Post Mortem
Page 14
– Ono robi się coraz większe i większe! – zawołała moja siostrzenica ze zdumieniem. – Fajnie!
– Ciasto robi się coraz cieńsze i większe z powodu działania siły odśrodkowej… w podobny sposób ludzie robią szkło. Widziałaś pewnie stare szyby w oknach… takie ze zmarszczkami na powierzchni? – Skinęła głową. – Szkło zostało rozkręcone tak, aby powstał z niego ogromny, płaski dysk.
Obie poderwałyśmy wzrok, słysząc chrzęst opon na podjeździe. Białe audi zatrzymało się pod moim domem i dobry nastrój Lucy od razu prysł.
– Och – szepnęła smutno. – On już jest.
Bill Boltz wysiadał z wozu, zabierając z siedzenia pasażera dwie butelki wina.
– Na pewno go polubisz – rzekłam, wykładając ciasto na głęboką patelnię. – On bardzo chciał cię poznać, Lucy.
– To twój narzeczony.
Umyłam ręce.
– Nie, po prostu razem pracujemy…
– Jest żonaty? – Widziałam, że obserwuje go przez okno.
– Jego żona umarła w zeszłym roku.
– Och. – A po chwili: – W jaki sposób?
Pocałowałam ją w czubek głowy i wyszłam z kuchni, by otworzyć drzwi. Nie była to odpowiednia chwila na udzielanie odpowiedzi na takie pytania; poza tym nie byłam pewna, jak Lucy przyjęłaby podobną wiadomość.
– Jak się masz? – Bill uśmiechnął się i pocałował mnie lekko.
– Niespecjalnie – odrzekłam, zamykając drzwi.
– Zaczekaj, aż magiczny napój zacznie działać – powiedział, podnosząc do góry butelki, jakby to były trofea z polowania. – Z moich prywatnych zapasów… na pewno będzie ci smakować.
Dotknęłam delikatnie jego ramienia, podążył więc za mną do kuchni.
Lucy znowu tarła ser, siedząc na wysokim stołku, odwrócona do nas plecami.
– Lucy?
Nawet nie przerwała pracy.
– Lucy? – Podprowadziłam do niej Billa. – To jest pan Boltz, Bill, to moja siostrzenica.
Niechętnie przestała trzeć ser i spojrzała mi prosto w oczy.
– Starłam sobie skórę z palca, ciociu Kay. Widzisz? – Podniosła lewą dłoń; opuszka palca faktycznie trochę krwawiła.
– Ojej! Zaraz przyniosę plaster…
– Nakapało trochę do sera – ciągnęła, jakby nagle na krawędzi łez.
– Coś mi się zdaje, że potrzebna nam będzie karetka! – zaanonsował Bill i nagle zaskoczył nas obie, podrywając Lucy ze stołka, sadzając ją sobie na rękach w przedziwnej pozycji i biegnąc z nią do zlewu. – Eo! Eo! Eo! – Jęczał, udając wcale przekonująco syrenę. – Trzy-jeden-sześć! Mamy tu poważny wypadek! Śliczna mała dziewczynka ze skaleczonym palcem! Niech doktor Scarpetta czeka na nas z plastrem!
Lucy dusiła się ze śmiechu i momentalnie zapomniała o zranionym palcu. Kiedy Bill otwierał butelkę wina, patrzyła na niego z jawnym uwielbieniem.
– Widzisz, wino musi trochę odetchnąć – wyjaśniał jej cierpliwie. – Teraz ma ostrzejszy smak, niż będzie miało za godzinę. Jak wszystko na tym świecie, wino także łagodnieje z czasem.
– Czy będę mogła się trochę napić?
– No, cóż – odparł Bill z przesadną powagą. – Ja nie mam nic przeciwko, jeżeli tylko twoja ciocia Kay na to pozwoli. Ale przecież nie chcemy, żebyś się nam tu wstawiła.
Cicho kończyłam przyrządzać pizzę; pokryłam ciasto grubą warstwą sosu, warzyw, mięsa i parmezanu. Na wierzch wyłożyłam pokruszoną mozzarellę i wsunęłam wszystko do pieca. Wkrótce gorący, czosnkowy zapach wypełnił kuchnię; nakrywałam do stołu, podczas gdy Lucy rozmawiała i śmiała się z Billem.
