Someone new

Home > Other > Someone new > Page 24
Someone new Page 24

by Laura Kneidl


  się zakwasów. Wątpiłam w to. Mnie było po prostu gorąco.

  – Czy mogłabyś zaopiekować się Linkiem? Wiem, że nigdy nie był u ciebie dłużej niż

  przez jedno popołudnie, ale chcę posłuchać twojej rady. No, wiesz… tej o długim seksie.

  Zamierzam zarezerwować dla nas pokój hotelowy, ale nie mogę poprosić rodziców, żeby

  pilnowali nam dziecka. Cześć, mamo. Cześć, tato. Możecie przypilnować mi syna, żebyśmy

  sobie porządnie poużywali z waszym przyszłym zięciem? Nie, dzięki. Co myślisz? Mógłby się

  u ciebie przespać? Prooooszę! – Ostatnie słowo Lilly przeciągnęła w nieskończoność.

  – Jasne. W żadnym wypadku nie chcę stać na drodze tobie i twojemu orgazmowi –

  powiedziałam, chociaż zrobiło mi się nieswojo na myśl, że Link będzie u mnie przez całą noc.

  Lubiłam tego szkraba, ale moje mieszkanie nie było przystosowane dla dzieci. A jeśli uderzy

  głową o biurko albo włoży sobie do buzi farbę akrylową?

  Lilly cała się rozpromieniła.

  – Dzięki, masz u mnie dług.

  Kiwnęłam głową i posłałam jej słaby uśmiech.

  – Okej, nie chciałam dopytywać, żeby cię nie denerwować, ale nie mogę dłużej udawać,

  że nie widzę, w jakim jesteś nastroju. – Lilly spojrzała na mnie z troską. – Co się dzieje?

  Wyglądasz na tak rozczarowaną i smutną jak wtedy, kiedy myślałaś, że to koniec Lucyfera.

  Westchnęłam.

  – Chodzi o Juliana.

  – Czemu mnie to nie dziwi? Co tym razem odstawił?

  – Nic, jego tata jest w szpitalu.

  – Och, przykro mi. – Lilly nachyliła się w moją stronę, jakby chciała mnie pocieszyć.

  Zsunął jej się przy tym ręcznik i szybko złapała go nad piersiami, gdzie był zawiązany, tak jakby

  myśl, że mogłabym zobaczyć za dużo jej ciała, napawała ją lękiem. – Co się stało?

  – Miał zawał i Julian nie chce go odwiedzić.

  Lilly zmarszczyła czoło.

  – Dlaczego nie?

  – Zdaje się, że jest skłócony z rodzicami.

  – Wiesz czemu?

  Zacisnęłam usta i zastanawiałam się, czy podzielić się z Lilly moją teorią. Tu nie chodziło

  o mnie, tylko o Juliana i o ile zdążyłam go poznać, nie chciałby, żeby cały świat dowiedział się

  o jego życiu. Ale jeśli nie będę mogła porozmawiać o tym z Lilly, to z kim? Nie chciałam

  trzymać w sobie wszystkich trosk i w końcu to moja najlepsza przyjaciółka. W przeciwieństwie

  do Auriego i Cassie nie znała Juliana, nie było więc ryzyka, że spotkają się na kampusie.

  – Sądzę, że ma to coś wspólnego z jego siostrą. Ona nie żyje.

  – Shit. – Lilly zaniemówiła na chwilę. – Jak ona… no, wiesz…

  – Nie jestem pewna, Julian nie chciał o tym rozmawiać, ale opowiadałam ci o jego

  bliźnie.

  Kiwnęła głową.

  – Podejrzewam, że powstała podczas wypadku samochodowego, w którym zginęła

  Sophia.

  – Wow, mocne. Myślisz, że to przez Juliana?

  Do tej pory taka myśl nie przyszła mi do głowy, ale Lilly mogła mieć rację. Byłam

  pewna, że nigdy nie skrzywdziłby Sophii celowo, ale wypadki się zdarzają. Czasem wystarczy

  śliska droga.

  – Nie wiem – przyznałam.

  – O ludzie. Wiesz, w jakim była wieku?

  Westchnęłam.

  – Nie mam pojęcia. Julian ma w pokoju jej zdjęcie. Może tam mieć z osiem albo dziewięć

  lat. Gdyby była starsza, miałby chyba też inne zdjęcia, prawda?

  – Pewnie tak – mruknęła Lilly. Miała zaczerwienione policzki od pary i od gorąca, ale

  i tak zauważyłam, że nagle posmutniała. Na pewno pomyślała o Lincolnie i o tym, co by było,

  gdyby go straciła. – I co chcesz teraz zrobić?

