by Laura Kneidl
Julian pokręcił głową.
– Nie są parą.
– Co?
To nie mogła być prawda. Wydawali się tak zżyci. Można by nawet podejrzewać, że są
razem już od liceum. Sposób, w jaki ze sobą rozmawiali, jak żartowali i jak patrzyli na siebie.
Tego wieczoru, gdy się poznaliśmy, wymieniali znaczące spojrzenia. Tylko zakochani patrzą tak
na siebie.
– Nie są parą – powtórzył i wypił trochę coli.
– Rozumiem, co mówisz, ale... oni są sobie przeznaczeni! Są moją OTP w realu!
Byłam tak wzburzona jak dwa lata temu, kiedy po raz pierwszy oglądałam z Adrianem
Przyjaciół i Rachel z Rossem właśnie się rozstawali.
Julian ze zdziwieniem uniósł brew.
– Co to jest OTP?
– OTP. One True Pairing – wyjaśniłam. – Idealna para, która jest dla siebie stworzona.
Dlaczego nie są razem?
– Nie wiem, ich musisz zapytać.
Prychnęłam, ugryzłam kawałek pizzy i przeżuwałam ją z wściekłością, nie zwracając
uwagi na smak. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że nie powinno mnie obchodzić, czy oni są
razem czy nie. To ich sprawa. Tyle że lubię patrzeć na szczęśliwych ludzi, a ta dwójka była
razem szczęśliwa, to jasne. Dopiero teraz zrozumiałam, dlaczego Cassie, opowiadając o Maylin
i Gorwinie, była tak zaaferowana. Myślałam, że to LARP tak ją fascynuje, ale najwyraźniej
chodziło o coś więcej. Wykorzystali z Aurim LARP jako sposób na wyznanie sobie uczuć.
– Do kitu – rzuciłam.
– Wiem – potwierdził Julian. – Gdybym za każdym razem, kiedy obstawiałem, że
nadchodzi „ta noc” Auriego i Cassie, robił zakład, to byłbym teraz biedny. – Zająknął się. –
Bardzo biedny.
Auu. Jak nie z lewej, to z prawej. Pomału zaczynało mnie gryźć sumienie. W głowie już
układałam kolejne przeprosiny za to, co się stało ponad dwa miesiące temu. Nie chciałam jednak
wystraszyć Juliana, przypominając mu o tym incydencie. Postanowiłam odłożyć to na później.
– A u ciebie jak? Masz dziewczynę?
– Nie. – Odpowiedź Juliana przypominała strzał z pistoletu, a jego głos zimny metalowy
nabój. Podejrzewałam, że chodzi o jakąś byłą dziewczynę i trudne rozstanie.
– Rozumiem. Myślałam, że kogoś masz, bo tak rzadko cię tutaj widuję. – Wzruszyłam
ramionami z pozorną obojętnością. – Gdzie się w takim razie podziewasz przez cały czas? –
zapytałam, mając nadzieję, że nie poruszyłam w ten sposób kolejnej bolesnej struny.
– Często chodzę się uczyć do biblioteki albo do pracowni robić modele. Poza tym dużo
pracuję.
– Gdzie pracujesz? – To pytanie wydawało mi się bezpieczne, mimo że wyleciał
z kateringu. Sam przecież poruszył temat pracy i najwyraźniej miał jakieś zajęcie.
– To prace dorywcze. Ciągle się zmieniają. Teraz porządkuję regały w supermarkecie,
a w niektóre wieczory siedzę na recepcji w Crooked Ink. W ten weekend jednak wziąłem wolne,
żeby się nacieszyć pustym mieszkaniem… Jak widzisz, plan nie wypalił.
– Może w przyszłym miesiącu się uda. – Uśmiechnęłam się do niego ze współczuciem
i podsunęłam pudełko z pizzą, żeby wziął sobie jeszcze jeden kawałek. – Crooked Ink to studio
tatuażu przy parku, prawda?
Kiwnął głową.
– Byłam tam kiedyś. – Nie mam tatuażu, to kolejna rzecz, z której zrezygnowałam ze
względu na rodziców, ale kilka osób z mojego liceum poszło się wytatuować. Lilly też wiele razy
zastanawiała się, czy nie zarezerwować sobie u nich terminu. – Masz tatuaże albo piercing?
– Nie. Nie przepadam za bólem. – Julian dał się skusić i wziął jeszcze kawałek pizzy. –
A ty?
