Post Mortem

Home > Mystery > Post Mortem > Page 28
Post Mortem Page 28

by Patricia Cornwell


  – Chcę, byś posłużyła się swymi dziennikarskimi znajomościami i pomogła nam go znaleźć.

  – Tego drania? – Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

  Wstałam, by zaparzyć świeżej kawy.

  Gdy wyjaśniłam Wesleyowi swój plan przez telefon, miał dużo wątpliwości, jednak kiedy siedzieliśmy we trójkę w moim gabinecie, zrozumiałam, że go zaakceptował.

  – Twoja pełna współpraca jest najważniejsza – powiedział do Abby z naciskiem. – Muszę mieć twoje przyrzeczenie, że zrobisz dokładnie to, co ci powiemy. Nie może być mowy o żadnym improwizowaniu czy kreatywnym myśleniu… to mogłoby tylko rozpieprzyć całą sprawę. No i musisz zachować dyskrecję.

  Abby skinęła głową, po czym wytknęła nam:

  – Jeżeli to morderca włamał się do komputerowej bazy danych, dlaczego zrobił to tylko raz?

  – Wiemy o jednym razie, mogło ich być więcej – przypomniałam jej.

  – Tak czy inaczej, nie włamał się ponownie, odkąd odkryłaś, co się stało.

  – Żyje w wielkim napięciu – odparł Wesley. – Zamordował dwie kobiety w ciągu dwóch tygodni i podejrzewam, że w prasie pojawiło się dostatecznie dużo informacji na jego temat, by czuł się usatysfakcjonowany. Może siedzieć gdzieś w kąciku i śmiać się z nas do rozpuku, gdyż mimo wszystkich artykułów na jego temat nadal nie mamy pojęcia, kim jest.

  – Musimy go rozdrażnić – dodałam. – Musimy zrobić coś, by wyprowadzić go z równowagi… sprawić, by stał się tak paranoiczny, że zacznie popełniać błędy. Jednym ze sposobów jest przekonanie go, że odkryłam coś, co może mieć dla nas przełomowe znaczenie.

  – Jeżeli to on włamywał się do komputera – podsumował Wesley – podobna wiadomość w prasie może go nakłonić do ponownego wejścia do bazy danych Kay. – Spojrzał na mnie.

  Prawda była taka, że nie odkryłam nic, co miałoby przełomowe znaczenie. Na czas nieokreślony wyrzuciłam Margaret z jej biura, zostawiając komputer z cały czas włączonym trybem automatycznego przyjmowania zgłoszeń; Wesley przysłał mi fachowca, który miał wytropić, skąd łączono się z jej komputerem. Chcieliśmy posłużyć się maszyną do wytropienia mordercy, a Abby miała nam w tym pomóc, drukując w „Timesie” artykuł o tym, jak to biuro koronera okręgowego znalazło „ważny dowód”.

  – Ma tak wielką paranoję, że uwierzy w to. – Miałam nadzieję, że tak. – Na przykład, jeżeli kiedykolwiek był poddany leczeniu szpitalnemu, będzie się martwić, że wytropiliśmy go przez starą kartę chorobową. Jeżeli kupuje na receptę jakieś leki w aptekach, też będzie go to gryzło.

  Cały pomysł opierał się na dziwnym zapachu, o którym powiedział policji Matt Petersen. Nie istniał żaden inny „dowód”, do którego moglibyśmy nawiązać.

  Jedynym fragmentem układanki, z którym morderca tak łatwo sobie nie poradzi, jest DNA.

  Mogłam sobie blefować, posługując się wiedzą o DNA, a on nawet nie będzie wiedział, o co mi chodzi.

  Kilka dni temu dostałam kopie raportu z pierwszych dwóch spraw. Bardzo długo przyglądałam się układowi pałeczek o różnych kształtach, cieniach i długościach, układających się we wzór zadziwiająco przypominający kod kreskowy przyklejany na każdym produkcie w supermarkecie. W każdej ze spraw były trzy radioaktywne próbki, a pozycje pałeczek w każdej z próbek ze sprawy Patty Lewis zupełnie nie różniły się od ułożenia pałeczek w próbkach ze sprawy Brendy Steppe.

  – Oczywiście, dzięki temu nie poznamy tożsamości zabójcy – wyjaśniłam Wesleyowi i Abby. – Możemy natomiast powiedzieć, że jeżeli jest czarny, to teoretycznie podobny układ nici DNA ma jeden na sto trzydzieści pięć milionów mężczyzn. A jeżeli to przedstawiciel typu kaukaskiego, jeden na pięćset milionów.

