Post Mortem
Page 24
– Niech pan przestanie! – szepnęła, potrząsając gwałtownie głową. – Niech pan przestanie!
Ale Marino ją zignorował.
– Boltz nie odwiózł pani do redakcji gazety, zabrał panią prosto do domu, a gdy przejeżdżałem tamtędy kilka godzin później – bingo! To jego śliczne białe audi nadal stało na podjeździe, a światła w pani domu były zgaszone. I co dalej? Wkrótce potem w pani artykułach zaczęły się pojawiać krwiste szczegóły dotyczące śledztwa! Zdaje mi się, że to jest właśnie pani definicja „znajomego z pracy”, tak?
Abby trzęsła się na całym ciele; siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie patrzyłam na nią. Nie potrafiłam spojrzeć Marino w oczy – zbytnio wytrącił mnie z równowagi tymi oskarżeniami. Nie mogłam uwierzyć, że uderzył ją w tak okrutny sposób zaraz po tym, co ją spotkało.
– Nie spałam z nim. – Głos drżał jej tak bardzo, że ledwie mogła mówić. – Nie spałam z nim. Nie chciałam. On… on mnie wykorzystał.
– Jasne – burknął Marino.
Gwałtownie podniosła wzrok, po czym na chwilę przymknęła oczy.
– Spędziłam z nim cały dzień – zaczęła. – Ostatnie spotkanie, na które z nim poszłam, skończyło się po siódmej wieczorem; zaproponowałam kolację, powiedziałam, że to na koszt gazety. Pojechaliśmy do restauracji Franco. Wypiłam jeden kieliszek wina, to wszystko. Jeden. Niedługi czas potem zaczęło mi się strasznie kręcić w głowie. Wprost nieprawdopodobnie. Jak przez mgłę pamiętam, że wyszliśmy z restauracji… wsiedliśmy do jego samochodu. Potem pamiętam, jak ujął mnie za rękę i powiedział, że jeszcze nigdy nie robił tego z dziennikarką. Nie za wiele pamiętam z tego, co się działo tamtej nocy… Obudziłam się wczesnym rankiem następnego dnia i on tam był…
– Co mi przypomina… – Marino zgasił papierosa w popielniczce. – Gdzie w tym czasie była pani siostra?
– Tutaj. W swoim pokoju. Nie pamiętam. To i tak nie ma znaczenia. My byliśmy na parterze… na podłodze czy na kanapie… nie pamiętam… Nie jestem pewna, czy w ogóle o tym wiedziała!
Marino patrzył na nią z obrzydzeniem.
– Nie mogłam w to uwierzyć! – ciągnęła Abby, a w jej głosie pobrzmiewały nutki histerii. – Byłam przerażona… źle się czułam, zupełnie jakbym się zatruła. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to, że gdy byłam w toalecie, Boltz wsypał mi coś do wina. Wiedział, że może sobie na to pozwolić… że nie pójdę na policję. Kto by mi uwierzył, gdybym powiedziała, że prokurator okręgowy… zrobił coś takiego? Nikt by mi nie uwierzył!
– Ma pani rację – wtrącił Marino. – Hej! Przecież Boltz to przystojny facet. Nie musi wsypywać babce środka nasennego, żeby się z nią zabawić!
– To szuja! – wrzasnęła Abby. – Pewnie robił to już wiele razy i za każdym razem uchodziło mu na sucho! Postraszył mnie, że jeżeli kiedykolwiek komukolwiek o tym wspomnę, zrobi ze mnie szmatę! Powiedział, że mnie zrujnuje!
– I co potem? – nalegał Marino. – Potem zaczął mieć wyrzuty sumienia i zaczął przekazywać pani informacje?
– Nie! Więcej nie miałam nic do czynienia z tym ścierwem! Gdybym znalazła się w odległości dziesięciu jardów od niego, rozwaliłabym mu łeb! Żadna z moich informacji nie pochodziła od niego!
To nie mogła być prawda.
To, co mówiła Abby, musiało być kłamstwem. Chciałam jakoś wymazać z pamięci jej słowa, lecz jak? Wszak tylko potwierdzały wcześniejsze wydarzenia.
Tamtego wieczora musiała od razu rozpoznać białe audi Billa zaparkowane na podjeździe przed moim domem. Tego ranka, gdy zastała go w swoim domu, krzykiem kazała mu się wynosić, bo nie mogła znieść jego widoku.
