Book Read Free

Someone new

Page 44

by Laura Kneidl


  z superbohaterami, co przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Nie powiedział nic, tylko położył

  się obok mnie i wyciągnął rękę, żebym mogła się do niego przytulić.

  Od razu przysunęłam się bliżej i wsunęłam dłoń w kieszeń z przodu bluzy, tak że

  znajdowała się na brzuchu Juliana.

  – Lepiej? – zapytałam i uśmiechnęłam się do niego. Po raz pierwszy, odkąd się

  poznaliśmy, nie pachniał sobą, tylko mną i moim żelem pod prysznic. Miodem i mlekiem.

  – Tak. – Woda najwyraźniej zmyła resztki łez, bo mówił teraz swoim zwykłym głosem. –

  Przepraszam, że musiałaś na to patrzeć.

  Podniosłam wzrok, by na niego spojrzeć.

  Wpatrywał się w sufit. Z roztargnieniem głaskał mnie po ręce, potem włożył dłoń pod

  moją koszulkę i przesunął ją w górę do ramion.

  – Nie musisz przepraszać. Cieszę się, że mogę być teraz z tobą.

  Potrząsnął głową.

  – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak jest mi przykro. Jeszcze nigdy przy nikim nie

  płakałem, poza moimi lekarzami i terapeutami.

  Powiedział to dosyć obojętnym tonem i nie wiedziałam, czy mówił tak celowo, czy była

  to tylko dygresja.

  – Nie zawracaj sobie tym głowy. Twój tata nie żyje. Może nie mieliście zbyt dobrych

  relacji, ale to w końcu twój ojciec. I jeszcze te wszystkie rzeczy, których nagadała ci mama. Ja

  bym się po tym tak szybko nie podniosła. Przypuszczalnie nadal leżałabym na podłodze

  w pozycji embrionalnej.

  – Jasne.

  Uśmiechnęłam się.

  – Mówię serio. Płakałabym jak dziecko.

  Julian prychnął.

  – No więc pasujemy do siebie.

  – Tak, jesteśmy dla siebie stworzeni.

  To w końcu wywołało w nim jakąś reakcję. Na jego ustach pojawił się słaby uśmiech

  i mocniej mnie przytulił.

  Nie uszło mojej uwadze, że nie odpowiedział na moje „Kocham cię”, nie przeszkadzało

  mi to jednak. Miał teraz inne sprawy na głowie, a ja po prostu wiedziałam, że mnie kocha. Gdyby

  było inaczej, moje słowa nie miałyby dla niego znaczenia i nie wyciągnęłabym go z tej czarnej

  dziury, w którą wepchnęła go matka.

  – Co teraz zrobisz? – zapytałam i zaczęłam nerwowo skubać nitkę w kieszeni bluzy.

  Julian odwrócił głowę w moją stronę.

  – Co masz na myśli?

  – Pogrzeb. Pojedziesz?

  – Nie.

  Poczułam, jak żołądek skręca mi się z frustracji, a może i z poczucia winy, że znowu

  pytam o to Juliana. Nie znosiłam go tak naciskać.

  – Jesteś pewny?

  – Nie słyszałaś, co mówiłem przedtem?

  – Tak, twoja mama nie chce, żebyś jechał, ale ja uważam, że to jędza i nie powinieneś jej

  słuchać – powiedziałam i ugryzłam się w język, żeby tej okropnej kobiety nie nazwać jeszcze

  gorzej. – To twój ojciec, a ty jesteś dorosły. Zapomnij o tym, co mówiła twoja mama. Chcesz być

  na tym pogrzebie czy nie?

  Zastanawiał się nad moim pytaniem i zrobił się strasznie cichy. W końcu kiwnął głową.

  – Tak, chcę tam być.

  – Więc zrób to.

  – Ale…

  – Żadnych ale – przerwałam mu i oparłam się na przedramieniu, tak że byłam teraz wyżej

  od niego. – Chcesz się pożegnać z ojcem, więc pożegnaj się z ojcem. Jeśli mama tego nie

  rozumie, to jej problem. Nie twój. Nikt jej nie zmusza, żeby z tobą rozmawiała.

  Twarz Juliana złagodniała.

  – W twoich ustach brzmi to tak prosto.

  – Bo to jest proste.

  – Pojedziesz ze mną?

  – Jeśli tego chcesz.

  Ściągnął brwi, potem znowu kiwnął głową. Tylko raz i lekko, ale ta odpowiedź mi

  wystarczyła.

  Uśmiechnęłam się do niego, a ponieważ nie wiedziałam, czy on to widzi, nachyliłam się

  nad nim i nasze usta się spotkały. Odnotowałam w pamięci, żeby jutro rano jak najwcześniej

  zabukować bilety do Idaho, żeby Julian nie musiał sobie już tym zawracać głowy.

