Book Read Free

Someone new

Page 8

by Laura Kneidl


  w apartamencie od ojca.

  Zaczął monolog o swoich studiach w koledżu. Zawsze wspominał je z uśmiechem

  i chociaż nigdy nie zmuszał mnie ani Adriana do pójścia na Harvard, to chciałby, żeby tak się

  stało. Kiedy zdecydowaliśmy się na Yale, nie był nawet w połowie tak rozczarowany jak wtedy,

  gdy się dowiedział, że wybrałam MFC.

  Tata nadal mówił o Harvardzie, Rita sprzątnęła nasze puste talerze i przyniosła danie

  główne. Znałam tę opowieść o pierwszych tygodniach w Cambridge, ale i tak chętnie tego

  słuchałam. Tata cały promieniał. Kiedy mówił dzisiaj o pracy, nie słychać było takiego zachwytu.

  – Spotkałam w tym tygodniu u fryzjera Dianę Godfrey – powiedziała mama, gdy tata

  skończył opowiadać, a Rita podawała deser. Zabrzmiało to bardzo neutralnie, ale znałam mamę

  i wiedziałam, że nie powiedziała tego ot, tak sobie. – Jej synowi Claytonowi bardzo podoba się

  na Yale. Powiedział, że to była najlepsza decyzja jego życia.

  Powstrzymałam się od przewrócenia oczami.

  – No to dobrze.

  – Może tobie też by się tam spodobało.

  – A może nie – rzuciłam krótko. Byłam zmęczona rozmową, którą już prowadziłam

  z nimi w przeróżnych wariantach. Chcieli, żebym poszła na Yale. A ja tego nie chciałam.

  Najpierw będziemy się na siebie wściekać, a potem dyskusja skończy się rozczarowaniem

  i rezygnacją. Być może dopiero wtedy porzucą nadzieję na moje studia w Ivy League College,

  kiedy będę miała dyplom w kieszeni.

  – Ale tam studiowałabyś między równymi sobie – wtrącił tata.

  Spojrzałam na niego ponurym wzrokiem. Dlaczego znowu muszą z tym wyskakiwać? Do

  tej pory wieczór był naprawdę udany.

  – Jestem między równymi sobie. Moi koledzy i koleżanki też studiują prawo tak jak

  ludzie na Yale.

  Tata prychnął.

  – Nie bądź śmieszna. To nie to samo.

  – Dlaczego nie? – zapytałam wyzywająco. – Bo nie mają funduszu powierniczego

  z siedmiocyfrową sumą na koncie?

  – Nie chodzi o pieniądze – powiedziała mama, kręcąc głową. Światło z lampy pod

  sufitem odbijało się w jej diamentowych kolczykach, wartych tyle co mały samochód. – Ci ludzie

  prowadzą inny styl życia. Dorastali w innych warunkach niż ty.

  – Zgadza się, na przykład w rodzinach bez homofobii.

  – Michaella! – krzyknął tata. Patrzył na mnie z gniewem. Wypowiedziałam właśnie słowo

  na h, z którym nie chcieli mieć nic wspólnego, tak samo jak ze swoim synem gejem. Co za

  ironia.

  Nieustępliwie odwzajemniłam spojrzenie. Nie chciałam tego powiedzieć, po prostu mi się

  wymsknęło. Tym niemniej była to prawda, a ja nie zamierzałam przepraszać za prawdę albo

  cofać tego, co powiedziałam. Nie byłabym wtedy wcale lepsza niż oni.

  Mama odchrząknęła.

  – Uspokój się, Grahamie. Nic się nie stało.

  Położyła mu dłoń na ramieniu. Przez kilka sekund w ogóle nie reagował i dalej się we

  mnie wpatrywał, ale w końcu odwrócił wzrok i widać było, że przestał się spinać.

  – Przepraszam – westchnął. – Nie chciałem tak wybuchnąć.

  – Przeprosiny przyjęte – powiedziała mama z uśmiechem i spojrzała na mnie

  wyczekująco. Jej żądanie było jasne.

  Tyle że ja nie chciałam mówić tego, co ona chciała usłyszeć.

  Kiedy spojrzałam na nią bez słowa, ściągnęła brwi. Mogła tak długo, ćwiczyła to wiele lat

  w sądzie, ale nie byliśmy na sali sądowej, a ja nie byłam oskarżona, więc w końcu

  z rozczarowaniem odwróciła głowę w drugą stronę.

  Byłam zmęczona. Moje serce też. Powoli wlokłam się na górę do swojego mieszkania.

  Skrzypienie schodów było jedynym słyszalnym dźwiękiem. Pod gołymi stopami czułam drewno.

  Buty na obcasach ściągnęłam już w samochodzie, palce i pięty bolały mnie od kilku godzin.

