Book Read Free

Someone new

Page 30

by Laura Kneidl


  ludzie w jej życiu trzymali się razem? Nie znałam Sophii, ale nie mogłam sobie wyobrazić, żeby

  ta szczęśliwa dziewczynka ze zdjęcia chciała czegoś takiego dla swojej rodziny. Byłam prawie

  pewna, że cała ta sprawa jest związana z nią i wypadkiem, w którym musiał brać udział Julian.

  Przynajmniej na to wskazują jego blizny. Dlaczego rodzice mieliby wyrzucać go ze swojego

  życia?

  Julian westchnął ciężko.

  – Nie patrz tak na mnie.

  – A jak na ciebie patrzę?

  – Jakbyś mi współczuła. – Sięgnął po kolejną półkę. – Nie uważam, że dobrze się stało,

  że tak się potoczyły sprawy między mną a rodzicami, ale niczego nie żałuję. Chyba też nie

  żałujesz tego, co się wydarzyło między tobą a twoimi rodzicami po wyrzuceniu Adriana?

  Przez moment zastanawiałam się nad tym pytaniem, a potem potrząsnęłam głową.

  Żałowałam wielu rzeczy: że nie zrobiłam więcej, że nie było mnie w domu, kiedy mama

  przyłapała Adriana z chłopakiem w łóżku i że wcześniej nie wiedziałam, co na ten temat sądzą

  moi rodzice. Ale każda dyskusja i każda kłótnia, którą później przeprowadziliśmy, była

  potrzebna. I choć czułam się przy tym nieprzyjemnie, to nie żałuję swoich słów ani swojego

  sprzeciwu.

  Skończyliśmy montować szafę, w tle leciała muzyka Linkin Park. Miałam wrażenie, że

  Julian zna słowa wszystkich piosenek. Nie wiedziałam, czy jest tego świadomy, ale kiedy ze mną

  nie rozmawiał, jego usta poruszały się bezgłośnie. Byłam ciekawa, jak by to brzmiało, gdyby

  naprawdę śpiewał.

  Ustawiliśmy szafę obok drzwi wejściowych, Julian dodatkowo przytwierdził do ściany

  kilka wieszaków na kurtki i zabraliśmy się do składania łóżka. Rozpakowaliśmy pudła

  i rozłożyliśmy poszczególne części na podłodze w moim pokoju. Julian oglądał śruby, kołki

  i inne rzeczy, a ja poszłam do kuchni po coś do picia.

  – Nie możemy złożyć tego łóżka – oznajmił, kiedy wróciłam.

  Wręczyłam mu szklankę.

  – Dlaczego nie?

  – Brakuje śrub.

  Sfrustrowana kucnęłam obok niego.

  – I co teraz?

  – Możesz złożyć reklamację, ale zanim dostaniesz nowe łóżko, to pewnie trochę potrwa.

  Albo w przyszłym tygodniu załatwię potrzebne rzeczy w markecie budowlanym. Tyle że

  zapłacisz wtedy dwa razy.

  To mi nie przeszkadzało.

  – Możemy pojechać tam teraz?

  Julian spojrzał na wyświetlacz swojego telefonu i w zamyśleniu zmarszczył czoło.

  – Za mało czasu. Moja grupa na mnie czeka i w dodatku mam materiały Chase’a. Ale

  załatwię te śruby tak szybko, jak będę mógł. Obiecuję.

  Westchnęłam.

  – Dzięki.

  Uśmiechnął się do mnie i pomógł mi ustawić pod ścianą wypakowane deski i listwy.

  Potem się pożegnał.

  Wyrzucałam właśnie ostatnie opakowanie, gdy mój wzrok padł na różowego misia na

  materacu. Wzięłam pluszaka, żeby zanieść go Julianowi, zanim pójdzie do biblioteki.

  – Dawno się nie widzieliśmy – przywitał mnie po otwarciu drzwi. Przez tych pięć minut

  zdążył zmienić koszulę.

  Podniosłam Panią Doubtfire.

  – Zapomniałeś o niej.

  – Och… dzięki. – Wziął ode mnie misia i pogłaskał go po głowie.

  Mimo woli zaczęłam się zastanawiać, czy to jedyna pamiątka po Sophii i czy jeszcze ma

  jakieś inne u siebie w pokoju.

  Z rozmyślań wyrwały mnie stąpnięcia łapek na parkiecie, połączone z miauczeniem.

  Zanim się obejrzałam, Laurence ocierał się o moje nogi. Przytulił się do mnie, a potem rzucił się

  na podłogę i ugryzł mnie w duży palec.

  – Ała! – Próbowałam strząsnąć go delikatnie, ale wbił pazury w moją stopę.