Bill ostrzegał mnie przed nią; twierdził, że jest pełna złości i chęci zemsty, że nie cofnie się przed niczym. Dlaczego mi to powiedział? Dlaczego? Czyżby przygotowywał sobie grunt obrony, gdyby Abby kiedykolwiek ośmieliła się go oskarżyć?
Okłamał mnie. Nie odrzucił jej awansów, kiedy odwiózł ją do domu po kolacji, jak mi powiedział… jego samochód stał przed jej domem do wczesnych godzin rannych.
Przed oczyma miałam wspomnienia tych kilku razy, gdy byliśmy z Billem sam na sam w moim salonie, na kanapie. Słabo zrobiło mi się na myśl o tym, jak bardzo był brutalny… lecz wtedy winę za jego agresywne zachowanie zrzuciłam na wypity alkohol. Czyżby takie właśnie było jego drugie oblicze? Czyżby znajdował przyjemność w braniu siłą?
Kiedy przyjechałam na miejsce, już tu był, w tym domu. Nic dziwnego, że tak szybko zareagował; jego zainteresowanie znacznie wykraczało poza ramy profesjonalizmu. Na pewno rozpoznał adres Abby i pewnie wiedział, do czyjego domu dostał wezwanie, na długo zanim policja sprawdziła dane w swych rejestrach. Chciał zobaczyć ciało na własne oczy; upewnić się.
Może nawet miał nadzieję, że to Abby padła ofiarą Dusiciela? Wtedy nie musiałby już się martwić, że komukolwiek piśnie słowo na temat tego, co jej zrobił.
Siedząc bez ruchu, usiłowałam zachować kamienną twarz. Nie mogłam tego po sobie okazać! Och, Boże… nie mogłam przecież tego po sobie okazać…
W drugim pokoju zaczął nagle dzwonić telefon; dzwonił i dzwonił, lecz nikt nie poszedł go odebrać.
Od strony schodów znowu dały się słyszeć kroki oraz brzęczenie metalu ocierającego się o stopnie i ciche buczenie krótkofalówek. To sanitariusze wnosili nosze na trzecie piętro.
Abby usiłowała zapalić papierosa, lecz ręce drżały jej zbyt mocno; w końcu wrzuciła papierosa i zapaloną zapałkę do popielniczki.
– Jeżeli naprawdę kazał pan mnie śledzić – odezwała się cichym głosem – i zrobił to pan, chcąc się przekonać, czy sypiam z Boltzem, by wyciągnąć od niego informacje, to powinien pan wiedzieć, że mówię prawdę. Po tym, co się wydarzyło tamtej nocy, nie zbliżyłam się do skurwysyna!
Marino nic nie odpowiedział, lecz cisza wystarczyła.
Abby nie spotkała się z Boltzem od tamtego czasu. Później, gdy sanitariusze znosili nosze, stała oparta o framugę, zaciskając na niej palce tak mocno, aż pobielały jej kłykcie. Z twarzą zamienioną w maskę bólu i rozpaczy obserwowała biały kształt na noszach.
Delikatnie dotknęłam ramienia Abby i wyszłam, wiedząc, że w żaden sposób nie jestem w stanie złagodzić jej bólu. Na schodach czuć było zapach zgnilizny; gdy wyszłam wreszcie przed dom, jasne słońce zupełnie mnie oślepiło.
Rozdział dwunasty
Ciało Henny Yarborough, mokre od wielokrotnego mycia, lśniło na metalowym stole niczym marmur. Byłam z nią sama w sali autopsyjnej, zaszywając ostatni kawałek długiego cięcia w kształcie litery Y, biegnącego od jej wzgórka łonowego do mostka i rozgałęziającego się na piersi.
Wingo, zanim wyszedł wieczorem do domu, zajął się jej głową; górna część czaszki znajdowała się idealnie na miejscu, a nacięcie z tyłu przykryte zostało zgrabnie ciemnymi włosami ofiary. Od jasnej skóry szyi odcinało się czerwone znamię po stryczku, którym została uduszona. Jej twarz była nabrzmiała i purpurowa, czego ani ja, ani specjaliści z domu pogrzebowego nigdy już nie zmienią.
Przy drzwiach do kostnicy zabrzęczał dzwonek; zerknęłam na zegar – było parę minut po dziewiątej wieczorem.
Przeciąwszy nić skalpelem, przykryłam ciało prześcieradłem i zdjęłam rękawiczki. Kiedy wiozłam ciało do chłodni, usłyszałam jak Fred, nocny strażnik, rozmawia z kimś przy drzwiach.
