Book Read Free

Someone new

Page 22

by Laura Kneidl


  paragrafami i polityką. I byłam w tyle z nauką, chociaż próbowałam być na bieżąco. W to,

  z czym Aliza, prowadząc blog, bez problemu dawała sobie radę, ja musiałam włożyć więcej

  wysiłku i uwagi, niż byłam w stanie.

  – Myślisz, że powinnam zmienić studia?

  – Nie wiem. A chciałabyś?

  Wzięłam głęboki oddech, jak przed jakimś wielkim wyznaniem, ale mój głos zabrzmiał

  cienko i był tylko trochę głośniejszy od szeptu:

  – Myślę, że tak.

  – Okej. A co cię powstrzymuje?

  – Rodzice.

  Julian ze zrozumieniem kiwnął głową.

  – Bo nie dadzą ci pieniędzy.

  – Prawdopodobnie, ale to nie wszystko – przyznałam. – Mówiłam ci już o Adrianie. Jego

  drogi i moich rodziców się rozeszły, bo oni uważają, że jego styl życia zaszkodzi kancelarii.

  Więc pomyślałam, że będę studiować prawo i później przejmę firmę, żeby rodzice dostali, czego

  chcą i mieli spadkobierczynię. Adrian mógłby wtedy pójść swoją drogą.

  – I wasza rodzina mogłaby znów być razem – wywnioskował Julian.

  – Właśnie.

  – A to się nie stanie, kiedy rzucisz studia.

  – Tak! Wiedziałam, że mnie zrozumiesz.

  – Mhm – mruknął Julian z umiarkowanym zachwytem. – Plan jest do kitu.

  Spojrzałam na niego z przerażeniem.

  – Co? Dlaczego?

  Twarz Juliana przybrała skupiony wyraz, jakby się zastanawiał, w jaki sposób wyrazić to

  najlepiej.

  – Wiem, co zamierzasz, Micah, ale to tak nie działa. Pomyśl tylko. Ja na przykład nigdy

  nie zaprzyjaźniłbym się z kimś, kto popiera lobby zbrojeniowe, i nie zmieniłbym zdania o tym

  kimś nawet wtedy, gdybyś powiedziała, że w zamian pójdziesz na demonstrację

  antyzbrojeniową. To nie zmieni jego nastawienia.

  – Nie – zaprzeczyłam szybko i zeskoczyłam z materaca, bo nagle poczułam takie

  wzburzenie, że nie mogłam usiedzieć. Tą uwagą Julian postawił pod znakiem zapytania

  wszystko, nad czym sama dzisiaj rozmyślałam. Nerwowo przechadzałam się po pokoju.

  – To coś zupełnie innego.

  Wodził za mną wzrokiem.

  – Jesteś pewna?

  – Tak – upierałam się, choć nie zabrzmiało to tak przekonująco, jak bym chciała. Nie

  chodziło tu przecież o żadną demonstrację, tylko o resztę mojego życia. To poświęcenie rodzice

  musieli jakoś docenić. A co, jeśli nie będą tego postrzegać jako poświęcenie, pomyślałam, ale

  natychmiast odpędziłam od siebie te wątpliwości energiczną stanowczością.

  – To zadziała.

  – Życzę ci tego – powiedział Julian z taką szczerością w głosie, że było jasne, jak bardzo

  chciałby się mylić. – Ale doświadczenie nauczyło mnie, że nie warto stawiać na szali własnego

  szczęścia, żeby zadowolić innych.

  Zatrzymałam się i spojrzałam na niego z góry.

  – Kogo próbowałeś zadowolić?

  Westchnął ciężko.

  – Wszystkich.

  – To bardzo dużo ludzi.

  – Wiem i prawie mnie to zniszczyło – przyznał. – Nie popełniaj tego samego błędu. Co

  byś studiowała, gdybyś miała wolny wybór? Gdyby twoim rodzicom było wszystko jedno i nie

  musiałabyś się martwić o Adriana ani o kancelarię?

  Nie uszło mojej uwadze, że znowu przekierowuje temat z siebie na mnie, ale podjęłam tę

  grę.

  – Sztukę.

  – Dlaczego mnie to nie dziwi?

  Wzruszyłam ramionami i usiadłam na materacu.

  – Nie potrafię ci powiedzieć, kiedy urodził się Monet albo kiedy zmarł Picasso i jeśli

  zapytasz mnie o epoki, będę musiała poszukać w Googlach, ale uwielbiam rysować. Bardziej niż

  wszystko inne.

  – Dlaczego?

