Monologue of a Dog

Home > Other > Monologue of a Dog > Page 4
Monologue of a Dog Page 4

by Wislawa Szymborska


  My hands never tremble

  when I stumble on silly keepsakes

  and a sheaf of letters tied with string

  —not even ribbon.

  Our only meeting after years:

  two chairs chatting

  at a chilly table.

  Other loves

  still breathe deep inside me.

  This one’s too short of breath even to sigh.

  Yet just exactly as it is,

  it does what the others still can’t manage:

  unremembered,

  not even seen in dreams,

  it introduces me to death.

  Trochę o duszy

  Duszę się miewa.

  Nikt nie ma jej bez przerwy

  i na zawsze.

  Dzień za dniem,

  rok za rokiem

  może bez niej minąć.

  Czasem tylko w zachwytach

  i lękach dzieciństwa

  zagnieżdża się na dłużej.

  Czasem tylko w zdziwieniu,

  że jesteśmy starzy.

  Rzadko nam asystuje

  podczas zajęć żmudnych,

  jak przesuwanie mebli,

  dźwiganie walizek

  czy przemierzanie drogi w ciasnych butach.

  Przy wypełnianiu ankiet

  i siekaniu mięsa

  z reguły ma wychodne.

  A Few Words on the Soul

  We have a soul at times.

  No one’s got it nonstop,

  for keeps.

  Day after day,

  year after year

  may pass without it.

  Sometimes

  it will settle for a while

  only in childhood’s fears and raptures.

  Sometimes only in astonishment

  that we are old.

  It rarely lends a hand

  in uphill tasks,

  like moving furniture,

  or lifting luggage,

  or going miles in shoes that pinch.

  It usually steps out

  whenever meat needs chopping

  or forms have to be filled.

  Na tysiąc naszych rozmów

  uczestniczy w jednej,

  a i to niekoniecznie,

  bo woli milczenie.

  Kiedy ciało zaczyna nas boleć i boleć,

  cichcem schodzi z dyżuru.

  Jest wybredna:

  niechętnie widzi nas w tłumie,

  mierzi ją nasza walka o byle przewagę

  i terkot interesów.

  Radość i smutek

  to nie są dla niej dwa różne uczucia.

  Tylko w ich połączeniu

  jest przy nas obecna.

  Możemy na nią liczyć,

  kiedy niczego nie jesteśmy pewni,

  a wszystkiego ciekawi.

  Z przedmiotów materialnych

  lubi zegary z wahadłem

  i lustra, które pracują gorliwie,

  nawet gdy nikt nie patrzy.

  For every thousand conversations

  it participates in one,

  if even that,

  since it prefers silence.

  Just when our body goes from ache to pain,

  it slips off duty.

  It’s picky:

  it doesn’t like seeing us in crowds,

  our hustling for a dubious advantage

  and creaky machinations make it sick.

  Joy and sorrow

  aren’t two different feelings for it.

  It attends us

  only when the two are joined.

  We can count on it

  when we’re sure of nothing

  and curious about everything.

  Among the material objects

  it favors clocks with pendulums

  and mirrors, which keep on working

  even when no one is looking.

  Nie mówi skąd przybywa

  i kiedy znowu nam zniknie,

  ale wyraźnie czeka na takie pytania.

  Wygląda na to,

  że tak jak ona nam,

  również i my

  jesteśmy jej na coś potrzebni.

  It won’t say where it comes from

  or when it’s taking off again,

  though it’s clearly expecting such questions.

  We need it

  but apparently

  it needs us

  for some reason too.

  Wczesna godzina

  Śpię jeszcze,

  a tymczasem następują fakty.

  Bieleje okno,

  szarzeją ciemności,

  wydobywa się pokój z niejasnej przestrzeni,

  szukają w nim oparcia chwiejne, blade smugi.

  Kolejno, bez pośpiechu,

  bo to ceremonia,

  dnieją płaszczyzny sufitu i ścian,

  oddzielają się kształty,

  jeden od drugiego,

  strona lewa od prawej.

  Świtają odległości między przedmiotami,

  ćwierkają pierwsze błyski

  na szklance, na klamce.

  Już się nie tylko zdaje, ale całkiem jest

  to, co zostało wczoraj przesunięte,

  co spadło na podłogę,

  co mieści się w ramach.

  Jeszcze tylko szczegóły

  nie weszły w pole widzenia.

  Early Hour

  I’m still asleep,

  but meanwhile facts are taking place.

  The window grows white,

  darknesses turn gray,

  the room works its way from hazy space,

  pale, shaky stripes seek its support.

  By turns, unhurried,

  since this is a ceremony,

  the planes of walls and ceiling dawn,

  shapes separate,

  one from the other,

  left to right.

  The distances between objects irradiate,

  the first glints twitter

  on the tumbler, the doorknob.

  Whatever had been displaced yesterday,

  had fallen to the floor,

  been contained in picture frames,

  is no longer simply happening, but is.

  Only the details

  have not yet entered the field of vision.

  Ale uwaga, uwaga, uwaga,

  dużo wskazuje na to, że powracają kolory

  i nawet rzecz najmniejsza odzyska swój własny,

  razem z odcieniem cienia.

  Zbyt rzadko mnie to dziwi, a powinno.