Kolacja wyszła bardzo późna i kieliszek wina dla Lucy okazał się zbawienny. Kiedy zaczęłam sprzątać ze stołu, oczy już się jej tak kleiły, że poszła na górę bez ociągania, mimo iż najwyraźniej nie chciała rozstawać się z Billem, który całkowicie podbił jej serduszko.
– To było doprawdy imponujące – powiedziałam, kiedy już otuliłam Lucy do snu i siedzieliśmy razem przy stole w kuchni. – Nie mam pojęcia, jak ci się to udało. Bałam się, jak zareaguje na twoje towarzystwo…
– Myślałaś, że uzna mnie za konkurenta do twoich uczuć? – Uśmiechnął się lekko.
– Ujmijmy to tak: jej matka co chwilę kończy i zaczyna znajomości z wszystkim, co tylko ma dwie nogi.
– Czyli nie ma zbyt wiele czasu dla córki. – Ponownie napełnił kieliszki.
– Bardzo łagodnie powiedziane.
– Cholerna szkoda. To wspaniały dzieciak i strasznie mądry. Pewnie rozum odziedziczyła po tobie. – Powoli pił wino, po czym dodał: – Co ona robi całymi dniami, gdy ty jesteś w pracy?
– Bertha się nią zajmuje. A Lucy najczęściej przesiaduje w moim gabinecie przed komputerem.
– Gra?
– A skąd! Coś mi się zdaje, że więcej wie na temat działania tej cholernej maszyny niż ja. Kiedy ostatnio do niej zaglądałam, przeorganizowała mi bazę danych w basicu.
Bill wpatrywał się w dno kieliszka.
– Czy jest możliwe, by to ona, korzystając z modemu, połączyła się z twoim komputerem w biurze? – spytał.
– Nawet tego nie sugeruj!
– No, cóż. – Spojrzał mi poważnie w oczy. – Może tak byłoby lepiej dla ciebie…
– Lucy nigdy nie zrobiłaby czegoś podobnego – zaprzeczyłam gorąco. – I zupełnie nie rozumiem, jakim cudem mogłoby to być dla mnie lepsze.
– Lepiej by było, gdyby w bazie danych grzebała twoja dziesięcioletnia siostrzenica niż dziennikarz. Może to ściągnęłoby ci z karku Amburgeya.
– W tym nic mi nie pomoże – warknęłam.
– Taak – burknął. – Jego jedynym celem w życiu jest zrobienie z ciebie kozła ofiarnego.
– Czasem właśnie dochodzę do takiego wniosku.
Amburgey dostał swą nominację pośród ogólnego zamieszania związanego z protestami czarnej części społeczności Richmond przeciwko temu, że policja nie przykłada się do rozwiązywania spraw o morderstwo, chyba że ofiara jest biała. Potem przywódca czarnej mniejszości został zastrzelony we własnym samochodzie, a Amburgey wraz z burmistrzem uznali, że pojawienie się następnego dnia w mojej kostnicy będzie doskonałym politycznym posunięciem.
Może i nie okazałoby się ono tak fatalne, gdyby Amburgey zadawał mi pytania podczas autopsji, a potem trzymał gębę na kłódkę. Jednak połączenie wiadomości lekarskich z umiejętnościami polityka okazało się fatalną kombinacją, która popchnęła go do poinformowania dziennikarzy czekających przed drzwiami mego biura, że „rozrzut śladów na klatce piersiowej” wskazuje „postrzał ze strzelby o dużym kalibrze z bliskiej odległości”. Tak dyplomatycznie, jak tylko było to możliwe, wyjaśniałam pytana przez reporterów, że „rozrzucone rany” były w rzeczy samej śladami zostawionymi po zabiegach, jakie starano się przeprowadzić ofierze na oddziale intensywnej opieki, śladami po wkłuciu długich igieł – bezpośrednimi zastrzykami z adrenaliny starano się pobudzić serce do działania – oraz po igłach wkłutych w celu przeprowadzenia transfuzji krwi. Śmiercionośna rana została zadana z małokalibrowego rewolweru.
