Someone new
Page 44
z superbohaterami, co przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Nie powiedział nic, tylko położył
się obok mnie i wyciągnął rękę, żebym mogła się do niego przytulić.
Od razu przysunęłam się bliżej i wsunęłam dłoń w kieszeń z przodu bluzy, tak że
znajdowała się na brzuchu Juliana.
– Lepiej? – zapytałam i uśmiechnęłam się do niego. Po raz pierwszy, odkąd się
poznaliśmy, nie pachniał sobą, tylko mną i moim żelem pod prysznic. Miodem i mlekiem.
– Tak. – Woda najwyraźniej zmyła resztki łez, bo mówił teraz swoim zwykłym głosem. –
Przepraszam, że musiałaś na to patrzeć.
Podniosłam wzrok, by na niego spojrzeć.
Wpatrywał się w sufit. Z roztargnieniem głaskał mnie po ręce, potem włożył dłoń pod
moją koszulkę i przesunął ją w górę do ramion.
– Nie musisz przepraszać. Cieszę się, że mogę być teraz z tobą.
Potrząsnął głową.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak jest mi przykro. Jeszcze nigdy przy nikim nie
płakałem, poza moimi lekarzami i terapeutami.
Powiedział to dosyć obojętnym tonem i nie wiedziałam, czy mówił tak celowo, czy była
to tylko dygresja.
– Nie zawracaj sobie tym głowy. Twój tata nie żyje. Może nie mieliście zbyt dobrych
relacji, ale to w końcu twój ojciec. I jeszcze te wszystkie rzeczy, których nagadała ci mama. Ja
bym się po tym tak szybko nie podniosła. Przypuszczalnie nadal leżałabym na podłodze
w pozycji embrionalnej.
– Jasne.
Uśmiechnęłam się.
– Mówię serio. Płakałabym jak dziecko.
Julian prychnął.
– No więc pasujemy do siebie.
– Tak, jesteśmy dla siebie stworzeni.
To w końcu wywołało w nim jakąś reakcję. Na jego ustach pojawił się słaby uśmiech
i mocniej mnie przytulił.
Nie uszło mojej uwadze, że nie odpowiedział na moje „Kocham cię”, nie przeszkadzało
mi to jednak. Miał teraz inne sprawy na głowie, a ja po prostu wiedziałam, że mnie kocha. Gdyby
było inaczej, moje słowa nie miałyby dla niego znaczenia i nie wyciągnęłabym go z tej czarnej
dziury, w którą wepchnęła go matka.
– Co teraz zrobisz? – zapytałam i zaczęłam nerwowo skubać nitkę w kieszeni bluzy.
Julian odwrócił głowę w moją stronę.
– Co masz na myśli?
– Pogrzeb. Pojedziesz?
– Nie.
Poczułam, jak żołądek skręca mi się z frustracji, a może i z poczucia winy, że znowu
pytam o to Juliana. Nie znosiłam go tak naciskać.
– Jesteś pewny?
– Nie słyszałaś, co mówiłem przedtem?
– Tak, twoja mama nie chce, żebyś jechał, ale ja uważam, że to jędza i nie powinieneś jej
słuchać – powiedziałam i ugryzłam się w język, żeby tej okropnej kobiety nie nazwać jeszcze
gorzej. – To twój ojciec, a ty jesteś dorosły. Zapomnij o tym, co mówiła twoja mama. Chcesz być
na tym pogrzebie czy nie?
Zastanawiał się nad moim pytaniem i zrobił się strasznie cichy. W końcu kiwnął głową.
– Tak, chcę tam być.
– Więc zrób to.
– Ale…
– Żadnych ale – przerwałam mu i oparłam się na przedramieniu, tak że byłam teraz wyżej
od niego. – Chcesz się pożegnać z ojcem, więc pożegnaj się z ojcem. Jeśli mama tego nie
rozumie, to jej problem. Nie twój. Nikt jej nie zmusza, żeby z tobą rozmawiała.
Twarz Juliana złagodniała.
– W twoich ustach brzmi to tak prosto.
– Bo to jest proste.
– Pojedziesz ze mną?
– Jeśli tego chcesz.
Ściągnął brwi, potem znowu kiwnął głową. Tylko raz i lekko, ale ta odpowiedź mi
wystarczyła.
Uśmiechnęłam się do niego, a ponieważ nie wiedziałam, czy on to widzi, nachyliłam się
nad nim i nasze usta się spotkały. Odnotowałam w pamięci, żeby jutro rano jak najwcześniej
zabukować bilety do Idaho, żeby Julian nie musiał sobie już tym zawracać głowy.
