Someone new
Page 28
– Obiecujemy – powiedziała Lilly. Pożegnała się jeszcze raz z Linkiem i zanim się
obejrzałam, zostaliśmy z Julianem sami z dzieckiem.
Najwyraźniej Link postawił sobie za punkt honoru zapytać Juliana o różne rzeczy. Chciał
wiedzieć, kim jest, skąd zna ciocię Micah, co robi i czy lubi malować obrazki. Stałam się
całkowicie zbędna. Link od razu zażądał, żeby Julian narysował mu fajny dom, który potem
będzie mógł pokolorować. Julian opowiadał mu przy tym różne historie z supermarketu, które
zainteresowały Linka tak bardzo, że słuchał jak zaczarowany. Ostatecznie Julian zdobył jego
serce, kiedy przyniósł Laurence’a. Odtąd nie tylko byłam zbędna, ale popadłam w całkowite
zapomnienie, aż do momentu, kiedy podałam na stół zamówione jedzenie. Zagraliśmy jeszcze
kilka rund w karty i memory, aż w końcu nadszedł czas, żeby Link poszedł spać. Zaniosłam go
do łóżka, a Julian odniósł Laurence’a z powrotem do swojego mieszkania. Kotek był
wykończony po zabawach z Linkiem.
– Naprawdę potrafisz zajmować się dziećmi – powiedziałam, kiedy Julian wrócił. Przez
cały czas obserwowałam go podczas zabawy z Linkiem i choć nie wiedziałam za dużo
o dzieciach, widać było, że dobrze się rozumieją i są szczęśliwi. Link też dobrze się czuł
z Julianem. Dużo się śmiał, a Julian nie bał się z nim żartować. Rozmawiał z nim normalnie,
całymi zdaniami, a nie w tym dziwacznym dziecinnym języku.
Julian podał mi piwo przyniesione ze swojego mieszkania.
– Pochodzę z dużej rodziny, takie rzeczy przejmuje się automatycznie.
Usiadłam obok niego na sofie i skrzyżowałam nogi. Z ręką na oparciu spojrzałam na
niego. Wahałam się, czy zadać mu kolejne pytanie, ale nie mogliśmy ciągle unikać tego tematu.
– Masz jeszcze jakieś rodzeństwo oprócz Sophii?
Pokręcił głową.
– Ale mój tata ma pięciu braci.
– Wow.
– A każdy z nich ma co najmniej dwoje dzieci.
Popatrzyłam na niego zszokowanym wzrokiem.
– Co najmniej?
W kręgach, z których ja pochodzę, posiadanie więcej niż dwojga dzieci było prawie
czymś nieprzyzwoitym.
– Tak, Walter, najstarszy, ma pięcioro dzieci. Trzy córki i dwóch synów. – Wzruszył
ramionami. – Co mam powiedzieć? Nasza rodzina lubi dzieci… albo jest za głupia, żeby się
zabezpieczać. Kto to wie?
– Najważniejsze, że wiesz, na czym polega zabezpieczenie się. Wyobraź sobie, że jak
w kiepskim filmie nagle pojawiłby się tutaj twój syn albo twoja córka. – Zaśmiałam się, ale
Julian tego nie zrobił. Jedynie nieznacznie uniósł kąciki ust. Odchrząknęłam. – Tak czy inaczej
zrobiłeś to wspaniale i jeśli nie wyjdzie ci z architekturą, możesz prowadzić domowe
przedszkole. Mamy zbyt mało takich miejsc.
Uśmiech Juliana zrobił się szerszy.
– To będzie mój plan C.
– A jaki jest plan B?
– Rozsławić Laurence’a na Instagramie.
– Logiczne. To też jest bardzo rozsądny pomysł na karierę.
– Prawda? Jedyny problem polega na tym, że on na zdjęciach zawsze wygląda tak,
jakbym sfotografował czarną dziurę. – Julian wyciągnął komórkę i przysunął się, żeby pokazać
mi zdjęcia kota.
Laurence chyba nie zrobi błyskawicznej kariery na Instagramie. Albo nie patrzył
w kamerę, albo był rozmazaną plamą, bo Julian fotografował go w ruchu. Mimo wszystko
zdjęcia były urocze. Na niektórych byli też Auri albo Cassie i od razu zaczęłam się zastanawiać,
jak im idzie na randce. Co z kolei przypomniało mi jeszcze o czymś innym.
Oderwałam wzrok od telefonu Juliana.
– Idziesz na urodziny Cassie?
