Book Read Free

Post Mortem

Page 20

by Patricia Cornwell


  – Tamtego dnia mieliśmy sześć spraw, Betty – powiedziałam; ledwie mogłam powstrzymać drżenie głosu. – Trzy z nich wymagały pobrania PERK-u, gdyż istniało prawdopodobieństwo wykorzystania seksualnego.

  – Trzy kobiety?

  – Tak – mruknęłam w odpowiedzi. – Same kobiety.

  Dręczyło mnie to, co powiedział w środę Bill, gdy alkohol rozwiązał mu język. Co będzie z tymi sprawami, jeżeli ktoś podważy moją wiarygodność? Sędziowie przysięgli zwątpią w dowody nie tylko z autopsji Lori Petersen, ale wszystkich ofiar. Zostałam przyparta do muru, bez żadnej możliwości ucieczki. Nie mogłam udawać, że folder do niczego nie pasujących wymazów nie istnieje; istniał i przez niego nie mogłabym przysiąc w sądzie, że łańcuch dowodów rzeczowych nie został naruszony.

  Nie miałam drugiej szansy na zebranie próbek z ciała Lori, gdyż – po pierwsze – cały zestaw z jej sprawy został już dostarczony do laboratorium w Nowym Jorku, a po drugie, zabalsamowane ciało doktor Lori Petersen we wtorek spoczęło na cmentarzu. Ekshumacja w niczym by mi nie pomogła – wszyscy chcieliby wiedzieć, po co tyle zachodu.

  Do pokoju wszedł Marino; obie z Betty obróciłyśmy się do niego w tej samej chwili.

  – Właśnie coś mi przyszło do głowy, doktorku. – Urwał; na jego twarzy pojawiła się zacięta mina, gdy zobaczył wymazy i próbki rozłożone na stole. Patrzyłam na niego tępym wzrokiem. Czekałam. – Na twoim miejscu zaniósłbym ten PERK do Vandera. Może to ty zostawiłaś go w lodówce, ale to wcale nie jest takie pewne.

  Kiedy wreszcie dotarło do mnie znaczenie jego słów, poczułam rosnącą panikę.

  – Co takiego? – zapytałam. Czy on oszalał? – Chcesz powiedzieć, że ktoś inny mógł go tam podłożyć?

  Marino wzruszył ramionami.

  – Po prostu sugeruję, byś rozważyła każdą możliwość. – Kto?

  – Nie mam pojęcia.

  – Jak? Jak to możliwe? Najpierw ktoś musiałby się dostać do kostnicy… włamać się do lodówki z dowodami. A etykietka…

  Etykietka wskazywała na mnie. Wszystkie niewykorzystane etykietki ze sprawy Lori Petersen były przypięte do teczki z jej aktami; nikt oprócz mnie nie miał do nich dostępu. Ale przecież w poniedziałek pokazałam je Amburgeyowi, Boltzowi i Tannerowi.

  Kiedy trzej mężczyźni wyszli z mego biura w poniedziałek wieczorem, frontowe drzwi były już od dawna zamknięte. Wszyscy musieli wychodzić przez kostnicę. Amburgey i Tanner poszli pierwsi, a my z Billem nieco później.

  Co prawda drzwi do sali autopsyjnej były już zamknięte, lecz ogromna chłodnia całą noc pozostaje otwarta, by sanitariusze i pracownicy domów pogrzebowych mogli dostarczać ciała po godzinach pracy biura koronera. Chłodnia ma dwie pary drzwi – jedne od korytarza, drugie wiodące do sali autopsyjnej. Czyżby weszli przez chłodnię do sali? Na półce obok pierwszego stołu zazwyczaj stało kilka zestawów próbek, włącznie z folderami PERK; Wingo zawsze trzymał zapas. Sięgnęłam po telefon, wykręciłam numer na biurko Rose, poinstruowałam ją, by wyciągnęła z szuflady w moim biurku teczkę z aktami sprawy doktor Petersen.

  – W środku powinny znajdować się etykietki na dowody – wyjaśniłam.

  Podczas gdy ona poszła spełnić moje polecenie, usiłowałam sobie przypomnieć; zostało mi sześć, może siedem etykietek… nie dlatego, że zebrałam za mało próbek, lecz dlatego, że zebrałam ich prawie dwa razy więcej niż zazwyczaj i kazałam komputerowi wygenerować dwa zestawy. Do akt powinny być przypięte etykietki na serce, płuca, nerki i inne organy oraz jedna dodatkowa etykietka na PERK.