Błąd Amburgeya przysporzył dziennikarzom wiele radości.
– Problem polega na tym, że facet ma lekarskie wykształcenie – powiedziałam Billowi. – Wie dostatecznie dużo, by uważać się za specjalistę w dziedzinie medycyny sądowej i by sądzić, że potrafi prowadzić moje biuro lepiej ode mnie.
– A ty popełniłaś błąd, wytykając mu to.
– Tak, a co miałam zrobić? Zgodzić się z nim i stać z założonymi rękoma, patrząc, jak popełnia błędy?
– Jest to więc czysta sprawa profesjonalnej zazdrości – odrzekł, wzruszając ramionami. – Zdarza się.
– Nie mam pojęcia, co to jest. Jak to ty wyjaśnisz, u wszystkich diabłów? Połowa z tego, co ludzie robią i czują, nie ma dla mnie za grosz sensu. Jedyne, co ma chyba sens, to to, że przypominam mu matkę.
Znowu po
czułam przypływ dawnej wściekłości i dopiero widząc minę Billa, zdałam sobie sprawę z tego, że wpatruję się w niego z pretensją.
– Hej! – zaprotestował, unosząc dłonie. – Nie złość się na mnie! Ja nie miałem z tym nic wspólnego.
– Byłeś tam dziś po południu, nie?
– A czego się spodziewałaś? Miałem powiedzieć Amburgeyowi i Tannerowi, że nie przyjdę na spotkanie, bo spotykam się z tobą na gruncie towarzyskim?
– Oczywiście, że nie – odparłam zrozpaczona. – Ale może chciałam, byś to zrobił. Może chciałam, byś rąbnął Amburgeya prosto w nos za to, co powiedział.
– Niezły pomysł. Nie sądzę jednak, by mi to pomogło przy następnych wyborach. Poza tym ty byś pewnie pozwoliła mi zgnić w więzieniu i nawet nie wpłaciłabyś za mnie kaucji.
– Wszystko zależałoby od tego, ile by wyniosła.
– Cholera.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
– Niby o czym?
– O spotkaniu. Musiałeś wiedzieć o tym co najmniej od wczoraj. – Może wiedziałeś o tym znacznie wcześniej, chciałam powiedzieć, lecz się powstrzymałam, i może dlatego nie odezwałeś się do mnie podczas weekendu. Patrzyłam mu w oczy, czekając na odpowiedź.
Znowu wpatrywał się w dno kieliszka.
– Nie widziałem powodu, by ci o tym mówić. Zamartwiałabyś się, a odniosłem wrażenie, że to spotkanie miało być tylko pro forma…
– Pro forma?… – Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Amburgey zamknął mi usta i spędził pół popołudnia, grzebiąc w moich dokumentach, a ty uważasz, że to tylko pro forma?!
– Nie uważasz, że część jego zachowania wynikła z tego, że przyznałaś się do włamania do bazy danych? Wczoraj nie było o tym mowy, Kay. Do diabła, sama wczoraj jeszcze o tym nie wiedziałaś.
– Rozumiem – mruknęłam zimno. – Nikt nic nie wiedział, dopóki ja im tego nie uświadomiłam.
Cisza.
– Co sugerujesz?
– Wydaje mi się nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności, że zawołał mnie na spotkanie tuż po tym, jak dowiedziałam się o włamaniu do komputera. Mam takie dziwne wrażenie, że on coś o tym wiedział…
– Może i tak.
– Też mi pocieszenie!
– Ale bez znaczenia – odparł spokojnie. – I co z tego, że Amburgey wiedział o włamaniu do bazy danych, gdy wzywał cię dziś na rozmowę? Może ktoś się wygadał? Na przykład ta twoja analityczka? Plotki rozchodzą się bardzo szybko. – Bill wzruszył ramionami. – To tylko dodało jeszcze jedno do wszystkich jego zmartwień. Nie wpadłaś w błoto po same uszy jedynie dlatego, że byłaś wystarczająco mądra, by powiedzieć prawdę.
– Ja zawsze mówię prawdę.
