Someone new

Home > Other > Someone new > Page 23
Someone new Page 23

by Laura Kneidl


  Chciałabyś? Tak! Tak! Tak! Ale…

  – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – powiedziałam ostrożnie, choć dosłownie czułam

  już papier pod palcami. Ale jednocześnie przypomniała mi się torebka z chipsami, która

  uśmiechała się do mnie kusząco. Wezmę teraz jeden gryz i nie będę mogła przestać.

  Uśmiech Juliana zbladł.

  – Dlaczego nie?

  – Bo muszę się skupić na swoich studiach – powiedziałam niezbyt stanowczo. Byłoby

  pięknie mieć zajęcia nie z prawa, paragrafów i polityki, tylko z optyki i głębi, i prowadzenia

  pędzla.

  – To tylko jedna godzina. A ty…

  – Zgoda! – nie wytrzymałam. Nie umiałam odmówić, nawet gdyby od tego miało zależeć

  moje życie. To był jakiś wewnętrzny przymus. Instynkt. Nie mogłam go powstrzymać. Tylko

  jedna godzina. Ten jeden raz. Jedna torebka z chipsami więcej. Mam w sobie dosyć siły, by ją

  potem odłożyć. – Idę z tobą.

  – Spodoba ci się – zapewnił Julian, tak jakbym w to wątpiła.

  – Daj mi pięć minut, zaraz będę gotowa. – Odwróciłam się i już miałam lecieć do

  łazienki, kiedy nagle się zatrzymałam. Spojrzałam z uśmiechem na Juliana i podbiegłam do

  niego. Błyskawicznie zarzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam go. Był to pośpieszny uścisk,

  który skończył się tak szybko, jak się zaczął, bo nie chciałam przegapić ani jednej sekundy zajęć.

  – Dziękuję!

  Biegnąc, usłyszałam za plecami śmiech Juliana.

  Kiedy weszliśmy do pracowni, powitał nas zapach farb i terpentyny. Było tu tak, jak sobie

  wyobrażałam. Sztalugi ze stołkami zostały ustawione w swobodnym kręgu wokół pustego

  jeszcze podestu. Ściany zajmowały regały wypełnione przyborami do rysowania i liczne obrazy,

  tak że ledwo można było zobaczyć kawałek tynku.

  Dotąd przyszło zaledwie kilkoro studentów, więc mogliśmy z Julianem wybrać sobie

  miejsca. Zdecydowaliśmy się usiąść blisko podestu. Za plecami mieliśmy okna, więc słońce nie

  będzie nas oślepiało.

  Z podekscytowaniem rozglądałam się po pomieszczeniu i podziwiałam prace wiszące na

  ścianach, oderwało mnie od tego dopiero brzęczenie telefonu. Wyciągnęłam go z torebki.

  Aliza przysłała mi wiadomość, odpowiadając na informację, że dzisiaj nie przyjdę na

  pierwsze zajęcia.

  Aliza: Rysowanie aktu?

  Ja: Yep.

  Aliza: Okej…

  Ja: Zazdrosna?

  Aliza: Trochę, brzmi fajniej niż prawo państwowe.

  Aliza: Widziałaś już penisa?

  Ja: Otaczają mnie ze wszystkich stron.

  Ja: Setki!

  Ja: Tysiące penisów!

  Aliza: Informacja dla redaktora: tu w tekście rysunek bakłażana.

  Aliza: Jest profesor!

  Aliza: Udanej zabawy z penisami!

  Uśmiechnęłam się i schowałam telefon. Mój wzrok mimowolnie powędrował znowu do

  rysunków. Przede wszystkim były to szkice ołówkiem lub węglem różnych części ciała. Nigdzie

  nie było widać piersi czy penisów, tylko od czasu do czasu goły tyłek, ale znajdowały się tu

  również obrazy abstrakcyjne i martwe natury.

  – Który z tych obrazów najbardziej ci się podoba? – zapytał Julian. Siedział na stołku

  obok mnie i ostrzył ołówki, jakby już nie mógł się doczekać, kiedy zaczniemy.

  Ściągnęłam usta, zastanawiając się nad pytaniem.

  – Nie wiem, wszystkie są dobre. Chociaż ta postać wychudzonego mężczyzny obok drzwi

  naprawdę robi wrażenie. Ktoś świetnie posługuje się cieniami i kontrastem. – Wskazałam na

  rysunek. – Twoje prace też tu wiszą?

  – Nie, nie jestem taki dobry.

  – Nie mów tak. Widziałam twój rysunek, jest fantastyczny.

  Julian uniknął mojego wzroku i wręczył mi kilka swoich ołówków, bo oczywiście

  w pośpiechu i rozradowaniu przed zajęciami nie pomyślałam o tym, żeby zabrać własne.