  – Doktor Scarpetta? – Rose już wróciła. – Znalazłam te etykietki, o których pani mówiła.

  – Ile?

  – Niech sprawdzę. Pięć.

  – Na co?

  – Serce, płuca, śledzionę, żółć i wątrobę.

  – I to wszystko?

  – Tak.

  – Jesteś pewna, że nie ma tam etykietki na PERK?

  Chwila przerwy.

  – Jestem pewna; jest ich tylko pięć.

  – Coś mi się zdaje, że jeżeli to ty przykleiłaś tę etykietkę, to powinny być na niej twoje odciski palców – odezwał się Marino.

  – Nie, jeżeli miała na rękach rękawiczki – ostudziła go Betty, która przyglądała się temu wszystkiemu ze zdumieniem.

  – Zazwyczaj nie noszę rękawiczek, gdy przyklejam etykietki na tubki z dowodami – mruknęłam. – Są zakrwawione. Rękawiczki po sekcji są zawsze zakrwawione.

  – Okay – odrzekł Marino. – Więc nie miałaś na sobie rękawiczek, a Dingo…

  – Wingo – przerwałam mu ze złością. – On ma na imię Wingo!

  – Jak sobie życzysz. – Marino odwrócił się ku drzwiom. – Chodzi mi o to, że jeżeli dotykałaś tego PERK-u gołymi rękoma, to zostały twoje odciski palców. – Z korytarza doszedł do nas jeszcze jego głos: – Ale niczyich innych odcisków nie powinno być, nie?

  Rozdział dziesiąty

  I niczyich innych nie było. Jedyne nadające się do zidentyfikowania odciski palców na kartonowym folderze należały do mnie.

  Na powierzchni Vander znalazł co prawda kilka smug i jeszcze coś, czego się zupełnie nie spodziewałam; przez chwilę zupełnie zapomniałam o przykrym powodzie mojej wizyty w jego laboratorium.

  Vander bombardował folder promieniami lasera i nagle jego powierzchnia rozbłysła tysiącem świecących gwiazdek, niczym bożonarodzeniowe niebo.

  – Toż to szaleństwo – mruknął już po raz trzeci tego dnia.

  – To cholerne świństwo musiało się tu dostać z moich rąk – rzekłam z niedowierzaniem. – Wingo miał na rękach rękawiczki, tak samo jak Betty…

  Vander włączył górne światło i potrząsnął głową.

  – Gdybyś była mężczyzną, zadzwoniłbym na policję, żeby cię przesłuchali.

  – I wcale nie miałabym do ciebie o to pretensji.

  – Przemyśl wszystko, co od rana robiłaś, Kay – powiedział z napięciem. – Musimy się upewnić, że to faktycznie ty przenosisz tę substancję. Jeżeli tak, to musimy powtórnie przeanalizować założenia dotyczące tych zabójstw… świecących gwiazdek, które przy wszystkich znajdowaliśmy…

  – Nie – przerwałam. – To niemożliwe, bym to ja zostawiała tę substancję na ciałach, Neils. Za każdym razem podczas autopsji nosiłam rękawiczki. Zdjęłam je, gdy Wingo podał mi folder PERK. Dotykałam go gołymi rękoma.

  – A co z lakierem do włosów, jakimiś kosmetykami? – nalegał. – Może to pochodzi od czegoś, czego codziennie używasz?

  – Niemożliwe – powtórzyłam. – Nigdy do tej pory, na żadnym z ciał, nie znaleźliśmy takiej substancji. Pojawiła się tylko na ofiarach Dusiciela.

  – Masz rację. – Zamyślił się na długą chwilę. – Betty i Wingo mieli na sobie rękawiczki, gdy dotykali tego foldera, tak? – upewnił się.

  – Tak, dlatego nie zostawili żadnych odcisków palców.

  – Jest więc mało prawdopodobne, by ta substancja pochodziła od nich?

  – To ja musiałam ją przenieść na folder. Chyba że ktoś inny go dotykał.

  – Nadal uważasz, że ktoś ci go podrzucił do lodówki? – Vander popatrzył na mnie sceptycznie. – Jedyne odciski, które znaleźliśmy, należą do ciebie, Kay.

