Someone new
Page 30
ludzie w jej życiu trzymali się razem? Nie znałam Sophii, ale nie mogłam sobie wyobrazić, żeby
ta szczęśliwa dziewczynka ze zdjęcia chciała czegoś takiego dla swojej rodziny. Byłam prawie
pewna, że cała ta sprawa jest związana z nią i wypadkiem, w którym musiał brać udział Julian.
Przynajmniej na to wskazują jego blizny. Dlaczego rodzice mieliby wyrzucać go ze swojego
życia?
Julian westchnął ciężko.
– Nie patrz tak na mnie.
– A jak na ciebie patrzę?
– Jakbyś mi współczuła. – Sięgnął po kolejną półkę. – Nie uważam, że dobrze się stało,
że tak się potoczyły sprawy między mną a rodzicami, ale niczego nie żałuję. Chyba też nie
żałujesz tego, co się wydarzyło między tobą a twoimi rodzicami po wyrzuceniu Adriana?
Przez moment zastanawiałam się nad tym pytaniem, a potem potrząsnęłam głową.
Żałowałam wielu rzeczy: że nie zrobiłam więcej, że nie było mnie w domu, kiedy mama
przyłapała Adriana z chłopakiem w łóżku i że wcześniej nie wiedziałam, co na ten temat sądzą
moi rodzice. Ale każda dyskusja i każda kłótnia, którą później przeprowadziliśmy, była
potrzebna. I choć czułam się przy tym nieprzyjemnie, to nie żałuję swoich słów ani swojego
sprzeciwu.
Skończyliśmy montować szafę, w tle leciała muzyka Linkin Park. Miałam wrażenie, że
Julian zna słowa wszystkich piosenek. Nie wiedziałam, czy jest tego świadomy, ale kiedy ze mną
nie rozmawiał, jego usta poruszały się bezgłośnie. Byłam ciekawa, jak by to brzmiało, gdyby
naprawdę śpiewał.
Ustawiliśmy szafę obok drzwi wejściowych, Julian dodatkowo przytwierdził do ściany
kilka wieszaków na kurtki i zabraliśmy się do składania łóżka. Rozpakowaliśmy pudła
i rozłożyliśmy poszczególne części na podłodze w moim pokoju. Julian oglądał śruby, kołki
i inne rzeczy, a ja poszłam do kuchni po coś do picia.
– Nie możemy złożyć tego łóżka – oznajmił, kiedy wróciłam.
Wręczyłam mu szklankę.
– Dlaczego nie?
– Brakuje śrub.
Sfrustrowana kucnęłam obok niego.
– I co teraz?
– Możesz złożyć reklamację, ale zanim dostaniesz nowe łóżko, to pewnie trochę potrwa.
Albo w przyszłym tygodniu załatwię potrzebne rzeczy w markecie budowlanym. Tyle że
zapłacisz wtedy dwa razy.
To mi nie przeszkadzało.
– Możemy pojechać tam teraz?
Julian spojrzał na wyświetlacz swojego telefonu i w zamyśleniu zmarszczył czoło.
– Za mało czasu. Moja grupa na mnie czeka i w dodatku mam materiały Chase’a. Ale
załatwię te śruby tak szybko, jak będę mógł. Obiecuję.
Westchnęłam.
– Dzięki.
Uśmiechnął się do mnie i pomógł mi ustawić pod ścianą wypakowane deski i listwy.
Potem się pożegnał.
Wyrzucałam właśnie ostatnie opakowanie, gdy mój wzrok padł na różowego misia na
materacu. Wzięłam pluszaka, żeby zanieść go Julianowi, zanim pójdzie do biblioteki.
– Dawno się nie widzieliśmy – przywitał mnie po otwarciu drzwi. Przez tych pięć minut
zdążył zmienić koszulę.
Podniosłam Panią Doubtfire.
– Zapomniałeś o niej.
– Och… dzięki. – Wziął ode mnie misia i pogłaskał go po głowie.
Mimo woli zaczęłam się zastanawiać, czy to jedyna pamiątka po Sophii i czy jeszcze ma
jakieś inne u siebie w pokoju.
Z rozmyślań wyrwały mnie stąpnięcia łapek na parkiecie, połączone z miauczeniem.
Zanim się obejrzałam, Laurence ocierał się o moje nogi. Przytulił się do mnie, a potem rzucił się
na podłogę i ugryzł mnie w duży palec.
– Ała! – Próbowałam strząsnąć go delikatnie, ale wbił pazury w moją stopę.