  – Dzięki, ale są tutaj bardziej utalentowani ludzie. Na przykład ty.

  – Nie będę zaprzeczać.

  Julian się uśmiechnął.

  – Nie cierpisz chyba na brak pewności siebie?

  Wzruszyłam ramionami.

  – Po prostu nie lubię fałszywej skromności. Wiem, że jestem dobra. Mówiło mi to już

  wielu ludzi. Ciężko pracowałam i dużo się uczyłam, żeby moje rysunki wyglądały tak jak teraz.

  Więc nie będę pomniejszała swoich osiągnięć. Inni robią to za mnie – dodałam zgorzkniałym

  tonem, bo kłótnia z mamą nadal głęboko we mnie siedziała.

  – Twoi rodzice? – zapytał Julian.

  Kiwnęłam głową, ale nie chciałam teraz o tym rozmawiać. Wskazałam za to na pusty

  podest.

  – Wiesz, kogo dzisiaj będziemy rysować?

  – Jeszcze nie. Malcolm był w zeszłym tygodniu ostatni raz. To znaczy, że dzisiaj

  przyjdzie nowy model albo masz pecha i będzie tylko teoria – powiedział, ale rozbawione iskry

  w jego oczach zdradziły mi, że żartuje. Na pewno przyjdzie nowy model.

  Wkrótce do sali wszedł profesor Hopkins. Od razu wiedziałam, że to on, nie dlatego że

  wyglądał na docenta, ale dlatego, że wszedł w towarzystwie starszej kobiety w czerwonym

  szlafroku.

  Przywitał studentki i studentów i przedstawił modelkę Marie. Miała brązowe włosy

  z wyraźnymi przetarciami. Jej twarz pokrywały małe zmarszczki, jakby za ich pomocą liczyło się

  jej wiek, tak jak na podstawie liczby słojów szacuje się wiek drzewa. Na jej skórze znajdowały

  się dziesiątki pieprzyków, ale to nie jedyne wyzwanie, jakie Hopkins postawił dziś przed swoimi

  studentami i studentkami. Marie nie była piękna. Nie tylko w sensie, w jakim rozumie je nasze

  społeczeństwo, ale emanował z niej taki urok, że właściwie nie można było od niej oderwać

  wzroku. Ona była księżycem, a my byliśmy morzem. Nie znaliśmy jej, a mimo to nie mogliśmy

  na nią nie zareagować – jak odpływ i przypływ. Jej uśmiech był zaraźliwy, a jej obecność

  natychmiast zmieniła atmosferę w pomieszczeniu. Uchwycić ten urok, to było prawdziwe

  wyzwanie.

  – Życzę wam dobrej zabawy – powiedział w końcu Hopkins po krótkim przedstawieniu

  Marie. – Jeśli macie jakieś pytania albo potrzebujecie feedbacku, jestem w każdej chwili do

  waszej dyspozycji. A teraz podarujcie Marie waszą uwagę i talent.

  Przez rzędy studentów przebiegł pełen aprobaty szmer. Sięgnęli po ołówki, a Marie

  zupełnie nieskrępowana weszła nago na podest.

  Natychmiast poczułam mrowienie w końcówkach palców. Najchętniej od razu bym

  zaczęła, ale nie byłam jeszcze gotowa. Dookoła mnie skrzypiały ołówki i kartki papieru, a ja

  obserwowałam Marie i próbowałam ją zobaczyć. Naprawdę zobaczyć. Kim była kobieta, która

  stała przede mną? Skąd pochodziła? Co przeżyła? Co sprawiło, że stała się tą osobą, którą jest

  teraz? Czy zmarszczki świadczą o życiu pełnym słońca, czy pełnym trosk? Musiałam

  odpowiedzieć sobie sama na te pytania, żeby stworzyć historię, która nie będzie może

  odpowiadała prawdzie, ale pomoże mi odzwierciedlić nie tylko jej ciało, ale i duszę.

  Upłynął dobry kwadrans, zanim sięgnęłam po ołówek i odważyłam się narysować

  pierwszą linię. Nie była gruba i pewna, tylko cienka i nieśmiała. Tu nie chodziło o fikcyjny

  charakter, tylko o prawdziweg
o człowieka, który zasługiwał na to, by dać z siebie wszystko. I tak

  właśnie zrobiłam.

  Całkowicie poświęciłam się Marie i rysowaniu. Nic nie mogło mnie od tego oderwać albo

  rozproszyć. Nawet profesor Hopkins, który przeszedł obok. Ani dwie studentki za mną

  rozmawiające o weekendzie. Ani spóźniony student, który w panice wpadł do sali. Byłam

  całkowicie skupiona, ale w końcu coś jednak wyrwało mnie z transu.

  Byłam oszołomiona i piekły mnie oczy, kiedy podniosłam wzrok znad papieru.

