Someone new

Home > Other > Someone new > Page 2
Someone new Page 2

by Laura Kneidl


  musztardy i czegoś słodkiego, czego nie umiałam rozpoznać.

  Kelner mnie obserwował. Powoli i jednocześnie natarczywie przesuwał wzrok po moim

  ciele, tak jakby chciał zobaczyć nie tylko wymuskaną postać, ale i ukrywającą się pod spodem

  osobowość. Wielu mężczyzn przyglądało mi się tego wieczoru, ale od ich spojrzeń robiło mi się

  zimno. Teraz serce zaczęło mi bić szybciej.

  – Jak masz na imię? – zapytałam z pełnymi ustami. – W myślach przez cały czas

  nazywam cię kelnerem.

  – Ludzie już mnie gorzej nazywali.

  Powiedział to w lekki sposób, lecz jednocześnie w jego oczach zamigotało coś ciemnego,

  co nie pasowało do tonu głosu.

  Czekałam, żeby się przedstawił, ale zamilkł.

  – Powiedz – nalegałam.

  Nie wiedziałam, dlaczego tak mi zależy na poznaniu jego imienia, prawdopodobnie nigdy

  więcej już się nie spotkamy. W firmach kateringowych ludzie ciągle się zmieniali. Studenci

  przychodzili i odchodzili, jak im pasowało w danym semestrze. Nie byłam pewna, czy on jest

  jednym z nich. Był trochę starszy, wyglądał na dwadzieścia parę lat, ale może studiował jakąś

  trudną dziedzinę, na przykład medycynę, albo robił doktorat na jakimś innym kierunku.

  – Julian – powiedział w końcu i to było wszystko: Julian. Bez tytułu, bez drugiego

  imienia, bez nazwiska, które mogłoby jakoś go określić i dać mi do zrozumienia, ile pieniędzy

  mają jego rodzice.

  Uśmiechnęłam się i wskoczyłam na blat kredensu. Nogi wisiały mi w powietrzu.

  – Ja jestem Micah.

  – Wiem, kim jesteś. Michaella Rosalie Owens.

  – Zabrzmiało jakoś groźnie. Jakbyś był stalkerem.

  – Nie jestem żadnym stalkerem, tylko kelnerem z dobrym słuchem. Ludzie mówią

  o tobie.

  – Co mówią?

  – To i owo. Przede wszystkim zastanawiają się, dlaczego nie poszłaś na Yale.

  Podejrzewają, że jesteś w ciąży, tak jak kiedyś Lilly Sullivan. I że ojcem jest pewnie syn waszej

  gosposi, z którym niedawno miałaś romans.

  Julian pokręcił głową, jakbym go rozczarowała.

  Przewróciłam oczami i ugryzłam kanapkę, żałując, że razem z chlebem nie mogę połknąć

  własnych uczuć. Ludzie zachowują się, jakby świat miał się skończyć tylko dlatego, że

  zdecydowałam się na uczelnię, która nie należy do Ivy-League-College. Nie mogłam jednak

  z czystym sumieniem iść na Yale, nie wiedząc, co z Adrianem. Tak samo jak nie byłam w ciąży,

  on nie był w Europie – rodzice wyrzucili go z domu po tym, jak miesiąc temu nakryli go w łóżku

  z chłopakiem. Homoseksualizm nie pasował do konserwatywnego światopoglądu naszych

  rodziców i ich partnerów w biznesie. Żaden z nich nie odważył się nigdy otwarcie skrytykować

  orientacji seksualnej Adriana. Nikt nie chciał uchodzić za ignoranta. Jednak z czasem większość

  kontrahentów znalazła jakąś wymówkę, by zaprzestać kontaktów z kancelarią rodziców. Bali się,

  że ich nazwiska zostaną zbrukane jakimiś plotkami.

  Od tamtej pory nie widziałam się z Adrianem. Tylko raz potajemnie zakradł się nocą do

  domu, żeby spakować swoje rzeczy i zostawić klucz. W pierwszym tygodniu po „incydencie” nie

  zamieniłam z rodzicami nawet słowa i ze wszystkich sił starałam się odszukać brata bliźniaka.

  Bezskutecznie. Przepadł. Nie było go u przyjaciół. Ani w ulubionej kawiarni. Ani w muzeum

  architektury nowoczesnej, które traktował jak swój azyl. Gdziekolwiek był, nie chciał, by ktoś go

  odnalazł. Nawet ja. Nie mógł uciec daleko, bo rodzice zablokowali mu wszystkie konta. Musiał

  być gdzieś w pobliżu i to był powód, dla którego nie wyjechałam z Mayfield na Yale. Adrian

  wycofał swoje zgłoszenie na studia, choć zawsze marzył o nauce na prestiżowej uczelni, bardziej

  niż ja. Nigdy nie chciałabym spełniać tego marzenia bez brata i w dodatku zostawiać go samego.

