by Laura Kneidl
Chciałabyś? Tak! Tak! Tak! Ale…
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – powiedziałam ostrożnie, choć dosłownie czułam
już papier pod palcami. Ale jednocześnie przypomniała mi się torebka z chipsami, która
uśmiechała się do mnie kusząco. Wezmę teraz jeden gryz i nie będę mogła przestać.
Uśmiech Juliana zbladł.
– Dlaczego nie?
– Bo muszę się skupić na swoich studiach – powiedziałam niezbyt stanowczo. Byłoby
pięknie mieć zajęcia nie z prawa, paragrafów i polityki, tylko z optyki i głębi, i prowadzenia
pędzla.
– To tylko jedna godzina. A ty…
– Zgoda! – nie wytrzymałam. Nie umiałam odmówić, nawet gdyby od tego miało zależeć
moje życie. To był jakiś wewnętrzny przymus. Instynkt. Nie mogłam go powstrzymać. Tylko
jedna godzina. Ten jeden raz. Jedna torebka z chipsami więcej. Mam w sobie dosyć siły, by ją
potem odłożyć. – Idę z tobą.
– Spodoba ci się – zapewnił Julian, tak jakbym w to wątpiła.
– Daj mi pięć minut, zaraz będę gotowa. – Odwróciłam się i już miałam lecieć do
łazienki, kiedy nagle się zatrzymałam. Spojrzałam z uśmiechem na Juliana i podbiegłam do
niego. Błyskawicznie zarzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam go. Był to pośpieszny uścisk,
który skończył się tak szybko, jak się zaczął, bo nie chciałam przegapić ani jednej sekundy zajęć.
– Dziękuję!
Biegnąc, usłyszałam za plecami śmiech Juliana.
Kiedy weszliśmy do pracowni, powitał nas zapach farb i terpentyny. Było tu tak, jak sobie
wyobrażałam. Sztalugi ze stołkami zostały ustawione w swobodnym kręgu wokół pustego
jeszcze podestu. Ściany zajmowały regały wypełnione przyborami do rysowania i liczne obrazy,
tak że ledwo można było zobaczyć kawałek tynku.
Dotąd przyszło zaledwie kilkoro studentów, więc mogliśmy z Julianem wybrać sobie
miejsca. Zdecydowaliśmy się usiąść blisko podestu. Za plecami mieliśmy okna, więc słońce nie
będzie nas oślepiało.
Z podekscytowaniem rozglądałam się po pomieszczeniu i podziwiałam prace wiszące na
ścianach, oderwało mnie od tego dopiero brzęczenie telefonu. Wyciągnęłam go z torebki.
Aliza przysłała mi wiadomość, odpowiadając na informację, że dzisiaj nie przyjdę na
pierwsze zajęcia.
Aliza: Rysowanie aktu?
Ja: Yep.
Aliza: Okej…
Ja: Zazdrosna?
Aliza: Trochę, brzmi fajniej niż prawo państwowe.
Aliza: Widziałaś już penisa?
Ja: Otaczają mnie ze wszystkich stron.
Ja: Setki!
Ja: Tysiące penisów!
Aliza: Informacja dla redaktora: tu w tekście rysunek bakłażana.
Aliza: Jest profesor!
Aliza: Udanej zabawy z penisami!
Uśmiechnęłam się i schowałam telefon. Mój wzrok mimowolnie powędrował znowu do
rysunków. Przede wszystkim były to szkice ołówkiem lub węglem różnych części ciała. Nigdzie
nie było widać piersi czy penisów, tylko od czasu do czasu goły tyłek, ale znajdowały się tu
również obrazy abstrakcyjne i martwe natury.
– Który z tych obrazów najbardziej ci się podoba? – zapytał Julian. Siedział na stołku
obok mnie i ostrzył ołówki, jakby już nie mógł się doczekać, kiedy zaczniemy.
Ściągnęłam usta, zastanawiając się nad pytaniem.
– Nie wiem, wszystkie są dobre. Chociaż ta postać wychudzonego mężczyzny obok drzwi
naprawdę robi wrażenie. Ktoś świetnie posługuje się cieniami i kontrastem. – Wskazałam na
rysunek. – Twoje prace też tu wiszą?
– Nie, nie jestem taki dobry.
– Nie mów tak. Widziałam twój rysunek, jest fantastyczny.
Julian uniknął mojego wzroku i wręczył mi kilka swoich ołówków, bo oczywiście
w pośpiechu i rozradowaniu przed zajęciami nie pomyślałam o tym, żeby zabrać własne.
– Dzięki, ale są tutaj bardziej utalentowani ludzie. Na przykład ty.