  – Chcesz obejrzeć ten film do końca? – zapytał, kiedy znowu się położyłam i dotknął

  palcami mojego policzka.

  Uwielbiałam, jak mnie dotykał, a jeszcze bardziej podobało mi się, że odkrył, jak bardzo

  to uwielbiam. Lubiłam obejmować i przytulać ludzi. Lubiłam ich bliskość i ciepło. Julian

  natomiast był oszczędny w gestach, jakby były czymś kosztownym. Nawet na urodzinach Cassie

  uścisnął ją z wahaniem, ale mnie podarował ogromne pokłady bliskości.

  Zamknęłam oczy.

  – Nie, jestem zmęczona.

  – Chcesz spać?

  Kiwnęłam głową, choć miałam do niego jeszcze wiele pytań, o jego mamę i wszystkie te

  rzeczy, o których mówiła. Zwłaszcza jedno zdanie nie chciało mi wyjść z głowy. Nadal nie

  zdradził mi, co właściwie chciał powiedzieć, zanim dowiedział się o śmierci taty. Ten wieczór

  trwał już za długo i nie miałam siły na dalsze rozmyślania i zmartwienia. Później będzie na nie

  wystarczająco dużo czasu.

  Z westchnieniem przytuliłam się do Juliana i nasłuchiwałam jego oddechu. W końcu mój

  mózg się wyłączył i popadł w ten cudowny błogi stan, w którym nie istnieją ani sny, ani

  rzeczywistość.

  – Micah?

  – Tak? – zamruczałam.

  Julian odchrząknął.

  – Ja też cię kocham.

  Uśmiechnęłam się.

  – Wiem.

  Padało. Oczywiście musiało padać. Z Mayfield wystartowaliśmy w pięknym słońcu, ale

  w Idaho powitało nas niebo w całości pokryte szarymi chmurami. Pogoda i tak nie robiła nam

  większej różnicy, nastroje były kiepskie, w końcu zmierzaliśmy na pogrzeb. Choć trzeba

  przyznać, że Julian przez ostatnie dni jeszcze wiele razy zmieniał zdanie w tej sprawie.

  Następnego ranka, kiedy razem obudziliśmy się w moim łóżku, był jeszcze przekonany,

  że nie chce jechać, ale już pięć godzin później, stojąc przed regałem w supermarkecie, znowu

  zmienił zdanie. Dwie godziny później w parku zdecydował, że jednak nie jedzie, i tak przez cały

  tydzień.

  Nie martwiłam się tym, bo wiedziałam, że w końcu i tak tutaj wylądujemy w ścisłym

  znaczeniu tego słowa.

  Samolot stanął. Zgasły światła nad naszymi głowami, które wskazywały pasażerom,

  kiedy powinni zapiąć pasy i natychmiast zaczął się ruch wśród pasażerów. Ja też się odpięłam,

  ale zostałam na miejscu. Na dwa dni wzięliśmy tylko bagaże podręczne, poza tym mieliśmy dużo

  czasu, bo pogrzeb miał się odbyć dopiero po południu.

  Spojrzałam na Juliana, który w zamyśleniu wyglądał przez okno i ścisnęłam jego dłoń.

  Trzymałam go za rękę przez cały lot.

  Odwrócił głowę. Miał zmęczony wzrok i ciemne obwódki pod oczami, jakby kiepsko spał

  w nocy.

  Uśmiechnęłam się do niego.

  – Jak się czujesz?

  Wzruszył ramionami.

  – Okej.

  – Chcesz coś zjeść, zanim pojedziemy do motelu?

  – Nie, ale ty sobie coś weź.

  – Niczego nie potrzebuję – skłamałam, choć mój żołądek zaprotestował. Rano nie

  mogłam nic przełknąć, bo przed lotem zawsze jestem trochę zdenerwowana, o czym zresztą nie

  powiedziałam Julianowi, i teraz wyraźnie czuła
m głód. Wolałam jednak, żeby Julian trochę się

  przespał w motelu. Na miejscu skombinuję sobie jakąś przekąskę.

  Kiedy samolot opustoszał, wzięliśmy nasze rzeczy. Przed terminalem złapaliśmy

  taksówkę. Rodzina Juliana mieszkała za miastem, na wsi z jednym motelem, który z jasną fasadą

  i kwiatami w skrzyniach przynajmniej z zewnątrz nie wyglądał źle. Julian zapłacił

  taksówkarzowi i razem poszliśmy na recepcję.

  Za ladą stała starsza kobieta z brązowymi przerzedzonymi włosami. Uśmiechnęła się,

  kiedy zobaczyła, że się zbliżamy.

