by Laura Kneidl
niepełnoletni, potrzebowałby podpisu rodziców, ale w takim wypadku może przychodzić
i wychodzić stąd, kiedy chce. – Oddała mi telefon. – Możesz zostawić mi swój numer. Odezwę
się, jeśli znowu się u nas pojawi.
– Byłoby wspaniale – odparłam, próbując ukryć rozczarowanie. Samancie wydawało się,
że widziała Adriana, lepsze to niż nic. Jeśli naprawdę już kiedyś tu był, może wróci, a wtedy
nasze spotkanie będzie tylko kwestią czasu.
– Nie płacz, kochana – powiedziała Samantha, wzięła ze swojego biurka opakowanie
chusteczek higienicznych i podała mi je. Wyjęłam jedną i wytarłam łzy. – Znajdziesz brata. Na
pewno. Długo już to pracuję i znam takie przypadki. Nie jest łatwo poradzić sobie z taką reakcją
rodziców. On po prostu potrzebuje trochę dystansu. A skoro nie ma żadnych podstaw
przypuszczać, że coś mu się stało, nie powinnaś się martwić. Kiedyś wróci, zaręczam ci.
– Dziękuję. – Siąknęłam nosem. Rzeczywiście po słowach Samanthy poczułam się trochę
lepiej. Wiedziała, o czym mówi, dlaczego niby miałaby mnie okłamywać? Muszę po prostu
zaufać Adrianowi i więzi, jaka nas łączy. On tylko potrzebuje trochę czasu dla siebie, to
wszystko.
– Nie ma za co – powiedziała Samantha. – Jeśli kiedyś poczujesz się samotnie, możesz do
nas przyjechać. Mamy parę ciekawych zajęć popołudniowych i może ktoś przypomni sobie
twojego brata. Spróbuję się jeszcze trochę rozejrzeć, ale to nie zawsze się udaje.
– Dziękuję – powtórzyłam i kiedy odzyskałam równowagę, podałam swój numer
i pożegnałam się z Samanthą.
Rozczarowana, ale już bez takiego ciężaru na sercu, pojechałam na uczelnię. Miałam
nadzieję, że Samantha odezwie się w najbliższych dniach.
Przez wiele lat dom rodziców był dla mnie najpiękniejszym miejscem na ziemi. Byłam
tam szczęśliwa. Bezpieczna. Miałam poczucie, że jestem wśród dobrych ludzi. Ale dzisiaj widok
tej willi wywoływał u mnie przede wszystkim dyskomfort i budził wspomnienia, które
przynajmniej teraz były dla mnie zbyt bolesne, żeby je rozpamiętywać. Mimo wszystko nie
uciekłam, tylko wzięłam głęboki oddech i zapukałam do drzwi. Czekała mnie cotygodniowa
kolacja i przez cały dzień przygotowywałam się psychicznie do tego wydarzenia.
Kiedy czekałam, by ktoś otworzył, spojrzałam jeszcze raz na siebie i sprawdziłam, czy
wszystko w porządku z moją sukienką, która dzięki Julianowi była nie tylko wyprana, ale też
wyprasowana. Na materiale nie została nawet najmniejsza zmarszczka. Mama będzie
zachwycona.
Drzwi otworzyła Rita.
– Spóźniłaś się – powiedziała na powitanie i niecierpliwym gestem zaprosiła mnie do
domu.
Ze zdumieniem spojrzałam na zegarek na lewym nadgarstku. Był prezentem od taty na
moje szesnaste urodziny, „niewielkim dodatkiem” do auta, które wtedy dostałam.
– Tylko pięć minut – stwierdziłam. – Nie mogłam szybciej, był straszny korek. – To było
kłamstwo, wyjechałam w ostatniej chwili.
– Rodzice już na ciebie czekają. Whitleyowie również.
Whitleyowie? Zatkało mnie. To starzy przyjaciele rodziców. Nie widziałam ich od lat.
Pan Whitley pracował dla znanej na całym świecie firmy modowej i kilka lat temu został
przeniesiony do Wielkiej Brytanii. Obiło mi się o uszy, że wrócił razem z rodziną, ale nie
wiedziałam, że po tylu latach mają jeszcze kontakt z moimi rodzicami. Zwykle przyjaźnie w tych
kręgach są jedną wielką niewiadomą. Jak chorągiewka: kiedy wiatr się zmieniał, ona też się
odwracała. Inne zachowania kosztowałyby tych ludzi zbyt wiele zachodu.
– Dlaczego nikt mi nie powiedział, że będą dzisiaj goście? – zapytałam zdenerwowana.