– Nie będę zaprzeczać.
Julian się uśmiechnął.
– Nie cierpisz chyba na brak pewności siebie?
Wzruszyłam ramionami.
– Po prostu nie lubię fałszywej skromności. Wiem, że jestem dobra. Mówiło mi to już
wielu ludzi. Ciężko pracowałam i dużo się uczyłam, żeby moje rysunki wyglądały tak jak teraz.
Więc nie będę pomniejszała swoich osiągnięć. Inni robią to za mnie – dodałam zgorzkniałym
tonem, bo kłótnia z mamą nadal głęboko we mnie siedziała.
– Twoi rodzice? – zapytał Julian.
Kiwnęłam głową, ale nie chciałam teraz o tym rozmawiać. Wskazałam za to na pusty
podest.
– Wiesz, kogo dzisiaj będziemy rysować?
– Jeszcze nie. Malcolm był w zeszłym tygodniu ostatni raz. To znaczy, że dzisiaj
przyjdzie nowy model albo masz pecha i będzie tylko teoria – powiedział, ale rozbawione iskry
w jego oczach zdradziły mi, że żartuje. Na pewno przyjdzie nowy model.
Wkrótce do sali wszedł profesor Hopkins. Od razu wiedziałam, że to on, nie dlatego że
wyglądał na docenta, ale dlatego, że wszedł w towarzystwie starszej kobiety w czerwonym
szlafroku.
Przywitał studentki i studentów i przedstawił modelkę Marie. Miała brązowe włosy
z wyraźnymi przetarciami. Jej twarz pokrywały małe zmarszczki, jakby za ich pomocą liczyło się
jej wiek, tak jak na podstawie liczby słojów szacuje się wiek drzewa. Na jej skórze znajdowały
się dziesiątki pieprzyków, ale to nie jedyne wyzwanie, jakie Hopkins postawił dziś przed swoimi
studentami i studentkami. Marie nie była piękna. Nie tylko w sensie, w jakim rozumie je nasze
społeczeństwo, ale emanował z niej taki urok, że właściwie nie można było od niej oderwać
wzroku. Ona była księżycem, a my byliśmy morzem. Nie znaliśmy jej, a mimo to nie mogliśmy
na nią nie zareagować – jak odpływ i przypływ. Jej uśmiech był zaraźliwy, a jej obecność
natychmiast zmieniła atmosferę w pomieszczeniu. Uchwycić ten urok, to było prawdziwe
wyzwanie.
– Życzę wam dobrej zabawy – powiedział w końcu Hopkins po krótkim przedstawieniu
Marie. – Jeśli macie jakieś pytania albo potrzebujecie feedbacku, jestem w każdej chwili do
waszej dyspozycji. A teraz podarujcie Marie waszą uwagę i talent.
Przez rzędy studentów przebiegł pełen aprobaty szmer. Sięgnęli po ołówki, a Marie
zupełnie nieskrępowana weszła nago na podest.
Natychmiast poczułam mrowienie w końcówkach palców. Najchętniej od razu bym
zaczęła, ale nie byłam jeszcze gotowa. Dookoła mnie skrzypiały ołówki i kartki papieru, a ja
obserwowałam Marie i próbowałam ją zobaczyć. Naprawdę zobaczyć. Kim była kobieta, która
stała przede mną? Skąd pochodziła? Co przeżyła? Co sprawiło, że stała się tą osobą, którą jest
teraz? Czy zmarszczki świadczą o życiu pełnym słońca, czy pełnym trosk? Musiałam
odpowiedzieć sobie sama na te pytania, żeby stworzyć historię, która nie będzie może
odpowiadała prawdzie, ale pomoże mi odzwierciedlić nie tylko jej ciało, ale i duszę.
Upłynął dobry kwadrans, zanim sięgnęłam po ołówek i odważyłam się narysować
pierwszą linię. Nie była gruba i pewna, tylko cienka i nieśmiała. Tu nie chodziło o fikcyjny
charakter, tylko o prawdziweg
o człowieka, który zasługiwał na to, by dać z siebie wszystko. I tak
właśnie zrobiłam.
Całkowicie poświęciłam się Marie i rysowaniu. Nic nie mogło mnie od tego oderwać albo
rozproszyć. Nawet profesor Hopkins, który przeszedł obok. Ani dwie studentki za mną
rozmawiające o weekendzie. Ani spóźniony student, który w panice wpadł do sali. Byłam
całkowicie skupiona, ale w końcu coś jednak wyrwało mnie z transu.
Byłam oszołomiona i piekły mnie oczy, kiedy podniosłam wzrok znad papieru.
