by Laura Kneidl
– Dzięki.
– To nie był komplement.
– Wiem.
Posłałam Alizie słodki uśmiech, nacisnęłam przycisk wygaszania ekranu i odłożyłam
telefon, żeby wziąć jeszcze kawałek pizzy. Oliwki, które starannie wybrałam z sera, nadal leżały
w pudełku.
Spojrzałam na Lilly, ale unikała mojego wzroku. Dobrze wiedziała, jakie myśli
przychodzą mi teraz do głowy.
– Nie będziesz nic jeść?
Nie tknęła pizzy i od ponad godziny piła ten sam kieliszek wina.
– Nie, jadłam w domu.
Nie wierzyłam jej, zbyt dobrze ją znałam. A nawet gdybym nie miała racji, jej żołądek nie
mógł się mylić. Właśnie głośno zaburczało jej w brzuchu.
– Może zamówię ci coś innego?
Wstałam z podłogi, na której wszystkie się rozsiadłyśmy, i podeszłam do lodówki.
Wprawdzie w środku nie było nic ciekawego, ale do lodówki przytwierdziłam magnesami ulotki
z menu wszystkich knajp, które przez ostatnie tygodnie wrzuciły oferty do mojej skrzynki na
listy.
– Może być sushi, indyjskie, tajskie, burgery...
– Nic nie chcę – przerwała mi Lilly ostrym tonem. Też wstała i trochę zbyt zdecydowanie
odstawiła na blat kieliszek z winem. Szkło jeszcze dźwięczało, gdy Lilly popędziła do łazienki.
Z hukiem zamknęła za sobą drzwi.
Zapanowała przytłaczająca cisza, od której poczułam nagłą chęć uduszenia kogoś.
– Co to było? – zapytała Aliza i wstała z trudem.
– Wpływ rodziny Sullivan – wyjaśniłam.
– Może spróbujemy z nią porozmawiać?
Aliza z troską spojrzała w kierunku łazienki.
Pokręciłam głową.
– Daj jej minutę.
To się zdarzyło nie po raz pierwszy i chyba wiedziałam, w czym rzecz. Lilly
potrzebowała chwili, żeby się pozbierać i odpędzić demony, które obudziły się w jej głowie.
Prawdopodobnie za sprawą jej matki z zaburzonym obrazem rzeczywistości, która, zdaje się,
znowu chciała pomóc. Jak wtedy, gdy na miesiąc przed osiemnastką Lilly dała jej w prezencie
voucher na kurację sokową z komentarzem: „Żebyś ładnie wyglądała na urodzinach”.
Najchętniej bym ją za to udusiła. Dobre intencje nie oznaczają jeszcze dobrego uczynku. Lilly
nie potrzebuje żadnych głupich kuracji sokowych, by dobrze wyglądać.
Tak jak się spodziewałam, po kilku minutach wyszła z łazienki. Miała opuszczone
ramiona, z jej ciała zeszło już napięcie. Jej oczy były zaczerwienione, a rzęsy jeszcze mokre
i posklejane od łez.
Podeszłam do niej i bez słowa ją objęłam. Wtuliła twarz w moje ramię, przycisnęłam ją
do siebie.
– Powiesz mi, co się stało?
– Właściwie nic – mruknęła. Puściła mnie i wytarła oczy, rozmazując tusz do rzęs.
Wyciągnęłam rękę, żeby wytrzeć z jej policzka czarne smugi. Chciałabym umieć równie szybko
wymazać to, co ją gnębiło.
– Mieliśmy dziś po południu ciasto… z cukierni przy Golfplatz – zaczęła opowiadać, co
chwila robiąc przerwę. – Mama je przyniosła, bo zaprosiła na kawę cztery swoje koleżanki.
Zapytała, czy do nich dołączę. Tak zrobiłam. To było naprawdę miłe popołudnie.
Rozmawiałyśmy o Linku, o Tannerze i o szkole. Powiedziałam mamie o czwórce z chemii. –
Uśmiechnęła się lekko. Ciężko pracowała na tę ocenę, bo jeśli jakiś przedmiot sprawiał jej
problemy, to właśnie chemia. – Miałam właśnie wziąć drugi kawałek ciasta, kiedy zapytała:
„Jesteś pewna, że chcesz zjeść jeszcze to?”. Głośno. Przy swoich koleżankach. Patrząc na mnie
tym wzrokiem. Znasz go.
