by Laura Kneidl
Westchnęłam i zsunęłam się z sofy na podłogę.
– Możemy rozmawiać szczerze?
Cassie, nie odrywając dłoni od Laurence’a, spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Jednak spałaś z Julianem – szepnęła takim głosem, jakby była tego całkowicie pewna.
Potrząsnęłam głową.
– Nie, ale jeśli do tego dojdzie, dowiesz się pierwsza.
– Obiecujesz?
– Obiecuję – zapewniłam, choć byliśmy z Julianem jeszcze bardzo daleko od tego kroku.
Inaczej niż ona z Aurim. – Dlaczego używacie LARP-ów jako pretekst, by być razem?
Cassie zmarszczyła nos. Wbiła wzrok w Laurence’a, jakby głaskanie kota stało się nagle
jakąś wielką sztuką.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Prychnęłam.
– Wiesz. Zrobiłaś się czerwona.
– To od leków.
– Bullshit. Wyrażacie uczucia przez postacie Maylin i Gorwina.
– Nieprawda.
– Prawda.
– Nie, tego wymaga od nas gra – przekonywała mnie Cassie.
Uniosłam brew.
– Gra, którą sobie wymyślacie.
– Nie ustalamy tego sami. Tam jest dwadzieścia osób.
– Mimo to jest miejsce na improwizację.
– Tak, ale na tym to właśnie polega. Gorwin i Maylin są sobie przeznaczeni.
– Jak ty i Auri.
Cassie opuściła dłoń, którą drapała kota za uchem. Całkiem ucichła, a potem powoli
odwróciła głowę w moją stronę. Przez jakiś czas przyglądała mi się w milczeniu, a potem
zapytała cicho:
– Naprawdę tak uważasz?
– Tak – zapewniłam. Najwyraźniej trafiłam w dziesiątkę. – Uważam tak, odkąd po raz
pierwszy zobaczyłam was pod moimi drzwiami. Byłam strasznie zdziwiona, kiedy Julian
powiedział mi, że nie jesteście parą. To po prostu od was bije. Sposób, w jaki na siebie patrzycie.
Jesteście dla siebie stworzeni. Jak Rachel i Ross.
Cassie w zamyśleniu przygryzła dolną wargę.
– I nie myślisz, że to dziwne?
– Co?
– Auri i ja. Razem. Jako para.
Potrząsnęłam głową.
– Nie. Niby dlaczego miałabym tak myśleć?
– No… On jest taki… – Cassie zająknęła się i zaczęła wymachiwać rękami w powietrzu,
czym przestraszyła Laurence’a. Zeskoczył z sofy i uciekł. – A ja taka… – wskazała na siebie –
...nie jestem.
Zmarszczyłam czoło i próbowałam odgadnąć, co ma na myśli. Aż w końcu zrozumiałam.
– O to chodzi? – zapytałam z niedowierzaniem. – Nie chcesz być z nim, bo jest czarny?
– Nie! – Cassie chciała się zerwać z miejsca, ale gips jej przeszkodził. Skrzywiła się
i ostrożnie usiadła. – To nie ma dla mnie znaczenia. Problem w tym, że dla wielu ludzi ma. Byłaś
kiedyś z kimś o innym kolorze skóry?
Potrząsnęłam głową, choć kilka tygodni temu miałam randkę z synem Rity, Emilio. Miał
korzenie latynoamerykańskie, ale dzięki białemu ojcu nikt tego nie podejrzewał. Większość ludzi
była wręcz zaskoczona, słysząc, jak płynnie mówi po hiszpańsku, więc nie można było tego
porównywać z sytuacją Auriego i Cassie.
– Więc nie możesz sobie wyobrazić, jak to jest – ciągnęła Cassie. – Wszędzie, gdzie się
razem zjawimy, gapią się na nas. W oczach ludzi widać, jak nas oceniają. Osądzają. Z pewnością
wielu nie ma na myśli nic złego i są tylko ciekawi, ale to i tak stresujące. Jakbyśmy byli atrakcją
w jakimś show. Ciągle przyglądają nam się obcy ludzie i analizują, jak to z nami jest, choć
w ogóle nas nie znają. Czasami wręcz widzę po ich twarzach, że wyobrażają sobie nasz seks,
tylko dlatego że on jest czarny i wysoki, a ja niska i biała. Jakby mieli do tego prawo. –
Z każdym słowem głos Cassie robił się głośniejszy i aż drżał ze złości. – A to wszystko dzieje
się, gdy jesteśmy blisko siebie i rozmawiamy. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co by było,
gdybyśmy trzymali się za rękę albo się całowali.
