Someone new
Page 37
– To jest cholernie dobre.
– Dzięki – odparłam z kawałkiem ciastka w ustach, które nawet w połowie nie było tak
smaczne jak wypieki Alizy. Rano zrezygnowałam ze śniadania i mój żołądek zdążył już trochę
się uspokoić, więc nie byłam szczególnie wybredna.
– Przypomina mi trochę Sagę Vaughana i Staples.
– To dobrze czy źle?
– Dobrze. W podobnym klimacie, ale poza tym jest całkowicie oryginalny – wyjaśnił
Ted, nie odrywając wzroku od rysunku. – Jest wielu utalentowanych artystów i oni wszyscy
potrafią ładnie rysować, ale przepadają w tłumie. Twój styl natomiast ma w sobie coś
niepowtarzalnego.
– Tak sądzisz?
Ted kiwnął głową. Znał niektóre moje prace, ale przecież nie wszystkie. Widział
fanowskie DC. One też nosiły mój indywidualny rys, ale w ramach tego, na co pozwalały mi
oryginały.
– Absolutnie. A wiem, o czym mówię. W końcu…
– Jesteście najlepszą księgarnią komiksową w Waszyngtonie – skończyłam zdanie za
niego i znacząco wskazałam w kierunku dyplomu nad kasą. Ted i Derek nie opuszczali żadnej
okazji, by wspomnieć o tym wyróżnieniu przyznanym im przez jakieś czasopismo.
– Właśnie. – Ted się uśmiechnął i przesunął tablet w moją stronę. – Będziesz to chciała
kiedyś opublikować?
– Myślę, że tak.
– Fajnie. Nalegam, by pierwsze spotkanie autorskie odbyło się tutaj.
– Jasne. Zarezerwuj mi jakiś termin. Tak za pięć albo sześć lat.
Uśmiechnął się.
– Nie mogę się już doczekać.
Przewróciłam oczami.
Nie byłam nawet pewna, czy sześć lat mi wystarczy, by zakończyć tę historię. Nie
w tempie, w jakim teraz pracowałam, a poza tym tyle jeszcze było do zrobienia. W kolejnych
dniach stworzę następne szkice Lady w tym samym stylu i w różnych pozach. Na końcu
powstanie jej przeciwnik Traumlord i niezliczone postacie drugoplanowe. W powieści graficznej
powinno być coś więcej niż tylko romantyczna miłość, co znacznie utrudniało skonstruowanie
fabuły, zwłaszcza że nie byłam dobrą pisarką.
– Zdradzisz mi, dlaczego masz taką przygnębioną minę? – zapytał Ted i oparł łokcie
o blat stołu. Zsunął się przy tym kosmyk jego długich czarnych włosów, które zawsze zakładał za
prawe ucho. – Przykro patrzeć na nieszczęśliwą twarz mojej najlepszej klientki, nawet jeśli twoje
zakupy na poprawienie nastroju zwiększają obroty sklepu.
– Nie martw się. I tak z nich nie zrezygnuję – odparłam i umilkłam.
Ted spojrzał na mnie wyczekująco. Mógł patrzeć tak przez minutę, nawet nie
mrugnąwszy okiem.
Westchnęłam.
– Problemy z facetem.
– Rozumiem – mruknął Ted. – Ja też jestem facetem. Niewątpliwie. I mam problemy.
Podsumowując: mogę pomóc. Co się stało?
Roześmiałam się, po raz pierwszy odkąd Julian wybiegł z namiotu.
– Dzięki, Ted, ale nie sądzę, żeby to podziałało.
Wzruszył ramionami.
– Jeśli zmienisz zdanie, jestem tutaj. – Uśmiechnął się. – W najlepszej księgarni
komiksowej w Waszyngtonie.
W poniedziałkowy poranek z półsnu wyrwało mnie trzaśnięcie drzwi. Mrugając,
podniosłam głowę i w panice zaczęłam szukać telefonu, który leżał gdzieś na materacu.
Zaspałam?
4:52
Cholera.
Odwróciłam się i zwinęłam pod kocem jak gąsienica. Zanim jednak mój mózg znowu
pogrążył się we śnie, jedna myśl wymknęła się z podświadomości. Julian. To on trzasnął
drzwiami. Szedł do pracy. Układać towar w regałach. Świetnie, teraz znowu o nim myślę. I o
Sophii. I o jego wykrzywionej bólem twarzy, zanim wybiegł z namiotu.