Julian podniósł głowę i nagle nasze twarze znalazły się niewiarygodnie blisko. Żadne
z nas się nie odsunęło. Julian przebiegał wzrokiem po mojej twarzy, jakby liczył mi piegi.
– Nie wiem jeszcze. A ty?
Próbowałam nie zwracać uwagi na ciepło, które nagle pojawiło się w moim brzuchu.
Jakim cudem on wywoływał we mnie takie uczucia? A wszystko zaczęło się od żartu o kolorze
mojej bielizny.
– Myślę, że tak. Jeśli ty… jeśli chcesz, możemy pójść razem – powiedziałam, zacinając
się jak nastolatka, która pierwszy raz zaprasza kogoś na randkę.
– Jasne, czemu nie.
Serce podskoczyło mi z radości.
– Ale będziesz potrzebował kostiumu.
– Coś się znajdzie.
Nie wiedziałam dlaczego, ale jego słowa brzmiały w moich uszach bardzo atrakcyjnie.
Może bylibyśmy jak Gorwin i Maylin, mielibyśmy tajny romans. Za miastem, w lesie, daleko od
codzienności i tajemnic, które ukrywał przede mną Julian.
Rozdział 19
Nienawidziłam studiów prawniczych każdą cząstką swojego ciała i nawet bliskość Juliana
nie mogła tego zmienić. Gdy postanowiliśmy iść razem na urodziny Cassie i dać jej wspólny
prezent, zaproponowałam, byśmy wypróbowali nowe PlayStation. Julian jednak wolał się uczyć,
bo zbliżały się testy śródsemestralne. Miał rację, tyle że nic to nie zmieniło w moim nastawieniu
i mojej motywacji, która w ostatnich dniach sięgnęła dna.
Na początku semestru radziłam sobie jeszcze z nauką, bo napędzała mnie myśl, że robię
to wszystko dla rodziny i dla Adriana. Poza tym podobało mi się, że kiedy już przejmę
kancelarię, będę swoją własną szefową i będę mogła rozdzielać zadania w firmie tak, jak zechcę.
Z czasem jednak zwątpiłam w to wszystko i po każdym przeczytanym akapicie myślałam
o Hopkinsie, jego kursie i o tym, co czułam, prowadząc ołówek po papierze. Chciałam
dokończyć portret Marie. Chciałam dalej pracować nad Albtraumlady. Chciałam opowiadać
historie. Chciałam… tak dużo. A jedyną osobą, która stała mi na drodze, byłam ja sama.
Dlaczego próbuję bojkotować siebie i własne szczęście? Może mam poczucie, że bez
Adriana na to nie zasłużyłam. Nie potrafię nawet sobie wyobrazić, co musiał przejść przez
ostatnie tygodnie i miesiące. Po odtrąceniu przez własnych rodziców musiało mu nie być łatwo
odnaleźć się w obcym właściwie świecie. Dorastaliśmy w złotej klatce, co odkryłam dopiero
wtedy, kiedy ją opuściłam. Od środka wyglądała na wspaniałą i błyszczącą, ale z zewnątrz widać
było przede wszystkim kraty. Czy naprawdę chcę się kierować w życiu opinią ludzi, którzy
zamierzali mnie z powrotem w tej klatce uwięzić?
Zamknęłam książkę, która wydała mi się w tym momencie tak bezsensowna jak nigdy
wcześniej, i spojrzałam na Juliana. W przeciwieństwie do mnie był całkowicie pochłonięty
nauką. Na jednym kolanie rozłożył książkę, na drugim notatnik. Ze wzrokiem utkwionym
w kartce obgryzał w zamyśleniu ołówek, na którym widać już było ślady jego zębów. Nie
zauważył nawet, że mu się przyglądam, i może nie powinnam tego robić, ale po prostu nie
mogłam oderwać od niego wzroku.
Fascynował mnie. Chciałam przynieść blok rysunkowy, żeby go sportretować, ale jakaś
część mnie wiedziała, że nigdy nie będę zadowolona z tego rysunku. Nie sposób było przenieść
na papier tego, co widziałam w Julianie i co do niego czułam. To było coś więcej niż szlachetnie
&n
bsp; zarysowana szczęka z ciemnym zarostem, niż nos, którego koniec chciałam pocałować i niż usta,
które ułożył w taki sposób, jakby miał do rozwiązania największe problemy ludzkości. Im dłużej
na niego patrzyłam, tym więcej dostrzegałam szczegółów, które przedtem uszły mojej uwadze.