  Budzę się zwykle w roli spóźnionego świadka,

  kiedy cud już odbyty,

  dzień ustanowiony

  i zaranność mistrzowsko zmieniona w poranność.

  But look out, look out, look out,

  all indicators point to returning colors

  and even the smallest thing regains its own hue

  along with a hint of shadow.

  This rarely astounds me, but it should.

  I usually wake up in the role of belated witness,

  with the miracle already achieved,

  the day defined

  and dawning masterfully recast as morning.

  W parku

  —Ojej—dziwi się chłopczyk—

  a kto to ta pani?

  —To pomnik Miłosierdzia,

  czy czegoś takiego—

  odpowiada mama.

  —A dlaczego ta pani

  taka po . . . o . . . o . . . poobijana?

  —Nie wiem, odkąd pamiętam,

  zawsze taka była.

  Miasto powinno coś z tym w końcu zrobić.

  Albo wyrzucić gdzieś, albo odnowić.

  No, już już, chodźmy dalej.

  In the Park

  —Hey! the little boy wonders,

  who’s that lady?

  —It’s a statue of Charity,

  something like that,

  his mother answers.

  —But how come that lady’s

  so-o-o-o beat-up?

  �
��I don’t know, she’s always

  been like that, I think.

  The city should do something about it.

  Get rid of it, fix it.

  Well, don’t dawdle, let’s get going.

  Przyczynek do statystyki

  Na stu ludzi

  wiedzących wszystko lepiej

  —pięćdziesięciu dwóch;

  niepewnych każdego kroku

  —prawie cała reszta;

  gotowych pomóc,

  o ile nie potrwa to długo

  —aż czterdziestu dziewięciu;

  dobrych zawsze,

  bo nie potrafią inaczej

  —czterech, no może pięciu;

  skłonnych do podziwu bez zawiści

  —osiemnastu;

  żyjących w stałej trwodze

  przed kimś albo czymś

  —siedemdziesięciu siedmiu;

  uzdolnionych do szczęścia

  —dwudziestu kilku najwyżej;

  A Contribution to Statistics

  Out of a hundred people

  those who always know better

  —fifty-two,

  doubting every step

  —nearly all the rest,

  glad to lend a hand

  if it doesn’t take too long

  —as high as forty-nine,

  always good

  because they can’t be otherwise

  —four, well, maybe five,

  able to admire without envy

  —eighteen,

  living in constant fear

  of someone or something

  —seventy-seven,

  capable of happiness

  —twenty-something tops,

  niegroźnych pojedynczo,

  dziczejących w tłumie

  —ponad połowa na pewno;

  okrutnych,

  kiedy zmuszą ich okoliczności

  —tego lepiej nie wiedzieć

  nawet w przybliżeniu;

  mądrych po szkodzie

  —niewielu więcej

  niż mądrych przed szkodą;

  niczego nie biorących z życia oprócz rzeczy

  —czterdziestu,

  chociaż chciałabym się mylić;

  skulonych, obolałych

  i bez latarki w ciemności

  —osiemdziesięciu trzech

  prędzej czy później;

  godnych współczucia

  —dziewięćdziesięciu dziewięciu;

  śmiertelnych

  —stu na stu.

  Liczba, która jak dotąd nie ulega zmianie.

  harmless singly,

  savage in crowds

  —half at least,

  cruel

  when forced by circumstances

  —better not to know

  even ballpark figures,

  wise after the fact

  —just a couple more

  than wise before it,

  taking only things from life

  —forty

  (I wish I were wrong),

  hunched in pain,

  no flashlight in the dark

  —eighty-three

  sooner or later,

  worthy of compassion

  —ninety-nine,

  mortal

  —a hundred out of a hundred.

  Thus far this figure still remains unchanged.

  Jacyś ludzie

  Jacyś ludzie w ucieczce przed jakimiś ludźmi.

  W jakimś kraju pod słońcem

  i niektórymi chmurami.

  Zostawiają za sobą jakieś swoje wszystko,

  obsiane pola, jakieś kury, psy,

  lusterka, w których właśnie przegląda się ogień.

  Mają na plecach dzbanki i tobołki,

  im bardziej puste, tym z dnia na dzień cięższe.

  Odbywa się po cichu czyjeś

  ustawanie,

  a w zgiełku czyjeś komuś chleba wydzieranie

  i czyjeś martwym dzieckiem potrząsanie.

  Przed nimi jakaś wciąż nie tędy droga,

  nie ten, co trzeba most

  nad rzeką dziwnie różową.

  Dokoła jakieś strzały, raz bliżej,

  raz dalej,

  w górze samolot trochę kołujący.

  Some People

  Some people flee some other people.

  In some country under a sun

  and some clouds.

  They abandon something close to all they’ve got,

  sown fields, some chickens, dogs,

  mirrors in which fire now preens.

  Their shoulders bear pitchers and bundles.

  The emptier they get, the heavier they grow.

  What happens quietly: someone’s dropping

  from exhaustion.

  What happens loudly: someone’s bread is ripped away,

  someone tries to shake a limp child back to life.

  Always another wrong road ahead of them,

  always another wrong bridge

  across an oddly reddish river.

  Around them, some gunshots, now nearer,

  now farther away,

  above them a plane seems to circle.

  Przydałaby się jakaś niewidzialność,

 

‹ Prev