  – Sorry – powiedział Julian i kucnął, by uwolnić mnie od małej bestii. – Jest niewyżyty.

  Od dwudziestu godzin nikt się z tobą porządnie nie pobawił, prawda? – Podniósł Laurence’a na

  wysokość twarzy i patrzył na niego. Kotek uderzył go łapką w nos.

  Roześmiałam się.

  – Ja mogę się z nim pobawić.

  – Nie musisz.

  – Przestań. Chętnie to zrobię.

  Wzięłam od niego kota i zaniosłam go do salonu, do koszyczka, w którym leżały

  zabawki. Miał ich tak dużo, że można by sądzić, że Julian ma nie jednego kota, ale z tuzin.

  Wybrałam mysz przytwierdzoną do sznurka i zaczęłam ją ciągnąć po podłodze. Laurence od razu

  ruszył w pogoń i rzucał głową na prawo i lewo, próbując złapać plastikowe zwierzątko.

  – Pójdę już – powiedział Julian. Włożył skórzaną kurtkę, w której jeszcze go nie

  widziałam, ale podobała mi się. Nadawała mu nieco surowy wygląd. – Jak wyjdziesz, zamknij po

  prostu za sobą drzwi.

  – Zamknę. Baw się dobrze.

  Julian mruknął coś w odpowiedzi. Chwilę później wyszedł.

  W mieszkaniu zapanowała cisza i dopiero wtedy zrozumiałam, że zostałam sama.

  W mieszkaniu Juliana. Mój wzrok odważnie powędrował w kierunku jego pokoju. Poczułam

  nagłą chęć rozejrzenia się tam, ale zdławiłam rosnącą ciekawość. Pod żadnym pozorem nie

  wykorzystałabym w ten sposób jego zaufania.

  Zdecydowanym ruchem odwróciłam się znowu do Laurence’a, któremu przez ostatnie

  sekundy udało się odgryźć myszy całe ucho. Wzięłam jakąś inną zabawkę z piórami i ciągnęłam

  ją po podłodze, póki kot się nie zmęczył. Ciężko dysząc, położył się na sofie i spoglądał na mnie

  z wyczekiwaniem, dopóki nie usiadłam przy nim i nie pogłaskałam go. Natychmiast zaczął

  mruczeć. Monotonny dźwięk miał tak uspokajające działanie, że najchętniej zwinęłabym się

  obok niego i ucięła sobie małą drzemkę.

  Podniosłam wzrok, słysząc ciężkie kroki na klatce schodowej. Wkrótce drzwi się

  otworzyły i do mieszkania wkuśtykała Cassie.

  – Cześć – przywitała mnie matowym głosem i bez sił opadła na fotel. Wyglądała na

  wykończoną. Miała potargane włosy i bladą skórę. Ubrana była w fioletową sukienkę, którą

  razem wybrałyśmy na jej randkę.

  – Gdzie Auri? – zapytałam ostrożnie. Przeczucie podpowiadało mi, że jej wygląd nie ma

  nic wspólnego z całonocnym uprawianiem seksu.

  Cassie spojrzała na mnie mętnym wzrokiem. Za jej smutkiem dostrzegłam też wściekłość,

  dobrze ukrytą pod rozmazanym eyelinerem i tuszem do rzęs.

  – Nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to.

  Nie brzmiało to dobrze. Przysunęłam się bliżej fotela i z trudem odważyłam się zadać jej

  kolejne pytanie.

  – A więc randka się nie udała?

  Cassie prychnęła. Zdjęła but i rzuciła go w kąt pokoju.

  – Jaka randka? W drodze do restauracji spotkaliśmy kilku jego kolegów z drużyny. Tak

  długo nas namawiali, aż w końcu poszliśmy z nimi do baru. – Jej twarz jeszcze bardziej

  spochmurniała. – Do baru dla sportowców. Po dziesięciu sekundach na kolanach Auriego

  siedziała już jakaś cheerleaderka.

  – Shit – zaklęłam. – A on nic nie powiedział?

  – Nope. Nawet się nie zająknął, że jest ze mną.

  Ze zdumieniem pokręciłam głową.

  – Tak mi przykro. To wszystko moja wina. Nie powinnam była was namawia�
� na tę

  randkę.

  – To nie twoja wina, że Auri czasami zachowuje się jak dupek – powiedziała Cassie. –

  Poza tym do niczego mnie nie zmuszałaś. Chciałam z nim wyjść i się rozczarowałam. Nic

  nowego. – Potrząsnęła głową, jakby nie mogła uwierzyć we własną naiwność. – Tak czy inaczej

  po godzinie wyszłam, żeby nie musieć brać udziału w tym teatrze.