  Po kłótni z rodzicami pojechałam do Supernowej. Klub pękał w szwach. Z przyklejonym

  do twarzy uśmiechem wmieszałam się w tłum rozbawionych ludzi. Rozmawiałam z nimi

  o Adrianie i pokazywałam wszystkim jego zdjęcie. Patrzyłam z nadzieją na ich twarze, czekałam

  na iskry w ich oczach, które zdradziłyby mi, że ktoś go rozpoznał. Na próżno. Nikt go nie

  widział. Nic nowego, a jednak z jakiegoś powodu dzisiaj było mi z tym szczególnie ciężko, może

  przez tę kolację u rodziców. Może dlatego, że mimo tłumu w klubie czułam się samotna. Może

  dlatego, że po raz pierwszy od rozpoczęcia poszukiwań wracałam późno w nocy do pustego

  mieszkania. Byłam sama i czułam się zmęczona oczekiwaniem, które nie przynosiło rezultatu.

  Z westchnieniem weszłam na ostatni stopień i kiedy w pęku kluczy szukałam tego

  właściwego, na klatce schodowej zgasło światło.

  Cholera. Z rezygnacją odchyliłam głowę i wzięłam głęboki oddech, żeby nie stracić

  panowania nad sobą. Czy naprawdę jeszcze parę godzin temu myślałam, że los będzie dziś po

  mojej stronie? Myliłam się. Tylko się ze mną bawił.

  Ok, zajęć dzisiaj nie ma, ale za to reszta dnia będzie do dupy.

  Dzięki.

  Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku, przekonałam się, że nie było całkowicie

  ciemno. Spod drzwi Juliana wydostawał się strumień światła. Ostrożnie obmacywałam ścianę

  w poszukiwaniu włącznika. Lampy pod sufitem zamigotały i znowu zaczęły świecić.

  Kiedy wsunęłam klucz do zamka, zobaczyłam karteczkę przyklejoną do drzwi.

  Po prostu zostaw tę paczkę pod moimi drzwiami.

  Julian

  Serio? Robi sobie żarty? Woli zaryzykować, że ktoś mu tę paczkę ukradnie, niż osobiście

  ją ode mnie odebrać? Nie chciałam, żeby go zwolniono, chciałam tylko dać mu napiwek.

  Zgniotłam kartkę i przekręciłam klucz w zamku. Po wejściu do środka niedbale rzuciłam

  buty na podłogę, wzięłam paczkę i poszłam do Juliana.

  Zapukałam. Przez kilka sekund nie było żadnej reakcji, potem rozległy się kroki,

  usłyszałam miauczenie i drzwi się otworzyły.

  Julian miał na sobie sportowe spodnie i ciemny T-shirt. Koło jego nóg plątał się czarny

  cień. Blizna, którą, jak mi się wtedy wydawało, miał na lewej ręce, była teraz wyraźnie

  widoczna. Nie zwracałam na nią teraz jednak uwagi, tak samo jak na jego zdziwione spojrzenie.

  – Co…

  Zanim zdążył dokończyć zdanie, wcisnęłam mu paczkę w ręce.

  – Proszę bardzo.

  Potem odwróciłam się i pomaszerowałam do siebie. Czy to naprawdę było takie trudne?

  Rozdział 6

  – Jak tam kolacja u rodziców? – głos Lilly dobiegał z głośnika komórki, która leżała na

  brzegu umywalki, podczas gdy myłam zęby. Dopiero wstałam, choć było już południe.

  Zobaczyłam cztery nieodebrane połączenia od Lilly.

  Wyplułam białą pianę do umywalki.

  – Fatalnie.

  – Oj, aż tak źle?

  W tle słychać było piski i krzyki Lincolna, próbującego zwrócić na siebie uwagę mamy.

  Cieszyłam się, że czuje się lepiej i Lilly razem z nim. Nawet przez telefon słychać było, że zeszło

  z niej napięcie.

  – Nadal chcą, żebym poszła na Yale.

  – Nie odpuszczają.

  – Jeśli chodzi o mnie, mogą sobie strzępić język do woli. Nie zmienię koledżu. Niech sięr />
  cieszą, że w ogóle poszłam na studia.

  Zabrzmiało to ponuro, ale spostrzegłam swój błąd dopiero wtedy, kiedy Lilly zamilkła.

  Uśmiechnęłam się przepraszająco.

  – Nie to miałam na myśli. Ty będziesz studiować. W przyszłym roku. Chciałam tylko

  powiedzieć, że teoretycznie nie potrzebuję żadnego dyplomu.

  Lilly westchnęła.

