Someone new
Page 11
– Ładnie wyglądasz.
Miała na sobie kanarkowożółtą sukienkę, u góry ozdobioną haftem przypominającym
pędy winorośli. Włożyła też złoty naszyjnik z wielkim wisiorem z ametystu. A jej naturalnie
pofalowane włosy zostały ułożone przy pomocy lokówki.
Zapisałam najnowsze szkice do Albtraumlady i zamknęłam program do rysowania na
tablecie.
– To jakaś szczególna okazja?
– Może. – Przygryzła dolną wargę. Z trudem ukrywała uśmiech, ale oczywiście nic z tego
nie wyszło. Był tak szeroki, że rozpromienił całą salę. – Mam dziś wywiad dla „Cooking
Delicious Magazine”!
Otworzyłam oczy ze zdumienia i zerwałam się, żeby objąć Alizę. Znałam to czasopismo
tylko dlatego, że w zeszłym tygodniu, kiedy wybrałyśmy się razem do miasta, kupiła jeden
egzemplarz. Domyślałam się, że musi to być dla niej wielka sprawa.
– Serio?
– Tak! Zadzwonili do mnie wczoraj i powiedzieli, że w nowym numerze planują artykuł
o blogerach kulinarnych – powiedziała Aliza prawie bez tchu. – Jeden z uczestników musiał
zrezygnować z powodów osobistych i polecił mnie! Mnie!
Zaśmiałam się.
– Co cię tak dziwi? Twój blog jest przecież świetny.
Wprawdzie nie znałam żadnego innego kulinarnego bloga, którego mogłabym porównać
z blogiem Alizy, ale podobała mi się jej strona. Była przejrzysta, miała dowcipne teksty,
a potrawy na zdjęciach wyglądały zawsze tak pysznie, że prawie miałam ochotę sama stanąć przy
kuchence. Ale tylko prawie.
Aliza westchnęła z zadowoleniem.
– Po prostu nie mogę w to uwierzyć.
– Kiedy dokładnie jest ten wywiad?
Skrzywiła się i sięgnęła do plecaka.
– O tym właśnie chciałam z tobą porozmawiać.
Postawiła mi przed nosem puszkę i cofnęła rękę tak szybko, jakby dawała na ofiarę.
Korciło mnie, żeby ją otworzyć, ale nie zrobiłam tego. Znając Alizę, było tam coś
słodkiego, coś w rodzaju ciasteczek z ekstra-super-mega-ilością czekolady, jak w zeszłym
tygodniu.
– Kiedy jest ten wywiad? – zapytałam sceptycznie, choć chyba znałam już odpowiedź.
– Dziś po południu. Wtedy, kiedy mamy prezentację – powiedziała tak szybko, jakby
zrywała plaster ze skóry i uniosła wieczko puszki. Zobaczyłam cztery pięknie udekorowane
babeczki. – Naprawdę próbowałam przesunąć ten termin, ale im się teraz bardzo spieszy, bo
niedługo zamykają numer.
Podsunęła mi babeczki tuż pod nos.
– Mhm – mruknęłam.
– W skali od jeden do dziesięciu jak bardzo byłabyś na mnie zła, gdybyś musiała sama
wystąpić?
– Eleven – odpowiedziałam z przyzwyczajenia. Aliza wręcz fanatycznie uwielbiała serial
Stranger Things i ta odpowiedź szybko stała się naszym prywatnym żartem, choć
w rzeczywistości nie byłam na nią zła, chyba widziała to w moim uśmiechu. Prezentacja nie była
taka ważna i nie miała wpływu na nasze oceny. Miałyśmy tylko przeczytać parę rozdziałów
z jakiejś książki i streścić je kolegom. Mogę zrobić to sama.
– Gdzie macie się spotkać na wywiad?
– Czytałaś ostatni przegląd tygodnia na moim blogu?
– Oczywiście.
– Chcemy iść do tej nowej wegańskiej restauracji, którą tam opisałam, a na zdjęcia do
mnie do domu. Koniecznie chcą sfotografować moją kuchnię.
Wyjęłam jedną babeczkę.
– A twoi rodzice nie mają nic przeciwko?