– Wow. – W tej chwili nic innego nie przyszło mi do głowy. – Przykro mi.
Cassie zamknęła oczy i westchnęła.
– W porządku.
– Nie, to nie jest w porządku. – Wzięłam ją za rękę i lekko ją uścisnęłam. Miała lodowato
zimne palce. – Nie wiedziałam, że tak to wygląda. Tak nie powinno być. Powinniście móc być
razem, a ludzie nie powinni sprawiać, że czujecie dyskomfort. I kto wyobraża sobie obcych ludzi
przy seksie? Ja nawet samej siebie nie chcę sobie wyobrażać przy seksie. Kiedyś byłam w hotelu
z lustrem na suficie i, o ludzie, to nie był fajny widok. Przy orgazmie miałam taki wyraz twarzy,
że szkoda gadać.
Cassie się roześmiała.
– Co to był za hotel?
– Czemu pytasz? Chcecie zrobić rezerwację?
W poniedziałek nie poszłam na pierwszy wykład i zamiast tego odwiedziłam Cassie,
która kolejne dni miała spędzić w domu. Musiała brać leki i była przez nie zmęczona. W takim
stanie nie było mowy o koncentracji na zajęciach.
Zjadłyśmy razem śniadanie i przejrzałyśmy jeden z moich bloków rysunkowych. Były to
luźne szkice, traktowałam je jako wprawkę i poszukiwanie inspiracji. Znajdowały się tam
i realistyczne portrety, i fantastyczne postacie, i krajobrazy. Cassie była pod wrażeniem, a jej
pochwały mile połechtały moje ego. Najchętniej spędziłabym z nią cały dzień, ale nie chciałam
zostawiać Alizy samej. Poza tym musiałabym nadrabiać w domu materiał z wykładów, co
stanowiłoby dla mnie większe wyzwanie niż pójście w poniedziałek do auli.
Wykłady docentów i docentek były jak zwykle nudne, więc zajęłam się szkicem Cassie
w kostiumie elfa, tyle że rysowanie prawdziwych ludzi z głowy jest dosyć trudne.
Cieszyłam się już na obiad z Alizą, gdy usłyszałam, że nie może mi towarzyszyć. Po
wykładzie miała wspólną naukę z ludźmi z innej grupy. Przez chwilę rozważałam powrót do
domu i wagary, ale się rozmyśliłam.
Nie chciałam iść sama do Wild Olive, więc poszłam do stołówki. O tej godzinie był tam
tłok. W powietrzu unosił się zaduch, śmierdziało starym tłuszczem, a gwar działał mi na nerwy.
Nie miałam zamiaru stać w kolejce po rozciapane frytki, więc wzięłam sobie tylko z automatu
parę słodyczy i jabłko.
Ze skromnym obiadem w torbie poszłam pod drzewo, gdzie zwykle czekałabym na Alizę,
żeby złapać jeszcze trochę słońca. Zwróciłam wtedy uwagę na pewien szczególny budynek.
Był z czerwonej cegły, tak jak wszystkie inne, ale jego murowane ogrodzenie wydawało
się bardziej zadbane. Kwiaty i krzewy przed domem posadzono równiutko. I o ile budynek
wydziału prawa miał małe okna, o tyle na parterze tego budynku widać było przestronne
panoramiczne okna, umożliwiające zajrzenie do środka. Nie było tam szarych sal wykładowych,
tylko pomieszczenia zaprojektowane ze starannością i rozwagą. Nic nie było tam dziełem
przypadku, całość wyglądała przyjemnie i zachęcająco.
Zanim się zorientowałam, wchodziłam już po schodach do budynku wydziału
architektury. Zadrżałam, kiedy owionął mnie zimny powiew z klimatyzatora. Korytarz był pusty.
Większość studentów pewnie siedziała w salach albo w stołówce. Powoli przeszłam przez
korytar
z i obejrzałam zdjęcia rozwieszone na ścianach po obu stronach. Były to szkice i projekty,
ale też fotografie ważnych budowli. Pod zdjęciami, jak w muzeum, umieszczono karteczki
z najważniejszymi informacjami. Zatrzymałam się przed zdjęciem Empire State Building. Został
zbudowany i oddany do użytku w latach trzydziestych. Miał trzysta osiemdziesiąt jeden metrów
wysokości, a z iglicą nawet ponad czterysta czterdzieści trzy, co odpowiada stu dwóm piętrom.