  – A te smugi, Neils?

  Każdy mógł je zostawić. Oczywiście, że miałam rację, lecz widziałam, że Vander mi nie wierzy.

  – Co dokładnie robiłaś, zanim przyszłaś na górę? – spytał.

  – Sekcję zwłok ofiary wypadku drogowego.

  – A potem?

  – A potem Wingo przyniósł mi ten folder, a ja poszłam z nim prosto do Betty.

  Spojrzał na mój zachlapany krwią fartuch i dodał:

  – Podczas sekcji nosiłaś rękawiczki, tak?

  – Oczywiście, i zdjęłam je, gdy Wingo podał mi folder, już ci to wyjaśniłam…

  – Rękawiczki są zazwyczaj wysypywane talkiem.

  – Wątpię, by to było aż tak pr
oste.

  – Pewnie nie, ale to już jakiś początek.

  Zeszłam z powrotem do sali autopsyjnej i przyniosłam parę identycznych lateksowych rękawiczek; kilka minut później Vander rozerwał sterylne opakowanie, wywrócił rękawiczki na lewą stronę i wsadził pod laser.

  Nic, ani jednej błyszczącej gwiazdki. Talk nie zareagował na promienie lasera; właściwie od początku w to wątpiłam. W przeszłości sprawdziliśmy już wiele proszków znalezionych w domach ofiar Dusiciela, większość z nich została zrobiona na bazie talku i żadna nie zareagowała na laser.

  Znowu włączyliśmy światło; zapaliłam papierosa i zamyśliłam się głęboko. Usiłowałam wyobrazić sobie każdy swój ruch, począwszy od chwili, gdy Wingo podał mi folder, a skończywszy na moim przyjściu do laboratorium Vandera. Dłubałam w tętnicy szyjnej, gdy podszedł Wingo z PERK-iem; odłożyłam skalpel, zdjęłam rękawiczki i otworzyłam folder, by przyjrzeć się wymazom. Podeszłam do zlewu i pospiesznie umyłam ręce, potem wytarłam je w papierowy ręcznik. Później poszłam na górę do Betty. Czy dotknęłam czegokolwiek w jej laboratorium? Nie pamiętałam.

  Była to jedyna rzecz, która mi przychodziła do głowy.

  – Czy możliwe, że to mydło, którym na dole umyłam ręce?

  – Wątpię – odrzekł Vander bez zastanowienia. – Zwłaszcza jeżeli dokładnie je spłukałaś. Gdyby zwyczajne mydło reagowało na laser nawet po spłukaniu, znajdowalibyśmy je na każdym ciele i przedmiocie, którego byśmy dotknęli. Jestem pewien, że to świństwo pochodzi od czegoś granulowanego, od jakiegoś rodzaju proszku. Mydło dezynfekujące, to jakiego używasz na dole jest w płynie, nieprawdaż?

  Prawda, ale nie tego użyłam. Zbyt się spieszyłam, by iść do szatni na tyłach i umyć ręce różowym dezynfekującym mydłem w płynie. Podeszłam do zlewu znajdującego się najbliżej mnie, tego w sali autopsyjnej, przy którym wisiał pojemnik z szarym mydłem w proszku, które znajdowało się w toaletach całego budynku. To mydło było tanie i nasz wydział zamawiał je tonami. Nie miałam pojęcia, co w nim było; było bezzapachowe, nie pieniło się ani nie rozpuszczało w wodzie. Mycie się nim przypominało szorowanie się mokrym piaskiem.

  W korytarzu na tym samym piętrze znajdowała się damska toaleta; wyszłam na moment i wróciłam z całą garścią szarego proszku. Wyłączyliśmy światło i Vander podświetlił moją dłoń laserem.

  Mydło rozświeciło się szalonym, neonowym blaskiem.

  – A niech mnie szlag…

  Vander był strasznie podniecony, lecz go nie rozumiałam. Desperacko chciałam dowiedzieć się, skąd pochodziła błyszcząca substancja, którą znajdowaliśmy na ciałach ofiar Dusiciela, lecz nigdy, w najdzikszych fantazjach, nie domyślałam się, że możemy ją znaleźć w każdej łazience w moim budynku.

  Nadal nie byłam przekonana. Czy substancja na folderze pochodziła naprawdę z moich rąk? A jeżeli nie?

  Sprawdziliśmy.