– Chcesz obejrzeć ten film do końca? – zapytał, kiedy znowu się położyłam i dotknął
palcami mojego policzka.
Uwielbiałam, jak mnie dotykał, a jeszcze bardziej podobało mi się, że odkrył, jak bardzo
to uwielbiam. Lubiłam obejmować i przytulać ludzi. Lubiłam ich bliskość i ciepło. Julian
natomiast był oszczędny w gestach, jakby były czymś kosztownym. Nawet na urodzinach Cassie
uścisnął ją z wahaniem, ale mnie podarował ogromne pokłady bliskości.
Zamknęłam oczy.
– Nie, jestem zmęczona.
– Chcesz spać?
Kiwnęłam głową, choć miałam do niego jeszcze wiele pytań, o jego mamę i wszystkie te
rzeczy, o których mówiła. Zwłaszcza jedno zdanie nie chciało mi wyjść z głowy. Nadal nie
zdradził mi, co właściwie chciał powiedzieć, zanim dowiedział się o śmierci taty. Ten wieczór
trwał już za długo i nie miałam siły na dalsze rozmyślania i zmartwienia. Później będzie na nie
wystarczająco dużo czasu.
Z westchnieniem przytuliłam się do Juliana i nasłuchiwałam jego oddechu. W końcu mój
mózg się wyłączył i popadł w ten cudowny błogi stan, w którym nie istnieją ani sny, ani
rzeczywistość.
– Micah?
– Tak? – zamruczałam.
Julian odchrząknął.
– Ja też cię kocham.
Uśmiechnęłam się.
– Wiem.
Padało. Oczywiście musiało padać. Z Mayfield wystartowaliśmy w pięknym słońcu, ale
w Idaho powitało nas niebo w całości pokryte szarymi chmurami. Pogoda i tak nie robiła nam
większej różnicy, nastroje były kiepskie, w końcu zmierzaliśmy na pogrzeb. Choć trzeba
przyznać, że Julian przez ostatnie dni jeszcze wiele razy zmieniał zdanie w tej sprawie.
Następnego ranka, kiedy razem obudziliśmy się w moim łóżku, był jeszcze przekonany,
że nie chce jechać, ale już pięć godzin później, stojąc przed regałem w supermarkecie, znowu
zmienił zdanie. Dwie godziny później w parku zdecydował, że jednak nie jedzie, i tak przez cały
tydzień.
Nie martwiłam się tym, bo wiedziałam, że w końcu i tak tutaj wylądujemy w ścisłym
znaczeniu tego słowa.
Samolot stanął. Zgasły światła nad naszymi głowami, które wskazywały pasażerom,
kiedy powinni zapiąć pasy i natychmiast zaczął się ruch wśród pasażerów. Ja też się odpięłam,
ale zostałam na miejscu. Na dwa dni wzięliśmy tylko bagaże podręczne, poza tym mieliśmy dużo
czasu, bo pogrzeb miał się odbyć dopiero po południu.
Spojrzałam na Juliana, który w zamyśleniu wyglądał przez okno i ścisnęłam jego dłoń.
Trzymałam go za rękę przez cały lot.
Odwrócił głowę. Miał zmęczony wzrok i ciemne obwódki pod oczami, jakby kiepsko spał
w nocy.
Uśmiechnęłam się do niego.
– Jak się czujesz?
Wzruszył ramionami.
– Okej.
– Chcesz coś zjeść, zanim pojedziemy do motelu?
– Nie, ale ty sobie coś weź.
– Niczego nie potrzebuję – skłamałam, choć mój żołądek zaprotestował. Rano nie
mogłam nic przełknąć, bo przed lotem zawsze jestem trochę zdenerwowana, o czym zresztą nie
powiedziałam Julianowi, i teraz wyraźnie czuła
m głód. Wolałam jednak, żeby Julian trochę się
przespał w motelu. Na miejscu skombinuję sobie jakąś przekąskę.
Kiedy samolot opustoszał, wzięliśmy nasze rzeczy. Przed terminalem złapaliśmy
taksówkę. Rodzina Juliana mieszkała za miastem, na wsi z jednym motelem, który z jasną fasadą
i kwiatami w skrzyniach przynajmniej z zewnątrz nie wyglądał źle. Julian zapłacił
taksówkarzowi i razem poszliśmy na recepcję.
Za ladą stała starsza kobieta z brązowymi przerzedzonymi włosami. Uśmiechnęła się,
kiedy zobaczyła, że się zbliżamy.