Gdy wyszłam z chłodni i zamknęłam za sobą ciężkie stalowe drzwi, zobaczyłam Marino opierającego się o biurko i palącego papierosa.
Przyglądał się w milczeniu, jak zbieram próbki tkanki i krwi i przyklejam etykietki na tubki.
– Znalazłaś coś, o czym powinienem wiedzieć?
– Przyczyną jej śmierci jest niedotlenienie spowodowane uduszeniem przez zadzierzgnięcie sznura wokół szyi – odparłam mechanicznie.
– A co z włóknami, śladami…
– Znalazłam kilka różnych włókien…
– No, cóż – przerwał m
i. – Za to ja mam kilka spraw.
– No, cóż – odrzekłam dokładnie tym samym tonem. – A ja chcę stąd jak najszybciej wyjść.
– Hej, doktorku! Sam chciałem ci to zaproponować. Mam ochotę na przejażdżkę, co ty na to?
Przerwałam pracę i spojrzałam na niego; wilgotne włosy przyklejały mu się do łysiejącej głowy, krawat zwisał luźno, a tył koszuli z krótkimi rękawami był okropnie pomarszczony, jakby Marino cały dzień siedział za kierownicą. Pod lewym ramieniem miał skórzaną kaburę na rewolwer o długiej lufie. W ostrym świetle jarzeniówek wyglądał nieomal groźnie; oczy skrywały mu się w cieniu, a na policzku drgał mięsień.
– Lepiej będzie, jeżeli pojedziesz ze mną – dodał spokojnie. – Zaczekam sobie tutaj, dopóki się nie przebierzesz i nie zadzwonisz do domu.
Zadzwonię do domu? Skąd on wiedział, że w domu czeka na mnie ktoś, kogo powinnam powiadomić o spóźnieniu na kolację? Nigdy nie mówiłam mu o odwiedzinach siostrzenicy. Nigdy nie wspominałam o Bercie. Moim zdaniem to, co robiłam poza godzinami pracy, nie należało do zakresu obowiązków pana sierżanta Marino.
Właśnie chciałam mu powiedzieć, że nie mam najmniejszej ochoty nigdzie z nim jechać, ale powstrzymało mnie jego ponure spojrzenie.
– No, dobra – mruknęłam. – Dobra.
Kiedy szłam do szatni, kątem oka widziałam, że nadal opiera się o biurko i spokojnie pali papierosa. Umyłam twarz nad zlewem, zdjęłam fartuch i włożyłam z powrotem bluzkę i spódnicę. Byłam tak rozkojarzona, że otworzyłam szafkę i wyjęłam czysty fartuch, zanim zdałam sobie sprawę z tego, co robię. Po co mi fartuch? Przecież nie wracam już dziś do pracy. Aktówkę i żakiet zostawiłam w biurze na piętrze.
Poszłam po nie, po czym dołączyłam do Marino. Gdy znaleźliśmy się na parkingu, otworzyłam drzwi od strony pasażera, strzepnęłam okruchy i zmięte serwetki z siedzenia i wsiadłam.
Marino wycofał wóz z parkingu, nie odzywając się do mnie ani słowem. Czerwone światełko skanera radiowego mrugało na mnie, przekazując wiadomości, które najwyraźniej nie interesowały Marino, a których bardzo często w ogóle nie mogłam zrozumieć. Gliniarze mamrotali dziwne wyrazy do mikrofonów, a niektórzy chyba coś jedli w tym czasie.
– Trzy-czterdzieści-pięć, dziesięć-pięć, jeden-sześćdziesiąt-dziewięć na kanale trzecim.
– Jeden-sześćdziesiąt-dziewięć, wyłączam się.
– Jesteś wolny?
– Dziesięć-dziesięć. Dziesięć-siedemnaście na odwyk. Mam ze sobą podejrzanego.
– Dziesięć-cztery.
– Cztery-pięćdziesiąt-jeden X.
– Dziesięć-dwadzieścia-osiem na Adam Ida Lincoln jeden-siedem-zero…
Nagle wiadomości umilkły i dało się słyszeć basowe buczenie sygnału alarmowego. Marino prowadził w milczeniu, mijając śródmiejskie sklepiki z żelaznymi żaluzjami spuszczonymi na drzwi i okna. Gdzieniegdzie nad wejściami żarzyły się niebieskie i czerwone neony reklamujące lombardy i szewców. Hotele Sheraton i Marriott rozświecone były tysiącami świateł, niczym choinki, lecz na ulicach właściwie nie widać było przechodniów, a i ruch samochodowy bardzo zmalał.