  W laboratoriach strzelniczych rutynowo dokonuje się setek prób strzelniczych, by ustalić dystans i trajektorię lotu pocisku. Wraz z Vanderem przeprowadziliśmy serię próbnych myć, aby ustalić, jak dokładnie można opłukać i wysuszyć ręce, by nic ze świecącej substancji na nich nie zostało odnalezione pod laserem.

  Neils energicznie umył ręce szarym proszkiem, opłukał je i wytarł w papierowy ręcznik. Laser podświetlił dosłownie kilka gwiazdek i to wszystko. Usiłowałam odtworzyć sposób, w jaki umyłam ręce na dole – rezultatem było mnóstwo świecących gwiazdek na nich oraz na wszystkim, czego się dotknęłam; przenosiłam je na blat stołu, rękaw fartucha Vandera, książki. Im więcej przedmiotów dotknęłam, tym mniej substancji zostawało mi na dłoniach.

  Wróciłam do toalety i przyniosłam cały styropianowy kubek po kawie proszku. Myliśmy i szorowaliśmy, tarliśmy i płukaliśmy. Zapalaliśmy i gasiliśmy światło, włączaliśmy laser i wyłączaliśmy, aż wreszcie wszędzie dokoła zlewu widniały błyszczące gwiazdki.

  Jedno było interesujące – im więcej razy myliśmy i wycieraliśmy dłonie, tym więcej gwiazdek się na nich gromadziło; dostawały się pod paznokcie, przyczepiały do nadgarstków i mankietów rękawów; przyklejały się do naszych ubrań, włosów, twarzy i szyj – zostawały na każdej powierzchni, której dotknęliśmy. Po jakichś czterdziestu pięciu minutach eksperymentalnego mycia w świetle lamp wyglądaliśmy z Vanderem zupełnie normalnie, lecz pod laserem mieniliśmy się niczym bożonarodzeniowe choinki.

  – Cholera – wykrzyknął Vander w ciemnościach; nigdy wcześniej nie słyszałam, by klął. – Popatrz tylko na to draństwo! Ten potwór musi mieć świra na punkcie czystości. Żeby zostawiać tego po sobie tak dużo, musi myć ręce ze dwadzieścia razy dziennie.

  – Taak, jeżeli to mydło jest faktycznie odpowiedzią na nasze pytania – przypomniałam mu spokojnie.

  – Tak, tak, oczywiście.

  Modliłam się w duchu, by naukowcy z laboratorium piętro wyżej raz jeszcze użyli swych magicznych sztuczek. Jednak ani oni, ani nikt inny nie są w stanie ustalić, jak folder PERK-u znalazł się na dnie lodówki.

  Znowu usłyszałam niepokojący głosik na dnie umysłu.

  Po prostu nie potrafisz przyznać się do błędu, powiedziałam sobie. Po prostu nie potrafisz pogodzić się z prawdą. Źle oznaczyłaś próbki PERK-u, a substancja na folderze pochodzi z twoich rąk.

  Ale jeżeli nie? Jeżeli zdarzyło coś zupełnie innego? Jeżeli ktoś rozmyślnie podłożył PERK do lodówki i migotliwa substancja pochodziła z jego rąk, a nie moich? Była to dziwna myśl; chyba już oszalałam i paranoidalna wyobraźnia podsuwa mi niestworzone rzeczy.

  Jak na razie podobna substancja została znaleziona na ciałach wszystkich czterech zamordowanych kobiet.

  Wiedziałam, że foldera na pewno dotykał Wingo, Betty, Vander i ja. Innymi osobami, które mogły mieć go w rękach, byli Tanner, Amburgey i Bill.

  Przed oczyma zobaczyłam jego twarz. Przypomniałam sobie nasze poniedziałkowe spotkanie i poczułam chłód; Bill był tak niedostępny podczas rozmowy z Tannerem i Amburgeyem. Nie potrafił spojrzeć mi w oczy ani wtedy, ani gdy we trzech siedzieli w moim pokoju konferencyjnym, przeglądając akta spraw.

