

  I could have been someone

  much less separate.

  Someone from an anthill, shoal, or buzzing swarm,

  an inch of landscape tousled by the wind.

  Kimś dużo mniej szczęśliwym,

  hodowanym na futro,

  na świąteczny stół,

  czymś, co pływa pod szkiełkiem.

  Drzewem uwięzłym w ziemi,

  do którego zbliża się pożar.

  Źdźbłem tratowanym

  przez bieg niepojętych wydarzeń.

  Typem spod ciemnej gwiazdy,

  która dla drugich jaśnieje.

  A co, gdybym budziła w ludziach strach,

  albo tylko odrazę,

  albo tylko litości

  Gdybym się urodziła

  nie w tym, co trzeba, plemieniu

  i zamykały się przede mną drogi?

  Los okazał się dla mnie

  jak dotąd łaskawy.

  Mogła mi nie być dana

  pamięć dobrych chwil.

  Someone much less fortunate

  bred for my fur

  or Christmas dinner,

  something swimming under a square of glass.

  A tree rooted to the ground

  as the fire draws near.

  A grass blade trampled by a stampede

  of incomprehensible events.

  A shady type whose darkness

  dazzled some.

  What if I’d prompted only fear,

  loathing,

  or pity?

  If I’d been born

  in the wrong tribe,

  with all roads closed before me?

  Fate has been kind

  to me thus far.

  I might never have been given

  the memory of happy moments.

  Mogła mi być odjęta

  skłonność do porównań.

  Mogłam być sobą—ale bez zdziwienia,

  a to by oznaczało,

  że kimś całkiem innym.

  My yen for comparison

  might have been taken away.

  I might have been myself minus amazement,

  that is,

  someone completely different.

  Chmury

  Z opisywaniem chmur

  musiałabym się bardzo śpieszyć—

  ju�
� po ułamku chwili

  przestają być te, zaczynają być inne.

  Ich właściwością jest

  nie powtarzać się nigdy

  w kształtach, odcieniach, pozach i układzie.

  Nie obciążone pamięcią o niczym,

  unoszą się bez trudu nad faktami.

  Jacy tam z nich świadkowie czegokolwiek—

  natychmiast rozwiewają się na wszystkie strony.

  W porównaniu z chmurami

  życie wydaje się ugruntowane,

  omalże trwałe i prawie że wieczne.

  Przy chmurach

  nawet kamień wygląda jak brat,

  na którym można polegać,

  a one, cóż, dalekie i płoche kuzynki.

  Clouds

  I’d have to be really quick

  to describe clouds—

  a split second’s enough

  for them to start being something else.

  Their trademark:

  they don’t repeat a single

  shape, shade, pose, arrangement.

  Unburdened by memory of any kind,

  they float easily over the facts.

  What on earth could they bear witness to?

  They scatter whenever something happens.

  Compared to clouds,

  life rests on solid ground,

  practically permanent, almost eternal.

  Next to clouds

  even a stone seems like a brother,

  someone you can trust,

  while they’re just distant, flighty cousins.

  Niech sobie ludzie będą, jeśli chcą,

  a potem po kolei każde z nich umiera,

  im, chmurom nic do tego

  wszystkiego

  bardzo dziwnego.

  Nad całym Twoim życiem

  i moim, jeszcze nie całym,

  paradują w przepychu, jak paradowały.

  Nie mają obowiązku razem z nami ginąć.

  Nie muszą być widziane, żeby płynąć.

  Let people exist if they want,

  and then die, one after another:

  clouds simply don’t care

  what they’re up to

  down there.

  And so their haughty fleet

  cruises smoothly over your whole life

  and mine, still incomplete.

  They aren’t obliged to vanish when we’re gone.

  They don’t have to be seen while sailing on.

  Negatyw

  Na niebie burym

  chmurka jeszcze bardziej bura

  z czarną obwódką słońca.

  Na lewo, czyli na prawo,

  biała gałąź czereśni z czarnymi kwiatami.

  Na twojej ciemnej twarzy jasne cienie.

  Zasiadłeś przy stoliku

  i położyłeś na nim poszarzałe ręce.

  Sprawiasz wrażenie ducha,

  który próbuje wywoływać żywych.

  (Ponieważ jeszcze zaliczam się do nich,

  powinnam mu się zjawić i wystukać:

  dobranoc, czyli dzień dobry,

  żegnaj, czyli witaj.

  I nie skąpić mu pytań na żadną odpowiedź,

  jeśli dotyczą życia,

  czyli burzy przed ciszą.)

  Negative

  Against a grayish sky

  a grayer cloud

  rimmed black by the sun.

  On the left, that is, the right,

  a white cherry branch with black blossoms.

  Light shadows on your dark face.

  You’d just taken a seat at the table

  and put your hands, gone gray, upon it.

  You look like a ghost

  who’s trying to summon up the living.

  (And since I still number among them,

  I should appear to him and tap:

  good night, that is, good morning,

  farewell, that is, hello.

  And not grudge questions to any of his answers

  concerning life,

  that storm before the calm.)

  Słuchawka

  Śni mi się, że się budzę,

  bo słyszę telefon.

  Śni mi się pewność,

  że dzwoni do mnie umarły.

  Śni mi się, że wyciągam rękę

  po słuchawkę.

  Tylko że ta słuchawka

  nie taka jak była,

  stała się ciężka,

  jakby do czegoś przywarła,

  w coś wrosła,

  coś oplotła korzeniami.

  Musiałabym ją wyrwać

  razem z całą Ziemią.

  Śni mi się mocowanie moje

  nadaremne.

  Śni mi się cisza,

  bo zamilknął dzwonek.

  Śni mi się, że zasypiam

  i budzę się znowu.

  Receiver

  I dream that I’m woken

  by the telephone.

  I dream the certainty

  that someone dead is calling.

  I dream that I reach

  for the receiver.

  Only the receiver’s

  not how it used to be,

  it’s gotten heavy

  as if it had grabbed onto something,

  grown into something,

  and wrapped its roots around it.

 

‹ Prev