– Wcale nie – odrzekł, przeciągając lekko wyrazy i patrząc na mnie spod oka. – Nigdy nie mówisz prawdy o nas…
– No więc może i wiedział – przerwałam mu. – Chcę tylko usłyszeć, że ty nie wiedziałeś.
– Nie wiedziałem. – Patrzył mi w oczy z napięciem. – Gdybym cokolwiek usłyszał, na pewno bym cię ostrzegł, Kay. Pobiegłbym do pierwszej budki telefonicznej i…
– I wypadł z niej jako Superman.
– Do diabła – mruknął. – Teraz się ze mnie nabijasz.
To była chłopięca manifestacja urazy. Bill miał kilka ról i wszystkie odgrywał z niezwykłą powagą i przekonująco. Czasem zastanawiałam się, czy jego zauroczenie moją osobą także nie było rolą?
Zdaje mi się, że grał pierwsze skrzypce w fantazjach połowy kobiet w Richmond, a jego doradca doskonale potrafił to wykorzystać. Jego fotografie wisiały na wszystkich restauracjach i sklepach, przyczepione były do słupów telegraficznych i murów domów. Kto mógł się oprzeć tej twarzy? Bill był uderzająco przystojny: jasne włosy, błękitne oczy i wiecznie opalona skóra, co było efektem wielu godzin spędzanych co tydzień na korcie tenisowym. Nietrudno było zapatrzyć się na niego na ulicy.
– Wcale się z ciebie nie nabijam – odparłam zmęczonym głosem. – Naprawdę, Bill. Nie kłóćmy się więcej.
– Doskonale.
– Po prostu mam już tego dość i nie wiem, co z tym wszystkim począć.
Najwyraźniej myślał już o tym wcześniej, gdyż teraz odezwał się jak na zawołanie:
– Na pewno pomogłoby, gdybyśmy się dowiedzieli, kto włamał się do twojej bazy danych. – Urwał i dodał po chwili: – Albo gdybyśmy to mogli udowodnić.
– Udowodnić? – Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. – Chcesz mi powiedzieć, że masz już podejrzanego?
– Nie mam żadnych dowodów…
– Kto? – Zapaliłam papierosa.
Bill zapatrzył się gdzieś przez okno.
– Abby Turnbull znajduje się na szczycie mojej listy podejrzanych.
– A już myślałam, że powiesz mi coś, czego sama nie mogłabym się domyślić.
– Mówię bardzo poważnie, Kay.
– Wiem, że jest ambitną reporterką – rzekłam z irytacją. – Szczerze mówiąc, mam już dość ustawicznego słuchania jej nazwiska, nie jest jednak aż tak wpływowa, za jaką wszyscy ją uważają.
Bill odstawił kieliszek na stół z głośnym brzękiem.
– Jak cholera – odparł, patrząc na mnie ze złością. – Ta kobieta to istna żmija. Wiem, że jest ambitną dziennikarką… ale jest gorsza, niż ktokolwiek to sobie wyobraża – złośliwa, doskonale potrafi manipulować ludźmi, a na dodatek szalenie niebezpieczna. Ta suka nie zawaha się przed niczym.
Jego wściekłość tak mnie zdumiała, że przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jeszcze nigdy nie słyszałam, by Bill kogokolwiek określał podobnymi epitetami… zwłaszcza kogoś, kogo – jak zakładałam – ledwie znał.
– Pamiętasz ten artykuł, który o mnie napisała jakiś miesiąc temu?
Nie tak dawno temu w „Timesie” pojawił się artykuł o Billu; była to dość długa elaboracja i choć nie pamiętałam żadnych szczegółów, wiem, że uderzyła mnie jej wyjątkowa bezbarwność, biorąc pod uwagę, kto ją napisał. Tak też mu powiedziałam.
– Jeżeli mnie pamięć nie myli, ten artykuł był zupełnie nieszkodliwy; nie wyrządził ci żadnej szkody ani nie wyświadczył przysługi.
– I był po temu powód – odparł gwałtownie. – Podejrzewam, że to nie było to, co panna Turnbull chciała tak naprawdę napisać.
Wcale nie chodziło mu o to, że przydział ją nudził; za jego słowami kryło się coś jeszcze.
