by Laura Kneidl
– Dlaczego nie pojechałaś razem z nim? – zapytał Jesper.
Uwaga skierowała się teraz na mnie i zrobiło się niebezpiecznie, bo nie zamierzałam
kłamać. Spojrzałam na rodziców, na ich skamieniałe twarze i zaciśnięte usta, które kazały mi
trzymać język za zębami, ale ja nie widziałam w tym zakazu, raczej prowokację.
– Bardzo chętnie pojechałabym z nim, ale niestety nie miałam takiej szansy –
powiedziałam, nie odrywając wzroku od rodziców.
– Szkoda. Co cię powstrzymało? – dopytywała pani Whitley, która albo nie wyczuła
napiętej atmosfery między mną a rodzicami, albo uprzejmie ją zignorowała.
Stawiałam na to drugie, bo ja czułam ją tak wyraźnie, jak nadciągającą letnią burzę.
Powietrze aż trzeszczało od napięcia, które czekało na rozładowanie. Pytanie tylko, czy stanie się
to tu i teraz, czy może najpierw jeszcze przez jakiś czas będzie trwała niepogoda.
– Nic – odparłam. – Adrian po prostu wyjechał dosyć niespodziewanie.
– Zawsze był bardzo spontaniczny – dorzuciła mama.
– Tak – przyznałam. – Tak bardzo spontaniczny, że nawet nie wiemy, gdzie teraz jest.
Pani Whitley ze zdziwieniem spojrzała na moich rodziców.
– Nie martwicie się o niego?
– Nigdy – odparłam w tym samym momencie, w którym mama powiedziała:
– Bez przerwy.
Nasze sprzeczne wypowiedzi spowodowały, że na chwilę przy stole zapadło milczenie.
W głowie usłyszałam dudnienie burzy. Nie mogłam po prostu uwierzyć, że moi rodzice
z taką łatwością kłamią i udają zainteresowanie Adrianem, by zachować twarz i swój
ograniczony światopogląd.
W końcu mama przerwała ciszę śmiechem, który brzmiał równie fałszywie jak jej
udawana troska.
– Michaella ma na myśli swobodę, jaką dajemy Adrianowi, gdy tego potrzebuje.
– Albo jakiej od niego żądacie – sprostowałam ponuro. Nie miałam już sił na te szarady
i pomyślałam o Samancie, która słuchała mnie tak serdecznie i z takim zrozumieniem, gotowa
pomóc, choć nie znała ani mnie, ani Adriana. A nasi rodzice, którzy właściwie powinni kochać
go bezwarunkowo, nie mieli dla niego ani krzty empatii.
– Niczego nie żądamy od Adriana – powiedział tata spokojnym adwokackim tonem.
Używał go wtedy, gdy strona przeciwna doprowadzała go do białej gorączki, ale on nie mógł
sobie pozwolić na wybuch, bo mogłoby to wpłynąć na decyzję sędziego. – Jest tutaj zawsze mile
widziany.
Ze zdumieniem spojrzałam na tatę, mając jakąś absurdalną nadzieję, że się przesłyszałam,
ale oczywiście nie. Dłonie same zacisnęły mi się w pięści i żałowałam, że nie ma worka
treningowego, w który mogłabym uderzyć. Wyobraziłabym sobie wtedy twarze rodziców na jego
miejscu i cieszyłabym się każdym ciosem. Co jest nie tak z ich głowami? Trzęsłam się ze złości
i wiedziałam, że muszę stąd wyjść, zanim zrobię albo powiem coś, czego nie będę mogła cofnąć.
Odsunęłam krzesło, które, przejeżdżając po podłodze, zaskrzypiało niemiłosiernie.
– Właśnie przypomniało mi się, że jestem umówiona z przyjaciółką – skłamałam, choć
prawdę miałam na końcu języka. – To był bardzo miły wieczór. Cieszę się, że mogłam państwa
znowu zobaczyć. Jesper, myśl o klamrach na piersi.
Nie czekając na odpowiedź, wybiegłam z jadalni do salonu, gdzie leżała moja torebka.
Płonęłam z gniewu i czułam się jak bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć. Jedyne
czego chciałam, to wyjść stamtąd, ale oczywiście rodzice nie mogli zostawić mnie w spokoju.
Za plecami usłyszałam kroki.
– Michaello! Co w ciebie wstąpiło, do diabła?
Zatrzymałam się i spojrzałam na mamę z pogardą. Fałszywy uśmieszek już zniknął i teraz
jej twarz wykrzywiały złość i wzburzenie.