Dopiero po kilku minutach zdałam sobie sprawę, dokąd jedziemy. Na Winchester Place Marino zwolnił, a gdy zatrzymaliśmy się przez domem z numerem 498, rozpoznałam mieszkanie Abby Turnbull. Potężny kształt budynku rysował się na tle nieba; od frontu nie zobaczyłam żadnego samochodu – Abby nie było w domu. Zastanawiałam się, gdzie dziś nocuje.
Marino powoli zjechał z ulicy, skręcając w wąską alejkę między domem Abby a sąsiednią posesją. Samochód zakołysał, przejeżdżając po korzeniach, a reflektory podskoczyły, oświetlając ściany budynku zrobione z czerwonej cegły, kosze na śmieci przypięte łańcuchami do słupków oraz potłuczone butelki i inne śmiecie. Przejechawszy jakieś dwadzieścia jardów w głąb tego klaustrofobicznego tunelu, Marino zatrzymał samochód i wyłączył silnik oraz światła. Po naszej lewej stronie znajdował się trawnik za domem Abby, wąski pasek zieleni otoczony żelaznym płotem, na którym wisiał znak ostrzegający intruzów przed „groźnym psem”, który naprawdę wcale nie istniał.
Marino wyciągnął latarkę i omiótł snopem światła pordzewiałą drabinkę przyczepioną do ściany domu. Wszystkie okna były zamknięte, a szyby odbijały blask. Siedzenie kierowcy zaskrzypiało cicho, gdy Marino przekręcił się i oświetlił trawnik za domem.
– No, mów – odezwał się. – Ciekaw jestem, czy myślisz sobie to, co ja.
– Ten znak. – Zaczęłam od najbardziej oczywistej rzeczy. – Znak na płocie. Gdyby morderca uwierzył, że Abby ma psa, zastanowiłby się dwa razy przed wejściem na teren jej posesji. Żadna z jego ofiar nie miała psa. Gdyby miały, pewnie żyłyby po dziś dzień.
– Bingo!
– Czyli – ciągnęłam – podejrzewam, że morderca musiał wiedzieć, iż znak nic nie znaczy; wiedział, że Abby albo Henna nie mają psa. Tylko skąd mógł to wiedzieć?
– Taak. Skąd mógł wiedzieć? – powtórzył Marino z wolna. – A może jednak miał skąd?
Nic nie odpowiedziałam. Marino włączył zapalniczkę elektryczną i czekał.
– Może na przykład był już wcześniej w tym domu.
– Nie wydaje mi się…
– Przestań zgrywać idiotkę, doktorku – przerwał mi cicho.
Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów.
– Wyobrażam to sobie wcale nieźle; wydaje mi się, że ty również. Zrobił to jakiś facet, który już wcześniej był w domu Abby; nie ma pojęcia o istnieniu siostry, ale wie, że nie ma żadnego cholernego psa. Panna Turnbull nie należy do jego ulubienic, gdyż wie o nim coś, czego nikt inny na całym świecie nie powinien się dowiedzieć.
Urwał; czułam, że odwraca się ku mnie, lecz nie chciałam patrzeć na niego ani odpowiadać na podobne oskarżenia. Widziałam, do czego zmierza.
– Widzisz, on już zrobił z nią swoje, nie? Może nie mógł się powstrzymać, może to u niego zachowanie kompulsywne, czy jakie tam gówno. Ale jest zaniepokojony; boi się, że ona komuś wygada. Do diabła, przecież jest reporterką! Jej płacą za opowiadanie świńskich sekretów innych ludzi. Więc facet boi się, że to, co zrobił, wyjdzie na jaw.
Znowu popatrzył na mnie, lecz nadal milczałam.
– No więc co robi? Postanawia ją załatwić i upozorować wszystko tak, by wyglądało na robotę Dusiciela. Jego jedynym problemem jest to, że nie ma pojęcia o istnieniu Henny. Nie wie też, gdzie znajduje się sypialnia Abby. Bo choć wcześniej był już w jej domu, dotarł tylko do salonu na dole. Więc włamuje się tu w piątek wieczorem i idzie nie do tej sypialni, co powinien – do sypialni Henny. A dlaczego? Bo w tej wieczorem paliło się światło… bo Abby wyjechała z miasta. Ale jest już za późno, żeby się wycofać… Podjął decyzję i musi sprawę doprowadzić do końca. Więc ją morduje…
– Przecież on nie mógł tego zrobić! – Usiłowałam się opanować, by głos nie drżał tak bardzo. – Boltz nigdy nie zrobiłby czegoś podobnego! Przecież on nie jest mordercą, na miłość boską!
