Book Read Free

Someone new

Page 15

by Laura Kneidl


  montażu firmie przewozowej?

  Westchnęłam ciężko i odwróciłam głowę w jego kierunku. W oczy wpadł mi kosmyk

  czarnych włosów. Zdmuchnęłam go i spojrzałam na Juliana. Leżał w odległości pół metra

  i obserwował mnie spod zmrużonych powiek.

  – Nie chciałam być od nich zależna, zamierzałam załatwić to sama. Wiesz przecież, że

  potrafię.

  – Wspaniale ci wyszło.

  – Hej! – Gdybym nie miała tak słabych ramion od trzymania ich w górze przez godzinę,

  to dałabym mu kuksańca. – Założę się, że w twoim mieszkaniu też ktoś ci pomagał.

  – Zgadza się. Pomagali mi Auri i Cassie, ale im nie płaciłem.

  – Ja ci nie… – Urwałam w pół zdania, bo w gruncie rzeczy Julian dostał ode mnie

  pieniądze, co by znaczyło, że równie dobrze mogłam wynająć firmę. – Bądź już cicho.

  Zamknął oczy i roześmiał się. Szorstko i niewprawnie, jakby rzadko to robił. A szkoda,

  bo spodobał mi się ten dźwięk. Nawet bardzo. Dostałam gęsiej skórki, jakbym właśnie usłyszała

  niewiarygodnie dobrą piosenkę. Chciałabym, by istniał przycisk „Repeat”, dzięki któremu

  mogłabym usłyszeć ten śmiech jeszcze raz.

  – Mogę cię o coś zapytać?

  Powieki Juliana drgnęły, choć nie otworzył oczu.

  – Właśnie to zrobiłaś.

  Prychnęłam.

  – Wiesz, o co mi chodzi.

  Uśmiechnął się.

  – Co chcesz wiedzieć?

  Przygryzłam dolną wargę i podniosłam się trochę. Podparłam się na łokciach tak, że

  mogłam widzieć jego twarz. Chciałam zobaczyć, jak zareaguje.

  – Naprawdę przebaczyłeś mi to, co się stało u moich rodziców?

  Julian jęknął ze zniecierpliwieniem.

  – Micah…

  – Nie wyskakuj mi tu z Micah. Mów szczerze – przerwałam mu. Wiedziałam, że znowu

  wracam do tej samej sprawy, ale po prostu czułam, że między nami jest coś, czego nie powinno

  być.

  Julian otworzył oczy i instynktownie złapał moje spojrzenie. Wiedziałam, że mógł w nim

  zobaczyć zwątpienie, niepewność i iskrę wściekłości. Byłam dumna z moich uczuć tak samo jak

  Ironman ze swojego stroju. Nie muszę się ukrywać. Byłam Tony’m Starkiem i każdy o tym

  wiedział. Natomiast Julian był Zieloną Strzałą, kimś trudnym do rozszyfrowania, stale zajętym

  ukrywaniem się pod maską. Nie zawsze mu się udawało, tak jak w przypadku byłej dziewczyny,

  ale teraz znowu miał wszystko pod kontrolą i nie wiedziałam, czy jego kolejne słowa będą

  prawdą czy kłamstwem.

  – Mówię szczerze.

  – W takim razie dlaczego, kiedy spotkaliśmy się na klatce, byłeś taki nieprzyjemny? –

  zapytałam. – Nie możesz zaprzeczyć, że mnie unikałeś. Nie chciałeś, żebym pomogła ci nieść

  Empire State Building i nie chciałeś wejść do mnie, kiedy czekałeś na ślusarza. Właściwie

  musiałam cię do tego namawiać.

  Julian zmarszczył czoło i też oparł się na łokciach. Byliśmy teraz jeszcze bliżej siebie.

  Spojrzałam na niego uważnie i próbowałam sobie przypomnieć imprezę u rodziców,

  kiedy pomyślałam, że to najatrakcyjniejszy facet na przyjęciu. W tej akurat sprawie nic się nie

  zmieniło. Nie wiedziałam co, ale coś mnie do niego ciągnęło. Gdyby ktoś mi pokazał jego

  zdjęcie i zapytał, czy cokolwiek bym w nim zmieniła, to odpowiedź brzmiałaby nie.

  – Nie byłem nieprzyjemny – odpowiedział Julian po paru sekundach.

  – Właśnie że byłeś – upierałam się. Mówiłam zachrypniętym cichym głosem. – Wypiąłeś

  się na mnie.

  – Nie miałem takiego zamiaru.

  – Serio?