– Tatuaży nie mam, kolczyki tak.
– W uszach?
– Też.
W oczach Juliana błysnęła ciekawość.
– Ale nie tylko tam?
– Nie.
– Gdzie jeszcze?
– Zgadnij – zachęcałam.
Mruknął coś, zastanawiając się, a potem przesunął wzrok wzdłuż mojego ciała. Zatrzymał
go między moimi nogami i pytająco uniósł brew.
Pokręciłam głową.
– Nie, nie tam.
Zacisnął usta.
– No to może… – Spojrzał na moje piersi.
– Yep.
– Prawa czy lewa?
Chrząknęłam.
– Lewa.
Miałam na sobie stanik i T-shirt, ale nagle poczułam się dziwnie obnażona. Zrobiło mi się
gorąco, pod wpływem spojrzenia Juliana stwardniały mi sutki, jakby w pokoju temperatura
spadła o piętnaście stopni.
Julian uśmiechnął się łobuzersko, a w jego oczach zapaliły się figlarne iskierki.
– Mogę zobaczyć?
– Chciałbyś.
– Chcę się tylko upewnić, że jest dobrze przekłuta.
– Jasne, a „Playboya” czytasz dla dobrze zredagowanych artykułów.
– Hej! Niektóre są naprawdę pouczające.
– Oczywiście.
Zacisnęłam usta, żeby nie uśmiechnąć się uśmiechem Jokera. Wrócił Julian, którego
poznałam na przyjęciu u rodziców, i który nie odmówił sobie komentarza na temat koloru mojej
bielizny. Gdzie się ostatnio ukrywał? Miałam wrażenie, że na zmianę rozmawiam z Supermanem
i Clarkiem Kentem.
Odwróciliśmy się jednocześnie, kiedy ktoś załomotał do drzwi.
– Ślusarz – powiedział Julian.
Kiwnęłam głową.
To nie mógł być nikt inny, chyba że Aliza albo Lilly wybrały się do mnie ze spontaniczną
wizytą.
Wyczołgaliśmy się z twierdzy. W pokoju powietrze było chłodniejsze. Poszłam za
Julianem w stronę korytarza, drżałam lekko z zimna i objęłam się ramionami.
Pod drzwiami stał mężczyzna. Był w średnim wieku, z posiwiałymi resztkami włosów.
Z logo na koszuli można się było dowiedzieć, że pracuje jako ślusarz.
– Dzwoniliście państwo do mnie?
Julian kiwnął głową.
– Tak, drzwi się zatrzasnęły. – Wskazał na swoje mieszkanie.
– Mogę prosić o dokument tożsamości?
Julian wyciągnął portfel z torby i pokazał mężczyźnie prawo jazdy.
Ślusarz wziął od niego dokument i uważnie się w niego wpatrywał.
– Adres się zgadza. Data urodzenia?
– Dwudziesty czwarty maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty rok –
odpowiedział Julian i rzucił mi spojrzenie pod tytułem: Co to ma być? Facet oddał mu prawo
jazdy i zabrał się do pracy. Nie trwało to dłużej niż dwie minuty.
Ledwo drzwi się otworzyły, w korytarzu pojawił się Laurence.
Zanim zdążył zwiać, Julian złapał go z kocią zręcznością.
– Nie, żadnych wycieczek – upomniał Laurence’a i przytulił futrzany kłębek do siebie.
Kotek raczej nie wziął mu tego za złe. Zaczął z ciekawością obwąchiwać twarz Juliana, która
pewnie pachniała jeszcze pizzą, a potem polizał mu palce.
– Ile się należy?
Ślusarz spojrzał na zegarek i wyciągnął z kieszeni kombinezonu bloczek z kartkami
i długopis, żeby wypisać rachunek.
– Trzysta pięćdziesiąt dolarów.
Julian wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
– Trzysta pięćdziesiąt?
– Tak – z całkowitym s
pokojem potwierdził mężczyzna, tak jakby był przyzwyczajony do
tego typu reakcji. – Taryfa nocna.
– Zdzierstwo!
Facet podniósł znudzony wzrok znad bloczka.
– Mogę zamknąć drzwi z powrotem.
– Nie. – Julian, marszcząc czoło, pokręcił głową. – Mogę zapłacić kartą?
– Tylko gotówka, terminal do kart się zepsuł.
Julian westchnął. Ułożył kota w inny sposób, by mieć jedną rękę wolną i próbował znowu
wyciągnąć portfel z kieszeni. Nie udało mu się.
