Book Read Free

Someone new

Page 48

by Laura Kneidl


  dziwaczne?

  – Absolutnie nie – zapewniłam. Chciałam, żeby się uspokoił, choć nie miałam pojęcia, jak

  będzie. Nigdy nie musiałam dokonywać coming outu, skąd więc miałam wiedzieć, jak najlepiej

  to zrobić?

  Cassie i Auri leżeli na sofie. Chora noga Cassie spoczywała na kolanach Auriego, a na

  jego brzuchu wygodnie ułożył się Laurence. Wspólnie oglądali japoński odcinek Dragon Ball GT

  i z uwagą wpatrywali się w ekran, śledząc napisy.

  – Hej – przywitał nas Auri, nie odrywając wzroku od telewizora.

  – Hej – powtórzyła Cassie.

  Gdybym nie była tak bardzo przejęta tym, co zamierza zrobić Julian, to na ich widok bym

  się uśmiechnęła. Tak słodko razem wyglądali. Po prostu nie mogłam zrozumieć, jakim cudem ich

  randka nie wypaliła.

  Julian odchrząknął. Wydawało się, że żadne z nich nie zauważa jego zdenerwowania.

  – Macie chwilę? – zapytał i usiadł na fotelu. Przycupnęłam obok niego na oparciu

  i objęłam go ramieniem. – Muszę z wami porozmawiać.

  To ich zainteresowało. Auri sięgnął po pilota i zatrzymał serial. Cassie odłożyła kota na

  bok i usiadła prosto.

  – Brzmi poważnie – powiedziała ze ściągniętymi brwiami. – Co się stało?

  Auri spojrzał na mnie.

  – Micah jest w ciąży?

  – Dlaczego wszyscy tak myślą? – zapytałam z oburzeniem i wygładziłam koszulkę, tak

  jakbym chciała wszystkim pokazać, że nie ma tam żadnego wybrzuszenia. – Nie jestem w ciąży.

  – Gdybyś była, poważnie bym się zmartwił. – Julian zerknął na mnie z boku. Uśmiechał

  się niepewnie. Lekko go szturchnęłam i znowu zwrócił się do swoich współlokatorów. – Nie, tu

  chodzi o mnie. Muszę wam o czymś powiedzieć.

  – Jesteś chory? – zapytała Cassie.

  – Umrzesz? – Auri spojrzał na niego ze zgrozą.

  Julian przewrócił oczami.

  – Nie, nikt nie jest w ciąży, nie choruje i nie umiera. Chciałbym dać wam to.

  Przeczytajcie, proszę. – Podał im listy. Pod wpływem jego wilgotnych palców papier zaczął się

  fałdować.

  Auri od razu rozprostował swoją kartkę.

  – Poczekaj – przerwał mu Julian. – My pójdziemy teraz do mojego pokoju. Zapukajcie,

  jak będziecie gotowi. I wtedy porozmawiamy, okej?

  Cassie i Auri równocześnie kiwnęli głowami. Ich twarze, jeszcze przed chwilą tak

  zrelaksowane, zmieniły wyraz. Cassie miała ściągnięte brwi, a Auri w zamyśleniu przygryzał

  dolną wargę.

  Choć byłam nie mniej zdenerwowana niż Julian, chcąc ich uspokoić, uśmiechnęłam się

  zachęcająco.

  Wyszliśmy z salonu. Ledwo zamknęły się za nami drzwi, Julian westchnął głęboko

  i wytarł mokre palce w spodnie. Dłonie mu drżały.

  Usiadłam na jego łóżku.

  – Julian?

  – Tak?

  Klepnęłam dłonią w materac.

  – Siadaj.

  Zawahał się, chyba wolał raczej krążyć po pokoju, ale w końcu się rozmyślił i usiadł obok

  mnie.

  Przyciągnęłam jedną nogę na łóżko i odwróciłam się tak, że mogłam patrzeć w twarz

  Juliana. Potem nachyliłam się i przytuliłam policzek do jego ramienia. Nie golił się od pogrzebu,

  jego broda była bujniejsza niż kiedykolwiek przedtem. Nie byłam pewna, czy po prostu jest

  leniwy, czy chce w ten sposób coś udowodnić.

  – Jestem z ciebie dumna.

  Julian z trudem przełknął ślinę.

  – A ja chyba zaraz zwymiotuję.

  – Bzdura.

  – Właśnie to czytają.

  – Albo kończą oglądać film – zażartowałam.

  Julian nie zareagował na mój żart. Wpatrywał się zamknięte drzwi i znowu wytarł dłonie

  w spodnie. Nerwowo stukał stopą o podłogę.