Nie miałam ochoty odgrywać roli idealnej córki uwielbiającej swoje prawnicze studia. Z drugiej
jednak strony obecność Whitleyów mogła sprawić, że tata nie będzie już rozmawiał ze mną
o datkach, co by mi bardzo pasowało.
Rita zamknęła za mną drzwi.
– To chyba miała być niespodzianka.
W jej głosie pobrzmiewał jakiś dziwny ton i od razu wiedziałam, że coś przede mną
ukrywa, ale zanim zdążyłam ją o to zapytać, do korytarza weszła mama.
Zamiast wygodnego domowego stroju, miała na sobie elegancki kostium. Na jej szyi
wisiał sznur pereł.
– Jesteś w końcu!
– Spóźniłam się tylko pięć minut.
– Czekamy na ciebie od kwadransa.
– Nie moja wina, że przyszliście za wcześnie.
– To należy do dobrego tonu – skarciła mnie mama.
Wzięła mnie pod ramię i zaprowadziła do salonu, w którym zwykle czekał na nas tylko
tata. Tym razem nie był sam. Naprzeciwko niego siedzieli na sofie państwo Whitleyowie. Nadal
wyglądali tak, jak ich zapamiętałam. Pan Whitley był mały i okrągły, a w ostatnich latach
zaokrąglił się jeszcze bardziej. Miał tak starannie wypolerowaną łysą skórę głowy, że odbijało się
w niej światło lamp. Pani Whitley była natomiast dokładnym przeciwieństwem męża. Wyższa od
niego i o połowę lżejsza. Tak jak mama, miała na sobie elegancki kostium podkreślający figurę.
Państwo Whitleyowie nie byli jednak jedynymi gośćmi. Między nimi siedziała na sofie
jeszcze jedna osoba: młody mężczyzna w moim wieku. Wydawał mi się znajomy, więc zaczęłam
grzebać w pamięci, szukając jego imienia.
Jesper.
Przed przeprowadzką do Europy był wątłym chłopakiem z jasnymi, zawsze potarganymi
włosami i wąskimi ramionami, tak że w drzwiach zmieściłoby się trzech takich jak on. Dziś nic
już nie zostało z tamtego chłopca. Włosy mu ściemniały i były teraz porządnie zaczesane do tyłu.
Miał szersze ramiona i mimo ciemnego garnituru widziałam, że nie unika siłowni.
– Dobry wieczór – powiedziałam wszystkim i podeszłam do taty, żeby pocałować go
w policzek.
– Cześć, skarbie. Pamiętasz Whitleyów?
To było pytanie retoryczne, bo już sekundę później, nie czekając na moją odpowiedź,
dodał: – Wrócili niedawno do Mayfield z Londynu. To jest ich syn Jesper. Kiedyś często się
razem bawiliście.
– Oczywiście – odparłam. – Razem z Adrianem próbowaliśmy łapać myszy w szopie.
Chowały się pośród drewna na opał. – Nie mogłam sobie odmówić wzmianki o Adrianie.
Powinnam się starać nie wszczynać kłótni i zachowywać jak trzeba, ale pozostałabym bierna
i zaprzeczyłabym tym samym, że mój brat istnieje. On przecież wciąż był częścią tej rodziny.
Zwróciłam się do Jespera: – Co u ciebie? Ciągle jesteś fanem Power Rangersów?
– Nie, już z tego wyrosłem. – Miał niespodziewanie wysoki głos, który
w przeciwieństwie do wyglądu prawie się nie zmienił. – A ty? Nadal interesujesz się komiksami?
– Oczywi…
– Usiądź – przerwała mi mama i wskazała fotel obok taty. – Czego się napijesz? –
Wydawała się rozdrażniona. Zwykle to Rita podawała napoje, ale mama pewnie bała się, że
wdam się w dyskusję o komiksach. Najwidoczniej tego wieczoru istniały tematy tabu. – Tego
samego co zwykle: whisky z lodem.
– Zaraz po... – urwała mama i szeroko otworzyła oczy.
Tata również spojrzał na mnie z
takim przerażeniem na twarzy, jakbym właśnie zapytała
nie o alkohol, tylko o najlepszą metodę zamordowania człowieka, choć tego akurat nauczyły
mnie programy telewizyjne.
– Spokojnie – powiedziałam, pomagając rodzicom ocknąć się z osłupienia. – Żartowałam.
– Rzeczywiście śmieszne – mruknęła mama, krzywiąc się.