  – Wiem, co masz na myśli, ale czasami po prostu jest mi ciężko. Wy wszyscy

  skończyliście już liceum, poznajecie nowych ludzi i zaczynacie kolejny etap w życiu. A ja nadal

  siedzę na matmie u Newmana.

  Wzięłam łyk wody i wypłukałam usta.

  – Tak, ale nie możesz zapominać, że trzy lata temu zrobiłaś krok naprzód i wszystkich nas

  odsadziłaś.

  – Dzięki, ale bądźmy szczerzy: ciąża nastolatki raczej nie jest „krokiem naprzód”.

  Najwyżej krokiem w złym kierunku – powiedziała cicho Lilly. Najwyraźniej nie chciała, żeby

  usłyszał ją Link.

  Nie mogłam zaprzeczyć, w końcu wiedziałam, co po cichu mówią ludzie o niej i o

  Tannerze, choć oficjalnie gratulowali im syna.

  Rozmawiałyśmy jeszcze przez parę minut, opowiedziałyśmy sobie o planach na weekend

  i pożegnałyśmy się. Lilly musiała przygotować się do szkoły, a ja zamierzałam uprzątnąć

  w końcu bałagan w mieszkaniu, ale tak jak w poprzednich dniach, nie wystarczyło mi zapału,

  żeby rozpakować pudła. Poza tym nie miałam odpowiednich narzędzi do skręcenia szafek,

  postanowiłam więc iść na spacer.

  Włożyłam jeansy i zorientowałam się, że zużyłam już wszystkie czyste koszulki

  z walizki. Nadszedł czas na pranie. Nie miałam jednak pojęcia, jak się to robi. Przedtem takie

  rzeczy załatwiała Rita. Tym problemem zamierzałam zająć się później. Włożyłam najmniej

  śmierdzącą koszulkę, wzięłam torebkę i wyszłam na korytarz.

  Mimochodem spojrzałam na drzwi Juliana. Przypomniało mi się, w jaki sposób dziś

  w nocy wręczyłam mu paczkę. Żałowałam, że tak po prostu go zostawiłam, zamiast z nim

  porozmawiać, ale nie byłam Flashem ani Doktorem Who i nie mogłam cofnąć czasu, więc chyba

  musiałam pogodzić się z tym, że przegapiłam swoją szansę.

  Najwyraźniej nie byłam jedyną osobą, która wolała iść na spacer, zamiast stawić czoło

  codzienności. W parku po żwirowych alejkach przechadzało się wielu młodych rodziców

  z dziećmi i emerytów, na trawnikach leżały grupki młodzieży, a na ławkach siedziały przytulone

  zakochane pary. Mimo że wciąż było ciepło, widać było sygnały zbliżającej się jesieni. Na

  ziemię spadały pierwsze kolorowe liście, a dni robiły się coraz krótsze.

  Jeszcze zanim zaczęłam studia, przychodziłam regularnie do tego parku. Nie jestem

  wielką fanką fizycznych aktywności typu wspinaczka, wędrówki czy jazda na rowerze, dużo

  bardziej wolę siedzieć w domu, rysować albo czytać powieści graficzne. Lubię za to spacery:

  chodzę w wolnym tempie i jest mi przyjemnie. Świeże powietrze i brak ograniczających mnie

  ścian wyzwalają moją kreatywność. Nigdzie nie rozmyśla się tak dobrze nad starymi i nowymi

  pomysłami jak wśród zieleni.

  Zrobiłam swoją zwyczajową rundkę, najpierw obeszłam staw, potem na chwilę usiadłam

  na ławce, na której wycięłyśmy kiedyś z Lilly nasze inicjały. Z głodu burczało mi w brzuchu,

  więc wracając, wstąpiłam jeszcze do Whole Foods po kanapkę. Ostatni kawałek zjadłam przed

  domem. Opakowanie włożyłam do torby i wyciągnęłam z niej klucze. Na klatce schodowej

  pachniało środkami czystości, w niektórych miejscach podłoga jeszcze lśniła, jakby przed chwilą

  ktoś ją umył.

  – Czekaj!

  Złapałam właśnie klamkę, żeby zamknąć za sobą drzwi i zamarłam. Otworzyłam je

  znowu i ze zdumieniem zobaczyłam wieżowiec. Nie był to prawdziwy wieżowiec, raczej coś

  w stylu... Empire State Building? Z iglicą z brązowej tektury i pomalowaną na szaro podstawą.

  Wiele lat temu Adrian złożył podobny model, ale ten wyglądał na wykonany samodzielnie.

  Przyglądałam się, jak facet próbuje wejść do środka z budowlą wystającą mu ponad

  głowę. Czy z czymś takim przed twarzą on w ogóle coś widzi? Szczerze w to wątpiłam.