  Spojrzałam na Juliana.

  Przestał rysować i trzymał telefon w ręce. Aparat wibrował, ale nie odbierał. Jak

  skamieniały wpatrywał się w ekran. Jego twarz przypominała kolorem popiół.

  – Julian?

  Nie zareagował.

  Zerknęłam na profesora Hopkinsa, ale nie zwracał na razie na nas uwagi, nachyliłam się

  w stronę Juliana, żeby zobaczyć, co się wyświetliło w jego komórce. To był niezapisany

  w kontaktach numer, ale po spanikowanej twarzy Juliana wiedziałam, że on go jednak zna.

  Ostrożnie położyłam dłoń na jego przedramieniu, by go uspokoić, ale to dotknięcie

  odniosło przeciwny skutek. Drgnął ze strachu i podrzucił głowę, jakby właśnie przeżywał

  moment tuż przed atakiem, kiedy człowiek myśli, że stacza się w otchłań bez dna.

  – Wszystko w porządku? – zapytałam, choć odpowiedź była oczywista.

  Julian zamrugał i spojrzał na mnie. W jego oczach był strach. Otworzył usta i już

  właściwie słyszałam odpowiedź zawieszoną gdzieś w powietrzu, ale telefon ucichł. Nagła cisza

  sprawiła, że jeszcze raz drgnął i znowu spojrzał na telefon. Wyświetlacz rozbłysnął jeszcze raz,

  by powiadomić o nieodebranym połączeniu, a potem zrobił się czarny. Jakby nic się nie stało.

  – Kto to był? – zapytałam, zniżając głos do szeptu.

  Julian z trudem przełknął ślinę.

  – Moja…

  Nie skończył, bo komórka znowu zaczęła wibrować. Ten sam numer, ale tym razem

  Julian nie siedział jak skamieniały. Zeskoczył z krzesła tak gwałtownie, że prawie je przewrócił

  i wybiegł z sali.

  Profesor spojrzał na niego ze zdumieniem, potem skierował wzrok na jego pracę i w

  końcu na mnie.

  Uśmiechnęłam się przepraszająco, nie wahałam się jednak ani chwili i wybiegłam za

  Julianem. Z bijącym sercem otworzyłam drzwi i szybko rozejrzałam się na prawo i lewo gotowa,

  jeśli będzie trzeba, przetrząsnąć cały budynek.

  Ale Julian stał parę kroków dalej na korytarzu, z komórką przyciśniętą do ucha.

  Najwyraźniej odebrał. Stał odwrócony plecami i nie mogłam zobaczyć jego twarzy, lecz sądząc

  po zesztywniałych ramionach nie podobało mu się to, co mówi osoba po drugiej stronie

  słuchawki.

  Powoli podeszłam do niego.

  – Wyzdrowieje?

  Cholera. Żołądek mi się ścisnął. Takie pytania nigdy nie oznaczają nic dobrego.

  Zatrzymałam się za nim i choć głos w słuchawce słychać było dosyć dobrze, nie zrozumiałam

  odpowiedzi.

  – Jeszcze dzisiaj? – zapytał Julian.

  Znowu padły jakieś słowa, których nie słyszałam. Julian jeszcze mocniej zacisnął palce

  na obudowie komórki i widziałam, jak bieleją mu kostki.

  Serce mimowolnie zaczęło mi bić szybciej. Nie miałam pojęcia, co zrobić, bo mogłam się

  tylko domyślać, co się stało, ale byłam zdecydowana, że zostanę tutaj dla Juliana. Żeby mu to

  pokazać, stanęłam przed nim.

  Spojrzał na mnie przez chwilę, a potem znowu wbił wzrok w podłogę. Nagle jego ciałem

  wstrząsnął dreszcz i twarz gwałtownie mu stężała. Zacisnął zęby. Mimo wszystko nie wydawał

  się zaskoczony odpowiedzią, która wywołała w nim tę reakcję.

  – Rozumiem – mruknął. Jego głos brzmiał teraz chłodno, słychać było w nim wręcz

  dystans. – Oczywiście. Informuj mnie na bieżąco. – Po tych słowach rozłączył się bez

  pożegnania.

  Z wściekłością wepchnął komórkę z powrotem do kieszeni spodni i zamknął oczy. Widać

  było, że stara się opanować. Zaczerpnął powietrza i wypuścił je głośno. Byłam tak blisko niego,

  że słyszałam, jak z jego ust wychodzi syczący dźwięk. To jednak w ogóle nie pomogło mi lepiej

  zrozumieć, co tu się właśnie stało.

  Odchrząknęłam.

  – Kto to był?

  Julian spojrzał na mnie. Miał smutne oczy, ale w jego wzroku błyszczał gniew. Nie

  wiedziałam, czy mam go objąć, czy zejść mu z drogi.