– Poproszę colę. I dużo lodu
Whitleyowie wymienili spojrzenia i uśmiechali się zakłopotaniem, tylko Jesper wydawał
się naprawdę rozbawiony. Może mogłabym go polubić, choć spisał Power Rangersów na straty.
Kilka sekund później mama podała mi szklankę z colą.
Podziękowałam grzecznie i wypiłam łyk. Była lodowato zimna, tak jak lubię.
– Michaello, jaki ci minął dzień? – zapytał tata.
Jak ja nienawidziłam tego imienia. Czasami myślałam, że moi rodzice używają go
z nadzieją, że w ten sposób będą mieli córkę, której by sobie życzyli. Michaella. Michaella.
Michaella. Nope, zawsze tylko Micah.
– W porządku – odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami. Odrobiłam kilka prac
domowych na zajęcia, ale większość czasu spędziłam w twierdzy na rysowaniu.
Przygotowywałam nowe szkice do Albtraumlady i wypisywałam możliwe wątki.
– Od paru tygodni studiuje na MFC – dodała z emfazą mama. – Została też przyjęta do
Yale, Harvardu i do Brown, ale jest bardzo rodzinna i chciała zostać w Mayfield.
– Co studiujesz? – zapytał pan Whitley.
– Prawo.
– Kiedyś przejmie kancelarię – dorzuciła mama i rozpoczęła monolog o moim życiu.
Opowiadała o moim mieszkaniu i o tym, jaka jestem samodzielna, kreatywna i radosna. I tak
poprzekręcała fakty, że zrobiła ze mnie miłośniczkę sztuki, która spędza wolny czas, analizując
obrazy w muzeach. Wprawdzie lubię wszystkie rodzaje malarstwa i kiedy otwiera się nowa
wystawa, to idę do galerii, ale jestem miłośniczką komiksów i powieści graficznych.
Słowotok mamy przerwało dopiero pojawienie się Rity.
– Jedzenie jest gotowe.
– Wspaniale. Bardzo dziękujemy – powiedział tata i podniósł się z fotela.
Poszliśmy do jadalni i chciałam usiąść na swoim miejscu, ale mama złapała mnie za
ramię i znaczącym spojrzeniem wskazała mi miejsce obok Jespera. Dopiero wtedy
zorientowałam się, w jaką grę dzisiaj gramy: swatanie Micah.
Beze mnie. Kiedy w końcu udało mi się wywalczyć trochę wolności, nie będę mogła
z niej korzystać, umawiając się z kimś takim jak Jesper Whitley. Na pewno był miłym
człowiekiem, ale nie takim partnerem, jakiego pragnęłam.
Rita podała przystawkę i rozmowa najpierw kręciła się wokół interesów. Pan Whitley
opowiadał anegdoty z podróży, a rodzice w odpowiednich momentach serwowali historyjki
z kancelarii. Stale próbowali wciągać mnie do rozmowy pytaniami typu: „Pamiętasz,
Michaello?”, „Dasz wiarę, Michaello?”, czy „To było wkrótce po twoich narodzinach,
Michaello”. Tak, wszyscy skumaliśmy. Byłam tam i należało brać mnie pod uwagę.
– Dosyć już o interesach – powiedziała w końcu mama, gdy Rita przyniosła danie
główne: stek z ziemniakami z rozmarynem i fasolę. Dla mnie przygotowała grillowany ser
z ziołami.
– Jesper, a jak ci się podoba w Stanford?
– Bardzo. Atmosfera jest wspaniała, a profesorowie niesamowicie się starają.
Ojciec podniósł głowę znad steku.
– Masz ulubionego docenta?
– To byłaby chyba profesor Smith-Harris. Wykłada rozwój gospodarczy i mikrofinanse.
Żyje swoją pracą. Jej entuzjazm jest naprawdę zaraźliwy, ale ja najbardziej lubię język, literaturę
i kulturę Bliskiego Wschodu. – Jesper zaśmiał się, jakby przyznanie się do tego było czymś
nieprzyjemnym. – Wprawdzie nie ma to nic wspólnego z moim głównym kierunkiem, ale obce
kultury zawsze mnie fascynowały.
Moja mama uśmiechnęła się do niego.
– Można mieć rozmaite zainteresowania, o ile człowiek wie, gdzie jest jego miejsce.
Po tych słowach zerknęła na mnie, ale natychmiast przeniosła uwagę z powrotem na
Jespera. – Na pewno przy takiej liczbie zajęć nie jest łatwo poznawać nowych ludzi.
Rany, czy to jakiś żart?
Jesper napił się wody.
– Na zajęciach mamy kontakt.