  Położyłam dłoń na jego nodze.

  – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

  Potrząsnął głową.

  – Nie. Nie, to był błąd, że im powiedziałem.

  – Prawda nigdy nie jest błędem – odparłam. Przez Juliana przemawiał strach i wieloletnia

  rozpacz. – Auri i Cassie przyjmą to do wiadomości. A jeśli okażą się dupkami, w co wątpię, po

  prostu wprowadzisz się do mnie. – Wzruszyłam ramionami. – I problem z głowy.

  Julian przechylił głowę.

  – Serio?

  – Jasne. Ale tylko gdy zabierzesz ze sobą Laurence’a.

  Zmarszczył czoło.

  – Przyznaj, że lubisz mnie tylko ze względu na kota.

  – I ze względu na twoje pieniądze – przyznałam.

  Tak jak się spodziewałam, rodzice zablokowali mi wszystkie karty kredytowe. Może

  liczyli na to, że wrócę do nich na kolanach prosić o wybaczenie, ale nie zrobiłam tego. I nie

  żałowałam decyzji, żeby im się postawić. Ich pieniędzy też nie potrzebowałam. Miałam trochę

  oszczędności i w razie potrzeby mogłam sięgnąć po zgromadzone na moje nazwisko środki. No

  i byłam właścicielką mieszkania. Poza tym mogłam z czystym sumieniem sprzedać wszystkie

  designerskie rzeczy z mojej szafy, wciśnięte mi w ostatnich latach przez mamę.

  Przez kilka minut siedzieliśmy w milczeniu obok siebie, trzymając się za ręce

  i czekaliśmy, aż Cassie i Auri będą gotowi na rozmowę. Czekaliśmy i czekaliśmy. Każda

  sekunda wydawała się upływać wolniej niż poprzednia. Byliśmy zupełnie cicho.

  Nasłuchiwaliśmy, jednak zza drzwi nie dobiegał żaden dźwięk.

  Czułam, że moje dłonie też się pocą. Dotąd nigdy nie wątpiłam w Cassie i Auriego, ale

  powoli zaczęłam się zastanawiać, czy się nie myliłam. Napięcie w pokoju było prawie namacalne

  i nagle wydawało mi się, że jest za ciepło. Poczułam nieprzepartą ochotę, żeby otworzyć okno.

  Mimo to zostałam przy Julianie.

  Właśnie miałam zaproponować, byśmy do nich zajrzeli i sprawdzili, jak im idzie, gdy

  rozległo się pukanie do drzwi.

  – Shit – zaklął Julian.

  Ścisnęłam mu dłoń.

  – Dasz radę.

  Zrobił głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze, po czym spiął się i wstał.

  Auri stał przy blacie w kuchni ze szklanką wody w ręce, a Cassie nadal siedziała na sofie.

  Mieli błyszczące oczy, tak jakby tylko jedno słowo dzieliło ich od płaczu. Kiedy zobaczyli

  Juliana, na ich twarzach pojawiły się uśmiechy.

  Znów usiedliśmy na fotelu.

  Nikt nic nie mówił. Jedyne dźwięki wydawał Laurence, który szalał w swojej kuwecie.

  – Więc ja… – zaczął Julian. Jego głos brzmiał cicho. Odchrząknął i zaczął od początku. –

  Przeczytaliście moje listy?

  – Tak – odpowiedziała Cassie.

  Auri kiwnął głową.

  Julian potarł dłońmi oparcie fotela, po czym wbił palce w siedzisko, tak jakby musiał się

  bronić przed tym, co miało zaraz nadejść.

  – I… co powiecie?

  Spojrzałam z nadzieją na Cassie, ale to Auri zabrał głos jako pierwszy.

  – Wiedziałem o tym.

  Trzy słowa pękły w powietrzu jak przekłuty igłą balon. Uśmiech zniknął z twarzy Cassie,

  a Julian otworzył usta, ale nie wydał żadnego dźwięku.

  – W moim liceum był facet, który zaczął nosić sukienki. Nagle chciał… chciała, żeby

  mówić do niej Kira. Została napadnięta. Pobili ją tak mocno, że przez trzy dni leżała w śpiączce. />
  Nigdy nie znaleziono sprawców. Zmieniła potem szkołę, ale nasza dyrektorka nienawidziła

  dupków, więc zaprosiła ją, by wygłosiła wykład i wszystko nam wytłumaczyła. No i miała taką

  samą bliznę na ręce jak ty.

  – Dlaczego nic nie mówiłeś? – zapytał Julian.

  Auri wzruszył ramionami.