Poza tym zamontowano tam siedemdziesiąt trzy windy i sześć tysięcy pięćset czternaście okien.
Liczby robiły wrażenie, choć to wszystko raczej nie bardzo mnie interesowało. Mimo to zrobiłam
zdjęcie karteczki i wysłałam je Adrianowi.
– Co ty tu robisz? – usłyszałam w tej samej chwili czyjś głos.
Odwróciłam się i ujrzałam Juliana. Stał tylko parę kroków ode mnie. Kiedy wczoraj
wrócili z Aurim z zakupów, powiedziałam, że idę do siebie. Cassie była wyczerpana po
rozmowie, a Auri wyglądał, jakby lada moment miał zasnąć. Liczyłam na to, że Julian pójdzie ze
mną i dokończymy rozmowę, ale tak się nie stało.
– Prześladuję cię – powiedziałam. – To chyba oczywiste.
– Czy stalkerzy nie powinni trzymać się na dystans i pozostać niezauważeni?
– Ale ja jestem przyśladowczynią, stalkerką, która trzyma się blisko.
Julian prychnął.
– Przede wszystkim jesteś idiotką.
– Ale uroczą.
– To prawda – przyznał i przyjrzał mi się uważnie. Ja zrobiłam to samo. Mimo wysokich
temperatur, panujących tego roku późnym latem, Julian znów miał na sobie bluzkę z długimi
rękawami. Podkreślała jego ramiona, które były wyraźnie zarysowane od podnoszenia skrzynek
w supermarkecie, ale nie były zbyt rozbudowane. Na piersiach miał przewieszony pasek od
torby, a w dłoni trzymał opakowaną w folię kanapkę, dzięki której wpadłam na pewną myśl.
– Jak bardzo jestem urocza w skali od jeden do dziesięciu?
Julian w zamyśleniu zmarszczył czoło.
– Pięć, blisko szóstki – powiedział w końcu, choć ton jego głosu wskazywał wyraźnie na
to, że gotów był mi dać co najmniej osiem.
Zrobiłam urażoną minę, ale nie mogłam już wytrzymać.
– Prawidłowa odpowiedź brzmi „Eleven”, ale okej. Od czwórki nie można wymagać zbyt
wiele.
– Wow, jaka wspaniałomyślność. Większość ocenia mnie na dwa.
– Taaa. – Wzruszyłam ramionami. – Nie znają cię tak dobrze jak ja.
– Naprawdę?
Kiwnęłam głową i po dwóch krokach byłam już przy nim i wzięłam go pod rękę.
Poczułam, że pachnie klejem i drewnem, jakby dopiero co pracował nad jakimś modelem.
– Na przykład nie wiedzą, że spędzisz ze mną przerwę obiadową.
– A spędzę? – zapytał Julian i spojrzał na miejsce, w którym dotykały się nasze ramiona.
– Mam nadzieję, że tak. – Spojrzałam na niego błagalnie. – Proszę.
Przewrócił oczami.
– Zgoda.
Kiedy się do niego uśmiechnęłam, od razu odpowiedział tym samym, choć jego uśmiech
był słabszy niż mój. Może nie był jeszcze pewien, czy powinien mnie wpuszczać w swoje życie,
choć było oczywiste, że tego chciał.
Ruszyłam w stronę wyjścia, ale nie uszłam zbyt daleko. Julian nie ruszył się z miejsca,
moje ramię wyślizgnęło się z jego ramienia. Spojrzałam na niego pytająco.
– Chodźmy tam. – Wskazał za siebie, na tę część korytarza z pustymi ścianami
i drzwiami. – Znam fajne miejsce.
– Ale jest taka ładna pogoda.
– Zaufaj mi.
Jak mogłam mu odmówić? Ruszyłam za nim na klatkę schodową, którą doszliśmy na
czwarte piętro. Na górze przeszliśmy korytarzem do kolejnych schodów i też wspięliśmy się po
nich.
– Nie macie tu windy? – zapytałam zdyszana, kiedy stanęliśmy przed metalowymi
drzwiami. Byłam pewna, że z wysiłku mam czerwoną twarz.
– Strasznie długo się czeka, aż przyjedzie z tymi wszystkimi modelami, które ciągle ktoś
nosi po budynku – odpowiedział i popchnął drzwi.
Powitał nas ostry promień słońca i musiałam zamknąć oczy, przyzwyczajone do
stłumionego światła w środku.
Wyszłam na zewnątrz i zamrugałam.
Raz. Drugi. Trzeci.