– Jak możesz nas tak kompromitować?
Prychnęłam.
– Sami tego chcieliście.
– Nie zrobiliśmy nic złego.
– Skoro tak uważasz, nic ci już nie pomoże. – Zaczęłam się rozglądać za torebką. Ta
rozmowa donikąd nie doprowadzi.
– Tata i ja próbujemy tylko chronić naszą rodzinę.
Mówiła ściszonym głosem, żeby Whitleyowie nie usłyszeli, ale ja nie miałam żadnego
powodu, żeby być cicho.
– Rozpowiadając kłamstwa.
– To, co zaszło między twoim bratem a nami, to nie jest sprawa tych ludzi.
– To jeszcze nie daje wam prawa do przekręcania faktów.
W końcu dostrzegłam torebkę. Wzięłam ją i uczepiłam się jej mocno, szukając jakiegoś
oparcia. Miałam wrażenie, że ziemia usuwa mi się spod nóg.
– Nie jesteście niewinni. Wyrzuciliście Adriana. I macie problem z seksualnością. Gówno
was obchodzi, czy on wróci czy nie. To ja szukam go od miesięcy. Co tydzień obchodzę jego
ulubione miejsca. Codziennie piszę do niego z nadzieją, że w końcu odpowie. I tęsknię za nim
tak bardzo, że czasami nie mogę spać w nocy. To wyłącznie wasza wina. Więc wybacz, jeśli nie
mogę dłużej słuchać waszych kłamstw. To nie on jest złym charakterem w tej historii. To wy.
Mama patrzyła na mnie ze zdumieniem. Miała ściągnięte brwi i skrzyżowane na piersiach
ręce. Przez jakiś czas nic nie mówiła, a potem potrząsnęła głową, jakby była mną rozczarowana.
– Lepiej będzie, jak już pójdziesz.
– Bardzo chętnie.
Ruszyłam w stronę drzwi. Zatrzymałam się jeszcze na moment i odwróciłam. Mama
miała zaczerwienioną twarz i wyglądała tak, jakby za chwilę miała się rozpłakać, ale nie zrobiło
to na mnie wrażenia. Wiedziałam, że byłyby to łzy gniewu, a nie żalu.
– I jeszcze coś: w kolejnych tygodniach nie będę miała czasu na spotkania. Zobaczymy
się po egzaminach śródsemestralnych.
Rozdział 15
Serce waliło mi mocno, kiedy wyjeżdżałam od rodziców, szumiało mi w uszach. Już
dawno nie byłam tak wściekła i wzburzona; ostatni raz chyba w dniu zniknięcia Adriana.
Jechałam rozwścieczona do domu i zastanawiałam się nad decyzjami, które podjęłam w ostatnich
miesiącach. Czy pragnąc, by nasza rodzina nadal była razem, porzuciłam właściwą osobowość?
Może za szybko ustąpiłam policjantom? Może powinnam bardziej naciskać na zamieszczenie
ogłoszenia o zaginięciu? Może powinnam była oskarżyć rodziców o dyskryminację i wtedy by
mnie wysłuchali? Może powinnam studiować sztukę, żeby to siebie uszczęśliwić, a nie zabiegać
o przychylność rodziców? Jak kiedykolwiek będziemy mogli zapomnieć o tym wieczorze i o
ostatnich tygodniach? Czy walczę na przegranej pozycji? Czy nasza rodzina jest skazana na
klęskę?
Tak. Tak. Tak. I tak!, krzyczał w mojej głowie jakiś donośny głos.
Kusiło mnie, by zawrócić i jechać prosto na posterunek policji, ale zdecydowałam
inaczej. W tym stanie pewnie nikt nie potraktowałby mnie tam poważnie, raczej zrobiliby mi test
na obecność narkotyków we krwi.
Zaparkowałam samochód przed domem, wysiadłam, trzasnęłam drzwiami i mocno
nacisnęłam znak kłódki na kluczyku. Auto zamknęło się z kliknięciem, które w moich uszach
zabrzmiało wściekle. Przyciskając torebkę do piersi, podeszłam do drzwi, i nagle zauważyłam, że
ktoś mi
się przygląda. Zamarłam.
Na schodach stał Julian. Miał na sobie jasną koszulę, w lewej dłoni trzymał plastikową
torbę. Słabe światło latarni kładło na jego twarzy ciemne cienie, rysowało kanty i załamania tam,
gdzie ich nie było. Momentalnie poczułam, że złość mi przechodzi. Nie zniknęła całkiem, ale
ustąpiła miejsca innej, łagodniejszej emocji.