– Dzień dobry, jestem Debra. W czym mogę pomóc?
– Dzień dobry, zarezerwowaliśmy pokój. Na nazwisko Owens – powiedziałam.
Debra szukała w laptopie rezerwacji. Szybko ją znalazła i wręczyła nam formularz
meldunkowy.
Wypełniłam go i podałam jej razem z pieniędzmi za nocleg.
– Bardzo dziękuję. – Sprawdziła moje dane. – O, jesteście z Mayfield. Mój najstarszy
wnuk tam studiuje. Stephen. Może go znacie? – Potrząsnęłam głową. – Szkoda. Co sprowadza
was z Mayfield do Eckthon?
– Pogrzeb – odpowiedział milczący dotąd Julian.
– Och. – Z twarzy Debry zniknął uśmiech. – Eddiego?
Kiwnął głową.
– To prawdziwa tragedia. Był jeszcze taki młody. Biedna ta jego żona. Najpierw straciła
córkę, a teraz jeszcze męża. – Potrząsnęła głową i przeżegnała się. – Czasami wyroki Pana są
nieprzeniknione.
Julian wyraźnie się spiął, słysząc o mamie i siostrze.
Uniosłam brwi.
– Zna pani tę rodzinę?
Debra kiwnęła głową.
– Od wielu lat.
Ze zdumieniem spoglądałam to na Juliana, to na kobietę i miałam wrażenie, że coś
ważnego mnie ominęło. Skoro Debra znała tę rodzinę, to dlaczego nie Juliana? A przynajmniej
nic nie wskazywało na to, że go rozpoznała. Gdyby było inaczej, wiedziałaby, po co
przyjechaliśmy. Z drugiej strony Julian wspominał, że nie był w domu od sześciu lat. Może to
dlatego.
– Jestem zmęczony – powiedział Julian. – Możemy dostać klucz? – Pytanie nie było
nieuprzejme, zwłaszcza że towarzyszył mu uśmiech, ale zdążyłam już poznać Juliana
i odczytywałam w jego gestach i mimice najmniejsze oznaki wściekłości czy nerwowości. Po
sposobie, w jaki pocierał palce wskazujący i środkowy, a drugą ręką rysował paznokciem kciuka
po uchwycie torby, domyśliłam się, że nie chciał zostać z Debrą ani sekundy dłużej.
Recepcjonistka odwzajemniła jego uśmiech.
– Oczywiście. Drugie piętro, pierwszy pokój po lewej. – Wskazała odpowiedni kierunek
i podziękowałam jej.
Pokój nie był zbyt duży i było tam akurat tyle miejsca, by zmieścić podwójne łóżko
i komodę z telewizorem. Szafa była wbudowana w ścianę, a w przylegającej obok łazience
znajdowała się tylko wąska kabina prysznicowa. Z okna sypialni rozciągał się widok na pole
leżące za motelem.
Torbę postawiłam po prawej stronie łóżka.
– Dlaczego nie powiedziałeś Debrze, że jesteś synem Eddiego? – zapytałam Juliana, który
właśnie zdejmował buty.
Spojrzał na mnie zza ramienia. Jego uśmiech zniknął.
– Żeby jej się zrobiło głupio, że mnie nie poznała? – Potrząsnął głową i znowu odwrócił
się do mnie plecami. – Poza tym nie będzie mogła powiedzieć mamie, że tu jestem.
Mruknęłam coś w odpowiedzi i próbowałam nie brać do siebie szorstkiego zachowania
Juliana z ostatnich kilku dni. Śmierć członka rodziny wyraźnie odcisnęła na nim swój ślad.
Przez cały tydzień Julian nie był sobą. Opuścił wszystkie zajęcia, co rzadko mu się
zdarzało, nie poszedł do pracy i nawet zrezygnował z wolontariatu w Bright Canopy. Leżał tylko
zatopiony w myślach i bawił się z Laurence’em. Ciągle powtarzał, że nie muszę dotrzymywać
mu towarzystwa, ale ja się bałam zostawiać go samego.
I żebym zrobił im przysługę i się zabił. Próbowałem. Te słowa nie chciały mi wyjść
z głowy. Nie miałam pojęcia, na ile poważnie mówił, ale teraz czuł się naprawdę źle i nie
chciałam ryzykować. Wiele razy starałam się z nim o tym porozmawiać, ale przerywał każdą
próbę poważnej dyskusji. Moja cierpliwość w ostatnich dniach wiele razy została wystawiona na
próbę, ale tłumaczyłam sobie, że mogę poczekać. Przynajmniej do czasu, kiedy po pogrzebie
znowu będziemy w domu.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, a dokładniej na mały ekran w prawym górnym rogu.