  – Nie bierz mi tego za złe, stary, ale dlaczego miałbym to zrobić? To twoja sprawa, a było

  dla mnie więcej niż jasne, że nie chcesz o tym rozmawiać. Tak szczerze, to zanim Micah

  wprowadziła się naprzeciwko, ledwo udawało ci się zamienić z nami trzy słowa dziennie.

  – To nie miało nic wspólnego z wami.

  – Wiem – powiedział Auri. – Cassie i ja jesteśmy super.

  Julian się uśmiechnął.

  – Jesteście. Nie bez powodu wyszukałem właśnie was spośród ponad pięćdziesięciu

  ogłoszeń o wynajem mieszkania. Ostatnie lata nie były dla mnie łatwe. Mam wielką nadzieję, że

  teraz, kiedy już znacie prawdę, dalej będziecie chcieli tu mieszkać.

  – Oczywiście – powiedziała Cassie. Gdyby noga nadal jej nie przeszkadzała,

  prawdopodobnie podskoczyłaby i objęła Juliana.

  Wszyscy z wyczekiwanym spojrzeliśmy na Auriego.

  – Co? Nie gapcie się tak na mnie – powiedział i wyprostował się w całej okazałości. –

  Gdyby to był dla mnie powód do wyprowadzki, zrobiłbym to już pół roku temu. – Brzmiał trochę

  mniej entuzjastycznie niż Cassie, ale szczerze.

  Położyłam dłoń na plecach Juliana i czułam, jak ucieka z niego napięcie. Akceptacja była

  tym, czego zawsze pragnął. A już na pewno nie oczekiwał, że wkrótce Auri z dumą będzie razem

  z nim niósł tęczową flagę przez ulice Mayfield.

  Epilog

  Siedem miesięcy później

  Wszyscy się na mnie gapili, ale nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. Gdy Lilly weszła

  na scenę, żeby odebrać świadectwo dla najlepszej uczennicy roku, wiwatowałam jak Auri na

  stadionie po wygranym meczu. Krzyczałam. Byłam głośna. Podskakiwałam i czułam piekielną

  dumę z Lilly.

  Jedyną osobą, na której osiągnięcia Lilly prawdopodobnie zrobiły jeszcze większe

  wrażenie niż na mnie, był Tanner. Ale on cieszył się trochę ostrożniej, bo na jego ramionach

  siedział Link. Mały człowiek z przejęciem obserwował mamę, jak parę minut wcześniej

  wygłaszała porywającą mowę, która nas wszystkich doprowadziła do łez. Płakał nawet tata Lilly.

  Gdy Lilly odbierała świadectwo, usłyszałam z boku kliknięcie aparatu. Poleciłam

  Julianowi uwiecznić ten moment, żeby wszyscy, którzy wątpili w moją przyjaciółkę, zobaczyli

  teraz środkowy palec. Ludzie mówili, że jest naiwna, wątpili w nią i sądzili, że zmarnuje sobie

  życie, zostając matką w tak młodym wieku, ale jej nie doceniali.

  Wszyscy absolwenci po raz ostatni wyszli na środek do wspólnego zdjęcia. Był

  profesjonalny fotograf, ale i tak wszystkie dumne matki i ojcowie, i Julian rzucili się, żeby

  obfotografować grupę. Kiedy już wszyscy zrobili zdjęcie, klasa maturalna powoli się rozeszła

  i każdy dołączył do swojej rodziny.

  Lilly też podbiegła do nas. Cała rozpromieniona machała świadectwem.

  Podeszłam do niej z rozłożonymi ramionami.

  – Dałaś radę! – krzyknęłam. Byłam tak podekscytowana, że nie byłam w stanie mówić

  ciszej. Przytuliłam ją tak mocno, jak mogłam, bo niedługo miało nie być ku temu zbyt wielu

  okazji. Już za kilka dni Lilly miała opuścić Mayfield i przeprowadzić się z Linkiem do Tannera

  do New Jersey, bo została przyjęta na Princeton. Jeszcze nigdy żadna wiadomość jednocześnie

  mnie tak nie zasmuciła i ucieszyła, ale Lilly sobie na to zasłużyła. Ostatnie lata rozłąki były

  trudne, a teraz w końcu będzie mogła zamieszkać razem z synem i miłością swojego życia. Mimo

  to będę tęsknić za moją pierwszą przyjaciółką.

  – Tak, zrobiłam to – zanuciła Lilly i podskoczyła kilka razy z ekscytacją.

  – Serdeczne gratulacje – powiedział Julian, który nas odnalazł. Ucałował Lilly

  w policzek, co zostało skwitowane przez państwa Sullivan krzywymi spojrzeniami.