  Chciałam tu być, gdyby zdecydował, że wraca, a nie siedzieć prawie pięć tysięcy kilometrów

  stąd. Skoro nie miał wsparcia od rodziców, potrzebował go ode mnie.

  Nigdy nie zrozumiem, dlaczego go wyrzucili, i jakaś część mnie chyba nigdy im tego nie

  wybaczy, ale w sumie nie byli złymi ludźmi. Zawsze dawali nam wszystko, czego nam było

  trzeba – ubrania, jedzenie, dach nad głową i miłość. I choć dużo pracowali, przynajmniej raz

  w tygodniu znajdowali czas na wspólny wieczór. Aż do zeszłego miesiąca. Nadal mam nadzieję,

  że będzie kiedyś tak jak dawniej i że pewnego dnia nauczą się akceptować Adriana takim, jaki

  jest. Mieli przecież mnie, a ja mogłabym być wszystkim, czym chcieli, żebym była: studentką

  prawa, adwokatką, partnerką biznesową i spadkobierczynią.

  – Nie smakuje ci kanapka?

  Z rozmyślań wyrwał mnie głos Juliana. Zamrugałam.

  – Smakuje. Dobra jest. Czemu pytasz?

  – Bo miałaś właśnie taką minę, jakby ktoś cię zmuszał do jedzenia śmieci.

  – O, sorry, to nie przez tę kanapkę. – Uśmiechnęłam się, ale czułam, że wyglądało to

  jeszcze gorzej niż parę minut temu. Kiedy myślałam o Adrianie i swojej przyszłości, miało to na

  mnie określony wpływ. Muszę zająć głowę czymś innym. W tym stanie nie mogłam wrócić do

  salonu.

  – Gdzie trzymacie szampana?

  Julian podniósł pokrywę styropianowej skrzyni. Ze środka wyleciały kłęby pary.

  Pochodziły od agregatu, który miał utrzymywać alkohol w chłodzie. Wyjął jedną butelkę

  i zręcznie otworzył ją z głośnym hukiem.

  Mimowolnie spojrzałam na jego ramiona i mięśnie ukryte pod białą koszulą. Julian nie

  był typem faceta ze studia fitness, ale widać było, że dba o siebie. Miał giętkie i szczupłe ciało.

  Zauważył moje szybkie spojrzenie, ale zamiast je odwzajemnić i przyjąć z wyniosłym

  uśmieszkiem, odwrócił się i przyniósł kieliszek. Napełnił go szampanem po brzeg i podał mi.

  – Dziękuję.

  – To moja praca.

  Ale dawanie mi kanapki, którą przyniósł dla siebie, nie należało do jego obowiązków, tak

  samo jak dotrzymywanie mi towarzystwa podczas ukrywania się przed gośćmi. Doceniałam to.

  – Weź też kieliszek dla siebie. Wzniesiemy toast.

  – Nie mogę.

  Zmarszczyłam czoło. Czyżbym pomyliła się co do jego wieku?

  – Daj spokój. Tylko jeden kieliszek. – Wyciągnęłam nogę i wyzywająco trąciłam Juliana

  palcem z polakierowanym na czerwono paznokciem. – Ja też nie powinnam jeszcze pić alkoholu.

  – Ale ja nie mówię o moim wieku, tylko o tym, że jestem teraz w pracy.

  – Pracujesz dla moich rodziców.

  – To niczego nie zmienia.

  – Proszę. – Wysunęłam dolną wargę. – Picie w pojedynkę nie jest fajne.

  Julian zawahał się, spojrzał na mnie uważnie, tak jakby się zastanawiał, czy dla mojej

  prośby warto złamać zasady.

  I dokładnie w tej chwili pożałowałam swoich słów. Nie powinien ze względu na mnie

  ryzykować utraty pracy. Moje żądanie było aroganckie i bezczelne, moja mama mogłaby tak

  zrobić, nie ja. Już miałam powiedzieć Julianowi, by zapomniał o tej prośbie, gdy westchnął,

  wziął kieliszek i napełnił go do połowy.

  – Tyle musi wystarczyć – powiedział. – Za co wzniesiemy toast?

  – Żeby ten wieczór szybko się skończył
– odpowiedziałam, cały czas mając nadzieję, że

  mama nie wybrała właśnie tej chwili, by wejść do kuchni. – Cheers.