  Zobaczyłam teczki spadające z jego kolan na podłogę i rozsypujące się pod stołem. Tanner bardzo szybko zaoferował się je podnieść… jego pomoc była automatyczna; ale to Bill w końcu podniósł papiery, między którymi znajdowały się nie wykorzystane etykietki. Kiedy wraz z Tannerem porządkowali akta, jakże łatwo byłoby któremuś z nich zabrać je i niepostrzeżenie wsunąć do kieszeni…

  Później Tanner wyszedł wraz z Amburgeyem, ale Bill został ze mną. Przez jakieś dziesięć, piętnaście minut rozmawialiśmy w biurze Margaret; był czuły i obiecywał, że kilka drinków i wspólnie spędzony wieczór ukoją moje nerwy.

  Wyszedł na długo przede mną; wracał sam, przez nikogo nie obserwowany…

  Wyrzuciłam te obrazy z umysłu; to było oburzające. Traciłam panowanie nad sobą. Bill nigdy nie zrobiłby mi czegoś podobnego. Nie miałby w tym żadnego celu. Zupełnie nie rozumiałam, co mogłoby mu przyjść z sabotowania mojej pracy? Źle przyklejone etykietki na dowodach rzeczowych mogły rozłożyć w sądzie sprawę, w której on ewentualnie byłby oskarżycielem. W ten sposób popełniłby profesjonalne samobójstwo.

  Chcesz kogoś obwinić za własne błędy, bo nie potrafisz się do nich przyznać!

  Te sprawy Dusiciela są najdziwniejszymi, z jakimi spotkałam się w całej karierze; panikowałam, bo zbytnio się w nie zaangażowałam. Może popełniłam błąd? Może przestałam myśleć racjonalnie i poddałam się fantazjom?

  – Musimy ustalić skład tego draństwa – odezwał się Vander.

  Jak ostrożni klienci, musieliśmy znaleźć pudełko po mydle i uważnie przeczytać skład.

  – Sprawdzę w damskiej toalecie – zaproponowałam.

  – A ja w męskiej.

  Cóż to było za poszukiwanie!

  Po sprawdzeniu nieomal wszystkich w budynku poszłam po rozum do głowy i odszukałam Wingo. Jednym z jego obowiązków był
o wypełnianie pojemników na mydło w całej kostnicy. Skierował mnie do małego pokoiku na pierwszym piętrze, kilkanaście jardów od mego gabinetu; tam, na górnej półce, obok sterty szmat do podłogi, stało ogromne pudło szarego mydła o nazwie borawash.

  Głównym jego składnikiem był borax.

  Szybko sprawdziłam w podręczniku chemicznym, dlaczego to świństwo rozświetla się niczym fajerwerki na święto Czwartego Lipca. Boraks jest związkiem boru, krystaliczną substancją, która w wysokich temperaturach przewodzi prąd niczym metal. W przemyśle używana jest do wytwarzania ceramiki, produkcji szkła, proszków do mycia i środków dezynfekujących, a także paliwa rakietowego.

  Jak na ironię, największe złoża boraksu znajdują się w Dolinie Śmierci.

  Nadszedł piątkowy wieczór i Marino nie zadzwonił.

  O godzinie siódmej następnego ranka zaparkowałam samochód na tyłach budynku kostnicy, weszłam do środka i z niepokojem sprawdziłam poranne wpisy do rejestru.

  Powinnam wiedzieć lepiej. Byłabym pierwszą osobą powiadomioną przez policję. Nie znałam ani jednego ciała, którego bym się nie spodziewała, lecz cisza panująca w budynku wydawała mi się złowieszcza.

  Nie mogłam otrząsnąć się z wrażenia, że czeka na mnie następna zamordowana kobieta, że morderca znowu uderzył. Cały czas spodziewałam się telefonu od Marino.

  O wpół do ósmej z domu zadzwonił do mnie Vander.

  – Masz coś? – spytał.

  – Zadzwonię, jeżeli tylko będziesz mi potrzebny – odparłam.

  – Będę pod telefonem.

  Na górze, w jego laboratorium stał na wózku laser, przygotowany na wszelki wypadek, gdyby był potrzebny w ciemni na dole. Wczoraj późnym popołudniem zarezerwowałam pierwszy stół autopsyjny, a Wingo wyczyścił go na wysoki połysk i ustawił obok dwa wózki wszelkich możliwych narzędzi chirurgicznych; stół i wózki jak na razie nie były mi potrzebne.

  Jedynymi sprawami tego dnia była autopsja faceta z Fredricksburga, który przedawkował kokainę, oraz sekcja denata, który utopił się gdzieś w jeziorach powiatu James City.

 

‹ Prev