Na szyi, blisko karku, miał trzy znamiona tworzące prawie idealny trójkąt. Na jednej ze skroni
zobaczyłam siwy włos. A na płatku ucha widać było małą dziurkę, tak jakby dawno temu nosił
kolczyk. Przypomniałam sobie naszą pierwszą prawdziwą rozmowę. Powiedział mi wtedy, że
chętnie zrezygnuje z bólu, jaki sprawia piercing. Najwyraźniej nie przeszkodziło mu to
przynajmniej spróbować. Zanim pomyślałam, co robię, wyciągnęłam dłoń i dotknęłam płatka
jego ucha. Przejechałam palcem po małej bliźnie, ale nie była wyczuwalna.
Julian się ocknął.
– Co to było? – zapytał. Nie odwrócił głowy i nie odsunął się.
– Nie wiem – przyznałam i dalej masowałam jego ucho kciukiem i palcem wskazującym.
Zdaje się, że mu się to podobało. Zamknął oczy i widziałam, jak rozluźniają się mięśnie jego
ramion. – Kiedy sobie to przekłułeś?
– Dawno temu.
– Czemu wyjąłeś kolczyk?
– Nie pasował mi już – mruknął Julian sennie i opadł na oparcie. Zwiększyłam nacisk
i powoli przesuwałam palce po uchu do góry. Julian wydał z siebie mruknięcie, które równie
dobrze mogłoby pochodzić od Laurence’a.
– Ale mi dobrze. Jeśli nie wyjdzie ci ze sztuką, to twoim planem B powinien być gabinet
masażu.
Podobało mi się, że uważa rysowanie za mój plan A i nawet nie bierze pod uwagę, że
mogłabym zostać adwokatką. Przysunęłam się do niego i zsunęłam dłonie na jego kark. Cicho
westchnął, a ja zaczęłam się zastanawiać, co by zrobił, gdybym teraz się nachyliła i pocałowała
go w szyję. Czy wydałby z siebie podobny dźwięk? Powoli pochyliłam głowę, ale usłyszałam
coś, co nie było rozkosznym mruczeniem, tylko głośnym płaczem przechodzącym w jeszcze
głośniejszy ryk.
Link się obudził.
Idealny timing.
Nie.
Opuściłam rękę i wstałam z sofy.
– Lepiej pójdę zobaczyć, co z nim.
Julian kiwnął głową, a ja poszłam do sypialni oświetlonej słabym światłem lampki
wtykowej, którą Lilly zapakowała dla Linka. Link nie ruszył się z miejsca. Leżał na materacu,
rączkami przyciskając swój kocyk, płakał i wołał mamę. Uklękłam przy nim i próbowałam go
uspokoić, przemawiając łagodnie i pocieszająco, ale on po prostu nie przestawał płakać. Chciał
do Lilly i mamrotał jakieś niezrozumiałe słowa, z których wywnioskowałam, że miał koszmarny
sen. Posadziłam go sobie na kolanach.
– Wszystko będzie dobrze – mruknęłam i pogłaskałam go po włosach. – To był tylko zły
sen. To nie była prawda. Wszystko jest w porządku. Mama niedługo wróci.
– Ja chcę do mamy! – krzyczał Link tak głośno, że mógłby być konkurencją dla
wczorajszego koncertu. Jednocześnie zaczął wyrywać mi się z rąk.
Wystraszyłam się nie na żarty. Było mi bardzo przykro i nie wiedziałam, co zrobić, żeby
zrozumiał to, co powiedziałam.
Wtedy w drzwiach zjawił się Julian. Jego ciemna sylwetka odznaczała się na tle
oświetlonego salonu.
– Możesz zajrzeć do torby Lilly? Tam powinna być jakaś przytulanka dla niego.
Kiwnął głową i poszedł szukać torby. Trwało to dłuższą chwilę, ale w końcu zjawił się
znowu. Z pustymi rękami.
– Nie ma tam przytulanki.
– Musi być. Lilly mówiła, że ją spakowała.
– Przeszukałem każdą przegródkę.
Cholera.
Pewnie o niej zapomniała. Albo z przyzwyczajenia wepchnęła ją do swojej torebki.
Z rozpaczą rozejrzałam się po pokoju, ale z wyjątkiem kilku oryginalnie zapakowanych
figurek dla kolekcjonerów, nie miałam niczego, co mogłoby uspokoić Linka. A ostatnie, czego
bym chciała, to zadzwonić do Lilly i popsuć jej wieczór czy raczej noc. Zasłużyli sobie
z Tannerem na ten wspólny czas i nie powinni rezygnować z niego tylko dlatego, że byłam
kiepską opiekunką.