  – Gdzie byłaś przez całą noc? Pisałam do ciebie.

  – Sorry, ale byłam tak podekscytowana randką, że zostawiłam komórkę tutaj. Po tej

  scenie w barze po prostu nie chciałam już patrzeć na Auriego i przenocowałam u Lucie. –

  Zamilkła, po czym spojrzała na otwarte drzwi i pusty pokój Auriego. – Czekaj. Auri też nie

  wrócił wczoraj do domu?

  Zrobiło mi się trochę słabo. Z zakłopotaniem spuściłam wzrok.

  – Ehm… nie.

  Cassie zamknęła oczy i zacisnęła dłonie w pięści, jakby musiała się powstrzymywać, by

  nie pobiec do pokoju Auriego i czegoś tam nie rozwalić.

  Chciałabym móc jej powiedzieć, żeby się nie martwiła i że on prawdopodobnie przespał

  się u któregoś z kolegów z drużyny, ale nie chciałam wzbudzać w niej fałszywej nadziei, więc

  nie powiedziałam nic.

  – Jestem taka głupia. Co ja sobie myślałam? Nie powinnam była z nim wychodzić na

  żadną randkę.

  – Nie mów tak. Tak bardzo do siebie pasu…

  – Nie jako para – Cassie wpadła mi w słowo, prychając z irytacją.

  – Cassie…

  Znowu mi przerwała:

  – Daj już spokój. Wszystko jest w porządku. Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Za dużo sobie

  obiecywałam po wczorajszym wieczorze, to wszystko. Powinnam być mądrzejsza – powiedziała

  powoli i tak niepewnym głosem, jakby sama nie była pewna własnych słów.

  Nie wątpiłam, że mówiła prawdę. Ja też przyjaźniłam się z Julianem, co nie zmieniało

  faktu, że chciałam od niego czegoś więcej. Z Cassie i Aurim było tak samo. Nawet ślepy by to

  zauważył.

  – Porozmawiasz z nim o tym?

  Cassie potrząsnęła głową.

  – Nie ma mowy. Nie spławił tamtej dziewczyny i tym samym dał mi do zrozumienia, kim

  dla niego jestem. Powinnam o tym zapomnieć i żyć jak dawniej. Tak będzie najprościej.

  – Może – odparłam. – Tyle że najprościej nie zawsze znaczy właściwie.

  Rozdział 21

  Tęsknię za tobą.

  Proszę, odezwij się.

  Wszystko dobrze u ciebie?

  To tylko kilka z wielu wiadomości, które wysłałam Adrianowi od niedzielnego

  popołudnia. Nie umiem powiedzieć dlaczego. Może miało to związek z koncertem, na który

  właściwie mieliśmy pójść razem. A może dlatego, że powiedziałam o nim Julianowi i Alizie.

  Bardzo za nim teraz tęskniłam. Zadzwoniłam nawet jeszcze raz do Rainpride Center z nadzieją,

  że Patrick coś o nim słyszał. Ale nie. Zapewniał mnie jednak, że nadal ma oczy i uszy otwarte.

  Tego dnia więcej niż raz mój kciuk zawisł nad numerem telefonu prywatnego detektywa. Ciągle

  nie oswoiłam się z myślą, by zlecić komuś obcemu wytropienie Adriana, ale ustaliłam termin:

  jeśli do Święta Dziękczynienia nie będę miała żadnych wieści o bracie, zadzwonię tam bez

  względu na konsekwencje.

  – Kupisz tę książkę? – zapytała Aliza.

  Spojrzałam na nią roztargnionym wzrokiem, bo przez ostatnie minuty gapiłam się gdzieś

  kompletnie rozkojarzona.

  – Hm? Jaką książkę?

  – Tę, którą właśnie poleca profesor Chapman.

  – Och. Nie wiem... Nie sądzę. – Nie wiem nawet, jak długo będę jeszcze chodzić na te

  zajęcia.

  Powinnam chyba wkrótce podjąć decyzję. Jeśli jednak oznajmię rodzicom, że nie zostanę

  adwokatką, zerwę ostatnie więzi łączące mnie z rodziną.

  Aliza westchnęła.

  – O czym ty myślisz?

  – Jestem po prostu zmęczona.

  – A ja wiem, że kłamiesz.

  Teraz to ja westchnęłam, ale zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, poczułam wibracje

  w kieszeni spodni. Idealna wymówka, by nie odpowiadać na pytanie Alizy. Pokazałam jej

  gestem, by poczekała chwilę i wyciągnęłam komórkę.

  – O Boże! O Boże! O Boże! O Boże! – Podskoczyłam na krześle.