– Sorry – powiedział Julian i kucnął, by uwolnić mnie od małej bestii. – Jest niewyżyty.
Od dwudziestu godzin nikt się z tobą porządnie nie pobawił, prawda? – Podniósł Laurence’a na
wysokość twarzy i patrzył na niego. Kotek uderzył go łapką w nos.
Roześmiałam się.
– Ja mogę się z nim pobawić.
– Nie musisz.
– Przestań. Chętnie to zrobię.
Wzięłam od niego kota i zaniosłam go do salonu, do koszyczka, w którym leżały
zabawki. Miał ich tak dużo, że można by sądzić, że Julian ma nie jednego kota, ale z tuzin.
Wybrałam mysz przytwierdzoną do sznurka i zaczęłam ją ciągnąć po podłodze. Laurence od razu
ruszył w pogoń i rzucał głową na prawo i lewo, próbując złapać plastikowe zwierzątko.
– Pójdę już – powiedział Julian. Włożył skórzaną kurtkę, w której jeszcze go nie
widziałam, ale podobała mi się. Nadawała mu nieco surowy wygląd. – Jak wyjdziesz, zamknij po
prostu za sobą drzwi.
– Zamknę. Baw się dobrze.
Julian mruknął coś w odpowiedzi. Chwilę później wyszedł.
W mieszkaniu zapanowała cisza i dopiero wtedy zrozumiałam, że zostałam sama.
W mieszkaniu Juliana. Mój wzrok odważnie powędrował w kierunku jego pokoju. Poczułam
nagłą chęć rozejrzenia się tam, ale zdławiłam rosnącą ciekawość. Pod żadnym pozorem nie
wykorzystałabym w ten sposób jego zaufania.
Zdecydowanym ruchem odwróciłam się znowu do Laurence’a, któremu przez ostatnie
sekundy udało się odgryźć myszy całe ucho. Wzięłam jakąś inną zabawkę z piórami i ciągnęłam
ją po podłodze, póki kot się nie zmęczył. Ciężko dysząc, położył się na sofie i spoglądał na mnie
z wyczekiwaniem, dopóki nie usiadłam przy nim i nie pogłaskałam go. Natychmiast zaczął
mruczeć. Monotonny dźwięk miał tak uspokajające działanie, że najchętniej zwinęłabym się
obok niego i ucięła sobie małą drzemkę.
Podniosłam wzrok, słysząc ciężkie kroki na klatce schodowej. Wkrótce drzwi się
otworzyły i do mieszkania wkuśtykała Cassie.
– Cześć – przywitała mnie matowym głosem i bez sił opadła na fotel. Wyglądała na
wykończoną. Miała potargane włosy i bladą skórę. Ubrana była w fioletową sukienkę, którą
razem wybrałyśmy na jej randkę.
– Gdzie Auri? – zapytałam ostrożnie. Przeczucie podpowiadało mi, że jej wygląd nie ma
nic wspólnego z całonocnym uprawianiem seksu.
Cassie spojrzała na mnie mętnym wzrokiem. Za jej smutkiem dostrzegłam też wściekłość,
dobrze ukrytą pod rozmazanym eyelinerem i tuszem do rzęs.
– Nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to.
Nie brzmiało to dobrze. Przysunęłam się bliżej fotela i z trudem odważyłam się zadać jej
kolejne pytanie.
– A więc randka się nie udała?
Cassie prychnęła. Zdjęła but i rzuciła go w kąt pokoju.
– Jaka randka? W drodze do restauracji spotkaliśmy kilku jego kolegów z drużyny. Tak
długo nas namawiali, aż w końcu poszliśmy z nimi do baru. – Jej twarz jeszcze bardziej
spochmurniała. – Do baru dla sportowców. Po dziesięciu sekundach na kolanach Auriego
siedziała już jakaś cheerleaderka.
– Shit – zaklęłam. – A on nic nie powiedział?
– Nope. Nawet się nie zająknął, że jest ze mną.
Ze zdumieniem pokręciłam głową.
– Tak mi przykro. To wszystko moja wina. Nie powinnam była was namawia�
� na tę
randkę.
– To nie twoja wina, że Auri czasami zachowuje się jak dupek – powiedziała Cassie. –
Poza tym do niczego mnie nie zmuszałaś. Chciałam z nim wyjść i się rozczarowałam. Nic
nowego. – Potrząsnęła głową, jakby nie mogła uwierzyć we własną naiwność. – Tak czy inaczej
po godzinie wyszłam, żeby nie musieć brać udziału w tym teatrze.