  Podobno nie ma głupich pytań, ale to właśnie takie mi się wydawało, bo uważałam, że

  odpowiedź jest oczywista.

  – Sztuka pozwala nam czuć. Nie możesz jej tworzyć bez serca i nie możesz jej oglądać

  bez serca. Zawsze będzie coś w tobie wywoływała, jeśli tylko poświęcisz jej czas.

  Nie miałam pojęcia, czy to, co mówię, brzmi dla Juliana sensownie. Dla mnie było to

  zupełnie logiczne, ale moi rodzice nigdy tego nie rozumieli. Należeli do ludzi, którzy tylko

  pobieżnie przyglądają się obrazom. Widzieli tylko powierzchnię i kolory, bez odbierania emocji,

  które artysta włożył tam wraz z każdym ruchem ręki, każdą linią ołówka, z każdym

  pociągnięciem pędzla. – Mam nadzieję, że to nie brzmi zbyt wariacko.

  Julian potrząsnął głową.

  – Nie, w ogóle nie. Rozumiem to.

  – Ach tak?

  – Tak. Większość ludzi traktuje budynki tylko jako środek do osiągnięcia celu, jakim jest

  posiadanie dachu nad głową. Ale architektura też jest sztuką.

  Odstawiłam laptop na bok i na czworakach przeszłam po materacu do Juliana, żeby usiąść

  obok niego. Oparłam plecy o ścianę.

  – Masz jakiś ulubiony budynek? Nie, poczekaj! Niech zgadnę. Empire State Building?

  – Nie.

  – Opera w Sydney?

  – Też nie.

  Przechyliłam głowę. Nie znałam zbyt wielu sławnych budowli, tylko te najsłynniejsze,

  które każdemu przyszłyby na myśl. Wieża Eiffla, Koloseum, Chrysler Building.

  – Taj Mahal?

  – Nope.

  Zrobiłam nadąsaną minę.

  – Okej, poddaję się. Zdradź mi.

  – Moim ulubionym budynkiem jest Habitat sześćdziesiąt siedem.

  – Co? – Dla mnie to słowo brzmiało jak Pokemon.

  – Habitat sześćdziesiąt siedem – powtórzył Julian. – To kompleks mieszkalny w porcie

  w Montrealu. Został zbudowany w latach sześćdziesiątych przez Moshego Safdiego w stylu

  zwanym brutalizmem. – Odwrócił się i wziął mój laptop. Otworzył wyszukiwarkę i kilka sekund

  później na ekranie pojawił się Habitat 67.

  Musiałam przyznać, że wyglądał naprawdę interesująco.

  – Przypomina mi klocki Lego.

  Julian się roześmiał.

  – Nic dziwnego. Jest wzorowany na pudełku z klockami i Safdie rzeczywiście zbudował

  model budynku z Lego. Poza tym kilka lat temu mówiło się o tym, że firma Lego ma wypuścić

  zestaw do składania Habitat sześćdziesiąt siedem, ale to, zdaje się, nie wyszło.

  – Szkoda, byłoby fajnie. Co mi jeszcze o tym powiesz? – Spojrzałam wyczekująco na

  Juliana. Umiarkowanie interesowałam się architekturą i przypuszczalnie niedługo zapomnę to

  wszystko, ale lubiłam słuchać Juliana i podobało mi się, że jego oczy rozbłyskują po moich

  pytaniach.

  – Habitat sześćdziesiąt siedem został zbudowany na Expo w tysiąc dziewięćset

  sześćdziesiątym siódmym roku. Widzisz te bloki? – Pokazał na ekran. Jest ich dokładnie trzysta

  pięćdziesiąt cztery. Pierwotnie planowano tysiąc trzysta pięćdziesiąt, ale ze względu na koszty

  i sprzeciw mieszkańców nie wybudowano ich aż tyle.

  – Chciałbyś tam zamieszkać?

  – Może na parę dni.

  – Dołączyłabym do ciebie.

  Wizja wyjazdu z Julianem była bardzo kusząca. Daleko od rodziców. Bez studiów. Z dala

  od tego miasta i wszystkich wspomnień związanych z Adrianem, przez które tak za nim

  tęskniłam.

  – Może Safdie zostawi nam swój apartament.
>
  – Byłoby miło z jego strony.

  – Potem od razu bym do niego zadzwonił.

  – Serio?

  – Co? – Julian zaśmiał się nerwowo. – Nie. Tak jakbym mógł znać Moshego Safdiego.

  Wzruszyłam ramionami.

  – Czemu nie?

  – Ten człowiek jest legendą!

  Uśmiechnęłam się.

  – Skoro tak mówisz.