Od tego ranka po imprezie Cassie nie widziałam go więcej i chociaż od tamtego czasu nie
minęła nawet doba, już za nim tęskniłam. Bałam się jednak kolejnego spotkania. Nie wiedziałam,
jak zareaguję. Oczywiście chciałabym go wziąć w ramiona, ale jednocześnie zależało mi na
zachowaniu twarzy. Po prostu nie mogłam zrozumieć, jak mógł mnie tak odsunąć po tym, jak mu
się zwierzyłam, że zraniło mnie milczenie Adriana. Bardziej jednak niż własnej reakcji
obawiałam się zachowania Juliana. Przeprosi mnie, zacznie się kłócić czy będzie mnie ignorował,
jak w pierwszych dniach po przeprowadzce? Myśli kłębiły mi się w głowie. Im bardziej z nimi
walczyłam, tym bardziej mnie przygniatały, aż w końcu miałam wrażenie, że zaraz się uduszę.
I to był moment, w którym zrzuciłam z siebie koc i wstałam. Tak dalej być nie mogło.
Wzięłam zimny prysznic i pijąc jedną z wielu tego dnia kaw, napisałam do Adriana: Co
robi zaatakowany kucharz?
Odpowiedział dopiero, kiedy odstawiałam pustą filiżankę do zlewu, w którym
nagromadziło się już mnóstwo brudnych naczyń.
Adrian: Wzywa posiłki.
Prychnęłam.
Ja: Wygooglowałeś?
Adrian: Nie.
Adrian: Ale mam tę samą apkę.
Ja: Czekaj… To znaczy, że znałeś te wszystkie kawały?
Adrian: Yep.
Ja: Uch! Już nigdy nie opowiem żadnego dowcipu!
Adrian: I dobrze. Lepiej zostaw to fachowcom.
Ja: A więc nie tobie. Rozumiem.
Adrian: Cha, cha. Śmieszne. Nie.
Ja: Właśnie, że tak. Wszyscy się śmiali.
Adrian: Jesteś sama, prawda?
Ja: Masz mnie.
Adrian: Znam cię przecież.
Naprawdę? Mimowolnie zadałam sobie to pytanie i miałam ochotę od razu się za to
spoliczkować. Takie myśli o Adrianie były nie fair. W końcu to mój brat i chociaż mi nie ufał, to
przez lata wielokrotnie udowodnił, że dobrze mnie zna. Świadczyły o tym prezenty, które mi
dawał i słowa, które do mnie kierował, kiedy nie było ze mną najlepiej.
Na resztę dnia zaszyłam się w kryjówce pod łóżkiem, bo sama sobie nie ufałam.
Napisałam do Alizy, że nie przyjdę na zajęcia.
Nagle przypomniałam sobie, że w tym tygodniu zaczynają się egzaminy. Wszyscy bez
przerwy gadali o testach śródsemestralnych, a ja całkowicie o nich zapomniałam. Mimo to nie
dałam rady wyjść z mieszkania.
Po kilku godzinach letargu sięgnęłam po materiały do egzaminów. Skoro i tak czułam się
beznadziejnie, to mogłam zająć się prawem. Gorzej już nie mogło być. Nie mogłam się jednak
skupić. Po każdym przeczytanym lub napisanym akapicie odpływałam gdzieś myślami.
Wieczorem w końcu nie wytrzymałam i postanowiłam odnieść Julianowi torbę, ale nie
było go w domu. Podałam ją Cassie, która natychmiast zapytała, czy wszystko w porządku.
Kiedy potrząsnęłam głową, zaproponowała mi swoje towarzystwo, ale wolałam zostać sama.
W normalnych okolicznościach obecność innych ludzi stanowiła dla mnie pocieszenie i kiedy
było mi źle, chciałam, żeby ktoś mnie przytulił. Tym razem jednak było inaczej. To bowiem
bliskość wpędziła mnie w ten stan. Zapytałam tylko Cassie, czy mogę pożyczyć Laurence’a i po
chwili wahania podała mi kotka.
Laurence z ciekawością badał moje mieszkanie. Był już w nim podczas wizyty Linka.
Potem zaszył się ze mną w kryjówce. Razem obejrzeliśmy Park Jurajski. Kotek drzemał, a ja
/>
drapałam go za uszami. Jego mruczenie i humor Chrisa Pratta pomogły mi w końcu uspokoić
myśli, przynajmniej na dwie godziny.
Zanim zasnęłam, odniosłam Laurence’a. Juliana nadal nie było i strasznie mnie to
wkurzało. Był dokładnie taki jak Adrian: samolubny dupek zajęty wyłącznie własnymi emocjami
i własnym cierpieniem. Czy w ogóle choć przez chwilę zastanawiał się, jak ja się czuję? Nawet
nie próbował wyjaśnić mi swojego zachowania. Jak może mi więc zarzucać, że go nie
rozumiem? Nie byłam taka jak wszyscy. Nie, jeśli chodziło o niego. Tak samo on nie był jak
wszyscy. Był kimś szczególnym, przynajmniej dla mnie.
