Someone new
Page 15
montażu firmie przewozowej?
Westchnęłam ciężko i odwróciłam głowę w jego kierunku. W oczy wpadł mi kosmyk
czarnych włosów. Zdmuchnęłam go i spojrzałam na Juliana. Leżał w odległości pół metra
i obserwował mnie spod zmrużonych powiek.
– Nie chciałam być od nich zależna, zamierzałam załatwić to sama. Wiesz przecież, że
potrafię.
– Wspaniale ci wyszło.
– Hej! – Gdybym nie miała tak słabych ramion od trzymania ich w górze przez godzinę,
to dałabym mu kuksańca. – Założę się, że w twoim mieszkaniu też ktoś ci pomagał.
– Zgadza się. Pomagali mi Auri i Cassie, ale im nie płaciłem.
– Ja ci nie… – Urwałam w pół zdania, bo w gruncie rzeczy Julian dostał ode mnie
pieniądze, co by znaczyło, że równie dobrze mogłam wynająć firmę. – Bądź już cicho.
Zamknął oczy i roześmiał się. Szorstko i niewprawnie, jakby rzadko to robił. A szkoda,
bo spodobał mi się ten dźwięk. Nawet bardzo. Dostałam gęsiej skórki, jakbym właśnie usłyszała
niewiarygodnie dobrą piosenkę. Chciałabym, by istniał przycisk „Repeat”, dzięki któremu
mogłabym usłyszeć ten śmiech jeszcze raz.
– Mogę cię o coś zapytać?
Powieki Juliana drgnęły, choć nie otworzył oczu.
– Właśnie to zrobiłaś.
Prychnęłam.
– Wiesz, o co mi chodzi.
Uśmiechnął się.
– Co chcesz wiedzieć?
Przygryzłam dolną wargę i podniosłam się trochę. Podparłam się na łokciach tak, że
mogłam widzieć jego twarz. Chciałam zobaczyć, jak zareaguje.
– Naprawdę przebaczyłeś mi to, co się stało u moich rodziców?
Julian jęknął ze zniecierpliwieniem.
– Micah…
– Nie wyskakuj mi tu z Micah. Mów szczerze – przerwałam mu. Wiedziałam, że znowu
wracam do tej samej sprawy, ale po prostu czułam, że między nami jest coś, czego nie powinno
być.
Julian otworzył oczy i instynktownie złapał moje spojrzenie. Wiedziałam, że mógł w nim
zobaczyć zwątpienie, niepewność i iskrę wściekłości. Byłam dumna z moich uczuć tak samo jak
Ironman ze swojego stroju. Nie muszę się ukrywać. Byłam Tony’m Starkiem i każdy o tym
wiedział. Natomiast Julian był Zieloną Strzałą, kimś trudnym do rozszyfrowania, stale zajętym
ukrywaniem się pod maską. Nie zawsze mu się udawało, tak jak w przypadku byłej dziewczyny,
ale teraz znowu miał wszystko pod kontrolą i nie wiedziałam, czy jego kolejne słowa będą
prawdą czy kłamstwem.
– Mówię szczerze.
– W takim razie dlaczego, kiedy spotkaliśmy się na klatce, byłeś taki nieprzyjemny? –
zapytałam. – Nie możesz zaprzeczyć, że mnie unikałeś. Nie chciałeś, żebym pomogła ci nieść
Empire State Building i nie chciałeś wejść do mnie, kiedy czekałeś na ślusarza. Właściwie
musiałam cię do tego namawiać.
Julian zmarszczył czoło i też oparł się na łokciach. Byliśmy teraz jeszcze bliżej siebie.
Spojrzałam na niego uważnie i próbowałam sobie przypomnieć imprezę u rodziców,
kiedy pomyślałam, że to najatrakcyjniejszy facet na przyjęciu. W tej akurat sprawie nic się nie
zmieniło. Nie wiedziałam co, ale coś mnie do niego ciągnęło. Gdyby ktoś mi pokazał jego
zdjęcie i zapytał, czy cokolwiek bym w nim zmieniła, to odpowiedź brzmiałaby nie.
– Nie byłem nieprzyjemny – odpowiedział Julian po paru sekundach.
– Właśnie że byłeś – upierałam się. Mówiłam zachrypniętym cichym głosem. – Wypiąłeś
się na mnie.
– Nie miałem takiego zamiaru.
– Serio?