Spojrzałam na Juliana.
Przestał rysować i trzymał telefon w ręce. Aparat wibrował, ale nie odbierał. Jak
skamieniały wpatrywał się w ekran. Jego twarz przypominała kolorem popiół.
– Julian?
Nie zareagował.
Zerknęłam na profesora Hopkinsa, ale nie zwracał na razie na nas uwagi, nachyliłam się
w stronę Juliana, żeby zobaczyć, co się wyświetliło w jego komórce. To był niezapisany
w kontaktach numer, ale po spanikowanej twarzy Juliana wiedziałam, że on go jednak zna.
Ostrożnie położyłam dłoń na jego przedramieniu, by go uspokoić, ale to dotknięcie
odniosło przeciwny skutek. Drgnął ze strachu i podrzucił głowę, jakby właśnie przeżywał
moment tuż przed atakiem, kiedy człowiek myśli, że stacza się w otchłań bez dna.
– Wszystko w porządku? – zapytałam, choć odpowiedź była oczywista.
Julian zamrugał i spojrzał na mnie. W jego oczach był strach. Otworzył usta i już
właściwie słyszałam odpowiedź zawieszoną gdzieś w powietrzu, ale telefon ucichł. Nagła cisza
sprawiła, że jeszcze raz drgnął i znowu spojrzał na telefon. Wyświetlacz rozbłysnął jeszcze raz,
by powiadomić o nieodebranym połączeniu, a potem zrobił się czarny. Jakby nic się nie stało.
– Kto to był? – zapytałam, zniżając głos do szeptu.
Julian z trudem przełknął ślinę.
– Moja…
Nie skończył, bo komórka znowu zaczęła wibrować. Ten sam numer, ale tym razem
Julian nie siedział jak skamieniały. Zeskoczył z krzesła tak gwałtownie, że prawie je przewrócił
i wybiegł z sali.
Profesor spojrzał na niego ze zdumieniem, potem skierował wzrok na jego pracę i w
końcu na mnie.
Uśmiechnęłam się przepraszająco, nie wahałam się jednak ani chwili i wybiegłam za
Julianem. Z bijącym sercem otworzyłam drzwi i szybko rozejrzałam się na prawo i lewo gotowa,
jeśli będzie trzeba, przetrząsnąć cały budynek.
Ale Julian stał parę kroków dalej na korytarzu, z komórką przyciśniętą do ucha.
Najwyraźniej odebrał. Stał odwrócony plecami i nie mogłam zobaczyć jego twarzy, lecz sądząc
po zesztywniałych ramionach nie podobało mu się to, co mówi osoba po drugiej stronie
słuchawki.
Powoli podeszłam do niego.
– Wyzdrowieje?
Cholera. Żołądek mi się ścisnął. Takie pytania nigdy nie oznaczają nic dobrego.
Zatrzymałam się za nim i choć głos w słuchawce słychać było dosyć dobrze, nie zrozumiałam
odpowiedzi.
– Jeszcze dzisiaj? – zapytał Julian.
Znowu padły jakieś słowa, których nie słyszałam. Julian jeszcze mocniej zacisnął palce
na obudowie komórki i widziałam, jak bieleją mu kostki.
Serce mimowolnie zaczęło mi bić szybciej. Nie miałam pojęcia, co zrobić, bo mogłam się
tylko domyślać, co się stało, ale byłam zdecydowana, że zostanę tutaj dla Juliana. Żeby mu to
pokazać, stanęłam przed nim.
Spojrzał na mnie przez chwilę, a potem znowu wbił wzrok w podłogę. Nagle jego ciałem
wstrząsnął dreszcz i twarz gwałtownie mu stężała. Zacisnął zęby. Mimo wszystko nie wydawał
się zaskoczony odpowiedzią, która wywołała w nim tę reakcję.
– Rozumiem – mruknął. Jego głos brzmiał teraz chłodno, słychać było w nim wręcz
dystans. – Oczywiście. Informuj mnie na bieżąco. – Po tych słowach rozłączył się bez
pożegnania.
Z wściekłością wepchnął komórkę z powrotem do kieszeni spodni i zamknął oczy. Widać
było, że stara się opanować. Zaczerpnął powietrza i wypuścił je głośno. Byłam tak blisko niego,
że słyszałam, jak z jego ust wychodzi syczący dźwięk. To jednak w ogóle nie pomogło mi lepiej
zrozumieć, co tu się właśnie stało.
Odchrząknęłam.
– Kto to był?
Julian spojrzał na mnie. Miał smutne oczy, ale w jego wzroku błyszczał gniew. Nie
wiedziałam, czy mam go objąć, czy zejść mu z drogi.
