Someone new
Page 33
Sophii w lunaparku. Miała na nim warkocze. Czy to Julian je zaplótł? Chętnie bym go o to
zapytała, ale nie chciałam psuć nastroju przed imprezą.
– Rozmawiałeś dzisiaj z Cassie?
Julian na chwilę podniósł głowę.
– Czemu?
– O tej sprawie z Aurim. – Opowiadałam mu o tej nieszczęsnej randce jego
współlokatorów i kazałam mu przysiąc, że nie będzie ich o to pytał. – Czy dzisiaj na imprezie nie
będą się dziwnie czuli?
– Nie, oboje dobrze się mają – zapewnił mnie Julian. – A przynajmniej wczoraj
wieczorem siedzieli razem na sofie, oglądali jakąś anime i pracowali nad swoimi kostiumami.
Zastanawiałam się, jakim cudem Cassie tak szybko wybaczyła Auriemu, ale cieszyło
mnie, że uporali się ze swoimi problemami. Nadal chętnie bym ich widziała jako parę, ale może
po prostu jeszcze nie był na to czas.
– Gotowe – oznajmił Julian i zrobił krok w tył.
Przekręciłam głowę w prawo i w lewo i podziwiałam swoją fryzurę.
– Wow, jestem pod wrażeniem. Jest coś, czego nie potrafisz?
– Dużo rzeczy. Dziergać, tańczyć, mówić w innym języku, gotować, grać na instrumencie
i w szachy, jeździć konno, udawać, pływać… Mogę ciągnąć tę listę w nieskończoność.
Odwróciłam się do niego, żeby widzieć jego twarz nie tylko w lustrze.
– Nie umiesz pływać?
Potrząsnął głową.
– Nigdy się nie uczyłem.
– Jak to możliwe? Nie mieliście w szkole lekcji pływania?
– Mieliśmy, ale ja je ciągle opuszczałem.
Rozumiałam to. Ja też często nie brałam udziału w lekcjach pływania. Nie było gorszej
rzeczy niż przebieranie się przy kolegach szkolnych.
– Kiedyś cię nauczę.
– Ty w bikini? Podoba mi się ta myśl. – Julian uśmiechnął się i nachylił, by mnie
pocałować.
Serce natychmiast zaczęło mi bić szybciej, jak za każdym razem w poprzednich dniach
kiedy to robił. Nawet jeśli poza kilkoma kradzionymi pocałunkami tu i tam nic więcej się między
nami nie wydarzyło.
– Powinnam się szykować – mruknęłam z wargami na jego ustach i oderwałam się od
niego, bo i tak już byliśmy spóźnieni. Poprawiłam makijaż i wskoczyłam w legginsy i sweter.
Nie były to szczególnie średniowieczne rzeczy, ale Ted z Capes & Books pomógł mi załatwić
świetną suknię. Była czarna i miała białe hafty na szerokich rękawach. Ciemny materiał sięgał aż
do ziemi i miał mały tren. Z przodu sukni były wszyte dwie listwy ze srebrnymi guzikami, które
zapięłam aż po szyję, a potem zarzuciłam sobie na głowę kaptur. Gdybym była jakąś postacią ze
średniowiecznej powieści, to podejrzaną informatorką, którą spotyka się w ciemnej uliczce
i która gdzieś w fałdach szaty trzyma ukryty sztylet.
Julianowi podobał się mój kostium i kiedy jechaliśmy do lasu, opowiedziałam mu historię
informatorki, którą sobie wymyśliłam. Natomiast Julian był po prostu Julianem. Najwyraźniej
zdecydował się na rolę nudnego gościa, który lubi popsuć zabawę, i nie wymyślił nawet
najkrótszej historii do swojego kostiumu.
Musieliśmy zostawić samochód przy drodze na oficjalnym parkingu, beznadziejnie
przepełnionym. Zaparkowałam w drugim rzędzie za samochodem Auriego i miałam nadzieję, że
mnie nie odholują.
Zrobiło się już ciemno, ale droga prowadząca w las była oświetlona. Podciągnęłam
suknię, żeby się o nią nie potykać albo o coś nie zaczepić, i razem z Julianem ruszyłam wzdłuż
ścieżki. Powietrze było rześkie. Pachniało deszczem i mchem, ale też dymem i grillowanym
mięsem. Z daleka dobiegały głosy i muzyka. Rozbłyskujące pomiędzy drzewami światła robiły
się coraz jaśniejsze, aż w końcu dotarliśmy do małej polany.