  – Cheers – zawtórował mi Julian i podszedł do mnie z kieliszkiem. Rękaw jego koszuli

  lekko się przy tym podwinął.

  Wydawało mi się, że zobaczyłam tam jakąś bliznę, ale materiał tak szybko wrócił na

  miejsce, że ostatecznie nie byłam pewna, czy sobie tego nie ubzdurałam. Żeby nie wydać się

  Julianowi jeszcze bardziej niewrażliwą niż przedtem, zamknęłam się i wypiłam łyk szampana.

  Musował mi w gardle, aż usłyszałam głośne brzęczenie. Instynktownie znieruchomiałam, ale to

  była tylko komórka Juliana.

  Odstawił kieliszek, wyciągnął telefon z kieszeni spodni i ze ściągniętymi brwiami

  wpatrywał się w wyświetlacz, zanim zdecydował się odebrać.

  – Hej, co jest?

  Odwrócił się do mnie plecami i odszedł parę kroków dalej, słuchając odpowiedzi

  rozmówcy.

  Wbiłam zęby w kanapkę, tak jakby żucie mogło sprawić, że nie będę podsłuchiwać

  Juliana.

  – Weź go i posadź w kuwecie.

  Zmarszczyłam czoło. Z kim on, do diabła, rozmawia?

  – Teraz nic na to nie poradzę.

  …

  Julian westchnął.

  – Cassie powinna to sprzątnąć.

  …

  – W takim razie zostaw to, dopóki nie wrócę.

  Julian zaczął układać w styropianowej skrzyni brudne kieliszki, które jakiś inny kelner

  beztrosko zostawił na blacie.

  – Dwie, trzy godziny.

  …

  Julian jęknął z frustracją i potarł nasadę nosa wierzchem dłoni, podczas gdy osoba po

  drugiej stronie słuchawki najwyraźniej mówiła dalej. W końcu opuścił rękę.

  – Dzięki, na razie.

  Rozłączył się i wsunął telefon z powrotem do kieszeni, wypychając ją. Powoli odwrócił

  się w moją stronę i podchwycił moje pytające spojrzenie, ale nic nie powiedział.

  Kiedy dotarło do mnie, że sam nie powie mi, co zaszło, zapytałam:

  – Kto to był?

  – Mój współlokator.

  – Musisz już iść? – zapytałam, zaskoczona tym, jak bardzo chciałam, żeby odpowiedź

  brzmiała „Nie”.

  Julian potrząsnął głową i na czoło spadł mu brązowy kosmyk.

  – Mój kot narobił pod łóżkiem. Mój współlokator nie chce tego sprzątać, ale też nie chce,

  żeby to tak leżało. Mam go dopiero od tygodnia.

  – Kota czy współlokatora?

  Julian się uśmiechnął.

  – Kota.

  – Jak ma na imię?

  – Laurence.

  Wzięłam jeszcze jeden kęs kanapki i resztę zostawiłam Julianowi. Nie powinien z mojego

  powodu głodować przez resztę wieczoru.

  – Zawsze chciałam mieć kota, ale rodzice się na to nie zgadzają.

  – Dlaczego?

  – Boją się, że na ich drogich meblach będzie leżeć sierść.

  – A od czego są rolki do ubrań?

  Wzruszyłam ramionami i kiedy Julian zjadał resztę kanapki, opowiedziałam mu

  o akwarium, które dostałam od rodziców, gdy miałam siedem lat. Julian za szybko zjadł kanapkę,

  nasze kieliszki też już były puste. Nie było teraz żadnego powodu, by dłużej siedzieć w kuchni,

  tylko taki, że tego chciałam. Mama na pewno wkrótce odkryje moje zniknięcie.

  Zeskoczyłam z kredensu i włożyłam buty.

  – Myślę, że czas tam wrócić – powiedziałam, ale nie ruszyłam się z miejsca.

  – Dlaczego przychodzisz na imprezę, na którą nie masz ochoty? – zapytał Julian

  i sprzątnął nasze kieliszki ze zręcznością, która pozwalała się domyślać, że zajmuje się

  kelnerowaniem już jakiś czas.

  – Bo nie mam wyboru.

  Julian pytająco uniósł brew.

  – Chcę się wyprowadzić i szukam właśnie jakiegoś mieszkania. Nie stać mnie jednak na

  wynajęcie, więc mam umowę z rodzicami, że oni zapłacą mi za to i za studia, a w zamian ja raz

  w tygodniu zjawię się u nich na kolacji i będę się pokazywać na wszystkich ważnych

  towarzyskich eventach.

  – Brzmi uczciwie.