– To pięknie. – Mama pokiwała głową ze zrozumieniem i ułożyła uszminkowane na
czerwono usta w lekki uśmiech. – I poznałeś już jakąś miłą młodą kobietę?
Przewróciłam oczami i zsunęłam się trochę na krześle. Niewiele rzeczy w życiu mnie
żenowało, ale ta rozmowa tak, zresztą Jespera również.
Zaśmiał się z zakłopotaniem.
– Nie, jeszcze nie poznałem.
– Szkoda – powiedziała mama teatralnym tonem. – Byłaby prawdziwą szczęściarą, mając
takiego chłopaka jak ty.
Jesper chrząknął.
– Dziękuję.
Mama wyglądała na zadowoloną i pochyliła się nad swoim talerzem. Miałam cichą
nadzieję, że temat został wyczerpany, ale się przeliczyłam. Kiedy zjadła kęs, podniosła głowę
i nasze spojrzenia się skrzyżowały.
– Michaella też jest teraz sama.
Jesper spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
– Czy to prawda?
– Tak, niestety – powiedziałam z udawanym żalem. – Jest niesamowicie trudno znaleźć
mężczyznę o tych samych zainteresowaniach. A może tak się składa, że lubisz klamry na
piersiach i zabawy w związywanie?
– Michaella! – Miałam wrażenie, że słyszę, jak zszokowanej mamie przestało bić serce.
Wpatrywała się we mnie z oburzeniem i szeroko otwartymi oczami, a Jesper głośno się
roześmiał. Pan Whitley i tata też wydawali się rozbawieni. Natomiast pani Whitley przede
wszystkim wyglądała na zmieszaną, jakby nie wiedziała, o czym mówiłam.
– Przepraszam – powiedziała mama. – Moja córka lubi przekraczać granice.
– Jesper powinien wiedzieć, na czym stoi. – Pogłaskałam jego dłoń na stole
i uśmiechnęłam się do niego.
Nie cofnął ręki, a nawet odwzajemnił uśmiech i w tym momencie uświadomiłam sobie
dwie rzeczy: Jesper nie był głupi i wiedział, jakie są zamiary mojej mamy, a po drugie był tak
samo zainteresowany mną jak ja nim.
– Proszę się nie martwić pani Owens. Potraktuję to jako żart.
Mama się uśmiechnęła.
– To najlepszy sposób traktowania tego, co robi Michaella.
– Nie, najlepiej jest od tyłu – mruknęłam, tym razem jednak tak cicho, że tylko Jesper
mnie usłyszał. Parsknął śmiechem, co moja mama znowu przyjęła z przerażeniem i szeroko
otwartymi oczami. Rozkoszowałam się tym widokiem.
Od tego momentu rozmowa przechodziła z tematu na temat, ale przysłuchiwałam się jej
tylko jednym uchem, bo myślami byłam w świecie Albtraumlady. Tylko od czasu do czasu moje
rozmyślania przerywały jakieś pytania i uwagi, aż w końcu Rita sprzątnęła talerze i przyniosła
deser, który wyglądał jak…
– Czy to Ben & Jerry?
– Twoje ulubione – powiedział tata.
Wzięłam łyżkę i kiedy słodkie lody rozpuściły mi się na języku, westchnęłam
z zadowoleniem.
Z przyjemnością jadłam dalej, mama i pani Whitley mówiły, że zwykle nie
jedzą tak
kalorycznych rzeczy i wreszcie pan Whitley dorwał się do głosu.
– A jak się wiedzie Adrianowi? Słyszałem, że zrobił sobie roczną przerwę i wyjechał do
Europy.
Twarze rodziców zastygły jak lody w naszych miseczkach, ale mama tak szybko się
opanowała, że Whitleyowie przypuszczalnie nie zauważyli tej chwilowej utraty przytomności.
Uśmiechnęła się.
– Tak, teraz jest w Grecji, a niedawno przysłał nam zdjęcia z katakumb w Paryżu.
Kłamstwa. Kłamstwa. Kłamstwa. Tak gładko przychodziły moim rodzicom, że czasami
zadawałam sobie pytanie, czy może już sami w nie wierzą. Nie czuliby wtedy wyrzutów
sumienia i nie musieliby żyć z myślą, że pokazali drzwi własnemu synowi.
– Ja też kiedyś podróżowałem przez pół roku z plecakiem po Europie – powiedział pan
Whitley. Odłożył łyżkę na bok, choć w jego miseczce była jeszcze połowa lodów. – To było
naprawdę wzbogacające doświadczenie.