Someone new
Page 7
Julian wydawał się wysportowany, to raczej nie był typem, który wyskakuje z łóżka, żeby pędzić
do klubu fitness albo na boisko. O takie rzeczy podejrzewałabym raczej Auriego.
– Nie wiem.
– Nie zapytałeś go?
– Nie. A powinienem był?
Wzruszyłam ramionami.
– W końcu to twój współlokator.
– Tak, ale to wszystko – powiedział Auri, kiedy wyszliśmy na dwór. – Mieszkamy razem.
Nic więcej. Julian nie lubi, gdy ktoś się wtrąca w jego sprawy. Jest odludkiem.
– Jak to się stało, że mieszkacie razem?
– On już od jakiegoś czasu mieszka w Mayfield, ale musiał się wyprowadzić ze starego
mieszkania. W zeszłym roku na początku semestru szukał przez ogłoszenie ludzi do wspólnego
mieszkania, a ja nie chciałem mieszkać z chłopakami z drużyny. Są fajni i lubię ich, ale potrafią
być cholernie męczący i nabijają się z mojego innego hobby.
– Z jakiego hobby?
– No, LARP i cosplay – powiedział takim tonem, jakbym powinna już znać odpowiedź.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy.
– A jaka jest różnica? – zapytałam.
– W cosplay chodzi o to, żeby przedstawić już istniejącą postać, czasem w bardziej,
a czasem w mniej wierny sposób. Wcielasz się w jakąś postać – wyjaśnił Auri. Jego roziskrzone
oczy powiedziały mi, że zadałam właściwe pytanie. – Chodzi też o to, by jako taką postać ludzie
cię rozpoznali, obejrzeli i sfotografowali. Natomiast w LARP-ie, czyli Live Action Role Playing,
musisz sama stworzyć postać, oczywiście w ramach narzuconych zasad gry. Trochę przypomina
to teatr, tylko bez scenariusza i bez widzów.
– Wasze kostiumy, które nosiliście w weekend, to LARP czy cosplay?
– LARP. Na kampusie jest klub. Spotykamy się raz w tygodniu, a raz w miesiącu gramy.
– Fajnie.
– Możesz przyjść.
Zmarszczyłam nos i pokręciłam głową.
– Nie sądzę. Chyba że mogłabym się u was zjawić jako superbohaterka. To mogłoby być
ciekawe.
Auri się zaśmiał.
– Ona raczej by tam nie pasowała.
– Szkoda. – Zrobiłam nadąsaną minę. – Ale dzięki za zaproszenie.
– Nie ma za co. Jeśli zmienisz zdanie, wiesz, gdzie nas szukać.
Wkrótce dotarliśmy do kampusu. Pożegnałam się z Aurim, który podszedł do grupy
mężczyzn zbudowanych podobnie jak on: byli wysocy i barczyści, większość też miała na sobie
drużynowe koszulki. Przywitali się „żółwikami” i poklepywaniem po ramionach.
Niektórzy z zaciekawieniem spoglądali w moją stronę. Byłam jednak przyzwyczajona do
tego typu spojrzeń, na imprezach u rodziców zawsze ktoś szukał nowego obiektu do drwin, więc
nie zrobiło to na mnie wrażenia i niechętnie ruszyłam na wykład.
Rozdział 5
Patrz, jacy byliśmy słodcy!
Wysłałam ten komentarz do Adriana razem z naszym wspólnym zdjęciem
w halloweenowych strojach. Mieliśmy wtedy po siedem lat. On był przebrany za robota, a ja za
księżniczkę z trójzębem, który pierwotnie nie był częścią kostiumu. Musiałam go zabrać
jakiemuś innemu dziecku.
Siedziałam z uśmiechem w środku mojej kartonowej twierdzy i przeglądałam stary album
ze zdjęciami. Postanowiłam, że dzisiaj w końcu opróżnię kilka pudeł, ale nie udało mi się
rozpakować do końca ani jednego, bo trafiłam na ten skarb. Dopóki nie staliśmy się nastolatkami,
rodzice skrupulatnie dokumentowali każdy moment naszego życia. Wszystkie święta Bożego
Narodzenia, wszystkie Święta Dziękczynienia, wszystkie urodziny, każdą głupotę i każde rozbite
kolano. Zabrałam ze sobą te albumy. Rodzice nie zasługiwali na te piękne wspomnienia, skoro
tak potraktowali Adriana. Tak samo jak nie zasłużyli na wspólny czas ze mną, a mimo to za parę
godzin wyruszę stąd, żeby zjeść z nimi kolację.