  DNA jest mikrokosmosem całego człowieka, jego kodem życia. Inżynierowie genetyczni w prywatnych laboratoriach w Nowym Jorku wyizolowali DNA z pobranych przeze mnie próbek spermy. Nałożyli próbki na specjalne powierzchnie; różne fragmenty powędrowały w różne strony elektrycznie naładowanej powierzchni, grubo pokrytej specjalnym żelem. Pole naładowane dodatnio znajdowało się na jednej stronie powierzchni, a pole naładowane ujemnie na przeciwnej.

  – DNA ma ładunek ujemny – wyjaśniłam. – A przeciwieństwa się przyciągają.

  Krótsze fragmenty powędrowały szybciej i dalej w stronę pola dodatniego niż dłuższe… w efekcie końcowym ułożyły się na powierzchni żelu w osobliwe wzory, które przeniesiono na nylonową membranę i porównano ze wzorcem.

  – Nie rozumiem – przerwała mi Abby. – Z jakim znowu wzorcem?

  Wyjaśniłam więc:

  – Fragmenty podwójnej helisy DNA mordercy były połamane, rozłączone na pojedyncze pasma. Mówiąc obrazowo, zostały rozpięte niczym zamek błyskawiczny. Wzorzec to roztwór pojedynczej nici DNA o specyficznej sekwencji podstawowej, która jest oznaczona radioaktywnym markerem. Gdy roztwór albo inaczej wzorzec, zostanie nałożony na nylonową membranę, wyszukuje i wiąże się z komplementarnymi pojedynczymi nićmi DNA mordercy.

  – Suwak z powrotem się zasuwa? – spytała. – Ale czy nie staje się przez to cały radioaktywny?

  – Chodzi o to, że w promieniach rentgenowskich można teraz zobaczyć układ chromosomów charakterystyczny dla mordercy.

  – Taak, jego kod paskowy… Szkoda tylko, że nie możemy przepuścić go pod skanerem i dowiedzieć się, jak facet ma na nazwisko i gdzie mieszka – dodał Wesley sucho.

  – W tym kodzie paskowym, jak nazwał go Benton, znajdują się wszystkie informacje na temat mordercy – kontynuowałam. – Problem polega na tym, że nasza technika nie jest jeszcze na tyle zaawansowana, by wyczytać z kodu genetycznego kolor oczu i włosów czy cechy charakterystyczne osobnika. Istnieje zbyt wiele chromosomów opisujących zbyt wiele cech szczegółowych w genetycznym obrazie człowieka, by na ich podstawie wnioskować o czymś więcej niż tylko pasowaniu czy niepasowaniu do podobnego zbioru chromosomów.

  – Ale morderca o tym nie wie. – Wesley popatrzył na mnie zamyślonym wzrokiem.

  – Masz rację.

  – Chyba że jest jakiegoś rodzaju naukowcem czy kimś takim – wtrąciła Abby.

  – Zakładamy, że nie jest naukowcem – powiedziałam autorytatywnie. – Podejrzewam, że nigdy w życiu nie interesował się inżynierią genetyczną czy DNA… a gdy przeczyta o tym w gazetach, będzie już nieco za późno. Wątpię, czy zrozumie podstawowe założenia.

  – W artykule wyjaśnię procedurę bardzo ogólnikowo – myślała Abby na głos – ale wystarczająco dokładnie, by się wystraszył.

  – Wyjaśnisz to dostatecznie dokładnie, by zaczął się bać, iż wiemy o jakimś jego defekcie – zgodził się Wesley. – Jeżeli ma jakiś defekt… To właśnie mnie niepokoi, Kay. – Spojrzał mi w oczy. – A co będzie, jeżeli nie ma żadnego defektu?

  Cierpliwie powtórzyłam jeszcze raz to, w co gorąco wierzyłam.

  – Cały czas pamiętam słowa Matta Petersena, opisujące słodkawy zapach, podobny do zapachu naleśników, wedle jego słów…

  – Konkretnie do syropu klonowego – przypomniał sobie Wesley.

  – Właśnie. Jeżeli morderca wydziela zapach przypominający zapach syropu klonowego, może mieć jakąś drobną anomalię metaboliczną. A dokładnie rzecz biorąc „chorobę nadającą moczowi zapach syropu klonowego”.