  – Dzień dobry, jestem Debra. W czym mogę pomóc?

  – Dzień dobry, zarezerwowaliśmy pokój. Na nazwisko Owens – powiedziałam.

  Debra szukała w laptopie rezerwacji. Szybko ją znalazła i wręczyła nam formularz

  meldunkowy.

  Wypełniłam go i podałam jej razem z pieniędzmi za nocleg.

  – Bardzo dziękuję. – Sprawdziła moje dane. – O, jesteście z Mayfield. Mój najstarszy

  wnuk tam studiuje. Stephen. Może go znacie? – Potrząsnęłam głową. – Szkoda. Co sprowadza

  was z Mayfield do Eckthon?

  – Pogrzeb – odpowiedział milczący dotąd Julian.

  – Och. – Z twarzy Debry zniknął uśmiech. – Eddiego?

  Kiwnął głową.

  – To prawdziwa tragedia. Był jeszcze taki młody. Biedna ta jego żona. Najpierw straciła

  córkę, a teraz jeszcze męża. – Potrząsnęła głową i przeżegnała się. – Czasami wyroki Pana są

  nieprzeniknione.

  Julian wyraźnie się spiął, słysząc o mamie i siostrze.

  Uniosłam brwi.

  – Zna pani tę rodzinę?

  Debra kiwnęła głową.

  – Od wielu lat.

  Ze zdumieniem spoglądałam to na Juliana, to na kobietę i miałam wrażenie, że coś

  ważnego mnie ominęło. Skoro Debra znała tę rodzinę, to dlaczego nie Juliana? A przynajmniej

  nic nie wskazywało na to, że go rozpoznała. Gdyby było inaczej, wiedziałaby, po co

  przyjechaliśmy. Z drugiej strony Julian wspominał, że nie był w domu od sześciu lat. Może to

  dlatego.

  – Jestem zmęczony – powiedział Julian. – Możemy dostać klucz? – Pytanie nie było

  nieuprzejme, zwłaszcza że towarzyszył mu uśmiech, ale zdążyłam już poznać Juliana

  i odczytywałam w jego gestach i mimice najmniejsze oznaki wściekłości czy nerwowości. Po

  sposobie, w jaki pocierał palce wskazujący i środkowy, a drugą ręką rysował paznokciem kciuka

  po uchwycie torby, domyśliłam się, że nie chciał zostać z Debrą ani sekundy dłużej.

  Recepcjonistka odwzajemniła jego uśmiech.

  – Oczywiście. Drugie piętro, pierwszy pokój po lewej. – Wskazała odpowiedni kierunek

  i podziękowałam jej.

  Pokój nie był zbyt duży i było tam akurat tyle miejsca, by zmieścić podwójne łóżko

  i komodę z telewizorem. Szafa była wbudowana w ścianę, a w przylegającej obok łazience

  znajdowała się tylko wąska kabina prysznicowa. Z okna sypialni rozciągał się widok na pole

  leżące za motelem.

  Torbę postawiłam po prawej stronie łóżka.

  – Dlaczego nie powiedziałeś Debrze, że jesteś synem Eddiego? – zapytałam Juliana, który

  właśnie zdejmował buty.

  Spojrzał na mnie zza ramienia. Jego uśmiech zniknął.

  – Żeby jej się zrobiło głupio, że mnie nie poznała? – Potrząsnął głową i znowu odwrócił

  się do mnie plecami. – Poza tym nie będzie mogła powiedzieć mamie, że tu jestem.

  Mruknęłam coś w odpowiedzi i próbowałam nie brać do siebie szorstkiego zachowania

  Juliana z ostatnich kilku dni. Śmierć członka rodziny wyraźnie odcisnęła na nim swój ślad.

  Przez cały tydzień Julian nie był sobą. Opuścił wszystkie zajęcia, co rzadko mu się

  zdarzało, nie poszedł do pracy i nawet zrezygnował z wolontariatu w Bright Canopy. Leżał tylko

  zatopiony w myślach i bawił się z Laurence’em. Ciągle powtarzał, że nie muszę dotrzymywać

  mu towarzystwa, ale ja się bałam zostawiać go samego.

  I żebym zrobił im przysługę i się zabił. Próbowałem. Te słowa nie chciały mi wyjść

  z głowy. Nie miałam pojęcia, na ile poważnie mówił, ale teraz czuł się naprawdę źle i nie

  chciałam ryzykować. Wiele razy starałam się z nim o tym porozmawiać, ale przerywał każdą

  próbę poważnej dyskusji. Moja cierpliwość w ostatnich dniach wiele razy została wystawiona na

  próbę, ale tłumaczyłam sobie, że mogę poczekać. Przynajmniej do czasu, kiedy po pogrzebie

  znowu będziemy w domu.

  Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, a dokładniej na mały ekran w prawym górnym rogu.

  Jeszcze minuta, powtarzałam sobie od niemal kwadransa. Było tuż po trzeciej. Musieliśmy już

  ruszać w drogę, jeśli chcieliśmy zdążyć na pogrzeb. Na prośbę Juliana nie szliśmy na

  poprzedzającą złożenie do grobu uroczystą ceremonię. Wzbraniałam się jednak przed budzeniem

  Juliana. Spał tak spokojnie. Miał pogodną twarz i wydawał się całkowicie zrelaksowany. Kiedy

  go obudzę, będzie musiał wstać, włożyć czarny garnitur i pogrzebać ojca.

  Westchnęłam. Gdy zegarek przeskoczył na piętnastą osiem, kucnęłam przed Julianem

  i pogłaskałam go po głowie.

  – Hej – powiedziałam cicho. – Pobudka.

  Powieki Juliana drgnęły, po chwili otworzył oczy i spojrzał na mnie.

  – Musisz się szykować.

  Julian ściągnął brwi, jakby nie mógł sobie przypomnieć, na co ma się szykować, jednak

  po chwili coś mu zaczęło świtać i jego twarz znów ściągnęła się z bólu, co sprawiło, że

  natychmiast pożałowałam, że nie dałam mu jeszcze minuty. Chciałam, by był szczęśliwy, ale

  jego mina wyrażała wszystko, tylko nie szczęście.

  – Chodź – powiedziałam, nadal przeczesując mu włosy palcami. – Dasz radę.

  Podnosił się z łóżka tak wolno, jakby miał nadzieję, że zwlekając, nie zdąży na pogrzeb.

  Podałam mu garnitur i wysłałam go do łazienki, żeby się odświeżył. W tym czasie

  zamówiłam taksówkę na cmentarz. Ja też się przebrałam. Włożyłam prostą czarną sukienkę.

  Miała zapięcie pod szyję, krótkie rękawy i sięgała mi do kolan. Kupiła mi ją kiedyś mama,

  ponieważ ciemny pasek „nadzwyczajnie podkreślał moją talię”. Na wierzch narzuciłam prosty

  pulower.

  Czekałam na Juliana z torebką przewieszoną przez ramię, wypakowaną aż po brzegi

  chusteczkami higienicznymi. Było już naprawdę późno, ale go nie poganiałam.

  Po dobrych dwudziestu minutach wyszedł z łazienki. Był uczesany i świeżo ogolony, a w

  garniturze wyglądał tak dobrze, że zapragnęłam, by włożył go jeszcze kiedyś z innej okazji.

  Stanęłam przed nim i poprawiłam mu krawat, który trochę się przekrzywił.

  – Gotowy?

  Potrząsnął głową i na czoło opadł mu jeden ze starannie zaczesanych do tyłu kosmyków.

  – Myślę, że jednak nie chcę tam iść – powiedział drżącym głosem. – Nie mogę.

  Dotknęłam dłonią jego policzka.

  – Dasz radę.

  – Nie. Ja… – Ponownie pokręcił głową. – Nie chcę ich spotkać.

  Dopiero teraz zrozumiałam, co miał na myśli. On nie mówił o swoim ojcu. Tylko

  o mamie. I o innych ludziach na pogrzebie. Oni wszyscy mnie nienawidzą. Zacisnęłam usta.

  Wiedziałam, że również dla mnie obecność tych ludzi byłaby wyzwani
em. Ale wzięłabym się

  w garść.

  – Julian, posłuchaj mnie. – Zaczekałam, aż na mnie spojrzał. Dzięki butom na obcasach

  mogłam patrzeć mu teraz prosto w oczy i z bliska zobaczyć w nich cierpienie. Nie wywołała go

  tylko śmierć jego ojca.

  – Kocham cię. Zapomnij o tym, co ci ludzie kiedyś ci powiedzieli. Oni się nie liczą. Są

  nieważni. Ich słowa nie mają znaczenia. Kocham. Cię. Tylko to się liczy. Jestem przy tobie.

  Idziemy tam, żebyś mógł się pożegnać z tatą, nic więcej. Okej? Na nikogo nie musimy zwracać

  uwagi i z nikim nie musimy rozmawiać. I nie będzie nas interesowało, co ci ludzie mają do

  powiedzenia.

  Julian patrzył na mnie bez słowa. Kiedy powoli przesuwał wzrok po mojej twarzy, miał

  nieodgadnione spojrzenie. Zieleń jego oczu była tak ciemna i głęboka, że mogłabym się w niej

 

‹ Prev