Był piątek i zaprosili mnie na wieczór. Nasze spotkania odbywały się w różnych dniach,
w zależności od ich służbowych obowiązków i wyjazdów. Chciałabym się jakoś wywinąć od tej
kolacji, ale stanowiła część naszej umowy. Los okazał mi jednak trochę łaski, bo po południu
wypadły mi jedne zajęcia, więc przed wizytą w jaskini lwa miałam trochę czasu dla siebie.
Wysłałam Adrianowi jeszcze trzy zdjęcia. Liczyłam na to, że uprzytomnią mu, co kiedyś
mieliśmy i co jeszcze możemy mieć, jeśli tylko się do mnie odezwie. Zakładając, że w ogóle
dostaje moje wiadomości.
Kiedy otworzyłam kolejną stronę albumu, odkryłam zdjęcie, na którym oboje byliśmy
w basenie przed naszym rodzinnym domem. Leżeliśmy na dmuchanych materacach, nosiliśmy za
duże okulary przeciwsłoneczne i piliśmy lemoniadę z plastikowych kieliszków do martini.
Musiałam się uśmiechnąć. Miałam zamiar sfotografować to zdjęcie dla Adriana, ale przeszkodził
mi ostry dźwięk dzwonka.
Odłożyłam album, wstałam i podeszłam do domofonu.
– Dzień dobry. Czy może pani odebrać przesyłkę dla pana Brooka?
Brook. To Julian.
– Oczywiście.
Nacisnęłam przycisk i w otwartych drzwiach czekałam na kuriera. Podał mi paczkę, a ja
podpisałam się na czytniku, który mi podał.
Z etykiety wynikało, że paczka była z Amazona. Nic szczególnego, ale przynajmniej
miałam dobry powód, by jeszcze raz spróbować z nim porozmawiać. Nie widziałam go od
naszego spotkania w poniedziałkowy poranek. Codziennie wychodził z mieszkania na długo
przed rozpoczęciem zajęć i najwyraźniej wracał dopiero w nocy, albo w ogóle nie wracał. Powoli
zaczynałam się zastanawiać, czy jeszcze żyje.
Po wyjściu kuriera wyciągnęłam z plecaka karteczkę samoprzylepną i napisałam
wiadomość dla Juliana. Przykleiłam mu ją do drzwi.
Cześć, Julian. Odebrałam Twoją przesyłkę. Możesz ją wziąć w każdej chwili. Tylko dziś
wieczorem nie będzie mnie w domu.
Xoxo, Micah
Już w mieszkaniu z ciekawością potrząsnęłam paczką, ale usłyszałam tylko ciche
stukanie. Postawiłam ją obok drzwi i znowu usiadłam na podłodze, by przeglądać albumy ze
zdjęciami. Czas upłynął szybciej niż bym chciała – i nie było w tym żadnej przesady.
Zastanawiałam się, czy nie wymyślić jakieś choroby, żeby wymigać się od kolacji z rodzicami,
ale skończyłoby się to w ten sposób, że zaczęliby się o mnie martwić i przyszliby tutaj, a tego
życzyłam sobie jeszcze mniej. Ułożyłam włosy w, jak mawiali rodzice, „przyzwoitą” fryzurę
i wyjęłam z pudła designerską sukienkę. Była trochę pognieciona, ale nic już nie mogłam z tym
zrobić.
Posiadłość moich rodziców spokojnie mogłaby się równać rozmiarami z tutejszym
miejskim parkiem. Od ulicy prowadziła droga do kutej żelaznej bramy. Żeby ją otworzyć i zostać
wpuszczonym do środka, należało wpisać siedmiocyfrowy kod. Długi obsadzony drzewami
podjazd oświetlały latarnie. Dalej rozciągał się rozległy trawnik poprzecinany kwiatowymi
rabatami. Już z daleka widać było oświetloną reflektorami willę z potężnymi kolumnami,
wysokimi oknami i mocno ukwieconymi balkonami.
Ponad siedemdziesiąt lat temu posiadłość kupił mój pradziadek ze strony ojca. I to on
założył kancelarię adwo
kacką. Przejął ją mój dziadek, który osiem lat temu zmarł na atak serca.
Od tego czasu firmę prowadzili rodzice. Poznali się na studiach prawniczych na Harvardzie i po
śmierci pradziadka zamieszkali w willi, chcąc założyć rodzinę.
Zaparkowałam samochód w jednym z garaży, bo tata nie znosił zostawiania aut na
dworze. Tak jakby chodziło o jakieś delikatne rzeczy, które może uszkodzić najlżejszy podmuch
wiatru. Gdyby się dowiedział, że przed nowym domem najczęściej zostawiam swoje BMW na
ulicy bez żadnej ochrony, to chyba dostałby załamania nerwowego.