  – Wiem. – To było bardziej niż uczciwe. Kilka godzin mojego czasu za tysiące dolarów.

  Mimo to nienawidziłam każdej spędzonej w ten sposób sekundy. – A dlaczego ty tutaj jesteś? –

  zapytałam. Julian wydawał się tak samo zniechęcony jak ja i ani na krok nie zbliżył się do salonu.

  – Czy to nie oczywiste? Zarabiam tu pieniądze. Laurence jest mały, ale kosztuje majątek.

  – Ile dostajesz?

  – Siedemdziesiąt pięć dolarów.

  – Za godzinę?

  Roześmiał się.

  – Za cały wieczór.

  – To nie za dużo.

  – Więcej niż gdzie indziej.

  – Nie wiedziałam. – Niby skąd miałam wiedzieć? W życiu nie musiałam przepracować

  nawet sekundy. Mimo to byłam pewna, że siedemdziesiąt pięć dolarów to za mało za

  obsługiwanie przez cały wieczór ludzi pokroju Gwendoline Finn. Dałam Julianowi znak, by za

  mną poszedł. – Chodź.

  – Dokąd?

  – Zobaczysz.

  Zawahał się, ale nie opierał zbyt długo. Kilka chwil później wyszedł za mną z kuchni.

  Minęliśmy salon i przeszliśmy do garderoby.

  W małym pomieszczeniu pachniało drogimi skórzanymi torebkami i wyperfumowanymi

  płaszczami gości. Odszukałam moją purpurową parkę, którą dostałam od mamy trzy miesiące

  temu na urodziny. Na wieszaku obok wisiała kopertówka, do której wepchnęłam notes.

  – Potrzymaj. – Podałam zeszyt Julianowi.

  Wziął go ode mnie. Drzwi garderoby zamknęły się za nim.

  Światło było tu słabe, w porównaniu z kuchnią pomieszczenie wydawało się niewielkie.

  Musieliśmy stać między płaszczami i kurtkami dość blisko siebie. Nie uszło mojej uwadze, że

  ładnie pachniał, jodłą i ziemią, mimo że przez cały wieczór biegał z tacami.

  – Co to jest? – zapytał.

  Podniosłam głowę i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jesteśmy podobnego wzrostu.

  Przyzwyczaiłam się, że przy moim metrze sześćdziesiąt muszę zadzierać głowę, nawet

  w czółenkach na obcasach, ale nie przy Julianie.

  Kartkował mój notes i oglądał rysunki.

  – To tylko coś, nad czym pracuję.

  – Wygląda dobrze. – Otworzył na stronie ze szkicem postaci Albtraumlady. – Czy to

  będzie komiks?

  – Może – odparłam i żeby nie musieć więcej o tym mówić, szybko sięgnęłam do

  kopertówki po portmonetkę. Uwielbiam komiksy, powieści graficzne i mangi. Dobrze znam ten

  rodzaj sztuki, ale trudno jest objaśniać ją ludziom. Moja pasja, zwłaszcza w kręgach, w jakich

  obracali się rodzice, wywoływała zwykle tylko zmęczone uśmiechy.

  Otworzyłam portmonetkę, wyjęłam kilka banknotów i podałam je Julianowi.

  – Masz.

  Podniósł głowę znad notesu i spojrzał na pieniądze. Ze zdumienia szeroko otworzył oczy.

  – To za dużo.

  – Wcale nie. – To było dwieście trzydzieści dolarów. Więcej kosztowała moja

  kopertówka.

  Potrząsnął głową.

  – Nie mogę.

  – Dlaczego nie?

  Julian otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale go ubiegłam.

  – I nie mów, że to za dużo.

  – Ja… – Julian nie zdąży�
� dodać nic więcej, bo w tej właśnie chwili otworzyły się drzwi

  garderoby. Julian zamarł, a ja instynktownie schowałam pieniądze do torebki.

  – Michaella! – Nie było poza mamą drugiej osoby, która w jednym słowie umiałaby

  zawrzeć tak dużo oburzenia, rozczarowania i wściekłości. – Czy to jakieś żarty? Znowu? Patrzyła

  to na mnie, to na Juliana i kiedy dostrzegła, jak blisko siebie staliśmy, w jej wzroku pojawiło się

  jeszcze więcej pogardy. Nie trzeba było być jasnowidzką, by wiedzieć, co sobie myślała; scena,

  jaką przedstawialiśmy, była jednoznaczna. Sami w zamkniętej garderobie, przy przygaszonym

  świetle, z poczuciem winy na twarzach.

  – Chciałam dać mu napiwek – powiedziałam.

 

‹ Prev