Na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech, przeznaczony tylko dla mnie.
– Zły dzień?
Kiwnęłam głową.
– Czy w wieku osiemnastu lat jest się już za starym na adopcję?
– Kłótnia z rodzicami?
– Tak – odpowiedziałam i weszłam wyżej. Zamiast zatrzymać się przed Julianem,
podbiegłam do niego, zarzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam się. Wcisnęłam twarz w jego
ramię i poczułam znajomy zapach. Właśnie tego teraz potrzebowałam. Tej bliskości. Tego ciepła.
Tego zakotwiczenia.
Julian wydawał się trochę zaskoczony, ale szybko się otrząsnął i położył wolną rękę na
moich plecach. Głaskał mnie wzdłuż kręgosłupa delikatnymi muśnięciami, przez cienką sukienkę
czułam każdy jego palec.
– Chcesz o tym porozmawiać?
Czy chciałam? Czy byłam gotowa powiedzieć Julianowi prawdę o Adrianie i mojej chorej
rodzinie? Jeszcze parę dni temu nie zamierzałam tego robić, ale myśl, że mogę o tym z kimś
otwarcie porozmawiać, była kusząca. A jeśli Julian tego nie zrozumie? Jeśli weźmie stronę
rodziców? Nie, wykluczone. On taki nie był. Nie mógł taki być. Mimo to coś mnie
powstrzymywało, może tylko strach przed łzami, które często przychodzą po gniewie.
Potrząsnęłam głową i puściłam go.
– Nie chcę o tym więcej myśleć.
– Rozumiem – mruknął. – Jeśli wolisz się zająć czymś innym, to możesz do mnie
dołączyć.
– Co będziesz robić?
Julian podniósł rękę z plastikową torbą.
– Chińskie jedzenie i film dokumentalny o architekturze przyszłości oraz jej wpasowaniu
się w środowisko naturalne.
Uśmiechnęłam się.
– Wow, szykuje się szalony sobotni wieczór.
Julian prychnął.
– Jestem na nogach od szóstej rano, siedem godzin byłem na uczelni, sześć godzin
siedziałem w recepcji w Crooked Ink, a ostatnie pół godziny w pracy spędziłem na tłumaczeniu
jakiejś osiemnastolatce, dlaczego nie powinna tatuować sobie twarzy.
– Dlaczego?
Julian spojrzał na mnie ze ściągniętymi brwiami, a ja poczułam dziwne pragnienie, by się
nachylić i ustami dotknąć malutkich zmarszczek na jego czole. Opanowałam się jednak i w
zamian wzięłam od niego torbę z chińskim jedzeniem.
– Nie patrz tak ponuro, to był tylko żart. A teraz chodźmy dowiedzieć się czegoś
o architekturze i środowisku naturalnym.
Bez wcześniejszego uzgodnienia wybraliśmy moje mieszkanie. Zdjęłam sukienkę
i włożyłam coś wygodnego. Potem rozsiedliśmy się na materacu, bo łóżko było jeszcze
niezłożone. Włączyłam film na Netflixie i postawiłam między nami laptop. Julian zaproponował
mi swoje jedzenie. Zwędziłam jedną sajgonkę i resztę mu zostawiłam, w końcu jadłam już
kolację.
Pierwsze pięć minut filmu było naprawdę interesujące. Pokazywali świetne zdjęcia
i można się było dowiedzieć, jak przez wieki zmieniały się style w budownictwie. Ale kiedy
zaczęły się wywiady z ekspertami oraz ekspertkami i ich fachowe dyskusje, szybko straciłam
zainteresowanie i zaczęłam myśleć o czymś innym.
Natomiast Julian przysłuchiwał się temu wszystkiemu z uwagą. Przez cały czas
wpatrywał się w ekran, ze zdziwienia lekko otworzył usta, chociaż na pewno o wielu rzeczach,
o których mówili, słyszał już wcześniej. Podobało mi się, że zachwyca się czymś tak samo jak ja
komiksami i rysowaniem. Złapałam się na tym, że bardzo chciałabym, żeby Adrian tu był
i poznał Juliana. Na pewno dobrze by się rozumieli i godzinami rozmawialiby o architekturze.
– Co jest? – zapytał Julian, czym wyrwał mnie z rozmyślań. Odwrócił twarz w moją
stronę i popatrzył na mnie podejrzliwie. Pewnie zauważył, że przez cały czas wpatruję się
w niego, a nie w ekran.
– Nic – uśmiechnęłam się. – Podziwiam twój atrakcyjny wygląd.