Znajdowaliśmy się w ogrodzie. W bajkowo pięknym ogrodzie z doskonale utrzymanym
trawnikiem. Było tam mnóstwo kwiatów i wielkich donic, które miejscami stały tak gęsto, że
tworzyły coś w rodzaju minidżungli. Na gałęziach porozwieszano łańcuchy z lampkami, choć
o tej porze jeszcze nie były pozapalane. Stały tam leżaki, stare palety i skrzynki po winie
poprzerabiane na stoły i siedziska. Studenci i studentki siedzieli, jedli, uczyli się albo po prostu
cieszyli się słońcem.
Odwróciłam się do Juliana.
– Co to jest?
– To Oaza, wspólny projekt architektów i botaników.
Zamknął metalowe drzwi i poprowadził mnie przez ogród do grupy pochylonej nad
jakimś planem budowy. Zapytał, czy możemy zająć dwa pozostałe siedziska. Kiwnęli głowami
i Julian wcisnął mi kanapkę w rękę, a sam zaniósł stare skrzynki po winie w cień wielkich palm.
Usiadłam.
– Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?
– Typy z prawa nie mają pojęcia o Oazie. To tajemnica. – Zamilkł na chwilę. –
A przynajmniej coś w rodzaju niepisanej umowy, że nie będziemy mówić o tym ludziom
z innych kierunków.
Było to zrozumiałe. Gdyby cała uczelnia dowiedziała się o Oazie, pewnie nie można
byłoby tu znaleźć wolnego miejsca. Przyrzekłam sobie, że nikomu o tym nie powiem poza jedną
osobą. Szybko wyciągnęłam telefon i zrobiłam zdjęcie, które posłałam Adrianowi z podpisem:
Na dachu budynku architektury. Brakuje tu ciebie.
– Czy ty właśnie wysłałaś komuś zdjęcie naszej tajnej Oazy? – zapytał oburzony Julian.
– Tak, mojemu bratu.
Schowałam telefon i wyjęłam jabłko, które kupiłam sobie w automacie.
– Adrian kocha architekturę.
– Mogę to zrozumieć. Studiuje?
W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć nie, ale nie byłam tego całkiem pewna. To
prawda, nie był na Yale, nie zapisał się też na MFC, sprawdziłam to, ale to jeszcze nie znaczyło,
że nie studiował na żadnym innym uniwersytecie.
– Nie sądzę – powiedziałam w końcu.
– Nie wiesz tego?
Potrząsnęłam głową, ale przyszło mi to z takim trudem, jakby ktoś uwiązał mi ciężar na
szyi.
– Mieliśmy razem iść na Yale, ale on zniknął prawie cztery miesiące temu. A ściślej
mówiąc, uciekł stąd. Po kłótni z naszymi rodzicami.
Zabrzmiało to fałszywie, jak kłamstwo. Jakby Adrian też popełnił jakiś błąd. Nie byłam
jednak gotowa opowiedzieć mu całej prawdy, wyjawić, jak straszna potrafi być moja rodzina
i jakimi ignorantami są ludzie w kręgach, w których dorastałam. Z tego też powodu dotychczas
nie powiedziałam Alizie o Adrianie.
– Przykro mi – powiedział Julian. Mówił stłumionym głosem. Siedział z łokciami
opartymi o kolana i przyglądał mi się. W jego spojrzeniu było coś więcej niż tylko współczucie
i zrozumienie. Coś głębszego. Osobistego.
– Policja go szuka?
– Nie. Mówią, że mają związane ręce. – Nerwowo obracałam jabłko w dłoni. Kiedy
wyjęłam je z automatu, wydawało się idealne, ale teraz odkryłam na czerwonej skórce ciemne
wgniecenia. – Adrian jest pełnoletni, spakował torbę i opuścił dom samodzielnie. Mógł iść,
dokąd chciał… mógł od nas odejść.
Od ciebie, szepnął jakiś głos w mojej głowie.
Poczułam, jak zaczynają mnie piec oczy. Tak się kończyły moje rozmowy o Adrianie.
Zaczęłam gwałtownie mrugać. Próbowałam przegonić łzy, ale one nie chciały tak po prostu
zniknąć. Może i nosiłam moje uczucia z taką dumą i otwartością jak Toni Stark swój kostium, ale
nie znosiłam być słaba i zraniona. Może dlatego, że większość ludzi w pierwszym momencie
właśnie za taką mnie uważała. Nachyliłam się, wetknęłam jabłko z powrotem do plecaka.