Nie wiedziałam, skąd ta zmiana, ale twarz Juliana się wypogodziła, zmarszczki na jego
czole wygładziły. Potem usiadł gwałtownie, jakby trafił w niego piorun. Górował teraz nade mną.
Z zamkniętymi oczami potarł nasadę nosa, jakby od naszej rozmowy rozbolała go głowa. Tak
samo nagle jak usiadł, opuścił rękę i spojrzał na mnie. Widziałam, że czuje się winny.
– Masz rację – przyznał. – To było celowe.
– Bo mi nie przebaczyłeś – stwierdziłam.
– Nie, Micah. – Julian zaśmiał się krótko i pokręcił głową. – Bo cię lubię.
– Co? – Teraz ja usiadłam.
Gapiłam się na niego, siedząc po turecku. To miał być żart? Jeśli tak, to nie był zbyt
zabawny, ale Julian nie wyglądał na kogoś, kto zaraz zacznie się śmiać. Był raczej
zaniepokojony, jakby chciał cofnąć swoje słowa. Ale do tego bym nie dopuściła.
Przysunęłam się do niego tak, że nasze kolana się stykały. Nie odsunął się.
– Nie rozumiem – powiedziałam cicho. – Dlaczego? Ja z reguły schodzę z drogi tylko
takim ludziom, których nie znoszę.
– Inaczej się nie da. Ja… – Julian urwał i odchrząknął. Kiedy znowu się odezwał, mówił
już głośniej. – Tak jest lepiej. Uwierz mi. Dla ciebie. Dla mnie. Życie jest prostsze, kiedy jestem
sam.
Próbowałam wyobrazić sobie życie bez Lilly czy bez Alizy. Życie, w którym jestem tylko
ja, choć otaczają mnie ludzie, którzy mnie interesują i na odwrót. Ile energii musi kosztować
odrzucanie takich pragnień.
– To brzmi, jakbyś prowadził samotne życie.
Julian uśmiechnął się lekko.
– Mam Laurence’a. On umie słuchać.
– Ale nie może ci nic doradzić. Nie pomoże ci wnieść model Empire State Building na
trzecie piętro. I nie pożyczy ci trzystu dolarów, jak będziesz w potrzebie – wyliczałam na
palcach. – Poza tym nie opowie ci kiepskich dowcipów. Jaka jest ulubiona przyprawa filozofów?
Julian spojrzał na mnie ze zdumieniem i wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia.
– Kminek.
Nie zaśmiał się.
– No weź. – Trąciłam go kolanem. – Ten przynajmniej był trochę śmieszny.
– Tak sobie mów.
– Tak właśnie robię.
Kąciki ust Juliana zaczęły się unosić.
Uśmiechnęłam się.
– Ha! Widzisz. Jednak cię rozśmieszyłam. No więc dlaczego nie mielibyśmy się
zaprzyjaźnić? Twoje życie się nie zawali, jeśli spędzisz ze mną trochę czasu.
Ledwo zauważalny uśmiech na twarzy Juliana zniknął.
– Moje nie, ale twoje tak. – Zabrzmiało to jak groźba.
– Co to niby znaczy?
Nie odpowiedział od razu. Wstał i musiałam odchylić głowę, żeby na niego spojrzeć. Na
ułamek sekundy odwzajemnił moje spojrzenie. Potem się odwrócił i zaczął chodzić po pokoju.
– Są rzeczy, których o mnie nie wiesz.
Patrzyłam na jego plecy.
– No i? Ty też nie wiesz o mnie wszystkiego.
– Wiem wszystko, co trzeba.
– Ach tak?
– Tak.
– Udowodnij – zażądałam.
Julian zatrzymał się i znów odwrócił w moją stronę. Tym razem miał nieprzenikniony
wyraz twarzy.
– Nazywasz się Michaella Rosalie Owens, ale wolisz jak mówi się do ciebie Micah. Masz
osiemnaście lat, chodziłaś do prywatnej szkoły i studiujesz prawo. Wychowywałaś się w willi,
masz bogatych rodziców, jeszcze nigdy nie byłaś zdana sama na siebie. Jesteś beztroska.
Sympatyczna. Duże dziecko. – Znacząco wskazał na moją twierdzę. – W twoim życiu nie ma
/>
miejsca na kogoś takiego jak ja. Zaufaj mi.