Jeszcze minuta, powtarzałam sobie od niemal kwadransa. Było tuż po trzeciej. Musieliśmy już
ruszać w drogę, jeśli chcieliśmy zdążyć na pogrzeb. Na prośbę Juliana nie szliśmy na
poprzedzającą złożenie do grobu uroczystą ceremonię. Wzbraniałam się jednak przed budzeniem
Juliana. Spał tak spokojnie. Miał pogodną twarz i wydawał się całkowicie zrelaksowany. Kiedy
go obudzę, będzie musiał wstać, włożyć czarny garnitur i pogrzebać ojca.
Westchnęłam. Gdy zegarek przeskoczył na piętnastą osiem, kucnęłam przed Julianem
i pogłaskałam go po głowie.
– Hej – powiedziałam cicho. – Pobudka.
Powieki Juliana drgnęły, po chwili otworzył oczy i spojrzał na mnie.
– Musisz się szykować.
Julian ściągnął brwi, jakby nie mógł sobie przypomnieć, na co ma się szykować, jednak
po chwili coś mu zaczęło świtać i jego twarz znów ściągnęła się z bólu, co sprawiło, że
natychmiast pożałowałam, że nie dałam mu jeszcze minuty. Chciałam, by był szczęśliwy, ale
jego mina wyrażała wszystko, tylko nie szczęście.
– Chodź – powiedziałam, nadal przeczesując mu włosy palcami. – Dasz radę.
Podnosił się z łóżka tak wolno, jakby miał nadzieję, że zwlekając, nie zdąży na pogrzeb.
Podałam mu garnitur i wysłałam go do łazienki, żeby się odświeżył. W tym czasie
zamówiłam taksówkę na cmentarz. Ja też się przebrałam. Włożyłam prostą czarną sukienkę.
Miała zapięcie pod szyję, krótkie rękawy i sięgała mi do kolan. Kupiła mi ją kiedyś mama,
ponieważ ciemny pasek „nadzwyczajnie podkreślał moją talię”. Na wierzch narzuciłam prosty
pulower.
Czekałam na Juliana z torebką przewieszoną przez ramię, wypakowaną aż po brzegi
chusteczkami higienicznymi. Było już naprawdę późno, ale go nie poganiałam.
Po dobrych dwudziestu minutach wyszedł z łazienki. Był uczesany i świeżo ogolony, a w
garniturze wyglądał tak dobrze, że zapragnęłam, by włożył go jeszcze kiedyś z innej okazji.
Stanęłam przed nim i poprawiłam mu krawat, który trochę się przekrzywił.
– Gotowy?
Potrząsnął głową i na czoło opadł mu jeden ze starannie zaczesanych do tyłu kosmyków.
– Myślę, że jednak nie chcę tam iść – powiedział drżącym głosem. – Nie mogę.
Dotknęłam dłonią jego policzka.
– Dasz radę.
– Nie. Ja… – Ponownie pokręcił głową. – Nie chcę ich spotkać.
Dopiero teraz zrozumiałam, co miał na myśli. On nie mówił o swoim ojcu. Tylko
o mamie. I o innych ludziach na pogrzebie. Oni wszyscy mnie nienawidzą. Zacisnęłam usta.
Wiedziałam, że również dla mnie obecność tych ludzi byłaby wyzwani
em. Ale wzięłabym się
w garść.
– Julian, posłuchaj mnie. – Zaczekałam, aż na mnie spojrzał. Dzięki butom na obcasach
mogłam patrzeć mu teraz prosto w oczy i z bliska zobaczyć w nich cierpienie. Nie wywołała go
tylko śmierć jego ojca.
– Kocham cię. Zapomnij o tym, co ci ludzie kiedyś ci powiedzieli. Oni się nie liczą. Są
nieważni. Ich słowa nie mają znaczenia. Kocham. Cię. Tylko to się liczy. Jestem przy tobie.
Idziemy tam, żebyś mógł się pożegnać z tatą, nic więcej. Okej? Na nikogo nie musimy zwracać
uwagi i z nikim nie musimy rozmawiać. I nie będzie nas interesowało, co ci ludzie mają do
powiedzenia.
Julian patrzył na mnie bez słowa. Kiedy powoli przesuwał wzrok po mojej twarzy, miał
nieodgadnione spojrzenie. Zieleń jego oczu była tak ciemna i głęboka, że mogłabym się w niej