Pospieszyłam z pomocą i odebrałam od niego Laurence’a, który miauknął z oburzeniem
i wbił pazury w koszulę Juliana. Ostrożnie oderwałam mu łapki od materiału, żeby nie zrobić
dziur.
Julian przejrzał portfel.
– Mam tylko pięćdziesiąt.
– Na dole jest bankomat – powiedział wyraźnie zirytowany mężczyzna i wyrwał
Julianowi pięćdziesiąt dolarów z ręki.
Rozumiem, że to żadna frajda pracować w piątek wieczorem, ale można by chyba
oczekiwać trochę empatii. Każdy rozgarnięty człowiek zobaczyłby, że Juliana ta cała sytuacja
zestresowała. Gdyby wiedział, ile to będzie kosztować, na pewno najpierw spróbowałby
namierzyć Auriego i Cassie.
– Ja zapłacę.
– Micah, nie musisz tego robić. Zejdę po prostu…
– W porządku – przerwałam i oddałam mu kota, który i tak chciał do niego iść. – Zaraz
wracam. – Weszłam do mieszkania i przyniosłam pieniądze. Miałam akurat tyle, żeby zapłacić
ślusarzowi. Na korytarzu wcisnęłam mu banknoty w dłoń.
Przeliczył je, wystawił pokwitowanie i pożegnał się z nami, burcząc coś pod nosem.
Julian patrzył, jak schodzi po schodach, a potem odwrócił się w moją stronę.
– Dzięki, nie musiałaś. Oddam ci te pieniądze tak szybko, jak będę mógł.
– Spokojnie. I tak byłam ci je winna.
– Nic nie jesteś mi winna – powiedział Julian, wszedł do mieszkania i posadził
Laurence’a na sofie. Kotek natychmiast z niej zaskoczył i pobiegł do kuchni, gdzie zaczął dreptać
wokół miski.
– Przeciwnie – upierałam się przy swoim i zamknęłam drzwi. – Przeze mnie…
– ...straciłem pracę – dokończył Julian i wyjął z szafki puszkę z kocią karmą. – Już to
mówiłaś, ale nie zmuszałaś mnie, żebym z tobą pił. Zapytałaś, a ja się zgodziłem. I nie
zaciągnęłaś mnie siłą do garderoby. Poszedłem z tobą, bo tak chciałem.
– Ale...
– Oddam ci te pieniądze – przerwał mi znowu z takim naciskiem i stanowczością, jakby
forsa na jego koncie tylko czekała na to, żeby w końcu ją wydał.
Jednak jego niepewny wzrok mówił coś innego. Nie miał pojęcia, skąd te pieniądze
weźmie, a najgorsze było to, że oboje wiedzieliśmy, że poradzę sobie bez tych trzystu dolarów.
Mimo to Julian nigdy nie przyjąłby takiego podarunku. Był na to zbyt dumny. Trochę mnie to
złościło, ale też nie mogłam go za to nie podziwiać.
Rozdział 9
Wystarczyły złośliwy komentarz o moim mieszkaniu, zabawna uwaga o twierdzy, czuły
przytyk do moich luźnych ubrań i Aliza z Lilly zostały najlepszymi przyjaciółkami. Na pewno
nie zaszkodziło, że każdej z entuzjazmem opowiadałam o tej drugiej.
– A teraz mów – powiedziałam do Alizy i z zaciekawieniem pochyliłam się z kieliszkiem
wina nad kuchennym blatem. – Jak było z tymi ludźmi z czasopisma?
Na twarzy Alizy pojawił się uśmiech.
– Fantastycznie.
– Eleven w skali od jeden do dziesięciu?
– Tak! – krzyknęła Aliza z rozpromienionym wzrokiem i sięgnęła po kawałek pizzy
zamówionej u tego samego dostawcy co poprzedniego dnia. – Dziennikarka była bardzo miła.
Zachwycała się moim blogiem i widać było, że zapoznała się z moimi artykułami, a nie tylko je
przejrzała.
– O czym rozmawiałyście? – zapytała Lilly.
– O moich ulubionych przepisach, ulubionych kuchennych gadżetach, o Instagramie i o
przyszłości blogów kulinarnych. Co sądzę o kulinarnych show i czy wyobrażam sobie, że kiedyś
mogłabym prowadzić własną restaurację. Trochę też pytali o studia, zarządzanie czasem, bo
wielu blogerów utrzymuje się z prowadzenia bloga. Taki blog razem z tymi wszystkimi
dodatkowymi rzeczami szybko może się stać pełnoetatową pracą.