  – I to jest uwarunkowane genetycznie? – Wesley pytał mnie o to już po raz drugi.

  – Na tym polega cała tego uroda. Jeżeli ją ma, to jest to gdzieś zapisane w jego kodzie DNA.

  – Nigdy nie słyszałam o czymś takim – odezwała się Abby. – Czy taka choroba w ogóle istnieje?

  – No cóż, nie jest tak popularna jak zwykłe zaziębienie, ale z pewnością istnieje.

  – W takim razie co to jest?

  Wstałam od biurka i podeszłam do biblioteczki. Wyciągnęłam opasły tom „Podręcznika medycyny”, otworzyłam go na właściwej stronie i położyłam na biurku przed nimi.

  – To defekt enzymatyczny – w
yjaśniłam, siadając. – Przez niego w organizmie człowieka niczym trucizna odkładają się aminokwasy. W klasycznej postaci tego defektu osobnik przeżywa umysłowe zaburzenie i/lub śmierć w okresie okołoporodowym i dlatego bardzo rzadko spotyka się zdrowe fizycznie i psychicznie osoby z tym zaburzeniem. Jednak jest to możliwe. W łagodnej postaci, na którą prawdopodobnie cierpi morderca, chorobę można zwalczać za pomocą niskobiałkowej diety oraz dostarczania organizmowi witamin, szczególnie tiaminy, czyli witaminy B1, w porcjach dziesięciokrotnie przekraczających zapotrzebowanie zdrowego człowieka.

  – Innymi słowy – odezwał się Wesley, pochylając nad biurkiem i marszcząc brwi – może cierpieć na łagodną postać choroby, wieść w miarę normalne życie, być cwanym jak wszyscy diabli i tylko trochę śmierdzieć?

  Skinęłam głową.

  – Najpopularniejszą oznaką tej choroby jest charakterystyczny zapach… bardzo wyraźny zapach syropu klonowego w moczu i pocie chorego. Symptomy z pewnością nasilają się, gdy znajduje się pod wpływem stresu… czyli gdy morduje swe ofiary, wydziela szczególnie silny zapach, który głównie wsiąka w ubranie. Pewnie już od dawna zdaje sobie sprawę z tego, że pachnie inaczej niż inni ludzie i stanowi to dla niego ogromny problem.

  – Czy nie wyczułabyś tego zapachu w jego spermie? – spytał Wesley.

  – Niekoniecznie.

  – No, cóż… – odezwała się Abby. – Jeżeli wydziela dziwny zapach, to pewnie często się myje. A jeśli pracuje wśród ludzi, to jego współpracownicy powinni coś zauważyć.

  Nie odpowiedziałam.

  Abby nie wiedziała o świecącej substancji, którą znajdowaliśmy na ciałach ofiar, a ja nie miałam zamiaru jej o tym mówić. Ale jeżeli morderca ciągle wydzielał dziwny zapach, to pewnie obsesyjnie mył twarz i ręce… żeby ludzie dokoła niego nie zauważyli nic niezwykłego. Możliwe, że mył się w pracy, korzystając z publicznej toalety zaopatrzonej w borawash.

  – To ryzykowana zagrywka. – Wesley odchylił się na krześle. – Jezu! – Potrząsnął głową. – Jeżeli zapach, o którym mówił Petersen, nie istnieje, albo pomylił go z jakimś innym… na przykład wodą kolońską zabójcy… wyjdziemy na idiotów. Facet upewni się, że nadal nie mamy pojęcia, co robimy.

  – Wątpię, by Petersen wymyślił sobie ten zapach – odparłam z przekonaniem. – Kiedy znalazł ciało żony, był w głębokim szoku, zapach musiał więc być wyjątkowo silny i charakterystyczny, by Matt go zapamiętał. Poza tym nie przychodzi mi do głowy ani jedna woda kolońską, która pachniałaby jak syrop klonowy. Moim zdaniem morderca był strasznie spocony, gdy wyszedł z sypialni Petersenów na krótko przed tym, jak Matt do niej wszedł.

  – Ale ta choroba wywołuje upośledzenie umysłowe… – mruknęła Abby, nadal przeglądając podręcznik medyczny.

  – Jeżeli nie zacznie się terapii wkrótce po urodzeniu, tak – odrzekłam.

  – No, cóż… ten sukinsyn na pewno nie jest upośledzony. – Spojrzała na mnie zimno.