Mylił się. Wprawdzie rzeczy, które o mnie mówił, były prawdą, ale znał tylko jedną
stronę medalu: tę piękną i wypolerowaną. Nie widział ciemnych pokrytych rdzą plam na drugiej
stronie. Nie wiedział nic o zniknięciu Adriana, przepełniającej mnie goryczy po wyrzuceniu go
z domu i o smutku, który odczuwałam, tęskniąc za bratem. Nie wiedział też, ile wysiłku
kosztowało mnie każdego dnia studiowanie prawa i nie znał mrocznej strony mojego świata,
przez którą często znajdowałam się na granicy rozpaczy. Byłam nie tylko dziewczyną, którą
opisał, ale też kobietą, której jeszcze nie znał.
Rozdział 11
– Mylisz się. – Pokręciłam głową, gotowa wyjaśnić mu całą sprawę. Moje życie…
Następne słowa zagłuszył hałas, potem rozległ się krzyk i równie głośne przekleństwo.
– Mówiłem ci, że nie możesz wchodzić sama po schodach!
Auri. Miał tak charakterystyczny niski głos, że od razu go rozpoznałam.
Skoczyłam na równe nogi. Julian był tuż za mną, kiedy pobiegłam do drzwi. Otworzyłam
je i zobaczyłam Auriego, jak wnosi Cassie na ostatni stopień. Wyglądał na rozgniewanego. Miał
zaciśnięte w wąską kreskę usta, tak jakby się powstrzymywał przed powiedzeniem czegoś, czego
nie powinien.
– Co się stało? – zapytałam.
– Potknęłam się o korzeń i złamałam kostkę – odparła Cassie. Jej drobna postać
w ramionach Auriego wyglądała jak lalka. Jak dosyć sfatygowana lalka przeciągnięta przez
błoto. Na rudych włosach widać było tłuste strąki. Jej skóra była jeszcze bledsza niż zwykle
i miała zagipsowaną prawą stopę.
– Noc spędziliśmy w szpitalu – dodał Auri i zaczął się gapić w drzwi mieszkania, jakby
chciał je wystraszyć i zmusić do tego, by otworzyły się same.
– Poczekajcie, ja otworzę. – Julian przecisnął się obok mnie.
Cassie i Auri spojrzeli z zaskoczeniem na niego, później na mnie i znowu na niego. Mieli
zdumienie wymalowane na twarzach i nietrudno było odgadnąć, co im chodzi po głowach. Cassie
otworzyła usta, ale nie wydała żadnego dźwięku.
Auri natomiast odzyskał głos.
– Czy któreś z was może przynieść jej kule?
– Gdzie są? - zapytał Julian i popchnął drzwi.
– Upadły na schodach.
Julian kiwnął głową i pobiegł na dół.
Weszłam za Aurim i Cassie do mieszkania. Od razu pojawił się Laurence i miauknął
z oburzeniem. Przez kilka godzin był sam w domu. Teraz domagał się uwagi i otarł się o nogi
Auriego. Złapałam go i przytrzymałam, a Auri położył Cassie na sofie.
– Przynieść ci coś?
– Zdrową kostkę.
– Niestety zabrakło. A co powiesz na szklankę wody i tabletkę przeciwbólową?
Auri wyciągnął opakowanie z kieszeni spodni i zaszeleścił nim, jakby trzymał w dłoni
jakiś przysmak. Laurence zaczął mi się wyrywać z rąk. – Mam też środek, który zawsze poleca
nam nasz trener.
– Nie, lepiej nie. – Cassie opuściła głowę na oparcie. – Jeszcze jestem skołowana od tych
kropli, które dali mi w szpitalu. Ale muszę coś zjeść. Spada mi cukier.
– Nie ma sprawy.
Auri podszedł do lodówki, otworzył ją, zobaczył, co jest w środku i zatrzasnął drzwi
z powrotem.
– Nic nie ma. Idę na zakupy. Idziesz ze mną, Julian?
– Co? – Julian wchodził właśnie do mieszkania. Był wyraźnie zaskoczony pytaniem
Auriego. Oparł kule o sofę. Spojrzał na mnie, potem znowu na Auriego. – Czemu nie chcesz iść
sam?
– Stary, nie spałem przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Ty będziesz prowadził.
Auri sięgnął do kieszeni, wyjął kluczyk i rzucił Julianowi, który zręcznie go złapał.
Nie oponował już, zniknął tylko na chwilę w swoim pokoju i po paru sekundach wyszedł
stamtąd. Zmienił przepoconą bluzkę na czystą koszulę i w pośpiechu próbował doprowadzić do
ładu włosy. Z naciskiem na „próbował”.