Na wysokich obcasach podreptałam do wejścia, oświetlanego automatycznie przez
urządzenie na fotokomórkę, i nacisnęłam dzwonek. Po chwili drzwi się otworzyły i stanęłam
naprzeciwko Rity.
Gosposia przywitała mnie z ciepłym uśmiechem.
– Dobry wieczór, Micah.
– Cześć, Rita. – Nachyliłam się i objęłam ją. – Co u ciebie?
– Dobrze. Plecy trochę mnie bolą, ale to nic nowego.
Obejrzała mnie od stóp do głów, nie w oceniający, ale czuły sposób, jakby chciała się
upewnić, że wszystko ze mną w porządku.
– Jak tam nowe mieszkanie?
– Piękne, ale na razie wygląda trochę chaotycznie.
To określenie nawet w przybliżeniu nie oddawało stanu faktycznego, bądź co bądź jak
dotąd rozpakowałam do połowy tylko jeden karton i od blisko tygodnia korzystałam tylko
z jednej walizki, której zawartość leżała porozrzucana po całym mieszkaniu. Dobrą stroną tego
wszystkiego było to, że mieszkałam w tym bałaganie sama i nie musiałam odczuwać wyrzutów
sumienia, że Rita za mnie sprząta.
– Gdzie rodzice?
– Twój ojciec czeka w salonie, a mama jeszcze się szykuje.
– Już jestem gotowa.
Ledwo Rita dokończyła zdanie, rozległ się głos mamy. Pospiesznie schodziła z góry.
Czarne włosy opadały jej na ramiona, a zamiast kostiumu z blezerem miała na sobie ciemne
spodnie z materiału i luźną bluzkę. Jej wersja wygodnego stroju.
– Niestety musiałam jeszcze zostać w kancelarii i trochę się spóźniłam.
Zatrzymała się przede mną i prawie niezauważalnie ucałowała mnie w oba policzki. Jej
włosy śmierdziały dymem papierosowym. Właściwie rzuciła palenie kilka lat temu, ale
w szczególnie stresujących sytuacjach nadal sięgała po papierosa.
– Wszystko w porządku?
– Tak, to tylko zwykłe sprawy. – Uśmiechnęła się do mnie. Przed chwilą zmyła makijaż,
więc wokół jej ust i oczu pojawiła się siateczka drobnych zmarszczek. Było też wyraźnie widać
piegi, które po niej odziedziczyłam. Lubiłam tę wersję mamy, przypominała mi dawne czasy
i dawała nadzieję na pojednaną rodzinę.
Rita wzięła ode mnie torebkę i wróciła do kuchni dopilnować jedzenia. W wielkiej willi
zapachy szybko znikały, ale wydawało mi się, że czuję lekko słodki aromat przywodzący na myśl
świeżo upieczone ciasto.
Mama zaprowadziła mnie do salonu, w którym siedział tata na starym skórzanym fotelu
i w zamyśleniu wpatrywał się w ekran swojego laptopa. Jak na pięćdziesięciolatka wyglądał
dobrze, ale wiek i na nim zostawił ślad. Miał już zakola, a jego brązowe włosy siwiały na
skroniach, tak samo jak broda. Z tego powodu regularnie ją golił.
Całkowicie pochłonięty pracą zauważył nas dopiero, gdy stanęłyśmy tuż przy nim.
Spojrzał na nas z zaskoczeniem, a następnie na jego zamyślonej twarzy pojawił się uśmiech.
Zdjął okulary i zamknął laptop.
– Jesteś już.
– Co znaczy już? Jest dziewiętnasta.
Byłam punktualna co do minuty. Im wcześniej zaczniemy kolację, tym szybciej
skończymy.
Dziś wieczorem zamierzałam jeszcze zajrzeć do Supernowej, klubu, który był dosyć
popularny wśród gejów. Trzy miesiące temu wyrobiłam sobie fałszywy dowód osobisty i od tego
czasu regularnie odwiedzałam podobne miejsca z nadzieją, że w którymś z nich znajdę Adriana
albo przynajmniej kogoś, kto coś o nim słyszał. Oczywiście wiem, że nie wszyscy geje się znają,
ale gdybym ja była na miejscu Adriana, szukałabym różnych kontaktów, a najłatwiej je znaleźć
wśród swoich. Przynajmniej tak sobie wmawiałam, bo nie miałam pojęcia, w jakim innym
miejscu mogłabym go jeszcze szukać.
Ojciec zerknął na wielki ścienny zegar nad kominkiem, jakby chciał sprawdzić, czy to, co
powiedziałam, jest zgodne z prawdą, i ze zdziwieniem uniósł krzaczaste brwi.