Cisza.
Potem Marino powoli spojrzał na mnie i strzepnął popiół z papierosa.
– A to ciekawe. Ja nie wymieniłem żadnego nazwiska. Ale skoro ty to zrobiłaś, może pociągniemy temat trochę dalej, co?
Znowu się nie odezwałam. Czułam, jak łzy nabiegają mi do oczu. Do diabła! Nie będę przy nim płakać! Cholera! Niech to szlag! Nie pozwolę, by Marino zobaczył moje łzy!
– Posłuchaj, doktorku – rzekł, zadziwiająco spokojnie, nieomal łagodnie. – Wcale nie usiłuję grać ci na nerwach, okay? Widzisz, to co robisz w życiu prywatnym, to nie mój interes; oboje jesteście dorosłymi ludźmi bez innych zobowiązań. Ale trudno, żebym się czegoś nie domyślił, gdy co rusz widuję jego samochód na twoim podjeździe…
– Na moim podjeździe? – spytałam zaskoczona. – Co ty…?
– Hej! Ja co dzień jeżdżę po tym cholernym mieście, a ty mieszkasz w jego granicach, nie? Wiem, jak w
ygląda twój służbowy samochód; znam jego białe audi. Wiem też, że gdy kilkanaście razy widziałem je zaparkowane pod twoim domem w ciągu ostatnich paru miesięcy, nie rozmawialiście o procesach.
– Masz rację. Może i nie. Ale to także nie twój interes.
– I tu się mylisz. Teraz to już mój interes, z powodu tego, co zrobił pannie Turnbull. – Wyrzucił peta za okno i sięgnął po następnego papierosa. – Przez to zacząłem się zastanawiać, co on jeszcze może mieć na sumieniu.
– Morderstwo Henny jest identyczne z pozostałymi – powiedziałam zimno. – Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zamordował ją ten sam osobnik co pozostałe cztery kobiety.
– A co z wymazami?
– Betty zajmie się nimi z samego rana. Nie mam pojęcia…
– Cóż, zaoszczędzę ci kłopotu, doktorku. Boltz jest nonsekreterem. Zdaje mi się, że dobrze o tym wiesz.
– W tym mieście mieszka kilka tysięcy mężczyzn, którzy są nonsekreterami. Ty możesz być jednym z nich, wiesz?
– Taak – odparł ponuro. – Może i mógłbym być, ale nie wiesz tego na pewno. A faktem jest, że wiemy to o Boltzu ze stuprocentową pewnością. Kiedy robiłaś sekcję jego żony w zeszłym roku, pobrałaś wymazy PERK, które potwierdziły obecność spermy jej męża. W raporcie laboratoryjnym napisałaś, że zanim wysłała się na tamten świat, miała stosunek z nonsekreterem. Do diabła, nawet ja to pamiętam! Przecież to ja prowadziłem dochodzenie.
Nic nie odpowiedziałam.
– Po wejściu do ich sypialni i zobaczeniu jej siedzącej w łóżku w ślicznym negliżu z wielką dziurą na piersi, nie miałem zamiaru wykluczyć żadnej możliwości. Zawsze na początku podejrzewam morderstwo. Samobójstwo znajduje się znacznie dalej na mojej liście, bo jeżeli od początku nie podejrzewasz brudnej roboty, potem może już być za późno. Jedynym błędem, jaki wtedy popełniłem, było niepobranie próbek krwi od Boltza. Po przeczytaniu raportu z autopsji uważałem sprawę za tak czysty przypadek samobójstwa, że zamknąłem dochodzenie; może nie powinienem był tego robić? Wtedy miałem dobre wytłumaczenie do pobrania jego krwi… mogłem powiedzieć, że to po to, by się upewnić, czy sperma znaleziona w ciele jego żony jest naprawdę jego. Powiedział, że tak… że kochali się tego ranka, zanim wyszedł do pracy. Więc odpuściłem sobie… Ale teraz nie mam najmniejszych podstaw, by brać od niego próbki czegokolwiek.