  Nie miałam pojęcia, jak się dowiedzieli, ale znali historię Juliana, z czego on sam zresztą

  już nie robił tajemnicy. Nie opowiadał o tym całemu światu, ale nie okłamywał już ludzi i nie

  ukrywał się.

  Lilly promiennie uśmiechnęła się do Juliana.

  – Dziękuję.

  Tanner zdjął Linka ze swojego karku, ale nadal trzymał go na rękach, bo na trawniku

  panowało ogromne zamieszanie. Wszędzie tłoczyli się przyjaciele i członkowie rodziny,

  powstawały kolejne zdjęcia, wręczano pierwsze prezenty z okazji ukończenia szkoły.

  – Jestem z ciebie dumny – powiedział Tanner. Nachylił się i pocałował Lilly w usta, Link

  zapiszczał, a my wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.

  – Możemy tylko przyłączyć się do twoich przyjaciół – powiedziała pani Sullivan i objęła

  córkę. – Naprawdę dokonałaś wielkiej rzeczy.

  Lilly uśmiechnęła się i uroniła łzę.

  – Dziękuję, mamo, i tobie też, tato. Wiem, że nie zawsze się zgadzaliśmy, ale bez was

  bym tego nie zrobiła. – Spojrzała na mrukliwego mężczyznę w szarym garniturze, któremu chyba

  nie było przyjemnie, że przed chwilą przy nas płakał.

  Odchrząknął.

  – Proszę bardzo, kochanie.

  – Idziemy? – zapytała Lilly. – Reszta na pewno już czeka.

  – Z nikim nie chcesz się pożegnać? – dopytywał Tanner.

  Lilly pokręciła głową.

  – Już to zrobiłam.

  Poszliśmy na parking i co chwila musieliśmy przystawać, bo jacyś ludzie chcieli zrobić

  sobie zdjęcie z Lilly. W końcu Tanner puścił przodem mnie i Juliana, żebyśmy zobaczyli, czy

  wszystko jest w porządku.

  Pół godziny później zatrzymaliśmy się na tym samym parkingu co w urodziny Cassie.

  Kiedy pokazałam Lilly zdjęcia z imprezy na stronie organizatorki eventów, postanowiła, że tutaj

  chce świętować zakończenie szkoły.

  Przy ognisku, które miało być rozpalone później, zobaczyłam wiele znajomych twarzy.

  Obok Cassie i Auriego siedzieli też Adrian i Keith i jacyś krewni oraz najbliżsi przyjaciele

  rodziny Sullivan. Byli dosyć zdziwieni miejscem imprezy i wydawali się nie pasować tutaj

  w swoich drogich kostiumach. Przyszła też Aliza. Choć nie studiowałam już na MFC, nadal

  regularnie się spotykałyśmy, a gdy się dowiedziała o uroczystości, nalegała, by powierzyć jej

  zorganizowanie bufetu.

  Początkowo Sullivanowie chcieli zaprosić też moich rodziców, ale Lilly wybiła im to

  z głowy. Od kiedy kilka miesięcy temu wybiegłam z ich domu, nie zamieniliśmy ze sobą ani

  słowa. Czasami pisali do mnie jakieś wiadomości, ale odpowiadałam na nie jednym słowem

  i tylko wtedy, gdy było to konieczne. Z utęsknieniem czekałam na dzień, gdy któreś z nich

  zapyta, co słychać u Adriana, ale jak do tej pory ten dzień jeszcze nie nadszedł.

  – Zajrzę do bufetu – powiedziałam do Juliana.

  – Okej, a ja przyniosę nam coś do picia.

  – Dzięki. – Przez chwilę patrzyłam w ślad za nim, a potem poszłam do Alizy, która stała

  przed długim stołem, poprawiała talerze i przygotowywała przekąski. – Wszystko wygląda

  pysznie �
� pochwaliłam.

  Aliza uśmiechnęła się do mnie.

  – Dzięki, bardzo się starałam.

  – Naprawdę powinnaś wziąć za to pieniądze.

  – Bzdura – zaprzeczyła. – Wystarczy, że dołożyłaś się do zakupów, reszta to mój prezent

  dla Lilly. Poza tym będę miała dzięki temu masę materiałów na bloga. To też ważne.

  Burknęłam coś niechętnie, bo nie podobało mi się, że Aliza nie chce żadnej zapłaty,

  i spojrzałam na statyw, który się pojawił, by Aliza od razu mogła sfotografować doskonale

  zaaranżowany stół.

  – Co ty nie powiesz. – Wzięłam sobie przekąskę z awokado i białego sera i zmieniłam

  temat. – Jak tam studia? Czy wykłady z prawa zostały już oficjalnie uznane za tortury?

 

‹ Prev