– Nie są zachwyceni, że jacyś obcy ludzie będą robili zdjęcia w naszym domu, ale cieszą
się razem ze mną. Mama powiedziała, że w tym czasie zabierze babcię do meczetu przygotować
spotkanie, żeby jej przy tym nie było – powiedziała Aliza i też wzięła sobie babeczkę. Pochodziła
z rodziny pakistańskiej, miała wierzących rodziców, ale całkiem liberalnych, w każdym razie
z jej opowieści wynikało, że są dużo bardziej wyluzowani niż moi. Natomiast jej babci nie
podobała się aktywność Alizy w mediach społecznościowych i nawet po wielokrotnych
tłumaczeniach była przeciwna prowadzeniu przez nią bloga.
– Czyli będzie okej, jak zrobisz prezentację sama?
– Jasne. Jestem z ciebie dumna.
– Dzięki. Zjedzmy za to babeczki.
Podniosłyśmy ciastka, jakbyśmy miały wznieść nimi toast, i zaczęłyśmy jeść.
Wyrwał mi się dosyć nieprzyzwoity jęk. Ożesz, Aliza potrafi zrobić babeczki. Ciasto było
smaczne i puszyste, a maślany krem leciutki. Najchętniej bym się w nie wtuliła.
– To najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek miałam w ustach.
– A dużo rzeczy w nich miałaś.
– Hej! – Dałam jej kuksańca.
Roześmiała się.
– Co? Miałam na myśli, że wasza gosposia Rita rozpieszczała cię dobrym jedzeniem.
– Oczywiście właśnie to miałaś na myśli.
– Co innego? – Aliza uśmiechnęła się niewinnie, ale w jej oczach błyskały szatańskie
iskierki. Uwielbiałam ją.
– Jakie masz plany na jutrzejszy wieczór?
– Żadnych. Czemu pytasz?
– Lilly ma do mnie przyjść. Na babski wieczorek. Chcesz wpaść? W końcu się poznacie.
A ja nie będę musiała czekać do poniedziałku, żeby się dowiedzieć, jak ci poszedł wywiad.
– Brzmi całkiem dobrze.
– Fajnie. Prześlę ci mój adres.
Po obiedzie pożegnałam się z Alizą. Życzyłam jej powodzenia, mimo że myśl
o samotnym popołudniu wydawała mi się okropna.
Wyjęłam tablet i po raz kolejny próbowałam narysować Albtraumlady. Zrobiłam już
tysiące szkiców, ale żaden nie przedstawiał jej tak, jak trzeba. Za każdym razem, gdy myślałam,
że wreszcie mogę być zadowolona, po dwóch czy trzech dniach okazywało się, że szkic w ogóle
mi się nie podoba. Jak innym artystom udaje się realizować projekty? Też muszą się zmagać
z brakiem wiary w siebie? A jeśli tak, jakim cudem cokolwiek kończą? Powoli zaczynało mnie
ogarniać poczucie, że nigdy nie spełni się moje marzenie o własnej powieści graficznej. Miałam
masę notatek dotyczących świata przedstawionego, postaci i fabuły, ale to wszystko nie chciało
się złączyć w całość. Frustrujące uczucie, ale postanowiłam, że nie pozwolę, by zwątpienie
zniszczyło mi cały weekend.
Kiedy udało mi się przeżyć prezentację i ostatni wykład, poszłam do Capes and Books,
mojej ulubionej księgarni z komiksami. Dwiema pozostałymi babeczkami, które nosiłam ze sobą
przez cały dzień, poczęstowałam właścicieli, Teda i Dereka, co przyniosło mi dziesięć procent
rabatu na zakupy. Dzięki, Aliza!
Na koniec weszłam do ulubionej kawiarni Adriana. Zamówiłam latte macchiato
i zaczęłam czytać najnowszą mangę, ale nie mogłam się skupić. Z każdym brzęknięciem
dzwoneczka nad drzwiami podnosiłam wzrok, żeby sprawdzić, czy to nie Adrian. Dzisiaj
szczęście też mi nie dopisywało i po ponad godzinie postanowiłam iść do domu, żeby trochę się
pouczyć. Jeśli zrobię to dzisiaj, jutro będę miała wolne. Najpierw obowiązki, potem
przyjemności.
Zmieniłam jeansy na wygodne sportowe spodnie, usiadłam w kartonowej twierdzy
z książkami, ustawiłam w komórce minutnik i próbowałam skupi�
� się przez dwie godziny. Na
końcu tunelu czekały na mnie pizza i gorąca kąpiel. Przedzierałam się dzielnie przez zadania,
które zlecił nam profesor Chapman i pół godziny przed końcem zamówiłam jedzenie, tak by
doszło na czas.