Kiwnęłam głową. To spojrzenie w połowie składało się z potępienia, a w połowie
z pogardy. Moja mama też je miała świetnie opanowane. Zwykle przeznaczone było dla jej
oponentów w sądzie, ale ostatnio coraz częściej patrzyła tak na mnie; czy to z powodu mojej
decyzji, by nie studiować w Yale, czy dlatego że nie zgadzałam się na wyrzucenie Adriana
z mojego życia.
Lilly pociągnęła nosem.
– Wiem, że chce dla mnie dobrze. I to nie tajemnica, że nie najlepiej czuję się z moją
wagą. – Lilly dotknęła ręką brzucha i blizny po cesarce. – Ale takie komentarze nie pomagają.
Wiesz, jak beznadziejnie się wtedy poczułam?
– Mogę sobie wyobrazić – powiedziałam ze współczuciem, choć do tej pory jeszcze nikt
nigdy nie krytykował mojego wyglądu. Moi rodzice i krewni znali natomiast inne sposoby na
zdołowanie człowieka.
– Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić…
– Możesz. – Lilly wpadła mi w słowo. – Chodź ze mną na fitness, proszę.
Nie po raz pierwszy mi to proponowała, ale ja nie znoszę sportu i mam kondycję
osiemdziesięciolatki. Zniedołężniałej osiemdziesięciolatki. Dostaję zadyszki już po wejściu po
schodach na trzecie piętro. Ale jak mogłam odmówić Lilly, skoro zaoferowałam jej pomoc?
Westchnęłam.
– Zgoda, ale tylko w normalnych godzinach. Nie waż się przychodzić po mnie o piątej
rano jak jakiś instruktor musztry w wojsku. Jasne?
Lilly się uśmiechnęła.
– Jasne. Zapytam mamę, kiedy może zostać z Linkiem. Znalazłam już studio.
Zaczęła mówić o studiu, które przyjmuje tylko kobiety i oprócz przyrządów do ćwiczeń
oferuje też zajęcia z prawdziwymi trenerkami. W każdy wtorek i czwartek wieczorem odbywa
się tam kurs kickboxingu, na który Lilly chętnie by chodziła.
Aliza, do tej pory w milczeniu przysłuchująca się naszej rozmowie, z ciekawością
nadstawiła uszu. Ona też była zainteresowana zajęciami fitness, ale zrezygnowała, słysząc, że
miesięcznie trzeba tam wpłacać trzycyfrową sumę i że przy rocznym karnecie opłaty są tylko
trochę niższe.
Wzięłam jeszcze jeden kawałek tłustej pizzy z serem, usprawiedliwiając się w myślach,
że przecież niedługo będę ćwiczyć, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
– Ktoś jeszcze miał przyjść? – zapytała Aliza.
Potrząsnęłam głową i wytarłam palce w serwetkę. To nie mogła być Cassie. Powinna
jeszcze być z Aurim na LARP-ie, chyba że próba zbliżenia Maylin i Gorwina totalnie nie
wypaliła. Podeszłam do drzwi, wiedziałam, że Aliza i Lilly ciekawie zerkają i czekają, aż
otworzę.
Przed drzwiami stał Julian. Uśmiechał się nerwowo.
– Hej.
– Hej – odpowiedziałam. Serce zaczęło mi bić szybciej i próbowałam wygładzić
pogniecioną bluzkę. Co i tak nie miało sensu. – Co słychać?
Julian spojrzał przez moje ramię.
– Możemy pogadać przez chwilę?
Odwróciłam się do Alizy i Lilly, które patrzyły na nas jak na atrakcję w zoo. Jakbyśmy
byli dwoma pingwinami na chwilę przed kopulacją. Spojrzałam na nie srogo, po czym
odwróciłam się do Juliana.
– Jasne, tylko wyjdźmy.
Kiwnął głową i zrobił krok w tył.
Poszłam za nim na korytarz i przymknęłam drzwi, zostawiając tylko małą szparę.
– Co tam?
– Chodzi o tę sprawę z wczoraj.
– Zapomnij. Nie pokażę ci mojego przekłutego sutka.
Coś błysnęło w oczach Juliana, na jego ustach pojawił się uśmiech. Pokręcił głową.
&nb
sp; – Choć uważam, że biżuteria w twoim ciele jest bardzo interesująca, to właściwie
chciałbym z tobą porozmawiać o pieniądzach.
Oczywiście, że o to chodziło. Poczułam, jak narasta we mnie rozczarowanie. Szybko
skrzyżowałam ręce na piersiach, by powstrzymać to przytłaczające uczucie i nie dać po sobie nic
poznać.
– Mówiłam przecież, żebyś się z tym nie spieszył. Nie musisz mi tego oddawać od razu.