  Nie wiedziałam, skąd ta zmiana, ale twarz Juliana się wypogodziła, zmarszczki na jego

  czole wygładziły. Potem usiadł gwałtownie, jakby trafił w niego piorun. Górował teraz nade mną.

  Z zamkniętymi oczami potarł nasadę nosa, jakby od naszej rozmowy rozbolała go głowa. Tak

  samo nagle jak usiadł, opuścił rękę i spojrzał na mnie. Widziałam, że czuje się winny.

  – Masz rację – przyznał. – To było celowe.

  – Bo mi nie przebaczyłeś – stwierdziłam.

  – Nie, Micah. – Julian zaśmiał się krótko i pokręcił głową. – Bo cię lubię.

  – Co? – Teraz ja usiadłam.

  Gapiłam się na niego, siedząc po turecku. To miał być żart? Jeśli tak, to nie był zbyt

  zabawny, ale Julian nie wyglądał na kogoś, kto zaraz zacznie się śmiać. Był raczej

  zaniepokojony, jakby chciał cofnąć swoje słowa. Ale do tego bym nie dopuściła.

  Przysunęłam się do niego tak, że nasze kolana się stykały. Nie odsunął się.

  – Nie rozumiem – powiedziałam cicho. – Dlaczego? Ja z reguły schodzę z drogi tylko

  takim ludziom, których nie znoszę.

  – Inaczej się nie da. Ja… – Julian urwał i odchrząknął. Kiedy znowu się odezwał, mówił

  już głośniej. – Tak jest lepiej. Uwierz mi. Dla ciebie. Dla mnie. Życie jest prostsze, kiedy jestem

  sam.

  Próbowałam wyobrazić sobie życie bez Lilly czy bez Alizy. Życie, w którym jestem tylko

  ja, choć otaczają mnie ludzie, którzy mnie interesują i na odwrót. Ile energii musi kosztować

  odrzucanie takich pragnień.

  – To brzmi, jakbyś prowadził samotne życie.

  Julian uśmiechnął się lekko.

  – Mam Laurence’a. On umie słuchać.

  – Ale nie może ci nic doradzić. Nie pomoże ci wnieść model Empire State Building na

  trzecie piętro. I nie pożyczy ci trzystu dolarów, jak będziesz w potrzebie – wyliczałam na

  palcach. – Poza tym nie opowie ci kiepskich dowcipów. Jaka jest ulubiona przyprawa filozofów?

  Julian spojrzał na mnie ze zdumieniem i wzruszył ramionami.

  – Nie mam pojęcia.

  – Kminek.

  Nie zaśmiał się.

  – No weź. – Trąciłam go kolanem. – Ten przynajmniej był trochę śmieszny.

  – Tak sobie mów.

  – Tak właśnie robię.

  Kąciki ust Juliana zaczęły się unosić.

  Uśmiechnęłam się.

  – Ha! Widzisz. Jednak cię rozśmieszyłam. No więc dlaczego nie mielibyśmy się

  zaprzyjaźnić? Twoje życie się nie zawali, jeśli spędzisz ze mną trochę czasu.

  Ledwo zauważalny uśmiech na twarzy Juliana zniknął.

  – Moje nie, ale twoje tak. – Zabrzmiało to jak groźba.

  – Co to niby znaczy?

  Nie odpowiedział od razu. Wstał i musiałam odchylić głowę, żeby na niego spojrzeć. Na

  ułamek sekundy odwzajemnił moje spojrzenie. Potem się odwrócił i zaczął chodzić po pokoju.

  – Są rzeczy, których o mnie nie wiesz.

  Patrzyłam na jego plecy.

  – No i? Ty też nie wiesz o mnie wszystkiego.

  – Wiem wszystko, co trzeba.

  – Ach tak?

  – Tak.

  – Udowodnij – zażądałam.

  Julian zatrzymał się i znów odwrócił w moją stronę. Tym razem miał nieprzenikniony

  wyraz twarzy.

  – Nazywasz się Michaella Rosalie Owens, ale wolisz jak mówi się do ciebie Micah. Masz

  osiemnaście lat, chodziłaś do prywatnej szkoły i studiujesz prawo. Wychowywałaś się w willi,

  masz bogatych rodziców, jeszcze nigdy nie byłaś zdana sama na siebie. Jesteś beztroska.

  Sympatyczna. Duże dziecko. – Znacząco wskazał na moją twierdzę. – W twoim życiu nie ma />
  miejsca na kogoś takiego jak ja. Zaufaj mi.