Już dwadzieścia minut później zadzwonił dostarczyciel pizzy. Nacisnęłam guzik
domofonu i zaczęłam szukać pieniędzy w torbie.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
– Dobry wieczór – przywitał się kurier, prawdopodobnie też student MFC. Duża pizza
z serem i serowym brzegiem, cola light i lody Ben & Jerry.
Podał mi zamówienie, a ja wcisnęłam mu czterdzieści dolarów.
– Bez reszty.
Chłopak ze zdumieniem spojrzał na pieniądze.
– Prawie dwadzieścia dolarów napiwku.
– Wiem.
– Ehm… dziękuję! – Uśmiechnął się do mnie. – Miłego wieczoru.
Będzie miły.
Patrzyłam, jak zbiega po schodach i już miałam się odwrócić, gdy zobaczyłam, że ktoś
siedzi na korytarzu.
To był Julian. Siedział z torbą przy drzwiach swojego mieszkania. Z głową opartą
o ścianę obserwował mnie spod zmrużonych powiek.
– Hej.
– Hej.
Z pizzą pod pachą oparłam się o framugę i spojrzałam na niego. Miał na sobie niebieskie
jeansy i koszulę w kratkę, podkreślającą mięśnie ramion. Prawy rękaw był podwinięty, lewy
opuszczony.
– Co tu robisz?
– Czekam.
– Na co?
Westchnął ciężko.
– Na ślusarza. Zatrzasnąłem drzwi.
– Cholera. Jak długo tu siedzisz?
Odchylił się, żeby wyjąć komórkę z kieszeni spodni. Rozbłysnął wyświetlacz.
Próbowałam zobaczyć, co ma na tapecie, ale siedział za daleko.
– Pół godziny.
– Chcesz wejść? – zapytałam i wskazałam głową swoje mieszkanie. Wydawało mi się, że
lepiej dla niego byłoby poczekać u mnie i zjeść kawałek pizzy niż samemu siedzieć na korytarzu.
Ale Julian, zamiast zerwać się na równe nogi, spojrzał na mnie sceptycznie i potrząsnął
głową.
– Lepiej nie. Nie chcę przegapić ślusarza.
Mówił serio? Wolał siedzieć na korytarzu niż wejść do mnie? Byłam pewna, że przyjmie
zaproszenie. Skoro tego nie zrobił, znaczyło to tylko jedno: nadal nie wybaczył mi tego, co się
stało na przyjęciu u moich rodziców. W pewnym stopniu nawet go rozumiałam, w końcu stracił
przeze mnie pracę, ale nie powinien być wiecznie obrażony.
Odwróciłam się i bez słowa weszłam do mieszkania. Pizzę, lody i colę postawiłam na
jednym z pudeł, potem wzięłam plecak i wyjęłam stamtąd karteczkę samoprzylepną.
Proszę zapukać do Owens, napisałam wielkimi literami i wyszłam na korytarz. Minęłam
Juliana i przykleiłam tę kartkę na jego drzwiach.
Uśmiechnęłam się do Juliana.
– I problem z głowy. A teraz chodź, zanim pizza wystygnie.
Nie czekając na odpowiedź, wróciłam do mieszkania. Drzwi zostawiłam otwarte.
Wstawiłam lody do zamrażarki, wzięłam rolkę papierowego ręcznika i dwa plastikowe kubki.
Nowe naczynia, tak samo jak meble, ciągle były zapakowane.
Za plecami usłyszałam kroki i dźwięk zamykanych drzwi. Przez moment bałam się, że
Julian zamknął je od zewnątrz, bo nie chciał spędzać ze mną wieczoru. Jednak kiedy się
odwróciłam, stał w salonie, względnie w tym, co kiedyś miało stać się salonem.
Odstawił torbę, wsunął ręce w kieszenie i rozejrzał się z ciekawością. Wyglądał na nieco
zagubionego między tymi wszystkimi kartonami. Niektóre już otworzyłam, gdy potrzebowałam
ciuchów i innych rzeczy. Nagle jednak jego twarz się zmieniła. Złagodniała i mogłabym
przysiąc, że pojawił się na niej ślad rozbawienia.
– Czy… to twoja twierdza? – zapytał i zrobił krok w stronę spiętrzonych pudeł.
– Tak. Casa de la Owens. Podoba ci się?
– Ehm… tak. – Pokręcił głową i zaśmiał się cicho. Zabrzmiało to trochę nerwowo, tak
jakbym go całkowicie zaskoczyła, ale w pozytywny sposób. – Podoba mi się ten surowy,
niedokończony wdzięk.