Miejsce wybrane przez Cassie zapierało dech w piersiach. Od razu miałam wrażenie, że
przeniosłam się do innych czasów. Zamiast latarni czy elektrycznych lamp paliły się pochodnie
wbite w ziemię. Światło dawało też jedno wielkie ognisko i kilka mniejszych, nad którymi
obracał się rożen. Na obrzeżach polany stało kilka namiotów z lekko zniszczonego ciemnego
materiału. Zamiast zwykłych ławek można było siedzieć na pniach i korzeniach, wszędzie stali
ludzie w średniowiecznych strojach. Niektórzy właściwie nie byli przebrani, tak jak Julian, inni
mieli na sobie wyrafinowane kostiumy, a jeszcze inni przebrali się za rycerzy albo dworskich
błaznów. Jeden z nich nawet żonglował. Można było wziąć udział w strzelaniu z łuku albo
w innej zabawie, w której należało wyłowić ustami jabłko z drewnianego cebra.
Przyszło przynajmniej pięćdziesięcioro gości, ale nietrudno było znaleźć Cassie. To był
jej dzień i tak właśnie wyglądała. Miała na sobie strój królowej, przepiękną purpurową suknię
z rozłożystym dołem i gorsetem z niewiarygodnym dekoltem. To prawie cud, że Auri stał obok
niej i się nie ślinił. Na głowie miała koronę, a jej kula zmieniła się wielkie złote berło, którym
mogła się podpierać. Rozmawiała właśnie z dwojgiem nieznanych mi ludzi, ale widząc nas,
przerwała rozmowę.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Cassie uśmiechnęła się promiennie.
Przytuliłam ją mocno, co przy tych wszystkich warstwach materiału nie było wcale takie
proste, a potem Julian złożył jej życzenia i wręczył prezent od nas. To była książka z wykrojami
i bon do sklepu, w którym ona i Auri zawsze kupowali tkaniny.
– Impreza jest niesamowita – powiedziałam, spoglądając na polanę. Dopiero teraz się
zorientowałam, że średniowieczna muzyka ucichła. Za dużym ogniskiem stał teraz prawdziwy
zespół.
– Jak ty to wszystko zorganizowałaś?
– To nie ja. Stara znajoma mojej mamy organizuje eventy. Zadbała o wszystko, a w
zamian będzie miała prawo wykorzystać w swoim portfolio zdjęcia z tej imprezy. – Cassie
wskazała na zwyczajnie ubranego fotografa, który krążył pomiędzy gośćmi. – Więc jeśli nie
chcecie być na jej stronie, trzymajcie się z daleka od Raphaela.
Kiwnęłam głową.
– Jasne.
– Namioty do przenocowania są rozstawione po całym terenie. Zamontowaliśmy lampy
ogrodowe, żeby oznaczyć poszczególne namioty. – Cassie wskazała na drzewa po drugiej stronie
i rzeczywiście zobaczyłam w oddali słabe światła. – Gdybyście nie mogli czegoś znaleźć,
pytajcie Auriego. Krąży gdzieś tutaj. Aha, gdyby światło z waszych komórek nie wystarczało,
przy bufecie jest skrzynka z latarkami.
– Ktoś tu działał z głową – mruknął Julian.
– Możemy sobie wybrać jakiś namiot? Chciałabym zostawić tam plecak. – Zwisał luźno
z mojego ramienia. Zapakowałam tylko najważniejsze rzeczy: bieliznę, szczoteczkę do zębów
i blok rysunkowy.
– Nie, już je rozdzieliliśmy. Chwila. – Cassie sięgnęła do ukrytej w sukni kieszeni
i wyciągnęła komórkę. – Wy dostaliście namiot numer osiem. – Uśmiechnęła się znacząco. – Jest
naprawdę ładny. Stoi na uboczu.
Wiedziałam, o czym mówi i podobało mi się to.
Cassie pokazała nam miejsce, w którym stał namiot i Julian zaproponował, że zaniesie
tam nasze rzeczy
, żebym nie musiała się przedzierać w tej długiej sukni przez podszyt.
– Dzięki, miło z twojej strony. Podałam mu plecak i nie odmówiłam sobie przy tym
szybkiego całusa.
Julian spojrzał przez chwilę na Cassie, a potem znowu na mnie.
– Zaraz wracam.
– Czekam. – Patrzyłam w ślad za nim z uśmiechem.