  Mylił się. Wprawdzie rzeczy, które o mnie mówił, były prawdą, ale znał tylko jedną

  stronę medalu: tę piękną i wypolerowaną. Nie widział ciemnych pokrytych rdzą plam na drugiej

  stronie. Nie wiedział nic o zniknięciu Adriana, przepełniającej mnie goryczy po wyrzuceniu go

  z domu i o smutku, który odczuwałam, tęskniąc za bratem. Nie wiedział też, ile wysiłku

  kosztowało mnie każdego dnia studiowanie prawa i nie znał mrocznej strony mojego świata,

  przez którą często znajdowałam się na granicy rozpaczy. Byłam nie tylko dziewczyną, którą

  opisał, ale też kobietą, której jeszcze nie znał.

  Rozdział 11

  – Mylisz się. – Pokręciłam głową, gotowa wyjaśnić mu całą sprawę. Moje życie…

  Następne słowa zagłuszył hałas, potem rozległ się krzyk i równie głośne przekleństwo.

  – Mówiłem ci, że nie możesz wchodzić sama po schodach!

  Auri. Miał tak charakterystyczny niski głos, że od razu go rozpoznałam.

  Skoczyłam na równe nogi. Julian był tuż za mną, kiedy pobiegłam do drzwi. Otworzyłam

  je i zobaczyłam Auriego, jak wnosi Cassie na ostatni stopień. Wyglądał na rozgniewanego. Miał

  zaciśnięte w wąską kreskę usta, tak jakby się powstrzymywał przed powiedzeniem czegoś, czego

  nie powinien.

  – Co się stało? – zapytałam.

  – Potknęłam się o korzeń i złamałam kostkę – odparła Cassie. Jej drobna postać

  w ramionach Auriego wyglądała jak lalka. Jak dosyć sfatygowana lalka przeciągnięta przez

  błoto. Na rudych włosach widać było tłuste strąki. Jej skóra była jeszcze bledsza niż zwykle

  i miała zagipsowaną prawą stopę.

  – Noc spędziliśmy w szpitalu – dodał Auri i zaczął się gapić w drzwi mieszkania, jakby

  chciał je wystraszyć i zmusić do tego, by otworzyły się same.

  – Poczekajcie, ja otworzę. – Julian przecisnął się obok mnie.

  Cassie i Auri spojrzeli z zaskoczeniem na niego, później na mnie i znowu na niego. Mieli

  zdumienie wymalowane na twarzach i nietrudno było odgadnąć, co im chodzi po głowach. Cassie

  otworzyła usta, ale nie wydała żadnego dźwięku.

  Auri natomiast odzyskał głos.

  – Czy któreś z was może przynieść jej kule?

  – Gdzie są? - zapytał Julian i popchnął drzwi.

  – Upadły na schodach.

  Julian kiwnął głową i pobiegł na dół.

  Weszłam za Aurim i Cassie do mieszkania. Od razu pojawił się Laurence i miauknął

  z oburzeniem. Przez kilka godzin był sam w domu. Teraz domagał się uwagi i otarł się o nogi

  Auriego. Złapałam go i przytrzymałam, a Auri położył Cassie na sofie.

  – Przynieść ci coś?

  – Zdrową kostkę.

  – Niestety zabrakło. A co powiesz na szklankę wody i tabletkę przeciwbólową?

  Auri wyciągnął opakowanie z kieszeni spodni i zaszeleścił nim, jakby trzymał w dłoni

  jakiś przysmak. Laurence zaczął mi się wyrywać z rąk. – Mam też środek, który zawsze poleca

  nam nasz trener.

  – Nie, lepiej nie. – Cassie opuściła głowę na oparcie. – Jeszcze jestem skołowana od tych

  kropli, które dali mi w szpitalu. Ale muszę coś zjeść. Spada mi cukier.

  – Nie ma sprawy.

  Auri podszedł do lodówki, otworzył ją, zobaczył, co jest w środku i zatrzasnął drzwi

  z powrotem.

  – Nic nie ma. Idę na zakupy. Idziesz ze mną, Julian?

  – Co? – Julian wchodził właśnie do mieszkania. Był wyraźnie zaskoczony pytaniem

  Auriego. Oparł kule o sofę. Spojrzał na mnie, potem znowu na Auriego. – Czemu nie chcesz iść

  sam?

  – Stary, nie spałem przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Ty będziesz prowadził.

  Auri sięgnął do kieszeni, wyjął kluczyk i rzucił Julianowi, który zręcznie go złapał.

  Nie oponował już, zniknął tylko na chwilę w swoim pokoju i po paru sekundach wyszedł

  stamtąd. Zmienił przepoconą bluzkę na czystą koszulę i w pośpiechu próbował doprowadzić do

  ładu włosy. Z naciskiem na „próbował”.