– Poczekaj tutaj – powiedział nagle Julian, tak jakbym mogła gdziekolwiek pójść
i wyszedł.
Link przestał się rzucać w moich ramionach, a jego głośny płacz zmienił się w ciche
lękliwe popiskiwanie. Dlaczego po prostu nie zsikał się w łóżko? Wtedy wiedziałabym, co robić.
– Ciii, ciii, ciii – powtarzałam raz po raz i przytulałam go do siebie.
W tym samym czasopiśmie, w którym przeczytałam, że psy są równie mądre jak małe
dzieci, pisali też, że ciepło i bliskość mają uspokajające działanie na ludzki system nerwowy.
Link jednak w żadnym razie nie wydawał się uspokojony, chociaż wciskał twarz w moją klatkę
piersiową. Nie mogłam mieć mu tego za złe, w tej chwili równie mocno jak on chciałam, żeby
Lilly tu była.
Wrócił Julian. Włączył światło, które na chwilę mnie oślepiło i ukucnął przy Linku i przy
mnie. Jedną dłoń położył na moim kolanie.
– Hej, kolego. Zobacz, co dla ciebie mam.
Link spojrzał z ciekawością. Na jego rzęsach błyszczały łzy, miał zaczerwienione oczy
i nos.
Julian z uśmiechem pokazał mu misia, którego widziałam na fotelu w jego pokoju.
Link spojrzał na pluszaka. Miał już swoje lata. W niektórych miejscach był powycierany.
– Jest różowy – powiedział z naganą.
Julian poruszył misiem w prawo i lewo.
– Fajny, co?
– Tylko dziewczyny bawią się różowymi rzeczami.
– Wcale nie. To jest mój miś.
Link zrobił wielkie oczy.
– Naprawdę?
Nie miałam pojęcia, jak Julian to zrobił, ale udało mu się w ciągu paru godzin zostać dla
Linka kimś w rodzaju bohatera. Na pewno przyczynił się do tego fakt, że lubił dziwne i wysokie
budynki i potrafił rysować.
– Nigdy bym cię nie okłamał.
Link w zamyśleniu zmarszczył nos. Wahał się jeszcze przez chwilę, czy wziąć misia, ale
przynajmniej przestał płakać.
– Ma jakieś imię? – zapytał i dotknął stopy misia, miejsca, gdzie różowy plusz był już
wytarty.
– Chucky. I jeśli mu pozwolisz, chętnie popilnuje cię dzisiaj w nocy.
Link siąknął nosem.
– Zrobi tak?
– Oczywiście – powiedział Julian i podał mu przytulankę. – Bardzo dobrze to robi.
Link z powątpiewaniem zacisnął usta i przyglądał się misiowi, jakby nie był pewny, czy
coś różowego rzeczywiście jest w stanie uchronić go przed koszmarnymi snami. W końcu
zdecydowanie kiwnął głową i mocno objął misia.
Pogłaskałam go po plecach.
– Już dobrze?
– Tak.
– Chcesz się czegoś napić?
Link kiwnął głową, sięgnęłam po przygotowaną wcześniej szklankę z wodą, potem
położyłam go znowu do łóżka i przykryłam. Z Chuckiem przy boku nie powiedział już ani słowa.
– Śpij dobrze – szepnęłam i przymknęłam tylko drzwi, żeby Link się nie bał.
Julian z powrotem usiadł na sofie. Klapnęłam obok niego i westchnęłam z ulgą.<
br />
– Uratowałeś mi życie.
Roześmiał się.
– Przesadzasz.
– Może i tak, ale bez ciebie Lilly i Tanner prawdopodobnie mieliby popsutą randkę.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Nie umiałam znaleźć słów, by wyrazić, jak
się cieszę, że tu był. – Dlaczego nazwałeś swojego misia imieniem lalki mordercy?
– Link o tym nie wie – powiedział Julian i nachylił się, żeby szepnąć mi coś do ucha. –
Tak naprawdę to on nazywa się Pani Doubtfire, ale nie mogłem mu tego powiedzieć, bo by go
nie wziął.
– To nigdy nie może się wydać.
– To będzie nasza tajemnica.
Przeciągnęłam sobie dwa palce przez usta, jakbym je zamykała i wyrzuciłam nieistniejący
klucz za plecy.
Julian się roześmiał, chociaż starał się to robić cicho, żeby nie obudzić Linka.