Uśmiechnęłam się.
– Niestety jeszcze nie zdążyłam jej tak wyszykować jak ty swój Empire State Building,
ale w środku jest całkiem przyjemnie. Chodź i weź ze sobą pizzę.
Uklękłam przed wejściem do twierdzy i włożyłam do środka kubki, papierowy ręcznik
i colę, a potem się tam wczołgałam. Podłogę wyłożyłam dywanem z mojego starego pokoju.
Leżały tam również poduszki i koce. Pod sufitem wisiało rozpięte ciemne prześcieradło. Na tym
nie koniec. Jak chcę, to potrafię. Podpełzłam do małego otworu, przez który wcześniej
przeciągnęłam przedłużacz i nacisnęłam włącznik. Nad moją głową zapaliły się setki światełek.
Rozbłysły jak gwiazdy na niebie i spowiły twierdzę łagodnym światłem. Westchnęłam
z zadowoleniem. Opłacało się poświęcić dwie godziny na urządzenie tego wnętrza. Po co komu
normalne łóżko, szafa albo stół, skoro można mieć coś takiego? Dorosłość? Mam jej po dziurki
w nosie.
– Wow – powiedział Julian, kiedy wczołgał się do środka. – Ale masz tu miło.
– Co nie?
Nachyliłam się nad nim, tułowiem dotknęłam jego klatki piersiowej. Próbował się
odsunąć, ale w twierdzy było mało miejsca. Rozplątując sznur, który podtrzymywał coś
w rodzaju zasłony, poczułam na szyi jego oddech. W końcu materiał opadł i zasłonił wejście.
W mojej kryjówce zrobiło się jeszcze mroczniej.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na Juliana. Nasze twarze były oddalone od siebie na
szerokość dłoni.
– No i? – zapytałam szeptem. – Co pan powie, panie architekcie, o moim budynku?
– Statyka wejścia trochę mnie martwi, ale w sumie całość wygląda dobrze.
Kiwnął głową z uznaniem. W jego oczach odbijały się światełka.
– W każdym razie jest tu wygodniej niż na korytarzu.
– Też tak myślę. – Uśmiechnęłam się i usiadłam prosto.
Ze skrzyżowanymi nogami otworzyłam pudełko z pizzą. Na wieczku postawiłam
plastikowe kubki, napełniłam je colą, potem położyłam kawałek pizzy na papierowym ręczniku
i podałam go Julianowi.
Kiedy odbierał ode mnie pizzę, jego palce dotknęły wierzchu mojej dłoni. To było
delikatne muśnięcie i w innych okolicznościach pewnie nawet bym go nie zauważyła, ale
w ciasnej, małej twierdzy, przy sztucznych gwiazdach, poczułam je bardzo wyraźnie. Przez plecy
przebiegł mi przyjemny dreszcz, włoski na moich rękach stanęły na baczność, tak jakby chciały
dotknąć Juliana.
– Jak w ogóle wszedłeś do budynku bez klucza? – zapytałam, by zająć głowę czymś
innym.
– Pani Harvey mnie wpuściła.
Nie znałam osobiście pani Harvey, ale wiedziałam, że to sąsiadka koło osiemdziesiątki,
która mieszka na parterze razem ze swoim posiwiałym psem.
– A gdzie Auri i Cassie?
– Na LARP-ie – mruknął niewyraźnie Julian z kawałkiem pizzy w ustach. Kiedy
przełknął, dodał: – W lesie nie mają zasięgu, a poza tym nie chciałem im przeszkadzać. Od
dawna mówili tylko o tej imprezie. Rano zobaczyłem, jak Auri robi sobie
peeling ust. A sądząc
po ilości włosów pod prysznicem, ciało Cassie jest gładkie jak pupcia niemowlaka.
Najwidoczniej Maylin i Gorwin mają na dzisiaj wielkie plany.
Ze zdumieniem przechyliłam głowę.
– Co masz na myśli?
– No, wielkie plany. – Julian znacząco uniósł brwi. – Sama wiesz.
Zmarszczyłam czoło.
– Mówisz o seksie?
– Nie, o przywołaniu deszczu tańcem. – Przewrócił oczami. – Jasne, że o seksie.
– Poczekaj. – Coś mi tu nie grało. Miałam wrażenie, że na siłę połączyłam ze sobą dwa
puzzle, a teraz zobaczyłam, że to nie miało sensu. – Myślałam… Jak długo oni są razem?
– Auri i Cassie?
Przytaknęłam.