by Laura Kneidl
Aliza spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Przykro mi.
– Niepotrzebnie. W końcu nie każdy ma dobry gust – droczyłam się z nią i wypiłam
trochę coli. Przynajmniej próbowałam przeciągnąć ją na moją stronę.
Nigdy nie udało mi się też zarazić moją pasją Lilly ani Adriana, ale od czasu do czasu
chodzili ze mną do księgarń z komiksami i zawsze popierali moje marzenia o studiowaniu sztuki
i opublikowaniu kiedyś własnej powieści graficznej. Więcej nie mogłabym sobie życzyć. Jednak
od kilku miesięcy, a dokładniej od trzech, utknęłam przy projekcie Albtraumlady. Brakowało mi
inspiracji i kreatywności, tak jakby Adrian zabrał ze sobą tę część mnie. Tęskniłam za nią prawie
tak bardzo jak za bratem.
Rozdział 4
Kimberly przyniosła nam jedzenie i już miałam się na nie rzucić, gdy Aliza zabrała mi
talerz sprzed nosa, żeby zrobić zdjęcie na swój blog. Właściwie powinnam była już się do tego
przyzwyczaić, ale na widok jedzenia dezaktywowało się coś w moim mózgu i znowu o tym
zapominałam. Na szczęście Aliza potrafiła aranżować zdjęcie tak sprawnie, że przynajmniej nie
trzeba było długo czekać.
Jadłyśmy w milczeniu, a potem Aliza zapytała mnie o przeprowadzkę. Opowiedziałam jej
o firmie, która pojawiła się w piątek w południe u moich rodziców, żeby spakować rzeczy do
pudeł. Wszystko poszło sprawnie i jeszcze tego samego wieczoru pudła znalazły się w moim
nowym mieszkaniu. W sobotę rano przyjechały nowe meble, które nadal czekały na złożenie. Nie
wiem, co mnie napadło, że nie zamówiłam od razu montażu. Przecież nawet nie miałam
odpowiednich narzędzi. Chyba kierowała mną fałszywa duma, ale jakoś sobie z tym poradzę.
Opowiedziałam Alizie o Aurim i Cassie. Uśmiechnęłam się na myśl o tej dwójce. Nie
widziałam ich już później, ale miałam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Zastanawiałam się, czy
nie wziąć dla nich kilku kanapek, które tak bardzo lubili; jako podziękowanie za miłe przyjęcie
i może szansa na rozmowę z Julianem. Po prostu nie mogłam zapomnieć obojętności, z jaką mnie
potraktował.
Aliza zapłaciła za nasz obiad i poszłyśmy z powrotem na uczelnię, cierpieć na ostatnich
wykładach. Były okropnie nudne. Początkowo jeszcze próbowałam słuchać, ale ostatecznie
dotrwałam do końca, rysując innych studentów. Każdemu dodawałam jakiś fantastyczny element.
Blondynowi w okularach, siedzącemu dwa rzędy przede mną, dorysowałam kilka rogów. Jego
koleżanka obok dostała skrzela. A łysemu chłopakowi, którego profesor Nakamura przez cały
wykład bombardował pytaniami, wyrastało na głowie poroże z gałęzi.
Po ostatnich zajęciach nie byłam ani trochę mądrzejsza niż poprzednio, ale za to bogatsza
o pięć szkiców. Pożegnałam się z Alizą, która mieszka na drugim końcu miasta u rodziców,
i pieszo ruszyłam w stronę domu. Mam wprawdzie samochód – oboje z Adrianem dostaliśmy
własne auta na szesnaste urodziny – ale moje mieszkanie znajduje się tylko dziesięć minut drogi
od kampusu.
Wyjęłam telefon i zajrzałam do konwersacji z Adrianem. Przy czym „konwersacja” to nie
było najlepsze słowo, bo ostatnich sto wiadomości pochodziło ode mnie. Niedawno wysłałam mu
zdjęcia kartonowej twierdzy.
Poczułam, jak po całym ciele rozlewa się znajoma fala frustracji i wystukałam nową
wiadomość: Hej, Łosiu, co najbardziej lubią jeść samochody?
Czekałam na odpowiedź. Nie nadeszła.
Placyki, odpowiedziałam sobie sama i parsknęłam, trochę rozbawiona, trochę
rozczarowana. Adrian uwielbiał takie kiepskie dowcipy i często mnie nimi wnerwiał, ale dzisiaj
dałabym wszystko, by usłyszeć, jak je opowiada. Wmawiałam sobie, że kiedyś na pewno tak się
stanie. Przecież to niemożliwe, żeby na zawsze zniknął z mojego życia.