Z wściekłością położyłam się do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. Niespokojnie
przewracałam się z boku na bok, aż prześcieradło zrobiło się tak wymięte jak moje myśli.
Dopiero kiedy słońce znowu wzeszło, poczułam, że powieki robią mi się ciężkie. Ubrałam się
jednak i zawlokłam na kampus, by nie opuszczać całego tygodnia z egzaminami. Nie mogłam
mieć gorszego nastroju, dlaczego więc nie miałabym zawalić paru testów, które zresztą i tak
miałam w nosie?
Rozdział 27
Kolejne tygodnie były najgorszymi w moim życiu, pomijając tydzień, w którym zniknął
Adrian. Czułam się fatalnie. Ciągle sobie wmawiałam, że Julian nie jest tego wart. Że powinnam
o nim zapomnieć. Że to tylko facet. Nawet nie znaliśmy się zbyt długo. Nie chodziło jednak tylko
o niego, chodziło również o mnie, o moje uczucia i o to, czy moją relację z nim oceniłam równie
nierealnie jak tę z Adrianem. Czułam się oszukana i chociaż rozsądek też opowiadał się
przeciwko mnie, nic nie mogłam na to poradzić. Moje serce miało własną wolę i żaden argument
na świecie nie był w stanie mnie przekonać, żebym zapomniała o Julianie. Stale się za nim
rozglądałam. I wiele razy zastanawiałam się, czy nie spróbować go złapać w budynku
architektury albo podczas przerwy obiadowej w Oazie. Nie odważyłam się jednak tego zrobić, bo
nadal nie miałam pojęcia, co miałabym mu powiedzieć. Poza tym nie chciałam wszczynać kłótni
w miejscu publicznym.
Wieczorami coraz częściej przynosiłam do siebie Laurence’a. Lubiłam go mieć w swoim
mieszkaniu, ale przede wszystkim był to pretekst, żeby zobaczyć, czy Julian był w domu. Ani
razu go nie zastałam. Cassie powiedziała mi, że tylko wpada do mieszkania, ale nie zostaje dłużej
niż na parę minut. Najpierw wmawiałam sobie, że jest zajęty egzaminami i pewnie przesiaduje
w bibliotece, bo dba o oceny, ale kogo próbowałam oszukać? Unikał mnie, wyrzucił mnie ze
swojego życia. Przypuszczalnie jego lęk przed prawdą i ewentualną konfrontacją był większy niż
uczucia do mnie. Bardzo bolesny wniosek.
W niedzielę wieczorem znowu siedziałam w kryjówce z Laurence’em. Obejrzeliśmy już
wszystkie filmy z serii Park Jurajski i zaczęliśmy oglądać na YouTubie nagrania z Jeffem
Goldblumem. Jego głos uspokajał mnie prawie tak samo jak mruczenie kota. Laurence zwinął się
w kulkę na moich kolanach. Powoli zaczynał się tutaj czuć jak u siebie. Zastanawiałam się, czy
po prostu go nie zatrzymać. W takim wypadku prędzej czy później Julian musiałby ze mną
porozmawiać, jeśli chciałby dostać swojego kota z powrotem.
Schyliłam się, żeby włączyć nowy filmik, gdy nagle usłyszałam dźwięk domofonu.
Ostrożnie zdjęłam kota z kolan i wstałam.
– Tak? – powiedziałam do domofonu, nie robiąc sobie nadziei, że to mógłby być Julian.
On by nie dzwonił, tylko po prostu zapukałby do drzwi mieszkania.
– Hej – odpowiedział znajomy głos.
Zmarszczyłam czoło.
– Co ty tu robisz?
– Sprawdzam, czy jeszcze żyjesz – odpowiedziała Lilly. – Przez cały tydzień nie
odpowiadałaś na moje telefony. Martwiłam się.
To prawda. W ostatnich dniach Lilly wiele razy próbowała się ze mną skontaktować. Nie
miałam jednak odwagi z nią porozmawiać. Lilly zawsze od razu wiedziała, że coś jest nie tak. I w
przeciwieństwie do Alizy i Cassie znała mnie za długo i za dobrze, żeby dać się zbyć tekstem
„Nie chcę o tym rozmawiać”.
– Otworzysz mi drzwi czy nie? – zapytała surowym matczynym tonem, którego używała
tylko przy Linku.
Przewróciłam oczami i nacisnęłam guzik.