  Pewnie tylko mała część ludzkości wiedziała, że Moshe Safdie w ogóle istnieje, ale

  rozumiałam Juliana. Ja miałam tak samo z Takeshi Obatą albo Emmą Rios. Prawie nikt nie znał

  tych nazwisk, ale gdybym miała możliwość ich spotkać, to pewnie trzęsłabym się z podniecenia

  jak fangirl.

  Julian opowiedział mi jeszcze trochę o brutalizmie, a potem znowu włączył film, żeby

  obejrzeć go do końca. Wolałabym słuchać, jak mówi, ale on naprawdę interesował się tym,

  o czym rozmawiano w dokumencie, więc się zamknęłam i spokojnie siedziałam obok niego.

  Próbowałam śledzić film i przysłuchiwać się i przez jakiś czas mi się to udawało. Potem

  jednak poczułam zmęczenie i owinęłam się kocem. I to, jak się okazało, był błąd. Oczy ciągle mi

  się zamykały i za każdym razem, kiedy je otwierałam, film był już w innym punkcie. Głowa

  ciążyła mi coraz bardziej, aż w końcu nie mogłam już wytrzymać i oparłam się o ramię Juliana.

  – Zmęczona?

  Ziewnęłam.

  – Nie, próbuję cię uwieść.

  – Bardzo seksowne. – Nie widziałam jego uśmiechu, ale go słyszałam. – Mam sobie

  pójść?

  – Nie, zostań.

  Wiedziałam, że rozmawiamy tylko o końcu filmu. Potem Julian oczywiście wstanie

  i pójdzie do siebie, ale przez moment wyobraziłam sobie, jak by to było, gdyby spędził u mnie

  noc. Byłoby wspaniale, w końcu nie spać samej i obudzić się przy nim. To by mi się podobało.

  Przytuliłam policzek do jego ramienia i postanowiłam cieszyć się ostatnimi minutami

  jego obecności.

  Przez moment siedział całkowicie spokojnie, wstrzymując oddech, potem jednak

  usłyszałam jego regularne wdechy i wydechy, które usypiały mnie jak kołysanka. Wygodnie

  oparł się o ścianę i w pewnym momencie poczułam na kolanie jego dłoń. Nawet przez koc

  przenikało jej ciepło.

  Film, który przedtem ciągnął się niemiłosiernie, nagle wydał mi się zdecydowanie za

  krótki. Po kadrze z jakimś blokiem nastąpiły napisy końcowe. Na czarnym tle leciały białe litery.

  Normalnie w tym momencie zatrzymałabym film, ale tym razem tego nie zrobiłam. Julian też się

  nie ruszał, jakby jeszcze nie był gotowy, by pójść, co spowodowało, że serce zaczęło mi bić

  szybciej i jednocześnie miałam wrażenie, że się zatrzymało. Czekało. Bało się. Miało nadzieję.

  Mogłam poprosić Juliana, by został, ale nie było żadnego powodu, by to zrobić, poza tym, że

  tego chciałam. Byłam jednak zbyt zmęczona i wyczerpana kłótnią z mamą, by odważyć się coś

  powiedzieć.

  Dopiero kiedy Julian w końcu się poruszył, zdjęłam głowę z jego ramienia.

  – Zobaczymy się jutro?

  – Jeśli chcesz. – Mój głos brzmiał ochryple.

  – Co powiesz na to, że jutro zaczęlibyśmy rozpakowywać pudła?

  Ściągnęłam brwi.

  – Chcesz rozebrać moją twierdzę?

  – Prędzej czy później musi to nastąpić.

  To była prawda, ale uwielbiałam siedzieć w tej kryjówce, która oddzielała mnie od reszty

  świata, rysować i choć przez parę minut zapominać o wszystkim innym pod sztucznymi

  gwiazdami.

  – Może zróbmy coś innego. Moglibyśmy złożyć pozostałe regały.

  – Piekielne regały?

  Kiwnęłam głową.

  Julian westchnął.

  – Niech będzie. A więc do jutra. Śpij dobrze i śnij o czymś pięknym.

  – Ty też. – Posłałam mu uśmiech i patrzyłam, jak wychodzi z sypialni i w końcu opuszcza

  moje mieszkanie. Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem i już nie mogłam się doczekać

  chwili, kiedy jutro znowu je otworzy.

  Rozdział 16

  Kawa. Tylko dzięki tej myśli nie wskoczyłam w ten wtorkowy poranek z powrotem do

  łóżka. Byłam strasznie zmęczona po układaniu przez pół nocy komiksów i powieści graficznych

  w nowych regałach. Początkowo chciałam je posegregować według kolorów, ale potem

  rozdzielanie dzieł jednego autora wydało mi się czymś dziwnym, więc zaczęłam od początku

  i poukładałam je alfabetycznie.