Zanim zdążyły mnie zdołować myśli o Adrianie i inne rzeczy, wybrałam numer Lilly.
Powinna już skończyć lekcje, mimo to nie odebrała od razu.
– Tak? – zapytała zdyszana.
– Cześć – powiedziałam i ominęłam jakiegoś psa, który plątał mi się pod nogami. –
Wszystko w porządku?
– Nic nie jest w porządku!
I to tyle jeśli chodzi o porady typu: Wszystko będzie dobrze. W mojej głowie
rozdzwoniły się dzwonki alarmowe i błyskawicznie zaczęłam sobie wyobrażać, co mogłoby
wprawić Lilly w taką panikę.
Tanner z nią zerwał.
Znowu była w ciąży.
Rodzice wyrzucili ją z domu.
Nie zdała egzaminu.
Ktoś miał wypadek.
– Co się stało?
– Lincoln jest chory.
– Och.
Od razu mi ulżyło. Jasne, to okropne, że zachorował, ale jeśli chodzi o zdrowie syna, to
Lilly była przewrażliwiona. Może brało się to stąd, że urodził się o kilka tygodni za wcześnie i w
pierwszych dniach życia potrzebował respiratora.
– Co mu jest?
– Kaszle.
– Byłaś z nim u lekarza?
– Czy byłam u lekarza? – W głosie Lilly słychać było oburzenie. – Oczywiście.
Uniosłam brew.
– No i co powiedział?
Milczała przez moment, a potem odpowiedziała cicho:
– Że ma jakąś niegroźną infekcję. Jak będzie dużo pił, niedługo powinno mu przejść, ale
gardło go boli od kaszlu. Płakał i… – Lilly westchnęła. – Po prostu nienawidzę, jak jest chory.
Chciałabym, żeby w takie dni nie była sama. Wprawdzie wszyscy ją wspieraliśmy, ale
nikt nie mógł w takich momentach zastąpić Tannera.
– Mam wpaść do ciebie? – zapytałam mimo to.
– Nie, nie ma takiej potrzeby. Śpi teraz, a ja muszę nadrobić lekcje, na które dzisiaj nie
poszłam.
Zatrzymałam się na światłach i czekałam na zielone.
– Masz już materiały? Mogę jechać do szkoły i ci je przywieźć.
– Nie trzeba. Annie już mi podrzuciła.
Światła się zmieniły i przeszłam na drugą stronę ulicy.
– Okej, ale gdybyś czegoś potrzebowała, to zadzwonisz, prawda?
– Zadzwonię – zapewniła, ale wiedziałam, że zrobiłaby to tylko w ostateczności.
Postanowiła być samodzielna, zwłaszcza jeśli chodzi o Linka, tak jakby stale musiała
udowadniać całemu światu, że mimo swoich osiemnastu lat może być dobrą matką.
– A co nowego u ciebie? Rozmawiałaś z Julianem?
– Tak – odpowiedziałam krótko, słysząc, jak gorzko to zabrzmiało.
– Co się stało? – zapytała Lilly z wahaniem.
Westchnęłam i zatrzymałam się przed swoim domem. Zsunęłam plecak z ramion, żeby
wyjąć klucze.
– Nic. Wpadliśmy na siebie dzisiaj rano, ale nie zareagował tak, jak bym się spodziewała.
– Co zrobił?
– Nic – powtórzyłam. – Byłam mu całkowicie obojętna.
– Ale to chyba dobrze, prawda?
– Nie, niedobrze . – Znalazłam klucze przyczepione do breloczka z motywem z Zielonej
latarni. Świecił w ciemności, więc łatwo było go znaleźć w torebce. Był to jedyny powód, dla
którego kupiłam ten brelok, bo film był katastrofalny. – Gdyby to mnie zwolniono przez niego,
byłabym wściekła.
– Ale przecież ty nigdy nie miałaś pracy.
r /> Przewróciłam oczami.
– Czysto hipotetycznie.
– Może nie lubił pracować w kateringu.
– Nikt nie lubi pracować dla takich ludzi jak moi rodzice – powiedziałam i otworzyłam
drzwi. – Chodziło tylko o pieniądze, sam to zresztą przyznał. Potrzebuje ich na kota, więc chyba
nagle nie powinno być mu wszystko jedno, co nie?
– Może nie jest pamiętliwy. Było, minęło.
Weszłam na klatkę schodową i zamknęłam szybko drzwi, żeby gorące powietrze późnego
lata nie wdarło się do chłodnego wnętrza. W zamyśleniu przyglądałam się skrzynkom
pocztowym, przed którymi rano staliśmy z Julianem i jeszcze raz odtwarzałam w myślach to
spotkanie.