Powiedzmy, w przyszłym miesiącu? Albo za dwa miesiące?
– Miło z twojej strony, ale… – Julian opuścił głowę. – Nie stać mnie na to. Ślusarz był
dużo droższy, niż się spodziewałem. Po prostu nie mam tych pieniędzy. Nie mam ich teraz i nie
będę miał ich jutro. Za cztery tygodnie też nie. Rozmawiałem z szefem o dodatkowych
godzinach, ale nie ma dla mnie pracy – przyznał i przejechał nerwowo dłonią po włosach. Jeden
kosmyk sterczał i musiałam się powstrzymać, żeby go nie poprawić. – Znalezienie nowej pracy,
która nie kolidowałaby z moim grafikiem, i tak jest praktycznie niemożliwe. Pomyślałem więc…
może mógłbym dla ciebie pracować.
Uniosłam brew.
– Pracować? Dla mnie?
Kiwnął głową.
– Jak długo już tu mieszkasz? Dwa tygodnie? Trzy? A mieszkanie wygląda nadal tak,
jakbyś się wprowadziła wczoraj. Nic nie jest złożone ani rozpakowane. Pozwól mi pomóc.
Posprzątam te pudła, poskładam meble i poukładam rzeczy. I chociaż nie jestem projektantem
wnętrz, to trochę się na tym znam. Pomogę ci się urządzić.
Spojrzałam ze zdumieniem na Juliana. Czy ja dobrze zrozumiałam?
– Chcesz odpracować swój dług? U mnie? Ogarnąć ten bałagan?
Wskazałam kciukiem przestrzeń za plecami. Akurat mieszkanie nie wyglądało teraz
najgorzej, bo przed przyjściem Alizy i Lilly wszystkie rzeczy wepchnęłam z powrotem do pudeł.
To jednak nie znaczyło, że bałagan się zmniejszył, był tylko mniej widoczny.
– Tak. – Julian zdecydowanie kiwnął głową, tak jakby przedstawiał właśnie świetny
pomysł, na który wpadł już dawno. – Zaufaj mi, jestem w tym dobry. I mam potrzebne narzędzia.
Powiedzmy, że będziesz mi płacić dziesięć dolarów za godzinę. Przy trzystu dolarach będziesz
mnie miała na trzydzieści godzin. Tyle powinno wystarczyć, żeby urządzić twoje mieszkanie.
– Piętnaście dolarów.
– Co?
– Zapłacę ci piętnaście dolarów za godzinę – powiedziałam stanowczo. Zdaje się że
byłam jedyną pracodawczynią, która upierała się, żeby płacić więcej, ale dziesięć dolarów to po
prostu za mało, zwłaszcza gdy pomyślałam, że Julian miałby być może te pieniądze, gdyby
przeze mnie nie wyleciał z kateringu.
Julian otworzył usta, jakby chciał zaoponować, ale zaraz je zamknął. Przez moment
rozważał moją propozycję.
– Zgoda – powiedział w końcu. – Piętnaście dolarów za godzinę, dwadzieścia godzin
pracy.
Zdecydowanym ruchem wyciągnął rękę, by przypieczętować naszą umowę.
Wsunęłam dłoń w jego palce. Był to nasz pierwszy prawdziwy kontakt fizyczny,
pomijając przypadkowe dotknięcia i moment, w którym obmacywałam mu tyłek. Zawsze jednak
był między nami jakiś materiał. Teraz czułam jego skórę. Była ciepła i nieco wilgotna, szorstka
od pracy w warsztacie modelarskim.
– Mogę przyjść jutro? Niedzielę mam wolną – powiedział Julian, kiedy już puściłam jego
dłoń. Wsunął ją do kieszeni dżinsów. Od zaciśniętej pięści zrobiło się tam wybrzuszenie.
Widziałam, jak pod swetrem napinają się mięśnie jego ramion. – Albo w poniedziałek wieczorem
– mówił dalej. – Chociaż sąsiedzi chyba nie byliby zachwyceni, gdybym zaczął składać meble
o dwudziestej? Jak uważasz?
Oderwałam wzrok od jego pięści.
– Jutro będzie dobrze.
– Świetnie. – Uśmiechnął się ciepło i serdecznie. Widać było, że poczuł ulgę. Czyżby się
bał, że odrzucę jego propozycję? – Więc widzimy się jutro. Miłego wieczoru.
Kiwnął głową na pożegnanie i zanim zdążyłam się obejrzeć, zniknął w swoim
mieszkaniu, a ja zostałam sama w korytarzu.