  – Moja mama.

  – Czego chciała? – zapytałam ostrożnie.

  – Tata miał zawał.

  Powiedział to obojętnie, ale sposób, w jaki na koniec zacisnął usta, zdradził mi, co

  naprawdę czuje. Nie byłam tylko pewna, przed kim próbuje ukryć uczucia. Przede mną? Przed

  światem? Czy może przed samym sobą?

  Podeszłam do niego jeszcze bliżej. Nasze ciała prawie się dotykały i czułam jego ciepło,

  choć miało teraz lodowatą aurę. Przypomniałam sobie, że to zimno nie dotyczy mnie, ale i tak

  czułam się dziwnie bezradna. Normalnie objęłabym Juliana, pocieszyła go i zapewniła, że tacie

  wkrótce się polepszy. Ale ta sytuacja była inna.

  – Mam cię zawieźć do szpitala? – zapytałam i lekko położyłam mu dłoń na plecach. Gest,

  który miał go pocieszyć. Julian jednak zesztywniał pod wpływem tego dotyku i odszedł na bok.

  Moje palce zsunęły się z niego i musiałam przezwyciężyć w sobie chęć złapania go za

  koszulę. Potrząsnął głową.

  – Nie trzeba. Mama uważa, że nie powinienem tam przychodzić. Poza tym rodzice

  mieszkają w Idaho.

  Spojrzałam na niego niepewnie. Gdybym się dowiedziała, że mój tata miał zawał, nie

  mogłabym go nie odwiedzić.

  – Jesteś pewny? Zawał to poważna sprawa.

  A jeśli twój tata tego nie przeżyje?

  – Wiem, ale między mną a rodzicami nie ma bliskiej relacji – powiedział. W tym

  momencie znów miał na sobie kostium superbohatera, maskę, która nie pozwoliła mi rozpoznać,

  kim naprawdę był. Co naprawdę czuł.

  – Rozumiem, ale twój tata…

  – Przypuszczalnie dostanie kolejny zawał, kiedy mnie zobaczy – przerwał mi szorstko

  Julian. – Przestań więc mnie wnerwiać. Oni nie chcą mnie widzieć. Tak samo zresztą jak ja ich.

  Koniec historii.

  Nie dając mi szansy na powiedzenie czegokolwiek, odwrócił się i wrócił do sali.

  Przytrzymałam drzwi, żeby się nie zamknęły, ale nie ruszyłam się z miejsca, tylko

  patrzyłam, jak siada przy sztalugach i sięga po ołówek. Jakby nic się nie stało. Jakby przed

  chwilą nie usłyszał czegoś, co większością ludzi wstrząsa do głębi.

  To nie było normalne zachowanie. Zaczęłam się zastanawiać, czy istnieje jakiś związek

  między kiepskimi relacjami Juliana i rodziców a śmiercią Sophii. Taki cios od losu potrafi

  zniszczyć każdą rodzinę.

  Rozdział 17

  Przez resztę dnia nie mogłam się na niczym skoncentrować. Ciągle wracałam myślami do

  Juliana i jego ojca. Zastanawiałam się, czy się dobrze czują i czy Julian podjął właściwą decyzję,

  słuchając matki. To, że zabroniła mu przyjeżdżać do szpitala, w pewnej mierze przypominało mi

  historię z Adrianem. To nie było to samo, ale widziałam pewne po
wiązania, które nie chciały mi

  wyjść z głowy. Dwaj młodzi mężczyźni odrzuceni przez rodziny. A jeśli Julian straci ostatnią

  szansę na rozmowę z ojcem? Gdyby chodziło o mojego tatę, nigdy bym z tego nie zrezygnowała.

  I byłam prawie pewna, że Adrian też by się zjawił po otrzymaniu takiej wiadomości. Byłaby

  przecież zbyt makabryczna, zbyt straszna, by używać jej jako fałszywego pretekstu do

  wymuszenia na nim jakiejś reakcji.

  – Masz już plany na sobotę? – zapytała Lilly, zbyt energicznie jak na kogoś, kto ćwiczył

  przez godzinę. Dowiedziała się, że w weekend przyjeżdża Tanner i od tamtej pory zachowywała

  się tak, jakby w jej żyłach zamiast krwi płynęło espresso.

  – Na razie nie, ale skoro pytasz, to być może się to zmieni – odpowiedziałam i odsunęłam

  na bok ciemny kosmyk włosów, który przykleił mi się do twarzy.

  Siedziałyśmy w saunie klubu fitness. Tak jakbyśmy się nie dosyć spociły podczas

  treningu. Lilly upierała się, żeby tu przyjść. Podobno sauna poprawia krążenie i pomaga pozbyć

 

‹ Prev