  – Dzięki – powiedział już za progiem i w tym momencie rozpoznałam ten głos, choć

  tekturowy model nieco go przygłuszał.

  Zamknęłam drzwi.

  – Pomóc ci?

  Julian wychylił głowę zza modelu, żeby na mnie spojrzeć. Miał spocone czoło i potargane

  włosy, jakby przez cały dzień mierzwił je palcami. Znów był ubrany w ciemny sweter z długimi

  rękawami, zakrywającymi bliznę na przedramieniu. W milczeniu odwzajemnił moje spojrzenie.

  W jego oczach czaiła się nieufność, tak jakby przypomniał sobie, co się ostatnio zdarzyło, kiedy

  próbowałam mu pomóc.

  – Nie, dzięki, jakoś dojdę.

  – Może pomogłyby żel nawilżający i mocne tarcie – zażartowałam i już w następnej

  sekundzie miałam ochotę palnąć sobie w łeb. Żart z cyklu „handjob”? Czy między moim

  mózgiem i ustami nie ma żadnej zapory?

  Julian spojrzał na mnie. Na jego twarzy nie było nawet cienia uśmiechu. Trzeba przyznać,

  że kawał był słaby, ale Adrian by się z tego śmiał. Jego śmiech bardzo by mi się teraz przydał, bo

  między mną i Julianem zapadła dziwna cisza.

  – Lepiej już pójdę – mruknęłam i machnęłam ręką w kierunku schodów. I zanim Julian

  zdążył cokolwiek odpowiedzieć, albo, co byłoby jeszcze gorsze, nadal by milczał, minęłam go

  i przeskakując po dwa stopnie naraz, weszłam na pierwsze piętro. Przeszłam szybko przez

  korytarz, ale przy następnych schodach zatrzymałam się. Usłyszałam jęk, trzeszczenie drewna

  i…

  – Aaaau! Fuck!

  Głos Juliana słychać było na całej klatce schodowej, a zaraz potem rozległy się dźwięki

  drobnych kroków Juliana próbującego utrzymać równowagę i skrzypienie drewnianych stopni.

  Oczyma wyobraźni widziałam, jak piętro niżej Empire State Building niebezpiecznie się chwieje.

  Właściwie powinno mi być wszystko jedno. Julian wyraźnie dał mi do zrozumienia, że

  nie chce mojej pomocy. Mimo to nie wahałam się ani chwili, odwróciłam się i poszłam na dół.

  Julianowi udało się nie przewrócić. Próbował wejść na kolejny stopień i obmacywał go

  czubkiem stopy, jednocześnie trzymał przekrzywiony model, który lada chwila mógł przelecieć

  mu przez głowę.

  Nie mogłam na to patrzeć. Ostrożnie złapałam górną część budynku, żeby go

  wyprostować.

  – Dzięki – sapnął Julian bez tchu.

  – A jednak wygląda na to, że potrzebujesz pomocy.

  – Może.

  – Tylko może?

  – Okej. Na pewno – westchnął i na chwilę zamilkł, jakby poproszenie mnie o pomoc było

  dla niego wielkim wyczynem. W końcu jednak rozum zwyciężył, wątpliwości przegrały.

  –Zrobisz to?

  – Co?

  Przewrócił oczami.

  – Pomożesz mi?

  Uśmiechnęłam się.

  – Chętnie.

  Delikatnie przesuwałam palce po Empire State Building, aż dotknęłam podstawy. Replika

  nie była zbyt ciężka, ale bardzo nieporęczna. Powiedziałam Julianowi, jak ma to nieść, a potem


  tyłem weszłam na schody. Musiałam się mocno schylić, żeby budowla nie wymknęła mi się

  z rąk, a iglica i tak prawie dotykała sufitu.

  Pierwsze kroki stawiałam bardzo ostrożnie, ale z każdym kolejnym stopniem szłam coraz

  pewniej. Co chwila zerkałam z prawej strony repliki, żeby powiedzieć Julianowi, co ma robić.

  Mimo to kilka razy budowla prawie spadła i słyszałam pełne paniki westchnienia Juliana.

  W końcu w żółwim tempie dotarliśmy na trzecie piętro. Zastanawiałam się, jakim cudem zaniesie

  to z powrotem na uczelnię.

  – Możesz już puścić.

  – Jesteś pewny?

  Mnie też zabrakło już tchu i kłuło mnie w lewym boku, z trudem się wyprostowałam.

  Może jednak powinnam posłuchać Lilly i pójść z nią na fitness.

  – Tak. Już sobie poradzę.

  – Okej.

  Ostrożnie puściłam podstawę budynku.

  – Dziękuję za pomoc. Jestem twoim dłużnikiem.

 

‹ Prev