Wzięłam głęboki oddech i głośno wypuściłam powietrze. To, co się przed chwilą stało,
było tak dalekie od tego, czego się spodziewałam, że potrzebowałam chwili, by sobie wszystko
poukładać. Miałam spędzić z Julianem niedzielę, a moja ukochana twierdza wkrótce przestanie
istnieć. W ostatnich tygodniach dużo czasu spędziłam nad rysunkami, izolując się od świata, ale
Julian miał rację. Nadszedł czas, by moje mieszkanie stało się prawdziwym domem. Na razie
przypominało raczej gigantyczne pomieszczenie gospodarcze i powoli zaczynałam zapominać,
do którego pudła spakowałam tę czy inną rzecz.
Odwróciłam się i wróciłam do przyjaciółek.
Aliza i Lilly spojrzały na mnie z wyczekiwaniem. Były tak zaintrygowane, że prawie
mnie to rozbawiło. Nie ruszyły się z miejsca i przez ostatnie pięć minut nie pisnęły nawet słówka.
W milczeniu powoli zamknęłam drzwi i podeszłam do dziewczyn. Wpatrywały się we
mnie z niecierpliwością. Przyniosłam z lodówki butelkę wina i nalałam sobie trochę. W pokoju
słychać było tylko bulgotanie trunku. Ciekawe, kto pierwszy nie wytrzyma, ja czy one?
Wygrałam.
– Czy to był Julian? – zapytała zaintrygowana Lilly.
– Mhm – mruknęłam i wzięłam łyk wina.
– Przystojny – zauważyła Aliza.
– Tylko dosyć niski – dodała Lilly.
Prychnęłam. Tak, nie był wysoki. No i?
– Nie jest mały, a poza tym nie każdy lubi naciągać sobie mięśnie szyi przy całowaniu.
To rzeczywiście zdarzyło się Lilly już dwa albo trzy razy.
– Interesujące. – Lilly nachyliła się z ciekawością. – Chcesz się z nim całować?
– Tego nie powiedziałam.
– Oczywiście, że nie.
– Mówię poważnie – upierałam się.
Kiwnęła głową, pokazując mi, że nie wierzy w ani jedno moje słowo.
– Przestań.
– Z czym? – zapytała niewinnym tonem.
– Wiesz, z czym.
– Czego chciał? – Aliza przerwała nasze przekomarzania.
– Ach. – Uniosłam brwi, a potem ze złośliwą radością powiedziałam: – Nie
podsłuchiwałyście nas?
– Mówiliście za cicho.
– Właśnie – poparła ją Lilly. – Następnym razem mówcie głośniej.
– Oczywiście. Jak sobie życzysz. – Roześmiałam się i opowiedziałam im całą historię. Od
momentu, w którym spotkałam Juliana w korytarzu, przez kolację w twierdzy, aż do przyjścia
ślusarza i naszej umowy.
Lilly była oburzona, że dotychczas nie opowiedziałam im nic o mojej randce.
Zapewniłam ją, że to nie była żadna randka. Na randkę człowiek się wcześniej umawia,
randki się tak po prostu nie zdarzają. Jednak Lilly upierała się przy swoim i w końcu przestałam
zaprzeczać.
Rozdział 10
Co jest małe, żółte i skacze?
Wpatrywałam się wyświetlacz telefonu, jedząc płatki na śniadanie. Wstałam dopiero parę
minut temu. W mgnieniu oka doprowadziłam się do porządku, bo w każdej chwili mógł tu
przyjść Julian, i teraz siedziała
m na materacu, czekałam na odpowiedź od Adriana i próbowałam
utrzymać miskę w równowadze.
Nie odpowiedział.
Jak zwykle.
Nienawidziłam tego.
Kanarek z czkawką, odpowiedziałam. Pisałam lewą ręką, więc z trudem trafiałam
w odpowiednie litery na klawiaturze.
Upłynął kolejny tydzień, w którym nie dostałam znaku życia od mojego brata bliźniaka.
Niedługo będą już cztery miesiące. Może powinnam jeszcze raz spróbować szczęścia na policji
albo wynająć prywatnego detektywa. Jeszcze nigdy żadnego nie spotkałam, ale znam serial
Veronica Mars. Może ktoś taki jak Weronika mógłby mi pomóc? Na pewno znałby inne środki
i sposoby poza przeglądaniem mediów społecznościowych i ciągłym przeszukiwaniu ulubionych
miejsc zaginionej osoby. Bo jeśli Adrian rzeczywiście nie chce zostać odnaleziony, to jest na tyle