– Jedź ostrożnie – powiedziałam, kiedy wychodzili z domu. – Ręce stale trzymaj na
drugiej i na dziesiątej! – Wydawało mi się, że słyszę śmiech Juliana, a chwilę później drzwi
zamknęły się za nimi.
Ostrożnie odstawiłam kotka. W ogóle nie podobało mu się, że go trzymam, i ledwo
dotknął łapkami podłogi, uciekł ode mnie i rzucił się na swoją mysz zabawkę, która leżała przy
telewizorze.
Cassie chrząknęła.
Podniosłam wzrok.
Patrzyła na mnie wyczekująco.
– Tak?
– Jak to się stało?
– Co jak się stało?
– Julian i ty. – Nachyliła się konspiratorskim gestem. – Jest dobry w łóżku?
Och. Oooch. Zaśmiałam się i z rozbawieniem pokręciłam głową.
– Do niczego nie doszło.
Cassie sceptycznie uniosła brew.
– To dlaczego jesteście tacy zdyszani? I spoceni? I dlaczego masz na sobie jego koszulę?
– Składaliśmy meble. I nie miałam już żadnej czystej rzeczy. Pożyczył mi ją.
Cassie przymknęła oczy i spojrzała na mnie nieufnym i jednocześnie zdezorientowanym
wzrokiem, jakbym była jakimś trudnym sudoku, przy którym wpisała cyfrę w nieodpowiednie
miejsce. – Jak go namówiłaś do pomocy?
– Długa historia.
– Zaprzyjaźniliście się?
– Można tak powiedzieć – odparłam, chociaż sprawa była otwarta. Musieliśmy przerwać
rozmowę, zanim sprostowałam jego poglądy na mój temat. – Ale mniejsza z tym. Jak poszło
Maylin i Gorwinowi? – zapytałam, żeby zmienić temat i usiadłam na ławie. – Zrobili to, co
zamierzali?
Cassie uśmiechnęła się i zmieszana spuściła wzrok.
– Częściowo.
– Uuu. – Pochyliłam się i z zaciekawieniem oparłam brodę na dłoniach. – Co się
wydarzyło?
– To i owo – powiedziała i zaczęła opowiadać. Mówiła o wszystkich intrygach, które
rozegrały się w tamtym świecie pomiędzy postaciami.
Miałam wrażenie, że ktoś streszcza mi Pieśń lodu i ognia, tylko z elfami. Interesowała
mnie w sumie tylko jedna sprawa, ale nie chciałam naciskać Cassie.
– W każdym razie Gorwin w końcu postawił się ojcu. Na placu pośrodku wioski. Było to
bardzo dramatyczne. Złapał Maylin za rękę i odeszli razem. Poszli do lasu i kiedy Gorwin się
uspokoił, pocałowali się. Potem znowu się całowali, i znowu… – Z każdym słowem głos Cassie
robił się coraz cichszy, bardziej zmysłowy, a na jej ustach pojawił się czuły uśmiech.
Żałowałam, że nie mam torby z popcornem.
– I co było dalej?
– Maylin potknęła się o korzeń. – Uśmiech Cassie zgasł. Potrząsnęła głową, jakby sama
była sobą rozczarowana. Spojrzała na zagipsowaną stopę. Z pewnością inaczej sobie wyobrażała
swój pierwszy raz z Aurim.
– Jak długo to potrwa?
– Lekarz mówi, że to było „porządne” złamanie – powiedziała z sarkazmem i przewróciła
oczami. – I że ponieważ jestem młoda, to podobno już za dwa miesiące będę mogła chodzić bez
kul. Tylko mam się nie nadwyrężać. Ale zanim wszystko całkiem się zagoi i zanim będę mogła
bez ograniczeń upr
awiać sport, upłynie jeszcze z sześć miesięcy. – Urwała na chwilę. – Całe
szczęście, że moim ulubionym sportem jest drzemka.
Zaśmiałam się.
– Jak będziesz szła ćwiczyć, zawołaj mnie. Chętnie dołączę.
Cassie uśmiechnęła się słabo. W tej samej chwili Laurence wskoczył do niej na sofę.
Obwąchał gips, przeszedł po jej ciele, w końcu wygodnie ułożył się między jej płaskimi
piersiami i zaczął mruczeć. Cassie pogłaskała go i chociaż na jej twarzy widać było uśmiech, to
oczy zdradzały, jak bardzo jest przybita. Tyle nadziei wiązała z tym weekendem. Chociaż do
tego, czego pragnęła, LARP w ogóle nie był potrzebny.