– To jest takie niesamowite – powiedziała Cassie i pokręciła głową. Była całkowicie
wytrącona z równowagi, kiedy w środę opowiedziałam jej o Julianie i o mnie. Następnie
przyznała, że nie umie sobie wyobrazić nas razem, bo Julian, jakiego znała, był chłodny,
zdystansowany i nieprzystępny, a mój był jego dokładnym przeciwieństwem.
Tymczasem zjawili się kolejni goście, którzy zamierzali złożyć życzenia Cassie i nie
chciałam im przeszkadzać. Pożegnałam się więc i poszłam poszukać czegoś do picia.
Między drzewami odkryłam bar, za którym stała jakaś kobieta w przebraniu gospodyni.
Powiedziała mi, że nie ma alkoholu, bo wielu gości nie skończyło jeszcze dwudziestu jeden lat
i istnieje za duże ryzyko, że po pijanemu zrobią sobie krzywdę w lesie. Podejrzewałam, że to
sprawka pani od eventów. Na pewno gdzieś można było po kryjomu napić się alkoholu.
Zamówiłam sobie i Julianowi po coli, którą podano w srebrnych kielichach.
Z kielichami w dłoni stanęłam przy ognisku i obserwowałam ludzi wokół siebie.
Chciałam wszystko dokładnie zapamiętać, żeby później to narysować. Znałam niewielu gości
i choć wiedziałam, że Cassie ma na kampusie sporo przyjaciół, to i tak było dziwnie przyglądać
się tej innej części jej życia.
– Cześć – powiedziałam do jakiegoś faceta, który stał tylko kilka kroków ode mnie i w
zadumie wpatrywał się w ogień. Był całkiem czarny i w ogóle nie wyglądał średniowiecznie
w ciemnych dżinsach i koszulce bez rękawów, która odsłaniała jego wytatuowane ręce. Nie
mogłam rozpoznać w ciemności, co przedstawiają tatuaże. Jedynym elementem jego przebrania
była maska, którą trzymał w dłoni. Podejrzewałam, że był kimś w rodzaju kata.
– Skąd znasz Cassie?
Facet spojrzał na mnie. Jego oczy były tak samo ciemne jak jego ubranie. Nie sprawiał
wrażenia kogoś, kto przyszedł tutaj z ochotą. Ciepłe światło sprawiało, że wszystko wokół
wydawało się łagodniejsze, ale jego twarz była surowa i kanciasta.
– Obrzygała mnie.
– Co?
– Cassie. Zwymiotowała. Na mnie.
Byłam zbyt zszokowana, żeby się roześmiać.
– Kiedy?
– Jakiś czas temu. Byłem na pierwszym semestrze. Zbyt dobrze się bawiła i… tak…
Wzruszył ramionami i powoli napił się ze swojego kielicha, a ja ledwo mogłam się doczekać
dalszych szczegółów, żeby potem móc to wytknąć Cassie. Jak to możliwe, że jeszcze nie
opowiadała mi tej historii?
Zrobiłam krok w jego stronę.
– A tak w ogóle to jestem Micah.
– Mhm – mruknął facet bez żadnego zainteresowania. Czekałam, aż się przedstawi, ale
nie zrobił tego. A Cassie myśli, że to Julian jest zamknięty w sobie.
– A jak ty masz na imię? – zapytałam. Może myślał, że chcę go poderwać. Na pewno
zwracał na siebie uwagę budową ciała, tatuażami i twarzą. Podczas gdy Juliana prawdopodobnie
nie każda kobieta uznałaby za atrakcyjnego mężczyznę, to ten typ miał klasyczną męską urodę
i nie było co do tego żadnych wątpliwości.
Westchnął.
– Lucien.
– To twoje prawdziwe imię? Czy LARP-owe? – Okej, to naprawdę mogło zabrzmieć tak,
jakbym chciała z nim flirtować, ale dwa kielichy w mojej dłoni musiały chyba wskazywać na to,
że nie przyszłam tutaj sama.
– Prawdziwe. Francuskie.
– Co znaczy?
– Przynoszący światło.
Wow, okej. Nie mogłam sobie wyobrazić czegoś bardziej niepasującego do tego
człowieka, no może poza „Wesoły Promień Słońca”, ale mógł po prostu mieć zły dzień. Mimo to
cieszyłam się, że Julian da mi wymówkę, bym mogła się pożegnać. Właśnie wychodził zza
drzew.
– Mój towarzysz wrócił. Miło było cię poznać, Lucie… – zająknęłam się przy jego
imieniu. Chwila, czy on była tą Lucie, u której Cassie spędziła noc po nieudanej randce z Aurim?