  – Oczywiście, że nie jest upośledzony – zgodził się z nią Wesley. – Psychopaci nie są głupi. Chcemy doprowadzić do tego, by facet myślał, że uważamy go za idiotę. Uderzymy w najczulsze miejsce… w jego cholerną dumę, która najprawdopodobniej ma związek z wysokimi notowaniami w testach inteligencji.

  – Możemy to zrobić za pomocą tej choroby – powiedziałam. – Jeżeli faktycznie ją ma, pewnie wie o tym. Możliwe, że jest dziedziczna w jego rodzinie. Będzie wyjątkowo wrażliwy nie tylko na jakiekolwiek wspomnienie o zapachu, który wydziela, ale także o upośledzeniu umysłowym…

  Abby pospiesznie sporządzała notatki. Wesley wpatrywał się w ścianę z zaciętą miną. Nie wyglądał na zadowolonego.

  – Po prostu nie jestem przekonany, Kay – rzekł wreszcie. – Jeżeli facet nie jest chory na to klonowe świństwo… – Potrząsnął głową. – Wykorzysta nasz słaby punkt bez zastanowienia… możliwe, że cofnie śledztwo do punktu wyjścia.

  – Nie możesz cofnąć czegoś, co już stoi przyparte plecami do muru – powiedziałam spokojnie. – Nie mam zamiaru wymieniać choroby z nazwy. – Odwróciłam się do Abby. – Napiszesz o niej jako o dysfunkcji metabolicznej. Pod to można podciągnąć wiele chorób. Może to być coś, co on ma, lecz o tym nie wie? Może uważa, że cieszy się doskonałym zdrowiem? Skąd niby może mieć pewność? Nigdy wcześniej nie poddawał się kompleksowym badaniom genetycznym. Nawet jeżeli sam jest lekarzem, nie może wykluczyć prawdopodobieństwa, że ma jakąś utajoną anomalię, ukrytą w jego organizmie niczym bomba zegarowa czekająca na właściwy moment, by wybuchnąć. Zasiejemy w jego głowie ziarenko zwątpienia. Niech sobie nad nim pogłówkuje. Do diabła, niech myśli, że to śmiertelna choroba… Może pobiegnie do najbliższej biblioteki medycznej, by sprawdzić w podręcznikach? Policja może kontrolować gabinety miejskich lekarzy, by zobaczyć, kto nagle wpada po poradę dotyczącą dysfunkcji metabolicznych? Jeżeli to on włamywał się do mojego komputera, pewnie zrobi to znowu, by dowiedzieć się więcej szczegółów. Mam przeczucie, że facet coś z tym zrobi… nie wiem jeszcze co, ale coś na pewno.

  Przez następną godzinę sprawdzaliśmy słownictwo dla artykułu Abby.

  – Nie możemy zostawić cytatu – kłóciła się z nami. – Nie ma mowy. Najpierw nie udzielasz żadnych komentarzy, a potem cytuję cię w artykule? Lepiej, żeby wyglądało na to, że dostałam te informacje od kogoś innego.

  – No, cóż – odparłam sucho. – Podejrzewam, że możesz w to wciągnąć swe słynne „anonimowe źródło”.

  Abby przeczytała na głos całość. Nie podobało mi się; było stanowczo zbyt ogólnikowe.

  Gdybym tylko miała próbkę jego krwi. Defekt enzymów, jeżeli istniał, mógł mieć swe źródło w leukocytach, białych ciałkach krwi. Gdybym miała cokolwiek…

  W tej samej chwili zadzwonił telefon na moim biurku.

  – Przepraszam, że przeszkadzam, doktor Scarpetta – odezwała się Rose. – Przyszedł sierżant Marino. Mówi, że to bardzo pilne.

  Spotkałam się z nim na korytarzu; w ręce miał dużą szarą torbę, jedną z tych, w których zazwyczaj przechowywano ubrania związane ze sprawą kryminalną.

  – Nie uwierzysz mi. – Uśmiechał się od ucha do ucha, a jego szeroka twarz była zaczerwieniona z podniecenia. – Znasz Srokę? – Wpatrywałam się w wypchaną torbę z jawnym zdumieniem. – No, wiesz… Srokę? Włóczy się po całym mieście, pchając swój ziemski dobytek w starym wózku, który gdzieś gwizdnął? Całymi dniami przeszukuje śmietniki?