Przyszła z Linkiem, który na mój widok uśmiechnął się promiennie. Miałam nadzieję, że
nie zapyta o Juliana. Chociaż zapewne zrobi to jego mama. Pocałowałam go w policzek
i szepnęłam, że w mojej sypialni jest kot. Jeszcze nigdy nie widziałam, by biegł tak szybko.
– Masz kota? – zapytała Lilly i zamknęła za sobą drzwi.
– Nie, pożyczyłam od Cassie. – Lekceważąco machnęłam ręką. – A co u ciebie? Jak
egzamin z matmy? Miałaś jakieś wieści od Tannera?
Lilly zaśmiała się sarkastycznie.
– Miło, że próbowałaś. Nie mówimy teraz o mnie. Co się dzieje?
– Nic. Jestem tylko zestresowana. Egzaminy.
Lilly prychnęła i poszła za mną do kuchni.
– Jeśli już mnie okłamujesz, to kłam lepiej. Co się stało? Adrian? Julian? Rodzice? Komu
mam przyłożyć?
Roześmiałam się i od razu poczułam się trochę lepiej niż parę minut temu. Mina Lilly
jednak była bardzo poważna. Jej niebieskie oczy wyglądały jak sople lodu.
Odwróciłam się i otworzyłam szafę, po czym wymamrotałam w kierunku szklanek:
– Nikomu nie musisz przyłożyć… może tylko Julianowi.
– Co się stało?
Nalałam wodę do szklanek i jedną podsunęłam Lilly, która patrzyła na mnie
z wyczekiwaniem. Dobrze wiedziałam, że nie da mi spokoju, dopóki wszystkiego jej nie powiem.
Westchnęłam.
– Pokłóciliśmy się.
– O co?
– W zeszły weekend byliśmy razem na urodzinach Cassie. To była impreza z noclegiem
i… – Zerknęłam w kierunku sypialni, z której słychać było, jak Link tłumaczy coś Laurence’owi.
– Mieliśmy wspólny namiot.
– I? – dopytywała Lilly ze zniecierpliwieniem.
– Pamiętasz, jak mi opowiadałaś, że Tanner umie posługiwać się językiem?
Brwi Lilly powędrowały w górę, a jej policzki delikatnie się zaczerwieniły. Skinęła
głową.
– No właśnie… Julianowi też nie brakuje talentu. Był wspaniały. Ja chciałam więcej, ale
on powiedział, że już doszedł. – Teraz byłam pewna, że kłamał. – Rano chciałam zrobić kolejną
rundę, ale gdy próbowałam zdjąć mu koszulę, powiedział nie.
– Mężczyźni też mają prawo powiedzieć nie.
– Oczywiście, że mają, ale nie chodziło o to, że Julian nie był gotowy, tylko że się przede
mną chował. Nie chciał, żebym zobaczyła jego blizny, już nie mówiąc o tym, że nie chciał o nich
rozmawiać – wyjaśniłam. – Nie ufa mi.
– Tak powiedział?
Wzięłam głęboki oddech.
– Nie, zaprzeczył. Kiedy mu jednak powiedziałam, że może być ze mną szczery,
zachował się tak, jakbym była taka jak wszyscy. To ma być zaufanie?
Lilly zacisnęła usta.
– Może się boi.
– Czego? Że mnie straci? – zapytałam cynicznie. Głos zaczął mi drżeć. – Gratulacje,
udało mu się. Kiedy
go zapytałam o rodziców i Sophię, po prostu uciekł z namiotu. Od tamtej
pory się nie widzieliśmy, chociaż mówiłam mu, jak bardzo jestem zła na Adriana za podobne
zachowanie.
– Julian to nie Adrian – zauważyła Lilly.
– Ach tak? Ukrywa coś przede mną. Okłamuje mnie. Ucieka, jakbym zrobiła coś złego
i nie interesują go moje uczucia. – Zaśmiałam się gorzko. To był surowy, smutny śmiech, jedyna
bariera dla moich łez. – Ja tu widzę podobieństwa. Najwyraźniej jestem dla nich obu kimś, kogo
łatwo zastąpić. Adrian ma teraz Keitha, a Julian… – Potrząsnęłam głową. – Powinien wrócić
teraz do wszystkowiedzącej Rachelle! – Opuściłam głowę i ukryłam twarz w dłoniach. Co się ze
mną stało? Nie chciałam być tak zgorzkniała. To w ogóle do mnie niepodobne. Ale szczerze
mówiąc, dobrze wiedziałam, dlaczego zareagowałam tak ostro…
– Micah. – Lilly nachyliła się nad kuchennym blatem i położyła mi dłoń na ramieniu.
Ostrożnie spojrzałam na nią przez palce załzawionymi oczami. – Adrian nikim cię nie