– Moja mama.
– Czego chciała? – zapytałam ostrożnie.
– Tata miał zawał.
Powiedział to obojętnie, ale sposób, w jaki na koniec zacisnął usta, zdradził mi, co
naprawdę czuje. Nie byłam tylko pewna, przed kim próbuje ukryć uczucia. Przede mną? Przed
światem? Czy może przed samym sobą?
Podeszłam do niego jeszcze bliżej. Nasze ciała prawie się dotykały i czułam jego ciepło,
choć miało teraz lodowatą aurę. Przypomniałam sobie, że to zimno nie dotyczy mnie, ale i tak
czułam się dziwnie bezradna. Normalnie objęłabym Juliana, pocieszyła go i zapewniła, że tacie
wkrótce się polepszy. Ale ta sytuacja była inna.
– Mam cię zawieźć do szpitala? – zapytałam i lekko położyłam mu dłoń na plecach. Gest,
który miał go pocieszyć. Julian jednak zesztywniał pod wpływem tego dotyku i odszedł na bok.
Moje palce zsunęły się z niego i musiałam przezwyciężyć w sobie chęć złapania go za
koszulę. Potrząsnął głową.
– Nie trzeba. Mama uważa, że nie powinienem tam przychodzić. Poza tym rodzice
mieszkają w Idaho.
Spojrzałam na niego niepewnie. Gdybym się dowiedziała, że mój tata miał zawał, nie
mogłabym go nie odwiedzić.
– Jesteś pewny? Zawał to poważna sprawa.
A jeśli twój tata tego nie przeżyje?
– Wiem, ale między mną a rodzicami nie ma bliskiej relacji – powiedział. W tym
momencie znów miał na sobie kostium superbohatera, maskę, która nie pozwoliła mi rozpoznać,
kim naprawdę był. Co naprawdę czuł.
– Rozumiem, ale twój tata…
– Przypuszczalnie dostanie kolejny zawał, kiedy mnie zobaczy – przerwał mi szorstko
Julian. – Przestań więc mnie wnerwiać. Oni nie chcą mnie widzieć. Tak samo zresztą jak ja ich.
Koniec historii.
Nie dając mi szansy na powiedzenie czegokolwiek, odwrócił się i wrócił do sali.
Przytrzymałam drzwi, żeby się nie zamknęły, ale nie ruszyłam się z miejsca, tylko
patrzyłam, jak siada przy sztalugach i sięga po ołówek. Jakby nic się nie stało. Jakby przed
chwilą nie usłyszał czegoś, co większością ludzi wstrząsa do głębi.
To nie było normalne zachowanie. Zaczęłam się zastanawiać, czy istnieje jakiś związek
między kiepskimi relacjami Juliana i rodziców a śmiercią Sophii. Taki cios od losu potrafi
zniszczyć każdą rodzinę.
Rozdział 17
Przez resztę dnia nie mogłam się na niczym skoncentrować. Ciągle wracałam myślami do
Juliana i jego ojca. Zastanawiałam się, czy się dobrze czują i czy Julian podjął właściwą decyzję,
słuchając matki. To, że zabroniła mu przyjeżdżać do szpitala, w pewnej mierze przypominało mi
historię z Adrianem. To nie było to samo, ale widziałam pewne po
wiązania, które nie chciały mi
wyjść z głowy. Dwaj młodzi mężczyźni odrzuceni przez rodziny. A jeśli Julian straci ostatnią
szansę na rozmowę z ojcem? Gdyby chodziło o mojego tatę, nigdy bym z tego nie zrezygnowała.
I byłam prawie pewna, że Adrian też by się zjawił po otrzymaniu takiej wiadomości. Byłaby
przecież zbyt makabryczna, zbyt straszna, by używać jej jako fałszywego pretekstu do
wymuszenia na nim jakiejś reakcji.
– Masz już plany na sobotę? – zapytała Lilly, zbyt energicznie jak na kogoś, kto ćwiczył
przez godzinę. Dowiedziała się, że w weekend przyjeżdża Tanner i od tamtej pory zachowywała
się tak, jakby w jej żyłach zamiast krwi płynęło espresso.
– Na razie nie, ale skoro pytasz, to być może się to zmieni – odpowiedziałam i odsunęłam
na bok ciemny kosmyk włosów, który przykleił mi się do twarzy.
Siedziałyśmy w saunie klubu fitness. Tak jakbyśmy się nie dosyć spociły podczas
treningu. Lilly upierała się, żeby tu przyjść. Podobno sauna poprawia krążenie i pomaga pozbyć