– No, patrzcie. Znowu praca za bardzo mnie pochłonęła.
Pokręcił głową i zwrócił się do mnie. Na jego twarzy ciągle błąkał się lekki uśmiech. Tak
wesoły. Tak niewymuszony. Tak normalny. Jakby nikogo z nas nie brakowało. A Adriana nie
było i to nie tak jak wtedy, kiedy wybrał się na Hawaje, na wakacyjny wyjazd ze swoją
przyjaciółką. On zniknął i nikt z nas nie wiedział, gdzie się podziewa. Zwinęłam dłonie w pięści
i powstrzymałam się od wypowiedzenia słów, które cisnęły mi się na usta. Za często kłóciliśmy
się w ostatnich tygodniach i miesiącach z powodu mojego brata, a i tak do niczego to nie
doprowadziło. Kiedy następnym razem zacznę o nim rozmawiać z rodzicami, nie zrobię tego bez
zastanowienia, będę miała jakąś strategię.
– Jedzenie gotowe – oznajmiła Rita, wchodząc do salonu.
– Dziękuję – odparł tata i pokazał mi ręką, bym poszła przodem.
Jadalnia w tej willi przypominała rozmiarami salę bankietową, przy stole mogłoby bez
problemu zmieścić się dwadzieścia osób, ale teraz stały na nim tylko trzy nakrycia. Usiadłam na
swoim zwykłym miejscu na lewo od taty i od razu wzięłam świeżo upieczoną przez Ritę bułkę.
Jeśli chodzi o mnie, na stole mogłoby nie być już nic więcej. Taka bułka z masłem wystarczała
mi do szczęścia.
– Zaaklimatyzowałaś się już w nowym mieszkaniu? – zapytał tata i rozłożył serwetę. Rita
podała mu na przystawkę tartę z kozim serem i figami.
Kusiło mnie, żeby jeść minitartę rękami, ale w końcu sięgnęłam po nóż i widelec.
– Tak, super, że kampus jest tak blisko.
– Niedługo wpadniemy do ciebie w odwiedziny – powiedziała mama. Chociaż kupili to
mieszkanie (nie chcieli wynajmować) i władowali tysiące dolarów w remont, jeszcze nigdy tam
nie byli. Wszystko zlecili architektom i projektantom wnętrz. Sami podpisywali tylko czeki.
– Jak już się całkiem urządzę – odpowiedziałam ze sztucznym uśmiechem. Nie czekałam
na ich wizytę, bo przyjdą tylko po to, żeby ocenić mój styl życia i mój gust. Mamie na pewno nie
spodobają się plakaty, które zamierzam porozwieszać.
– Poznałaś już sąsiadów?
– Tak, diler narkotykowy z mieszkania obok jest naprawdę miły. Odpalił mi pięć gramów
kokainy, a ta parka z burdeliku zaprosiła mnie już do siebie.
Tata chrząknął rozbawiony, mamie natomiast mniej się spodobał mój żart. Spojrzała na
mnie z naganą spod uniesionych brwi.
Westchnęłam.
– Sąsiedzi wydają się w porządku. Obok mieszka troje studentów, też z MFC.
– Co studiują? – zapytała mama i ugryzła mały kawałek tarty.
– Cassie studiuje literaturoznawstwo, Maurice projektowanie graficzne i sport, ale nie
&nb
sp; wiem, co studiuje Jul...Julius.
Zająknęłam się przy Julianie. Coś mi mówiło, że przy mamie lepiej o nim nie wspominać.
Wprawdzie raczej nie będzie pamiętała o kelnerze, którego zwolniła ponad dwa miesiące temu,
ale wolałam nie ryzykować.
– Też są na pierwszym semestrze?
– Na trzecim.
– A jak tam twoje studia? – zapytał tata.
Wzruszyłam ramionami.
– To nie jest odpowiedź.
– W porządku – skłamałam, chociaż gorsze były tylko lekcje wuefu w liceum.
– Nie brzmi to zbyt entuzjastycznie – powiedziała nieufnie mama. Nie była głupia,
oczywiście wiedziała, że nie marzyłam o studiowaniu prawa, ale chyba miała nadzieję, że jak już
zacznę, to mi się spodoba. Skoro jestem jej córką, to powinnam przecież mieć prawo we krwi.
– Po prostu nie wiem jeszcze. Semestr dopiero się zaczął.
– Początek jest najbardziej ekscytujący – powiedział tata. – Pamiętam swój pierwszy
miesiąc na Harvardzie. Byłem tam nowy i uparłem się, żeby mieszkać w akademiku, a nie