Muszę ją o to później zapytać.
Podeszłam do Juliana i wcisnęłam mu kielich w dłoń.
– Za co wypijemy? – Takie samo pytanie zadał mi kiedyś w kuchni u moich rodziców.
– Za nas?
Uśmiechnęłam się.
– Podoba mi się to. I za Cassie. W końcu to jej urodziny.
Stuknęliśmy się kielichami i napiliśmy się. I chociaż to była tylko cola, miałam poczucie,
że chwila była podniosła. Powinno się częściej pić z kielichów.
Potem krążyliśmy po placu, rozmawialiśmy o kostiumach innych gości i obserwowaliśmy
błazna, który teraz nie żonglował już piłkami, tylko płonącymi pochodniami. Kiedy umilkły
brawa, oznajmił, że później da jeszcze jeden pokaz. Wkrótce potem muzyka, do tej pory cicho
grająca w tle, zmieniła się i ludzie zaczęli się ustawiać w pary.
– Chcesz zatańczyć? – zapytałam Juliana.
– Nie słyszałaś, jak mówiłem, że nie umiem tańczyć?
– Możesz czegoś nie umieć, a mimo wszystko lubić to robić.
– Dobrze, nie lubię tańczyć.
– Rozumiem. – W zamyśleniu ściągnęłam usta. – Strzelanie z łuku?
– Lepiej.
Odwróciliśmy się w stronę stanowiska łuczniczego, ale zatrzymał nas widok dziesięciu
osób stojących w kolejce.
– Okej, czyli strzelanie odpada. Może pójdziemy do tych jabłek?
Julian zmarszczył nos.
– Wygląda to dosyć śmiesznie.
– No i? – Złapałam go za rękę i zaprowadziłam do cebra.
Nie było tam nikogo, z wyjątkiem człowieka, który nadzorował tę zabawę. Miał na sobie
czarne bufiaste spodnie, kolorową koszulę z zamszu i kapelusz z piórkami.
– Witajcie, nieznajomi – powiedział. – Czy życzycie sobie trochę przyjemności?
– Jak najbardziej – odparłam.
Julian nic nie powiedział. Dałam mu kuksańca łokciem.
– Tak.
– Więc jesteście we właściwym miejscu.
Mężczyzna objaśnił nam zasady. Musieliśmy uklęknąć przy cebrze i spróbować
wyciągnąć jabłka zębami. Wygrywa ten, kto wyciągnie ich najwięcej.
– Jak na kinderbalu – rzucił Julian.
– Och, jesteś za stary na to, panie? – zapytałam i rozpięłam suknię, bo szerokie rękawy mi
przeszkadzały. – Boisz się, że twój krem mocujący do protez nie wytrzyma? Wolisz położyć się
w namiocie z termoforem?
– Cha, cha, koń by się uśmiał.
– Wiem.
Julian uśmiechnął się zaczepnie.
– Poczekaj tylko, dam ci popalić.
Prychnęłam.
– Skoro jesteś taki pewny siebie, to załóżmy się.
– O co?
– O przysługę. Przegrany będzie winien przysługę. Jakąś.
Julian się zawahał.
– Przyjmuj, bracie – wtrącił się facet z kapeluszem. – Pomyśl o możliwościach.
– Zgoda. O przysługę.
– Jej! – Z zachwytem klasnęłam w dłonie i za
jęliśmy miejsca.
W balii pływało w sumie jedenaście jabłek. Wystarczy sześć i mam przysługę od Juliana
w kieszeni. To było do zrobienia.
Facet w kapeluszu zaczął odliczanie:
– Trzy. Dwa. Jeden. Start!
Rzuciłam się na jabłka. Woda pryskała mi na twarz i musiałam przymknąć oczy.
Wyciągnąć jabłka z cebra było trudniej niż myślałam, ciągle uciekały mi sprzed nosa.
Próbowałam raz za razem, aż w końcu złapałam jedno zębami. Punkt dla mnie! Zerknęłam na
Juliana. Nie miał jeszcze żadnego. Wygram! Rzuciłam się znowu na owoce jak Laurence na
kłębek włóczki. Wbiłam zęby w drugie jabłko i już miałam je wyciągnąć, gdy nagle poczułam na
potylicy rękę, która wpychała mi twarz z powrotem w wodę. Ze strachu wypuściłam jabłko.
Parskając, wynurzyłam się i zaczerpnęłam powietrza.