  – Jedź ostrożnie – powiedziałam, kiedy wychodzili z domu. – Ręce stale trzymaj na

  drugiej i na dziesiątej! – Wydawało mi się, że słyszę śmiech Juliana, a chwilę później drzwi

  zamknęły się za nimi.

  Ostrożnie odstawiłam kotka. W ogóle nie podobało mu się, że go trzymam, i ledwo

  dotknął łapkami podłogi, uciekł ode mnie i rzucił się na swoją mysz zabawkę, która leżała przy

  telewizorze.

  Cassie chrząknęła.

  Podniosłam wzrok.

  Patrzyła na mnie wyczekująco.

  – Tak?

  – Jak to się stało?

  – Co jak się stało?

  – Julian i ty. – Nachyliła się konspiratorskim gestem. – Jest dobry w łóżku?

  Och. Oooch. Zaśmiałam się i z rozbawieniem pokręciłam głową.

  – Do niczego nie doszło.

  Cassie sceptycznie uniosła brew.

  – To dlaczego jesteście tacy zdyszani? I spoceni? I dlaczego masz na sobie jego koszulę?

  – Składaliśmy meble. I nie miałam już żadnej czystej rzeczy. Pożyczył mi ją.

  Cassie przymknęła oczy i spojrzała na mnie nieufnym i jednocześnie zdezorientowanym

  wzrokiem, jakbym była jakimś trudnym sudoku, przy którym wpisała cyfrę w nieodpowiednie

  miejsce. – Jak go namówiłaś do pomocy?

  – Długa historia.

  – Zaprzyjaźniliście się?

  – Można tak powiedzieć – odparłam, chociaż sprawa była otwarta. Musieliśmy przerwać

  rozmowę, zanim sprostowałam jego poglądy na mój temat. – Ale mniejsza z tym. Jak poszło

  Maylin i Gorwinowi? – zapytałam, żeby zmienić temat i usiadłam na ławie. – Zrobili to, co

  zamierzali?

  Cassie uśmiechnęła się i zmieszana spuściła wzrok.

  – Częściowo.

  – Uuu. – Pochyliłam się i z zaciekawieniem oparłam brodę na dłoniach. – Co się

  wydarzyło?

  – To i owo – powiedziała i zaczęła opowiadać. Mówiła o wszystkich intrygach, które

  rozegrały się w tamtym świecie pomiędzy postaciami.

  Miałam wrażenie, że ktoś streszcza mi Pieśń lodu i ognia, tylko z elfami. Interesowała

  mnie w sumie tylko jedna sprawa, ale nie chciałam naciskać Cassie.

  – W każdym razie Gorwin w końcu postawił się ojcu. Na placu pośrodku wioski. Było to

  bardzo dramatyczne. Złapał Maylin za rękę i odeszli razem. Poszli do lasu i kiedy Gorwin się

  uspokoił, pocałowali się. Potem znowu się całowali, i znowu… – Z każdym słowem głos Cassie

  robił się coraz cichszy, bardziej zmysłowy, a na jej ustach pojawił się czuły uśmiech.

  Żałowałam, że nie mam torby z popcornem.

  – I co było dalej?

  – Maylin potknęła się o korzeń. – Uśmiech Cassie zgasł. Potrząsnęła głową, jakby sama

  była sobą rozczarowana. Spojrzała na zagipsowaną stopę. Z pewnością inaczej sobie wyobrażała

  swój pierwszy raz z Aurim.

  – Jak długo to potrwa?

  – Lekarz mówi, że to było „porządne” złamanie – powiedziała z sarkazmem i przewróciła

  oczami. – I że ponieważ jestem młoda, to podobno już za dwa miesiące będę mogła chodzić bez

  kul. Tylko mam się nie nadwyrężać. Ale zanim wszystko całkiem się zagoi i zanim będę mogła

  bez ograniczeń upr
awiać sport, upłynie jeszcze z sześć miesięcy. – Urwała na chwilę. – Całe

  szczęście, że moim ulubionym sportem jest drzemka.

  Zaśmiałam się.

  – Jak będziesz szła ćwiczyć, zawołaj mnie. Chętnie dołączę.

  Cassie uśmiechnęła się słabo. W tej samej chwili Laurence wskoczył do niej na sofę.

  Obwąchał gips, przeszedł po jej ciele, w końcu wygodnie ułożył się między jej płaskimi

  piersiami i zaczął mruczeć. Cassie pogłaskała go i chociaż na jej twarzy widać było uśmiech, to

  oczy zdradzały, jak bardzo jest przybita. Tyle nadziei wiązała z tym weekendem. Chociaż do

  tego, czego pragnęła, LARP w ogóle nie był potrzebny.

 

‹ Prev