– Jej wywiad był dla mnie wprost koszmarny. Cały dzień jeździła ze mną samochodem, chodziła ze mną na spotkania służbowe, do diabła, polazła za mną nawet do pralni chemicznej. Wiesz, jacy są dziennikarze. Pójdą za tobą nawet do kibla, jeżeli im na to pozwolisz. Cóż, powiedzmy, że wraz z nastaniem wieczora zajścia przyjęły dość dziwaczny i zdecydowanie nieoczekiwany obrót.
Zawahał się, bym zrozumiała podtekst. Zrozumiałam aż za dobrze. Patrząc na mnie z zaciętą miną, kontynuował:
– Zupełnie mnie zaskoczyła. Wyszliśmy z mojego ostatniego spotkania około ósmej wieczorem… Turnbull chciała mi zadać jeszcze kilka pytań i nalegała, żebyśmy zjedli razem kolację.
Gdy tylko wsiedliśmy po kolacji do samochodu, jeszcze na parkingu restauracji, powiedziała, że źle się czuje. Zbyt wiele wypiła czy coś takiego. Chciała, bym podrzucił ją do domu zamiast do redakcji, przed którą zostawiła swój wóz. No więc zawiozłem ją do domu. Kiedy zaparkowałem przy chodniku, rzuciła się na mnie… nie ze złością, tylko zaczęła się do mnie kleić. To było obrzydliwe.
– No i co dalej? – zapytałam tak, jakby mnie to niewiele obchodziło.
– No i nie zachowałem się jak dżentelmen. Upokorzyłem ją, dając kosza, choć wcale tego nie chciałem, i od tej pory wiedźma się na mnie uwzięła. Nie daje mi spokoju.
– Co takiego? Wydzwania do ciebie? Przysyła ci listy z pogróżkami? – Nie traktowałam tego poważnie, ale nie byłam przygotowana na to, co powiedział w następnej chwili:
– Chodzi mi o to gówno, które wypisuje. O to, że być może włamała się do twojego komputera. Może to i wariactwo, ale moim zdaniem kierują nią osobiste pobudki…
– Chodzi ci o te przecieki? Chcesz mi wmówić, że włamała się do mojej bazy danych i wypisuje okropne szczegóły o tych sprawach tylko po to, by dobrać ci się do skóry?
– Jeżeli te sprawy trafią do sądu, to kto na tym, u licha, ucierpi?
Nie odpowiedziałam; wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem.
– Ja! To ja będę oskarżycielem w tych sprawach. Tego typu świństwa często nie mają szans w sądzie, zbyt wiele poszlak, za mało dowodów… rozsmarują to wszystko w gazetach i jak ja na tym wyjdę? Nikt nie przyśle mi kwiatów ani podziękowań. Chyba wiesz o tym, Kay? Ta jędza się mnie uczepiła, ot co!
– Bill – rzekłam, zniżając głos. – Ona jest reporterem i do jej obowiązków należy agresywne zdobywanie wiadomości, a potem publikowanie ich bez względu na sytuację. Poza tym sprawy wezmą w sądzie w łeb w chwili, gdy oskarżony przyzna się do winy, a nie będziemy mieć żadnych dowodów jego przestępstwa. Tylko wtedy adwokat doradzi mu zmianę stanowiska. Tylko wtedy wycofa zeznania. I tylko wtedy powiedzą, że facet jest psychotykiem, a szczegóły zbrodni zna z gazet i wyobraził sobie, że to on je popełnił. Ale potwór, który zamordował te kobiety, nigdy się do tego nie przyzna. Uwierz mi na słowo.
Bill wysączył kieliszek duszkiem i ponownie go napełnił.
– Może gliny zdejmą go jako podejrzanego i zmuszą do mówienia? Nie jest to wykluczone. Jego zeznania mogą być jedynym obciążającym go dowodem, skoro nie mamy innych dowodów rzeczowych…
– Nie mamy dowodów rzeczowych? – Chyba się przesłyszałam. Czyżby alkohol aż tak go zamroczył? – Drań przy każdej z ofiar zostawił po sobie mnóstwo spermy! Jeżeli zostanie złapany, wyniki testów DNA na pewno go przyszpilą…