  – Nie wiem.

  Przestań mnie wnerwiać. Te słowa nadal dźwięczały w moich uszach. Zabolały mnie,

  chociaż wiedziałam, że nie powinnam brać ich do siebie. Przez Juliana przemawiały wtedy strach

  i ból. Być może chciał wierzyć, że tata nie jest dla niego ważny, ale przecież słyszałam, z jaką

  troską dopytywał o jego stan. W jakimś stopniu rodzice nadal byli dla niego ważni, chociaż temu

  zaprzeczał. Jak jednak mogłam mu to uświadomić, skoro ze mną nie rozmawiał?

  – Jego rodzice tak po prostu się na to godzą? – zapytała Lilly.

  – Najwidoczniej. On twierdzi, że nie chcą go widzieć.

  – Brzmi okropnie. Jedno dziecko już przecież stracili i teraz w taki sposób traktują

  Juliana? Można by się spodziewać, że po takim wydarzeniu będą chcieli go jeszcze mocniej ze

  sobą związać.

  – Rozpacz potrafi robić z ludźmi dziwne rzeczy. – Bezradnie wzruszyłam ramionami. –

  Ale może się mylę. To tylko teoria, która tu pasuje i która tłumaczyłaby, skąd ta blizna. Może

  jednak chodzi o coś całkowicie innego.

  – Nie sądzę. Najprostsze wytłumaczenie jest najczęściej tym właściwym.

  – To nie polepsza sprawy.

  – Wiem. – Lilly puściła supeł na ręczniku i sięgnęła po moją dłoń. Delikatnie ścisnęła mi

  palce. – Nie możesz nic zrobić, poza tym, że będziesz przy nim.

  Ale nie jestem przy nim. Po zajęciach z rysunku u Stevena Julian po prostu poszedł sobie,

  jakby nic się nie stało. Pewnie chciał, żeby sprawa z ojcem w ogóle go nie obeszła, ale tak nie

  było. Słyszałam to w jego głosie i widziałam w jego oczach, zanim nałożył maskę.

  Przestań mnie wnerwiać.

  Nie, nie przestanę. Nie powinien teraz być sam, tylko mieć przy sobie kogoś bliskiego.

  I ja chciałam być dla niego właśnie kimś takim.

  – Julian? – Zapukałam do drzwi jego pokoju i próbowałam nie przejmować się ciarkami

  na plecach od świdrujących spojrzeń Cassie i Auriego. Nie mogłam mieć do nich pretensji. Było

  już po dwudziestej, a ja wmaszerowałam do ich mieszkania jak żołnierz na misji.

  – Julian, nie śpisz jeszcze?

  – Teraz na pewno już nie śpi – usłyszałam za plecami głos Auriego.

  Rzuciłam mu przez ramię ponure spojrzenie, ale trwało to tylko chwilę. Siedział z Cassie

  na sofie, a obok nich leżały kupki materiałów i przyborów do majsterkowania. Oboje mieli na

  sobie kostiumy albo przynajmniej ich części. Cassie właściwie siedziała Auriemu na kolanach

  i próbowała przytwierdzić mu do głowy spiczaste uszy. Wydawali się bardziej słodcy niż lukier,

  którym Aliza ozdabiała babeczki.

  Zapukałam jeszcze raz do drzwi Juliana.

  Upłynęła dłuższa chwila i potem dało się słyszeć miauczenie. A po nim kroki. Drzwi się

  otworzyły, przemknął koło mnie czarny cień i skoczył prosto w rzeczy, które Cassie i Auri

  porozkładali na podłodze. Laurence rzucił się na coś, co wyglądało jak poduszka na ramiona

  i zaczął to gryźć.

  – Co jest? – zapytał Julian.

  Chyba jeszcze nie spał, ale najwyraźniej też nie planował już na dzisiaj spotkań z ludźmi.

  Miał na sobie szare sportowe spodnie z plamą po kawie na udzie, pogniecioną bluzkę i koszulę

  w kratę. Poprawiał coś przy rękawach, jakby dopiero co ją na siebie zarzucił. Poczułam się źle

  nie dlatego, że znowu próbował ukryć przede mną bliznę, tylko dlatego, że zobaczyłam jego

  czerwone, załzawione oczy i gęste rzęsy, jeszcze ciemniejsze niż zwykle. Płakał i to złamało mi

  serce. Chciałam wziąć go w ramiona i trzymać w
nich tak długo, aż minie cały ból, ale czułam,

  że on tego nie chce.

  Przestań mnie wnerwiać.

  – Musisz mi w czymś pomóc – powiedziałam w zamian.