– Gdzie byłaś przez całą noc? Pisałam do ciebie.
– Sorry, ale byłam tak podekscytowana randką, że zostawiłam komórkę tutaj. Po tej
scenie w barze po prostu nie chciałam już patrzeć na Auriego i przenocowałam u Lucie. –
Zamilkła, po czym spojrzała na otwarte drzwi i pusty pokój Auriego. – Czekaj. Auri też nie
wrócił wczoraj do domu?
Zrobiło mi się trochę słabo. Z zakłopotaniem spuściłam wzrok.
– Ehm… nie.
Cassie zamknęła oczy i zacisnęła dłonie w pięści, jakby musiała się powstrzymywać, by
nie pobiec do pokoju Auriego i czegoś tam nie rozwalić.
Chciałabym móc jej powiedzieć, żeby się nie martwiła i że on prawdopodobnie przespał
się u któregoś z kolegów z drużyny, ale nie chciałam wzbudzać w niej fałszywej nadziei, więc
nie powiedziałam nic.
– Jestem taka głupia. Co ja sobie myślałam? Nie powinnam była z nim wychodzić na
żadną randkę.
– Nie mów tak. Tak bardzo do siebie pasu…
– Nie jako para – Cassie wpadła mi w słowo, prychając z irytacją.
– Cassie…
Znowu mi przerwała:
– Daj już spokój. Wszystko jest w porządku. Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Za dużo sobie
obiecywałam po wczorajszym wieczorze, to wszystko. Powinnam być mądrzejsza – powiedziała
powoli i tak niepewnym głosem, jakby sama nie była pewna własnych słów.
Nie wątpiłam, że mówiła prawdę. Ja też przyjaźniłam się z Julianem, co nie zmieniało
faktu, że chciałam od niego czegoś więcej. Z Cassie i Aurim było tak samo. Nawet ślepy by to
zauważył.
– Porozmawiasz z nim o tym?
Cassie potrząsnęła głową.
– Nie ma mowy. Nie spławił tamtej dziewczyny i tym samym dał mi do zrozumienia, kim
dla niego jestem. Powinnam o tym zapomnieć i żyć jak dawniej. Tak będzie najprościej.
– Może – odparłam. – Tyle że najprościej nie zawsze znaczy właściwie.
Rozdział 21
Tęsknię za tobą.
Proszę, odezwij się.
Wszystko dobrze u ciebie?
To tylko kilka z wielu wiadomości, które wysłałam Adrianowi od niedzielnego
popołudnia. Nie umiem powiedzieć dlaczego. Może miało to związek z koncertem, na który
właściwie mieliśmy pójść razem. A może dlatego, że powiedziałam o nim Julianowi i Alizie.
Bardzo za nim teraz tęskniłam. Zadzwoniłam nawet jeszcze raz do Rainpride Center z nadzieją,
że Patrick coś o nim słyszał. Ale nie. Zapewniał mnie jednak, że nadal ma oczy i uszy otwarte.
Tego dnia więcej niż raz mój kciuk zawisł nad numerem telefonu prywatnego detektywa. Ciągle
nie oswoiłam się z myślą, by zlecić komuś obcemu wytropienie Adriana, ale ustaliłam termin:
jeśli do Święta Dziękczynienia nie będę miała żadnych wieści o bracie, zadzwonię tam bez
względu na konsekwencje.
– Kupisz tę książkę? – zapytała Aliza.
Spojrzałam na nią roztargnionym wzrokiem, bo przez ostatnie minuty gapiłam się gdzieś
kompletnie rozkojarzona.
– Hm? Jaką książkę?
– Tę, którą właśnie poleca profesor Chapman.
– Och. Nie wiem... Nie sądzę. – Nie wiem nawet, jak długo będę jeszcze chodzić na te
zajęcia.
Powinnam chyba wkrótce podjąć decyzję. Jeśli jednak oznajmię rodzicom, że nie zostanę
adwokatką, zerwę ostatnie więzi łączące mnie z rodziną.
Aliza westchnęła.
– O czym ty myślisz?
– Jestem po prostu zmęczona.
– A ja wiem, że kłamiesz.
Teraz to ja westchnęłam, ale zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, poczułam wibracje
w kieszeni spodni. Idealna wymówka, by nie odpowiadać na pytanie Alizy. Pokazałam jej
gestem, by poczekała chwilę i wyciągnęłam komórkę.
– O Boże! O Boże! O Boże! O Boże! – Podskoczyłam na krześle.