Uniósł brew.
– Ehm… dzięki.
– Nie ma za co. Pomyślałam, że powinieneś to wiedzieć.
– Doceniam to, ale czy mogłabyś już przestać?
– Jasne.
Podobało mi się, że moje słowa ani go nie zakłopotały, ani nie sprawiły, że poczuł się
w obowiązku odwzajemnić komplement. Odstawił tylko na bok kartonowe pudełka po jedzeniu
i rozparł się wygodnie, by zobaczyć resztę filmu.
Próbowałam zrobić to samo, ale już po paru minutach odpłynęłam. Moje myśli
wędrowały od kolacji z Whitleyami do kłótni z rodzicami i przypomniały mi o egzaminach
śródsemestralnych oraz całym materiale, który będę musiała opanować. Miałam też do napisania
trzy eseje i w ogóle nie chciało mi się tego robić. Poza tym w przyszłym tygodniu wychodzą
cztery powieści graficzne, na które czekam już od miesięcy. Mogłabym je sobie kupić w nagrodę
za napisanie jednej z prac domowych albo sprawię je sobie wcześniej jako zachętę, żeby w końcu
wziąć się do nauki. Może jednak najlepiej będzie zacząć trochę oszczędzać, bo przecież wyraźnie
dałam mamie do zrozumienia, że w najbliższych tygodniach nasza umowa nie będzie
obowiązywała. A jeśli zablokują mi kartę kredytową? Będę musiała poszukać jakiejś pracy. Czy
Ted i Darek pozwolą mi pracować u siebie?
Julian westchnął, pochylił się i zastopował film, a potem spojrzał na mnie z potępieniem.
– Tak? – zapytałam z wahaniem.
– Bardzo głośno myślisz.
– Och.
Przechylił głowę i kilka kosmyków spadło mu przy tym na twarz. Nie zastanawiając się
długo, wyciągnęłam rękę i odgarnęłam mu je z czoła. Dotknęłam jego skóry bardzo delikatnie,
ale i tak poczułam, jak przez dłoń i ramię aż do piersi rozchodzi się mrowienie.
– Jesteś pewna, że nie chcesz rozmawiać? – zapytał.
Już miałam odpowiedzieć „Całkowicie”, ale, tak jak przedtem, zawahałam się. Chciałam
podzielić się z nim tym, co mnie gnębiło. Jak jednak mogłam mu zaufać, skoro on mi nie ufał?
– Dlaczego mnie okłamałeś? – wybuchnęłam.
Julian zamrugał zaskoczony.
– O czym mówisz?
Usiadłam prosto i podniosłam głowę.
– O poniedziałku. Powiedziałeś, że musisz iść do pracy w Crooked Ink. Wpadłam tam po
południu i cię nie było.
– Byłaś tam?
Kiwnęłam głową.
– Przykro mi. Nie wiedziałem, że przyjdziesz.
– A gdybyś wiedział, wcisnąłbyś mi inne kłamstwo?
– Tak. Nie… – Julian westchnął ciężko. – Tak – przyznał. - Tak, zrobiłbym to.
Och, okej. To było zaskakująco szczere.
– Skąd te kłamstwa?
Spojrzał na mnie z wyczekiwaniem, jakby odpowiedź była oczywista. I była.
– Bo nie chcesz, żebym poznała prawdę – odpowiedziałam sobie sama.
– Przepraszam.
Brzmiało to tak szczerze,
że nie byłam pewna, czy nadal jestem na niego zła. Ostatecznie
nie miał wobec mnie żadnych zobowiązań. Poza tym zaprosił mnie, bym spędziła z nim
dzisiejszy wieczór. Nie kłamał, żeby się mnie pozbyć.
Westchnęłam.
– Przeprosiny przyjęte. Następnym razem zamiast kłamać, lepiej nic nie mów.
Nawet jeśli z ciekawości miałabym umrzeć. Co takiego Julian robił w poniedziałek
wieczorem, że nie chciał mi o tym powiedzieć?
– Obiecuję – powiedział ze słabym uśmiechem. – Czy to wszystko?
– Chciałabym – prychnęłam.
Kłamstwo Juliana było tylko jedną z wielu zajmujących mnie spraw i przypuszczalnie
najmniejszym z moich problemów, jeśli tylko pomyśleć o kłótni z rodzicami, Adrianie
i czekających mnie egzaminach. Nie wiedziałam, jak przetrwam śródsemestralne testy. Nie
byłam złą studentką, ale po prostu w mojej naturze nie leżało zajmowanie się ustawami,