  – W czym?

  – W zainstalowaniu zabezpieczeń przed dziećmi. – Podniosłam jedną z paczek, które

  kupiłam w sklepie z materiałami budowlanymi. – Lilly poinformowała mnie, że w weekend Link

  będzie u mnie spał i boję się, że jej dziecko się zepsuje. Wtedy byłabym jej jedno winna.

  – To musi być zrobione teraz?

  – Tak. Jutro nie mam czasu. – Kłamstwo. – Poza tym w tygodniu masz zawsze tyle zajęć

  na uczelni plus twoje różne prace i tajne spotkania. – Prawda. – Proszę. – Złożyłam ręce jak do

  modlitwy. – Jesteś mi winien jeszcze kilka godzin swojego czasu. – Byłam pewna, że i tak by mi

  pomógł, ale to zdanie miało go ostatecznie przekonać.

  Westchnął.

  – Daj mi minutę.

  – Jasne.

  Zniknął w pokoju, ale zostawił otwarte drzwi, co odczytałam jako zaproszenie. Poszłam

  za nim, Laurence też wskoczył do środka, wlokąc za sobą poduszkę na ramiona. Była dla niego

  o wiele za duża i ciągle potykał się o materiał. Mimo to nie poddawał się i zaciągnął poduszkę aż

  do swojego koszyczka. Usiadłam obok i złapałam tę prowizoryczną zabawkę, żeby poruszać nią

  wte i wewte. Lawrence rzucił się na nią jak mały drapieżnik, którym tak naprawdę był, i zaczął ją

  ugniatać tylnymi łapami.

  – Ile właściwie lat ma Link? – zapytał Julian.

  – Trzy.

  – I ty masz pilnować trzylatka?

  – Nie mów tak – upomniałam go i odepchnęłam Lawrence’a palcem wskazującym, na co

  zareagował jeszcze mocniejszym wbiciem zębów w poduszkę. – Już go pilnowałam, a raz nawet

  musiałam z nim jechać do szpitala.

  – Serio?

  – Tak, ale to nie była moja wina – wyjaśniłam, chociaż po tym zdarzeniu przez wiele dni

  czułam się winna, mimo że Lilly nigdy nie miała do mnie pretensji. – Byliśmy w parku i on

  raczkując w trawie, znalazł pszczołę.

  – Mogłaś rozłożyć mu koc.

  – Jeśli tak dobrze umiesz postępować z dzieć… – Zamilkłam. Reszta zdania nie chciała

  mi przejść przez gardło.

  Odwróciłam się. Julian jeszcze nie skończył się ubierać, więc mogłam bez przeszkód

  zobaczyć jego nagi tors. Pod skórą odznaczały się delikatne mięśnie, ale to nie na ich widok

  nagle odebrało mi mowę. To przez przybladłą już bliznę poniżej serca, która przechodziła przez

  klatkę piersiową i lekko zdeformowała mięśnie. Nie była wynikiem poparzenia, tylko przecięcia,

  które potem pieczołowicie zszyto. Wydawało mi się, że pod bokserkami widzę kolejną bliznę.

  Julian chrząknął głośno.

  Zawstydzona oderwałam wzrok od jego ciała i spojrzałam mu w oczy, starając się

  panować nad mimiką. W żadnym razie nie powinien odczytać mojego szoku jako odrazy.

  – Co chciałaś powiedzieć? – zapytał i włożył świeżą bluzkę, trochę jednak zbyt szybko,

  by można to uznać za neutralny gest.

  Westchnęłam ciężko i próbowałam przypomnieć sobie, o czym przed chwilą

  rozmawialiśmy, choć pragnęłam zapytać o jego blizny bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

  – Jeśli… Jeśli tak dobrze umiesz postępować z dziećmi… może wpadniesz w sobotę

  i pomożesz mi przy Linku?

  Julian wziął komórkę z łóżka i wsunął ją do kieszeni spodni.

  – O której?

  – Nie wiem, jakoś wieczorem.

  – Będę wtedy w Crooked Ink, ale możemy zjeść razem śniadanie.

  Zmarszczyłam czoło.

  – Chcesz zjeść śniadanie ze mną i z Linkiem?

  – Jasne, a czemu nie?

  Bo większość chłopaków z koledżu prędzej wolałaby stracić mały palec niż spędzać wolny

  dzień z nieswoim dzieckiem, zwłaszcza że nie wiązałaby się z tym żadna seksualna gratyfikacja.

  Przy czym na to ostatnie dałabym się namówić. To, co przed chwilą zobaczyłam, nie mogło tego

  zmienić.