  W niedzielę spędziliśmy z Julianem kilka godzin na skręcaniu tych piekielnych regałów,

  które teraz stoją po obu stronach komody przeznaczonej pod telewizor. W końcu zmontowaliśmy

  też sofę. Po tej robocie wszystko mnie bolało. Nie byłam nawet w stanie podnieść rąk. Trochę

  pomogła gorąca kąpiel i chociaż zakwasy wyraźnie mniej mi dokuczały, żałowałam, że

  umówiłam się z Lilly na wieczór w klubie fitness.

  Ociężale poczłapałam do kuchni, nacisnęłam parę guzików w nowym ekspresie do kawy,

  zrobiłam sobie musli i klapnęłam na stołku. Z zamykającymi się powiekami sprawdziłam

  Instagram i dałam kilka serduszek. Tanner wrzucił zdjęcie swojej randki z Lilly na Skypie

  i podpisał je bardzo miłym komentarzem. Nie wiem, jak moja najlepsza przyjaciółka mogła

  myśleć, że Tanner ją zostawi. Byli dla siebie stworzeni, tak samo jak ja i karmelowe brownie,

  które wczoraj Aliza upiekła i sfotografowała dla swoich followersów. W poście poinformowała

  poza tym, że niedługo ukaże się wywiad z nią w „Cooking Delicious Magazine”. Followersi

  niesamowicie się cieszyli razem z nią i zapowiedzieli, że kupią czasopismo.

  Po paru minutach nieuważnego oglądania zdjęć napisałam wiadomość do Adriana: Dzień

  dobry, Łosiu! Znasz Habitat 67? Został zaprojektowany przez Moshego Safdiego, a inspiracją

  były klocki. Wygląda naprawdę fajnie.

  Jak zwykle przez kilka sekund czekałam na odpowiedź i jak zwykle jej nie dostałam.

  Byłam jednak zbyt zmęczona, żeby się tym martwić. Niechętnie przyjęłam milczenie Adriana

  i miałam nadzieję, że następnego dnia będzie inaczej.

  Odłożyłam komórkę i już miałam sięgnąć po filiżankę z kawą, gdy usłyszałam pukanie do

  drzwi. Zamarłam. Dziwne. Nie oczekiwałam nikogo i z tego, co wiedziałam, Auri niedawno

  wyszedł na trening. Wczoraj głośno narzekał, że trener kazał całej drużynie stawić się na boisku

  bardzo wcześnie. Może Cassie potrzebuje mojej pomocy, ta zagipsowana noga dosyć mocno ją

  ogranicza.

  Zeskoczyłam ze stołka i otworzyłam drzwi. To nie Cassie stała przede mną, tylko

  uśmiechnięty Julian.

  – Co… co ty tu robisz? – zapytałam ze zdumieniem. Czy o tej porze nie powinien być

  w supermarkecie i układać rzeczy na regałach?

  – Przyszedłem po ciebie – oznajmił. – Jesteś gotowa? – Obejrzał mnie od stóp do głów.

  Miałam na sobie jasnoniebieskie jeansy i czarny T-shirt z nadrukiem z mangi, który moim

  rodzicom wydałby się okropny. Nadal byłam jeszcze bosa i nieuczesana. Kosmyki krótko

  przyciętej grzywki rozbiegały się na wszystkie strony.

  – Jeszcze nie – odpowiedziałam, nadal trochę zmieszana. – Byliśmy umówieni?

  Potrząsnął głową.

  – Chciałem cię zaskoczyć.

  Pytająco uniosłam b
rew.

  – Przez cały czas myślałem o tym, co powiedziałaś w sobotę o studiach i sztuce, więc

  porozmawiałem ze Stevenem.

  – Stevenem?

  – Z profesorem Hopkinsem. Prowadzi zajęcia z rysowania aktu.

  – Okej… – Profesor Lawson wściekłaby się, gdybym na następnych zajęciach

  powiedziała do niej: – Cześć, Cynthia.

  – W każdym razie rozmawiałem z nim – ciągnął dalej Julian – i pozwolił przyprowadzić

  cię na dzisiejsze zajęcia. Jeśli będziesz chciała.

  Z niedowierzaniem wpatrywałam się w Juliana.

  – Mówisz poważnie?

  – Tak. – Uśmiechnął się. – I jak? Chciałabyś pójść?

 

‹ Prev