– Pani Owens, wszystko w porządku? – zapytał profesor Chapman wyraźnie obrażonym
tonem, bo przerwałam jego monolog o nie wiadomo czym.
– W najlepszym! – krzyknęłam i odwróciłam się do Alizy. – Muszę iść.
Pospiesznie się spakowałam i potykając się o nogi ludzi, którzy siedzieli w moim rzędzie,
zaczęłam się przedzierać do wyjścia. Pewnie po tym wystąpieniu uznają mnie za wariatkę, ale
było mi wszystko jedno. Zbiegłam po schodach, jak burza wypadłam z sali i w końcu z budynku
wydziału. Z telefonem w dłoni pobiegłam do swojego drzewa, gdzie zrzuciłam plecak i usiadłam
w słońcu.
Drżącymi palcami odblokowałam ekran, na którym pojawiło się imię Adriana. Żołądek
wywracał mi się na wszystkie strony. Nie mogłam w to uwierzyć. W końcu do mnie napisał. Do
oczu napłynęły mi łzy ulgi i radości. Zamrugałam i otworzyłam wiadomość.
Adrian: U mnie wszystko dobrze, Słonko. Ja też za tobą tęsknię, ale potrzebuję jeszcze
trochę czasu. (Tak poza tym to Habitat 67 jest naprawdę bardzo fajny. Kto Ci o nim powiedział?)
Serce biło mi jak szalone. Przeczytałam każde słowo jeszcze raz. I jeszcze raz. Cała się
trzęsłam, w klatce piersiowej ściskało mnie, jakbym w każdej chwili miała pęknąć ze szczęścia.
U Adriana wszystko dobrze i nie zapomniał o mnie.
Ja: Nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa, że się odezwałeś! Martwiłam się o ciebie,
Łosiu. (Julian. Opowiem Ci o nim więcej, kiedy się zobaczymy. Spoiler: lubię go. Bardzo!)
Przez całą wieczność wpatrywałam się w telefon z nadzieją, że przyjdzie jeszcze jedna
odpowiedź. Adrian jednak znowu zamilkł. Właściwie powinno mnie to rozwścieczyć, ale tak mi
ulżyło, że nawet nie byłam w stanie czuć niczego innego niż radość. Serce waliło mi jak dzikie
jeszcze jakiś czas po odczytaniu wiadomości.
Adrian napisał, że potrzebuje więcej czasu. Ile może to trwać? Czy miał na myśli kilka
dni? Kilka tygodni? Czy kilka miesięcy? Niepewność, jaką odczuwałam jeszcze dziś rano,
zmieniła się teraz w niecierpliwość. Chciałam go zobaczyć. Koniecznie.
Telefon zawibrował mi w dłoni.
Adrian: To jest szantaż!
Roześmiałam się.
Ja: Mam to w nosie!
Adrian: Wiem… A poza tym: Jak się nazywają te same drzewa?
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Przez chwilę zastanawiałam się, czy rano może nie
poślizgnęłam się pod prysznicem i nie uderzyłam w głowę. Te wiadomości były tak dobre, że nie
mogły być prawdziwe.
Ja: Nie wiem.
Adrian: Klony.
Ja: Okropny żart.
Adrian: Ale się śmiałaś.
Ja: Masz mnie.
Adrian: Na razie, Micah.
Na razie? Nie brzmiało to tak, jakbym musiała czekać na niego całymi miesiącami.
Zrobiłam screenshoty wiadomości, żeby mi nie zginęły. W końcu schowałam komórkę, ale już
po minucie wyciągnęłam ją znowu i przeczytałam wszystko jeszcze raz. Musiałam się
uśmie
chnąć. Adrian do mnie napisał.
– Micah?
Spojrzałam w górę i zobaczyłam zbliżającego się Juliana. Mój szeroki uśmiech zrobił się
jeszcze szerszy. Skoczyłam na równe nogi, podbiegłam do niego i rzuciłam mu się w ramiona.
Złapał mnie ze śmiechem.
– Ja też się cieszę, że cię widzę.
Objęłam nogami jego biodra.
– Adrian się odezwał!
– Wspaniale. – Przesunął dłonie z pleców i położył je na moich biodrach, a ponieważ
podwinęła mi się koszulka, jego palce dotknęły mojej nagiej skóry. Poczułam mrowienie w tym
miejscu. – Co powiedział?
– Nie za dużo. – Byłam tak podekscytowana, że mówiłam zdyszanym głosem. – Tylko że