  – Jestem zaskoczona – odpowiedziałam i wstałam z miejsca. Laurence natychmiast

  zagarnął poduszkę. Może Auri i Cassie tego nie zobaczą. – Gotowy?

  Julian kiwnął głową i poszliśmy do mnie, odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami

  Auriego i Cassie.

  Przygotowałam już skrzynkę z narzędziami, którą Julian u mnie zostawił. Na blacie

  kuchennym, obok miski z płatkami i resztką mleka z porannego śniadania, stała torba ze sklepu

  budowlanego. Na stołku ciągle wisiał ręcznik, którym wycierałam włosy.

  – Dobrze, spójrzmy na to.

  Julian przejrzał moje zakupy, składające się z plastikowych nakładek na kanty

  i zabezpieczeń montowanych w szafach i szufladach, uniemożliwiających swobodne otwieranie.

  – Nie sądzisz, że trochę przesadzasz? – zapytał i podniósł jakąś rzecz, która wedle

  rysunku na opakowaniu miała uniemożliwiać otworzenie klapy od sedesu.

  – A co będzie jeśli link napije się wody z toalety?

  – To nie jest pies.

  – Ale ma rozum psa.

  Julian w milczeniu uniósł prawą brew.

  – No co? To jest naukowo dowiedzione: psy mają inteligencję na poziomie małego

  dziecka. Tak było napisane w pewnym magazynie, który czytałam u ginekologa.

  Julian prychnął.

  – Dobrze, że nie bawisz się z nim w aportowanie.

  – Nie, ale uczę go komend „siad”, „leżeć” i „zdechł pies”.

  Julian roześmiał się i kiedy tym razem zobaczyłam, że ma mokre oczy, wiedziałam, że nie

  są to łzy smutku i że dobrze zrobiłam, wyciągając go z pokoju.

  – Proszę, obiecaj, że nigdy nie będziesz miała dzieci – powiedział, nadal rozbawiony.

  – Proszę bardzo, widzę siebie raczej w roli fajnej cioci.

  – Nie chcesz mieć dzieci?

  – Nope.

  – Dlaczego nie?

  Wzruszyłam ramionami.

  – Sam przed chwilą powiedziałeś, że nie powinnam ich mieć.

  Julian nagle zrobił się poważny.

  – Wiesz, że to był tylko żart, prawda?

  – Owszem, ale i tak nie umiem sobie tego wyobrazić. – Za każdym razem, kiedy pojawia

  się ten temat, jacyś ludzie, którym właściwie moja macica powinna być obojętna, zapewniają

  mnie, że zmienię zdanie, kiedy będę starsza albo kiedy znajdę właściwego mężczyznę. Mylą się.

  – A co z tobą?

  – Czy chcę mieć dzieci?

  Kiwnęłam głową.

  – Nie mam pojęcia. – Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Może. Kiedyś. A może i nie.

  Roześmiałam się.

  – Spokojnie. Nie musisz w tej chwili podejmować decyzji. Jedyne, o czym musisz teraz

  decydować, to czy chcesz przymocować najpierw to… – uniosłam plastikową torbę – ...czy to. –

  Pokazałam drugą.

  Julian wybrał zabezpieczenia, dzięki którym Link nie wyciągnie szuflad. Mocowanie

  pierwszego trochę trwało, ale kiedy załapaliśmy, o co chodzi, poszło sprawnie, przy czym

  większość pracy wykonał Julian. Ja tylko podawałam mu odpowiednie narzędzia.

  – Jak ci się podobał dzisiejszy kurs? – zapytał, przykręcając chyba setną śrubę tego

  wieczoru.

  – Było w porządku.

  Przerwał pracę.

  – I to wszystk
o?

  – Nie. Było nie tylko dobrze, było wspaniale – przyznałam, choć nie miałam dotąd czasu,

  żeby zastanowić się nad tym kursem. Przez resztę dnia myślałam o Julianie i jego ojcu. Udział

  w tych zajęciach był jak upojenie alkoholowe. Nawet nie zauważyłam, jak szybko mijał czas.

  Gdyby mama Juliana nie zadzwoniła, pewnie spędziłabym w tej pracowni cały dzień. – Sposób,

  w jaki profesor Hopkins prowadzi zajęcia, jest naprawdę fantastyczny, a Marie jest świetną

  modelką. Chciałabym skończyć jej portret.

  – Co cię powstrzymuje?

  – Przecież nie jestem zapisana na ten kurs.

  – To tylko formalność.

  – Ale jednak dosyć ważna. Miło ze strony Hopkinsa, że pozwolił mi przyjść na te zajęcia,

 

‹ Prev