– Jest pamiętliwy.
– Ach tak?
– Tak – potwierdziłam i otworzyłam skrzynkę na listy, ale w środku znalazłam tylko
ulotkę dostawcy pizzy. – Musiałabyś go zobaczyć na przyjęciu u moich rodziców. Zachowywał
się miło i szarmancko, podzielił się ze mną kanapką, całkiem inaczej niż dziś rano. Był chłodny
i nieobecny, jakby wtedy nie żartował sobie z mojej bielizny. Dlaczego nagle zachowuje się
całkiem inaczej, jeśli nie z tego powodu?
– Mówię to niechętnie, ale może wtedy tak się zachowywał, bo wiedział, kim jesteś
i chciał po prostu wykonać swoją robotę?
– Mówiąc mi, jaki kolor bielizny lubi?
Lilly nie odpowiedziała od razu, tylko milczała przez chwilę znacząco, co miało dać mi
do zrozumienia, że to, co za chwilę powie, raczej mi się nie spodoba.
– Dlaczego to jest dla ciebie takie ważne?
– Nie jest dla mnie ważne.
Lilly prychnęła.
– Kłamczucha. Totalnie cię to wciągnęło.
– Robię różne rzeczy z pasją.
– Mhm – mruknęła znacząco. – Z pasją zakochałaś się w Julianie.
– Wcale nie – zaprzeczyłam.
Zgoda, zainteresowałam się nim na imprezie, ale to nie ma nic do rzeczy. Chciałam mu
pomóc i wszystko zepsułam. Nawet bardzo. Powinnam go była wtedy bronić przy mamie,
zamiast przyglądać się w milczeniu, jak go wyrzuca. To ja wpędziłam Juliana w tarapaty
i zostawiłam w potrzebie, tak samo jak zostawiłam Adriana. Wprawdzie nie można porównywać
utraty pracy do wyrzucenia z domu rodzinnego, ale w obu przypadkach dałam ciała. Za bardzo
bałam się rodziców, żeby coś zrobić. Nie chciałam jednak taka być. Chciałam być silna. Mieć
kręgosłup moralny. Robić to, co trzeba. Nie mogłam jednak cofnąć czasu ani tego, co zrobiłam,
a ściślej mówiąc tego, czego nie zrobiłam. Jedyne, co mi pozostało, to naprawić błędy, o ile
Julian mi na to pozwoli i o ile znajdę Adriana.
Następnego ranka obudziła mnie melodia ze ścieżki dźwiękowej do Wonder Woman.
Ziewając, przewróciłam się na materacu na podłodze i przysłuchiwałam się muzyce z Amazons of
Themyscira.
Zamrugałam, żeby pozbyć się resztek snu, i odzyskałam jasność spojrzenia. Nie
wstawałam jeszcze. W zamyśleniu wpatrywałam się w sufit, nie czułam żadnej motywacji do
rozpoczynania tego dnia, w którym czekała mnie tylko seria kolejnych nudnych wykładów.
Jedyny jasny punkt to obiad z Alizą. Ale żeby go zjeść, właściwie nie musisz iść na wykłady, szeptał jakiś podstępny głos w mojej głowie. Posłuchałam go w pierwszym dniu semestru
i poszłam na wagary. Pokusa, żeby zrobić to znowu, była wielka, nie studiowałam jednak
przecież dla siebie, tylko dla Adriana i rodziny. Muszę o tym pamiętać. Gorsze od niestudiowania
prawa było tylko nieukończenie prawa. Rodzice tak by się wstydzili przed przyjaciółmi
i partnerami biznesowymi, że przestaliby się do mnie odzywać. Jak miałabym ich przekonać do
Adriana, skoro nie wierzyliby nawet we mnie.
Ta frustrująca w gruncie rzeczy myśl zmusiła mnie do wstania. Wygrzebałam się
z pościeli, wyłączyłam budzik w komórce i otworzyłam jedną z moich playlist. Od razu
przywitała mnie stara rockowa piosenka. Podskakując niezgrabnie do gitarowych rytmów,
podreptałam do łazienki, omijając kartonowe pudła. Najpierw toaleta, potem mycie zębów, a na
koniec prysznic. Myłam w spokoju włosy, a myśli znowu same z siebie wędrowały do Juliana.