  – Pani Owens, wszystko w porządku? – zapytał profesor Chapman wyraźnie obrażonym

  tonem, bo przerwałam jego monolog o nie wiadomo czym.

  – W najlepszym! – krzyknęłam i odwróciłam się do Alizy. – Muszę iść.

  Pospiesznie się spakowałam i potykając się o nogi ludzi, którzy siedzieli w moim rzędzie,

  zaczęłam się przedzierać do wyjścia. Pewnie po tym wystąpieniu uznają mnie za wariatkę, ale

  było mi wszystko jedno. Zbiegłam po schodach, jak burza wypadłam z sali i w końcu z budynku

  wydziału. Z telefonem w dłoni pobiegłam do swojego drzewa, gdzie zrzuciłam plecak i usiadłam

  w słońcu.

  Drżącymi palcami odblokowałam ekran, na którym pojawiło się imię Adriana. Żołądek

  wywracał mi się na wszystkie strony. Nie mogłam w to uwierzyć. W końcu do mnie napisał. Do

  oczu napłynęły mi łzy ulgi i radości. Zamrugałam i otworzyłam wiadomość.

  Adrian: U mnie wszystko dobrze, Słonko. Ja też za tobą tęsknię, ale potrzebuję jeszcze

  trochę czasu. (Tak poza tym to Habitat 67 jest naprawdę bardzo fajny. Kto Ci o nim powiedział?)

  Serce biło mi jak szalone. Przeczytałam każde słowo jeszcze raz. I jeszcze raz. Cała się

  trzęsłam, w klatce piersiowej ściskało mnie, jakbym w każdej chwili miała pęknąć ze szczęścia.

  U Adriana wszystko dobrze i nie zapomniał o mnie.

  Ja: Nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa, że się odezwałeś! Martwiłam się o ciebie,

  Łosiu. (Julian. Opowiem Ci o nim więcej, kiedy się zobaczymy. Spoiler: lubię go. Bardzo!)

  Przez całą wieczność wpatrywałam się w telefon z nadzieją, że przyjdzie jeszcze jedna

  odpowiedź. Adrian jednak znowu zamilkł. Właściwie powinno mnie to rozwścieczyć, ale tak mi

  ulżyło, że nawet nie byłam w stanie czuć niczego innego niż radość. Serce waliło mi jak dzikie

  jeszcze jakiś czas po odczytaniu wiadomości.

  Adrian napisał, że potrzebuje więcej czasu. Ile może to trwać? Czy miał na myśli kilka

  dni? Kilka tygodni? Czy kilka miesięcy? Niepewność, jaką odczuwałam jeszcze dziś rano,

  zmieniła się teraz w niecierpliwość. Chciałam go zobaczyć. Koniecznie.

  Telefon zawibrował mi w dłoni.

  Adrian: To jest szantaż!

  Roześmiałam się.

  Ja: Mam to w nosie!

  Adrian: Wiem… A poza tym: Jak się nazywają te same drzewa?

  Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Przez chwilę zastanawiałam się, czy rano może nie

  poślizgnęłam się pod prysznicem i nie uderzyłam w głowę. Te wiadomości były tak dobre, że nie

  mogły być prawdziwe.

  Ja: Nie wiem.

  Adrian: Klony.

  Ja: Okropny żart.

  Adrian: Ale się śmiałaś.

  Ja: Masz mnie.

  Adrian: Na razie, Micah.

  Na razie? Nie brzmiało to tak, jakbym musiała czekać na niego całymi miesiącami.

  Zrobiłam screenshoty wiadomości, żeby mi nie zginęły. W końcu schowałam komórkę, ale już

  po minucie wyciągnęłam ją znowu i przeczytałam wszystko jeszcze raz. Musiałam się

  uśmie
chnąć. Adrian do mnie napisał.

  – Micah?

  Spojrzałam w górę i zobaczyłam zbliżającego się Juliana. Mój szeroki uśmiech zrobił się

  jeszcze szerszy. Skoczyłam na równe nogi, podbiegłam do niego i rzuciłam mu się w ramiona.

  Złapał mnie ze śmiechem.

  – Ja też się cieszę, że cię widzę.

  Objęłam nogami jego biodra.

  – Adrian się odezwał!

  – Wspaniale. – Przesunął dłonie z pleców i położył je na moich biodrach, a ponieważ

  podwinęła mi się koszulka, jego palce dotknęły mojej nagiej skóry. Poczułam mrowienie w tym

  miejscu. – Co powiedział?

  – Nie za dużo. – Byłam tak podekscytowana, że mówiłam zdyszanym głosem. – Tylko że

 

‹ Prev