  – To jakiś bezdomny? – O czym Marino gada?

  – Aha. To wielki guru bezdomnych. W weekend grzebał po śmietnikach mniej więcej jakąś przecznicę od miejsca, gdzie nasz ptaszek zamordował Hennę Yarborough, i wiesz co? Znalazł śliczny granatowy kombinezon. Problem polega na tym, że kombinezon cały jest uwalany krwią. Sroka jest także moim informatorem, wsadził więc szmatę do plastikowego worka na śmiecie i ruszył na poszukiwania mojej skromnej osoby. Jakiś czas temu zamachał do mnie, gdy stałem na skrzyżowaniu, i za dziesięć dolarów dał mi prezent.

  Otworzył torbę i dodał:

  – Powąchaj.

  Zapach omal nie zwalił mnie z nóg; nawet nie chodziło o smród zakrzepłej krwi, lecz mocny zapach syropu klonowego. Dreszcz przebiegł mi po plecach.

  – Hej! – ciągnął Marino. – Wiesz, co jeszcze? Wpadłem na chwilę do mieszkania Petersena i poprosiłem go, by powąchał.

  – To jest zapach, który pamięta?

  Marino wycelował we mnie wskazujący palec i mrugnął porozumiewawczo.

  – Bingo!

  Przez dwie godzina pracowałam wraz z Vanderem nad granatowym kombinezonem; co prawda analiza plam krwi zajmie Betty sporo czasu, lecz nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, że ubranie należało do zabójcy i że miał je na sobie podczas popełniania zbrodni. Pod promieniami lasera świeciło mnóstwem małych gwiazdek.

  Podejrzewaliśmy, że gdy skończył ciąć Hennę, był cały pochlapany krwią, a na dodatek wytarł ręce o spodnie. Mankiety rękawów także b
yły sztywne od zakrzepłej krwi. Bardzo możliwe, że za każdym razem wkładał na ubranie ochronny kombinezon i możliwe, że rutynowo wyrzucał go do kosza na śmiecie po dokonaniu przestępstwa. Jednak szczerze w to wątpiłam. Wyrzucił ten kombinezon, bo po raz pierwszy zachlapał go krwią.

  Mogłam się założyć, iż był wystarczająco bystry, by wiedzieć, że plam z krwi nie można sprać. Gdyby kiedykolwiek miał zostać aresztowany, lepiej dla niego, by nie miał w szafie żadnych ubrań poplamionych starą krwią. Nie chciał też, by ktokolwiek namierzył, skąd pochodzi kombinezon – odpruł wszystkie metki.

  Kombinezon był granatowy, prawdopodobnie w rozmiarze L lub XL, materiał wyglądał na mieszankę bawełny z czymś syntetycznym. Przypomniałam sobie ciemne włókna zebrane z ciała Lori Petersen i parapetu okna w łazience. Na ciele Henny Yarborough także znalazłam sporo ciemnych włókien.

  Żadne z naszej trójki nie powiedziało Marino o tym, co zamierzamy zrobić. Pewnie teraz włóczył się gdzieś po ulicach albo siedział przed telewizorem, pijąc piwo. Nie miał o niczym pojęcia. Kiedy artykuł Abby ukaże się w prasie, uwierzy w informacje w nim zawarte; pomyśli, że Abby namówiła kogoś do gadania, a wiadomości połączy z kombinezonem, który mi przekazał, oraz raportami z Nowego Jorku dotyczącymi DNA. I dobrze; chcieliśmy, by wszyscy, absolutnie wszyscy, uwierzyli w prawdziwość tych informacji.

  Fakt faktem, zabójca najprawdopodobniej był chory – nie przychodziło mi do głowy żadne inne wytłumaczenie dla zapachu, który wokół siebie rozsiewał. Chyba że Matt Petersen miał przywidzenia, a na kombinezon w śmietniku wylał się syrop klonowy.

  – Doskonale – odezwał się Wesley. – Nigdy mu do głowy nie przyszło, że znajdziemy jego ubranie. Drań miał wszystko dokładnie zaplanowane; możliwe, że znał nawet dokładną lokalizację kosza na śmieci, do którego zamierzał wrzucić kombinezon. Myślał, że nigdy go nie znajdziemy.

  Zerknęłam na Abby; trzymała się zadziwiająco dobrze.

  – Dobra, myślę, że to, co mamy, w zupełności wystarczy – dodał Wesley.

 

‹ Prev