Lilly uważa, że powinnam po prostu zapomnieć o całej sprawie, ale nie potrafię. Gdybyśmy
spotkali się z Julianem przypadkiem gdzieś na ulicy, może nie obchodziłaby mnie jego reakcja,
ale przecież jesteśmy sąsiadami. Mieszkamy drzwi w drzwi i nie chcę, żeby ta sprawa została
między nami na następne lata, zwłaszcza gdybym zaprzyjaźniła się z nim, Cassie i Aurim.
Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam spod prysznica. Lustro zaparowało. Przetarłam je
ręką i spojrzałam na moje zamglone odbicie. Mokre włosy przyklejały mi się do policzków.
Spryskałam je czymś, co dostałam od mamy na urodziny, i zaczęłam je czesać i suszyć. Na
koniec wyprostowałam grzywkę. Zwykle nosiłam ją przyciętą bardzo krótko, ale teraz sięgała mi
aż do brwi. Kiedy wszystkie kosmyki były już na swoich miejscach, utrwaliłam fryzurę lakierem.
W sypialni wyjęłam z walizki czarne jeansy i czerwoną koszulkę z motywem z Flash. Kiedy się
ubrałam, poszłam do kuchni zrobić śniadanie.
Jadłam płatki ze słodkim mlekiem owsianym i przeglądałam różne rzeczy w telefonie.
Weszłam na Instagram Alizy i zostawiłam tam parę serduszek. Wysłałam wiadomość do Lilly
( Jak się czuje Link? ) i do Adriana ( Cześć, Łosiu! ). Może wnerwiały go ciągłe esemesy ode mnie,
ale jeśli chce, żebym przestała je wysyłać, musi mi to powiedzieć.
Lilly odpisała od razu: Niestety nadal chory ;(
Ja: Biedne dziecko. Ucałuj go ode mnie.
Lilly: Ucałuję.
Wysłałam jej jeszcze serduszko, a potem dołożyłam sobie porcję płatków. Normalnie
wykorzystałabym ten czas, żeby obejrzeć jakiś film na YouTubie albo przejrzeć komiks, ale
przyłapałam się na tym, że czekam w ciszy z nadzieją, że usłyszę, jak Julian wychodzi z domu –
o ile od dawna już nie był na kampusie albo nadal nie spał. Chciałam z nim porozmawiać, nie
wiedziałam jednak, jak to zrobić. Wydawało mi się, że zręczniej będzie się „przypadkowo”
spotkać w korytarzu niż zapukać do jego drzwi i w mniejszym czy większym stopniu go
zaskoczyć. Czułby się zobowiązany do zaproszenia mnie do środka, a ja w żadnym wypadku nie
chciałam go do niczego zmuszać.
W tej samej chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
Szybciej skoczyłabym na równe nogi chyba tylko wtedy, gdyby po podłodze łaził pająk.
Wepchnęłam tablet do plecaka i nie zastanawiając się długo, wyszłam na korytarz, gotowa na
powitanie z Julianem, ale naprzeciwko mnie stał Auri.
– Dzie… dzień dobry – zająknęłam się i powstrzymałam od pełnego rozczarowania
westchnienia.
– Dzień dobry.
Głos Auriego był zachrypnięty, jakby dopiero co wstał. Z jego prawego ramienia zwisał
luźno plecak. Miał na sobie oficjalną koszulkę drużyny piłkarskiej MFC: czarną z czerwonymi
paskami z boku, z wielkim numerem i nazwą drużyny. Byłam pewna, że gdy się odwróci, na
plecach będzie miał napisane „Remington”.
– Wybierasz się na kampus?
– Tak. Julian i Cassie też idą?
Próbowałam zadać to pytan
ie możliwie neutralnym tonem. Odwróciłam się, żeby
zamknąć drzwi.
– Nie, Cassie ma rano wizytę u lekarza. A Julian…
– Źle się czuje? – przerwałam mu.
– Nie, to rutynowa wizyta u diabetologa.
– Uff – odetchnęłam z ulgą. Już myślałam, że stało się coś złego. – A co chciałeś
powiedzieć o Julianie?
– Że nie ma go już od piątej czy coś koło tego.
Ze zdziwieniem uniosłam brwi.
– Od piątej?
– Tak. – Auri pokręcił głową, jakby nie mógł zrozumieć, jak ktoś dobrowolnie może
wstawać o tej godzinie. – Wiem o tym tylko dlatego, że wstałem, żeby się wysikać.
Zeszliśmy po schodach. Auri szedł za mną, bo stopnie były za wąskie na dwie osoby.
– Dokąd musiał iść tak wcześnie?
Byłam pewna, że o piątej rano nie ma żadnych wykładów. Nawet zajęcia z astronomii, na
których obserwuje się gwiazdy, odbywają się późnym wieczorem, a nie wcześnie rano. I chociaż