Kiwnęłam głową, przyznając jej rację. Nie pierwszy raz zastanawiałam się, skąd bierze
tyle czasu i sił, żeby oprócz zajęć codziennie poświęcać dwie albo trzy godziny na prowadzenie
bloga, nie mówiąc o samym gotowaniu. Mówiła mi kiedyś, ile pytań i komentarzy dostaje
codziennie, a nie wszystkie są miłe. Nie wiem, jak ona to wytrzymuje.
Opowiadała nam jeszcze o sesji zdjęciowej i pokazała na komórce kilka zdjęć, które
fotograf od razu jej przesłał. Wyglądała naprawdę świetnie, jaśniała bardziej niż kuchenne
powierzchnie, które jej mama wypolerowała na błysk. Potem przeszłyśmy do Instagrama i Aliza
pokazała nam innych blogerów, którzy też mieli wywiad dla tego czasopisma.
– Ten jest słodki – powiedziała Lilly, kiedy oglądałyśmy mężczyzn. Miał na imię Josh i w
przeciwieństwie do Alizy, która korzystała z Instagrama wyłącznie dla celów bloga, wrzucał też
prywatne zdjęcia rodziny, psa i narzeczonego.
Obejrzałyśmy inne blogi, a potem nadszedł czas na naszych przyjaciół. Na pierwszy
ogień poszedł Tanner. Otworzyłam jego profil na swojej komórce. Miał niedużo zdjęć, a jeśli już,
to najczęściej można było na nich rozpoznać tylko poszczególne części ciała: nogi, ręce albo
dłonie, które coś trzymały. Poza tym było sporo zdjęć krajobrazowych i kilka zdjęć Lilly, Linka
i jego. Nigdy nie pokazywał twarzy syna. Potem obejrzałyśmy profile niektórych kolegów Alizy
i moich oraz szkolnych kolegów Lilly. A na koniec weszłyśmy na Aktualności na moim
Instagramie, ale ciągle robiłyśmy przerwy, żeby pogadać. Jednocześnie jadłyśmy pizzę, z której
zdjęłam oliwki. Nie znosiłam tych małych słonych skubańców, za to Lilly je uwielbiała.
Obejrzałyśmy zdjęcie mojej ulubionej youtuberki, co skończyło się rozmową o fryzurach.
Fotografia jeża siedzącego w filiżance do herbaty posłużyła nam jako pretekst do rozmowy
o zwierzętach i etycznie prowadzonych hodowlach. A przy reklamie Starbucksa toczyłyśmy
filozoficzną dyskusję o ich najlepszych ciastach. Tutaj ostatnie słowo miała oczywiście Aliza.
– Uuuu, a to kto?
Nie było wątpliwości, że Alizie podobało się to, co zobaczyła. Przysunęła się bliżej i z
zainteresowaniem patrzyła mi przez ramię na ekran telefonu.
Moje palce zatrzymały się na zdjęciu mężczyzny. Leżał na łóżku, miał potargane od snu
jasne kręcone włosy. Zmęczonym wzrokiem spoglądał w kamerę, na jego piersiach leżała
książka. Pod zdjęciem było napisane:
Nie chcę wstawać… i na szczęście nie muszę.
#lifeisgood #booksarelife #bookstagram
– To Luca.
Lilly jęknęła.
– Znowu on.
– Były chłopak? – Aliza uniosła brew.
– Nie. – Prychnęłam. – Zaciekły wróg.
– Wow, co ci zrobił?
– Uważa, że powieści DC Icons Leigha Bardugo i Co. są kiepskie!
<
br /> Aliza skrzywiła się z udanym oburzeniem.
– Jak śmie!
– Nie ma pojęcia, o czym mówi.
Wypowiedziałam to z całkowitą pewnością. Godzinami kłóciłam się z nim o książki na
jednym z for czytelniczych. Nie rozumiał tych tekstów, więc ja próbowałam mu je objaśnić, ale
był zbyt uparty i próżny, żeby dostrzec swoją pomyłkę. Uparciuch. Nie wiem, jak jego
dziewczyna z nim wytrzymuje.
– Jeśli tak go nienawidzisz, dlaczego śledzisz go na Instagramie? – zapytała Aliza.
– Trzymaj przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej.
– Mówisz jak jakiś komiksowy opryszek.